Ten blog polecam głównie fanom/fankom 5 Seconds Of Summer (a w szczególności Asha *.*), chociaż w sumie mogę polecić go każdemu. Jest na naprawdę bardzo wysokim poziomie. ♥ Nauczcie mnie, błagam, pisać jak ta dziewczyna. *.* (Opowiadanie tylko na wattpadzie, ale myślę, że to nie problem.)
A teraz powracamy do 1D (a właściwie do Zayna). Nie rozpiszę się. Jeśli macie czas, wejdźcie, a na pewno nie pożałujecie. :)
A teraz przechodząc już do treści tego, co za chwilę (mam nadzieję) przeczytacie. Otóż, napisałam go całkiem niedawno pod wpływem kiepskiego nastroju, smutku, nudy, nadmiaru weny, własnych przemyśleń oraz przedawkowania Twittera i "Blank space". Reszta w notce na dole. ↓
- Co ty sobie myślisz? - krzyczała na mnie, a ja nieudolnie próbowałem ją uspokoić. - Że ja jestem głupia, co?! Nie pozwolę Ci się obściskiwać z obcymi babami! Jak ona ma na imię?!
- [t.i.], uspokój się, proszę cię. To była zwykła...
- Świnia!
- Fanka - odparłem. - Fanka. Rozpłakała się, więc ją przytuliĺem i pocałowałem w policzek, okej? Naprawdę uważasz, że to takie nienormalne?
- Rozpłakała się! Pf - prychnęła. - Mogła się rzucić pod autobus. Może byś się z nią przespał, o ile by przeżyła.
- Do cholery, co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła?! - tym razem ja podniosłem głos. Nie z gniewu, lecz z bezsilności.
- Tak! Jeszcze się na mnie wydzieraj! W dobrym kierunku zmierzasz, Malik.
- Bo ty nie potrafisz zrozumieć, że nigdy cię nie zdradziłem i nie zdradzę. Dopóki - oczywiście - będziemy razem, bo z twoim podejściem, niedługo to potrwa. Twój sadyzm mnie przeraża. Może niedługo nie wystarczy ci znęcanie psychiczne i zaczniesz mnie bić, co? - wykrzyczałem, aż zapiekło mnie gardło.
Będę tego żałować, pomyślałem, po czym odwróciłem się i wyszedłem z domu, widząc, że dalsze próby wyprostowania sytuacji nie mają sensu. Do cholery, mam dość. Kocham ją, ale mam jej dość. Jej zaborczości, zazdrości, kontroli, nieufności, bezpodstawnych oskarżeń... długo by wymieniać. Tak pięknie było dopóki nie mieszkaliśmy razem... wręcz idealnie. Wspólne kolacje, upojne noce, czułe słówka, jej ciepły oddech na moim uchu, kiedy mnie budziła: "Wstajemy... Panie Malik...", jej uśmiech, dotyk dłoni potrafiący doprowadzić mnie do stanu wrzenia, wsparcie... A teraz co? Krzyki, płacze, ciągłe kryzysy... Zmęczony jestem tym wszystkim. Stałem się ofiarą własnego związku. Za bardzo ją kocham, żeby odejść; za bardzo męczy mnie jej zachowanie, żeby zostać... Mam dość ciągłego przepraszania, tłumaczenia się, tego strachu, kiedy podejdzie fanka, żeby tylko [t.i.] nie zobaczyła zdjęcia gdzieś w internecie. Dałem się zaszczuć jak zwyczajny tchórz. Czasem naprawdę mam ochotę pójść do jakiegoś klubu, schlać się i przespać z jakąś przypadkową dziewczyną. Media zrobiłyby szum, ale co z tego? Przynajmniej [t.i.] miałaby wreszcie jakiś realny powód do awanutury i nie musiałaby się opierać tylko na domysłach.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego, nie przestając zmierzać szybkim krokiem wzdłuż chodnika. Przed siebie. Jak najdalej od domu i tej chorej sytuacji, w jakiej się znalazłem.
