piątek, 24 kwietnia 2015

#32 Louis cz.5

Obudziłam się, leżąc na klatce piersiowej Louisa. Ocean szumiał głośno. „Jezu, co my tu robimy?”. Ziewnęłam przeciągle, wyprężając ciało. Usnęliśmy na plaży, na chłodnym piasku, który zaczynał się już nagrzewać. Słońce nieco różowiło się nad lasem, niebo było czysto błękitne. Rozejrzałam się dookoła, gdy nagle moją uwagę przykuła czyjaś postać schowana nieco w gęstwinie. Przestraszyłam się.
— Louis… — Szturchnęłam szatyna w bok, nie odrywając wzroku od tej postaci.
— Co jest, o co chodzi? — zapytał sennie.
— Zobacz tam. — Ledwo zauważalnie skinęłam podbródkiem w stronę postaci.
— Jezu, kto to? — ziewnął.
— Nie wiem. Chodź tutaj. — Machnęłam ręką na tę osobę. — Nie bój się. Chodź.
Z krzaków wyłoniła się przestraszona postać czarnoskórej kobiety, która nie wyglądała na starszą ode mnie. Jej źrenice były niesamowicie powiększone ze strachu.
— Nie bój się — zachęcałam ją. — Nie zrobimy ci krzywdy… Chodź. — Gdy podeszła wystarczająco blisko, zapytałam: — Do you live here? — Nie słysząc odpowiedzi, zadałam kolejne pytanie. — English? Do you speak English?
— Wioska… Tam… — Machnęła ręką daleko w las.
— Macie telefon?
Skinęła głową.
— Pokazałabyś mi gdzie? — zapytałam.
Pokiwała głową, że tak, po czym, patrząc na Louisa, powiedziała coś po swojemu.
— Przepraszam, nie rozumiem.
Zaczęła tupać nogą jakby w zamyśleniu.
— Wy… mąż?
Zakreśliła palcami serce w powietrzu.
— Nie, nie! — zaprzeczyłam energicznie.
— Spać razem. Mąż — oznajmiła pewnie.
— Nie. — Zaczerwieniłam się.
— Tak, mąż. Ja i ona – małżeństwo — wtrącił się Louis, wstając z miejsca i podając mi rękę. Podniosłam się, otrzepując spodnie od piasku. — Zaprowadzisz nas? — zapytał.
Kobieta pokiwała głową i zaczęła nas prowadzić.
— Jak mogliśmy nie zauważyć, że na wyspie, na której się znajdujemy, jest też wioska? — spytałam Louisa z wyrzutami.
— Nie wiem, kurw… kurde — odparł. — Przecież nie łaziliśmy po całej wyspie. Poza tym przez te chaszcze i tak trudno się przedrzeć.
— Wasze imiona? — zapytała nagle czarnoskóra, widząc, że atmosfera między nami zaczyna się psuć.
— Ja Louis. Ona [t.i.]. A ty?
„Umiem mówić”, przemknęło mi przez głowę.
— Ayo.
— Jak wy… — zagadnęła — być… tu?
— Nasz samolot. Rozbić się. — Gestykulował wymownie rękoma.
— Ała. — Kobieta skrzywiła się.
— To kiedy noc poślubna, kochanie? — zapytał szatyn, łapiąc mnie pod boki. Strąciłam jego dłonie.
— Po ślubie, skarbie — odpowiedziałam przesadnie słodkim głosem.
— Oficjalnie już jesteśmy po.
— A nieoficjalnie nie jesteśmy nawet przed.
— To wyjdź za mnie.
— Słucham?
— To, co słyszałaś. Wyjdź za mnie.
— Jakie romantyczne oświadczyny — fuknęłam. Nagle zatrzymał się i uklęknął. Czarnoskóra popatrzyła tylko na nas ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. — Co ty odwalasz? — zapytałam.
— Oświadczam ci się.
— Okay. — Założyłam ręce na piersi.
— [t.i.] [t.n.], znamy się jakieś… dwa i pół dnia. Niewiele mogę powiedzieć o tobie, ale na 90% kiedyś na poważnie ci się oświadczę, bo irytujesz mnie jak nikt inny, więc wróżę nam długą przyszłość. Toteż zapamiętaj ten moment, żebyś potem nie mówiła, że nie miałaś oryginalnych oświadczyn.
Uklękłam naprzeciwko niego.
— A pozostałe 10%? — zapytałam.
— Pozostałe 10 to wypadki losowe: śmierć jednego z nas, wojna nuklearna i tym podobne.
Ujęłam jego twarz w dłonie.
Cholera, serce wali mi jak młotem. Czuję, jak robię się czerwona, kiedy na mnie patrzy. Zakochuję się w tym idiocie. Czy on wie, co robi? Pocałowałam go. Czy ja wiem, co robię?
~*~
— To będzie fun — mruknął Louis pod nosem, wrzucając drobne do telefonu. — A… zadzwonimy sobie do Paula. Niech go orżną za międzykontynentalne. — Wystukał numer na klawiaturze, przykładając słuchawkę do ucha.
Jego rozmowa trwała krótko. Dosłownie pół minuty. Wyjaśnił w skrócie, co się stało, a następnie odłożył słuchawkę.
— Jutro po nas kogoś przyśle. Nie może wcześniej — powiedział.
— Jasne, okay.