Nie wiem, ile godzin tak szedłem, ale zdecydowanie za długo, bo z domu wyszedłem wczesnym popołudniem, a w tamtym momencie na dworze było już całkiem ciemno. Nie zamierzałem wracać. Wyjąłem z kieszeni telefon. 21:28. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś znaku, który pomógłby mi w zorientowaniu się, gdzie ja w ogóle jestem. Mhm, najbliżej do Hazzy, ale wątpię, żeby w piątkowy wieczór siedział w domu. Cóż, spróbować nie zaszkodzi.
Zadzwoniłem. Odebrał prawie natychmiast.
Roześmiałem się słysząc jęki, jakie celowo wydawał:
- O Boże... Poczekaj... Zaraz... Och! Nie wytrzymam...
- Znajdź mózg i oddzwoń, pacanie! - fuknąłem, śmiejąc się.
- Czekaj - zreflektował się. - Coś słyszę, że nasz bad boy from Bradford - udawał jakiś dziwny, chyba hiszpański akcent - nie w sosie. Czyżby kolejna kłótnia z señoritą [t.i.]?
- A żebyś wiedział - odparłem, mamrocząc pod nosem.
- No to niech señor Malik zbiera dupę w troki i kieruje się w stronę domu señora Stylesa, bo señor Styles nie będzie długo czekał, aż señorowi Malikowi zachce się ruszyć swój szlachetny, angielski tyłek i...
- Dobra, dobra. Daj mi pięć minut.
Po chwili dotarłem na miejsce. Otworzył mi natychmiast.
- Fifa czy Scrabble? - zapytał na wstępie.
- Scrabble? - Zmarszczyłem brwi, wchodząc do środka.
- W Fifę mnie ograsz, a w Scrabble ja ogram ciebie - wyjaśnił. - Ćwiczyłem ostatnio z Jesse.
- Zanim skończyliście w sypialni.
- Nie spaliśmy jeszcze ze sobą - oznajmił, aż mnie lekko zatkało.
- Jak długo to już trwa, co? Z Jesse? - spytałem po chwili
- Nie wiem. - Podrapał się się w tył głowy. - Dobre pół roku będzie, ale nie mam pamięci do rocznic.
- Robi się poważnie - zaśmiałem się.
- Ta... Może.
- A tak do siebie nie pasowaliście...
- I dalej nie pasujemy, ale ponoć przeciwieństwa się przyciągają - odparł. - To Fifa czy Scrabble?
- I to, i to. I piwo. Koniecznie. I sory, stary, że ci się tak walę na głowę w piątek wieczorem. Pewnie chciałeś gdzieś wyjść...
- Ta. Ewentualnie po kolację do baru naprzeciwko. Te kobiety mnie wykończą. Przez związek z Jesse stałem się takim nudziarzem, że od dwóch miesięcy już chyba nigdzie nie wychodziłem, tak że taki męski wieczór będzie jakąś odskocznią - odparł, śmiejąc się. Opadłem na kanapę i na chwilę się zamyśliłem, podczas gdy szatyn zniknął na moment w kuchni. Harry faktycznie się zmienił przez te pół roku. Może wreszcie wydoroślał? Kto wie? A ja? Wyciągnąłem z kieszeni telefon i przejrzałem się w jego ekranie. Było coś dziwnego w moim wyglądzie. Innego. Zmęczone oczy, opadnięte kąciki warg. Zmusiłem się do uśmiechu.
- Co tak patrzysz? Piękny jesteś. - Szatyn szturchnął mnie w ramię, siadając obok, po czym postawił kilka butelek piwa na stole.
- Głupi jesteś - odparłem. - Chyba się starzeję.
- Oho. Właśnie widzę. O, o - jęknął, udając głos starca i chwytając się za plecy. - Pomóżcie. Mam dwadzieścia dwa lata, hemoroidy i demencję starczą.
Zaśmiałem się, wspominając czasy, kiedy byliśmy młodsi, szczęśliwsi, wolni i mniej zmęczeni tym wszystkim. Piątka wesołych chłopaków chcących dla żartu zrobić karierę, którzy chyba nie spodziewali się, że im się uda.
Uśmiechnąłem się. Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę tylko kreaturę Modesta i setek wizażystek, stylistek oraz fryzjerek, a nie samego siebie. Chciałbym się poznać. Tak od środka. Dojrzewanie - to były czasy. Nigdy nie żałowałem i nie będę żałować, że byłem pospolitym, ogolonym na łyso dresiarzem. Przynajmniej nikogo nie udawałem. Robiłem, co chciałem, a nie to, co mi ktoś narzucił.
Czy gdybym nie był sławny, poznałbym [t.i.]? Czy potrafiłbym tak po prostu do niej podejść wtedy w kawiarni? Czy siedziałbym teraz u bożyszcza milionów kobiet, jednocześnie (ponoć) sam nim będąc? Czy musiałbym przeżywać te wszystkie kłótnie? Kochać Ją i nienawidzić jednocześnie?
Ciężkie westchnienie wyrwało się z mojej piersi.
- Co? - zapytał Harry. - Myślisz o [t.i.]?
- No...
- Nie przejmuj się. Już nieraz się kłóciliście. Będzie dobrze.
- Harry, to nie o to chodzi. Ja się zastanawiam nad dalszym sensem tego związku. Czuję się jak ofiara. Bez przerwy tylko się kłócimy, a potem przepraszam. Mam dość.
- Kochasz ją?
- Pokochałem ją inną i chyba wciąż się łudzę, że może być jak dawniej, dlatego wciąż z nią jestem. Niestety każdy dzień przynosi kolejne rozczarowanie.
Na chwilę oboje zamilkliśmy.
- Myślisz, że... - zacząłem z wahaniem - myślisz, że bylibyśmy tymi samymi ludźmi, gdybyśmy nie byli sławni?
- Też mam ostatnio ten problem - odrzekł. - Sądzę, że nie, i wcale mnie to nie pociesza. Czasem zastanawiam się, czy Jesse nie pokochała robota, który wszystko wykonuje automatycznie: automatycznie się uśmiecha, automatycznie dziękuje, automatycznie jest miły. Gdy jesteśmy sami... to co innego, ale i tak boję się, że ona pokochała postać stworzoną przez sławę, jaka na niego spadła. Czasami mam ochotę wyjść na ulicę i krzyknąć: "Hej, jestem Harry Styles i też mam prawo do człowieczeństwa!". Do końca życia zapamiętam sobie słowa mojej wizażystki podczas naszego pierwszego spotkania: "Harry, ty jesteś trochę dziwny. Bądź jeszcze bardziej dziwny; ludzie to lubią" - zaśmiał się z nutą goryczy.
- Wszyscy się zmieniliśmy... - westchnąłem. - Nawet Lou zrezygnował z pasków - zaśmiałem się.
- Tsa... A ja z koszulek polo, chociaż lubiłem je nosić.
- Za to ja jednego się trzymam.
- Czego?
- Papierosów.
Miało być lepsze zdjęcie, ale mobilny blogger mnie nie lubi. ;-; Btw, z wzajemnością. :p
Woho, dawno mnie w tych internetach nie było. 'o' Serio. Nie przestałam pisać, ale na bloggerze nie było mnie od jakiegoś dobrego tygodnia, przez co narobiłam sobie ogromnych zaległości w czytaniu. Wszystko nadrobię, co mogę Wam obiecać. :)
Zdziwieni, że wciąż tu jestem? Przyznam szczerze, że ja też. ^^ Nie byłoby mnie chyba tutaj, gdyby nie Patrycja, którą z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. ;* Ostatnio cierpię na poważny nadmiar weny i nie wiem, za co się pierwsze brać. ;3 Decyzji co do tego, na którym blogu będę pisać, jeszcze nie podjęłam, ale teraz bardzo potrzebuję Waszej motywacji, jeśli chcecie, żebym została tutaj. :)
Krótka informacja o "Impassivity", bo sama jestem na siebie zła, że tak się ociągam. Nie chodzi tu o moje lenistwo, bo rozdział piszę już od jakiegoś tygodnia (o ile mnie pamięć nie myli). Problem w tym, że zapowiada się on baaardzo długi, tak że szykujecie się na trochę czytania. ;) Na razie jestem gdzieś tak w połowie.
A teraz sprawdzimy, czy zależy Wam na tym blogu tak samo jak mnie. :)
10 komentarzy = kolejna część
Myślę, że dacie radę... Cóż. Publikować nie przestanę. Najwyżej przestanę robić to tutaj, a sądzę, że szkoda by było kończyć to w ten sposób. Potrzebuję motywacji od Was. xxx