Nagle gwałtownie odwrócił się w moją stronę, całując mnie namiętnie. Wczepił palce w moje włosy mocno, aż jęknęłam z bólu i rozkoszy. Czułam ucisk pożądania w okolicach podbrzusza, nad którym nie byłam w stanie zapanować. Zacisnęłam palce na jego karku, wbijając się prawie w jego skórę.
— W skali od 1 do 10… — zapytał, całując moją szyję — jak bardzo jesteś teraz sfrustrowana, [t.i.]?
Musnęłam wargami jego ucho.
— Nie drwij sobie ze mnie, kochanie — położyłam nacisk na ostatnie słowo. — Czuję, że ktoś tu jest bardziej sfrustrowany ode mnie.
— A to… żebyś do wieczora nie zapomniała o tym, że mnie pragniesz… — Wpił się w moją szyję gwałtownie, zostawiając na niej malinkę. Zacisnęłam zęby, żeby nie jęknąć. Odsunął się ode mnie. Czułam obłęd. W każdym nerwie mojego ciała pulsowało szaleństwo. Moje włosy były potargane, wargi pulchne, policzki czerwone, a szyję zdobił czerwony ślad. To chore, co ten człowiek był w stanie ze mną zrobić w pół minuty. Jeszcze bardziej chore jest, co potrafił zrobić z moim życiem w niecałe trzy dni.
„Jestem szczęściarą”, pomyślałam, gdy nagle podeszła do nas Ayo.
— Iść za mną — powiedziała. — Mój ojciec prowadzić hotel… On zgodzić się, wy spać u niego.
— Dziękujemy, Ayo — powiedzieliśmy prawie jednocześnie.
— Wy… Ty… — Wskazała palcem na mnie. — Odwdzięczyć się.
— Jak?
— Wieczorem ja wychodzić z domu. Pomóc się ubrać — wyjaśniła, a na jej policzki wkradł się rumieniec zawstydzenia.
Uśmiechnęłam się.
— Pewnie.
~*~
Pod wieczór na palcach weszłam do pokoju mojego i Louisa. Zamknęłam za sobą drzwi, gdy nagle lampka rozbłysła, a ja prawie podskoczyłam.
— Gdzie byłaś? — zapytał z wyrzutem. Stanęłam przodem do siedzącego na łóżku szatyna, którego sylwetka rysowała się w bladej poświacie. Noce były na tyle upalne, że nie miał na sobie niczego poza dopasowanymi bokserkami, co – nie ukrywam – stanowiło kuszący widok.
— Pomagać Ayo? — odpowiedziałam.
—  Jest 23:00. Ayo wyszła dwie godziny temu — zauważył, a ja wtedy zrozumiałam, że mnie sprawdzał.
— Okay, chwilę posiedziałam z jej bratem. Może być?
Wyprostowałam się w miejscu, nie chcąc mu pokazać, że wewnątrz czułam się mała i zastraszona. Jak dziecko kontrolowane na każdym kroku.
— Z Kalim? — spytał.
— Tak.
— Miło było?
— Owszem.
— Fajnie, że się dobrze bawiłaś — wycedził przez zaciśnięte zęby.
— Też się cieszę. Mogę iść pod prysznicu, mężulku? Starczy tego przesłuchania.
— Wiesz co? Rób jak chcesz. Co mnie to. — Wzruszył ramionami.
„Jego ignorancja to najgorsze, co może być”, pomyślałam.
— Albo nie — nagle zmienił zdanie. — Posłuchaj mnie teraz. — Wstał i podszedł do mnie. Uniosłam lekko głowę, by patrzeć mu w oczy. — Zawsze pamiętaj, od kogo masz to. — Przesunął opuszkami palców po mojej malince, wywołując fale przyjemnych dreszczy. — Pamiętaj, do kogo należysz, bo choćbym miał cię siłą odbierać, wezmę, co moje. Rozumiesz?
Spuściłam głowę lekko, żeby nie zauważył delikatnego uśmiechu na moich ustach, gdy przypomniałam sobie rozmowę z Kalim:
„— Twój mąż być pewnie zazdrosna — mówił. — Ty nie powinna ze mną siedzieć i rozmawiać.
— Powinna, nie powinna. Mojemu mężowi troszkę zazdrości nie zaszkodzi.”
Wiedziałam, co mówię. Oczekiwałam od Louisa takiego zachowania. Perfidnie? Trochę.
— Rozumiesz? — powtórzył pytanie, ujmując mój podbródek. Zamaskowałam uśmieszek, po czym spojrzałam mu odważnie w oczy. Nie był zły. Raczej zdeterminowany. Jego postawa, wzrok, mina – wszystko wyrażało zacięcie i pewność.
Kiwnęłam głową, po czym uśmiechnęłam się szeroko.
— Co cię tak bawi? — zapytał.
— Mój mężulek myślący, że zostawiłabym samego Louisa Tomlinsona, który za mną szaleje, dla… kogokolwiek — zaśmiałam się, zarzucając mu ręce na szyję.
— Ty mały krętaczu, specjalnie to zrobiłaś. — Objął mnie w pasie.
— Skądże — udawałam niewiniątko.
Chwycił za spód mojej bluzki i zaczął ją podwijać. Uniosłam ręce do góry, by mógł mi ją zdjąć.
— Wiesz, co myślę? — zapytał. — Po powrocie do Londynu się mnie nie pozbędziesz. — Zaczął rozpinać moje spodenki, po czym zsunął mi je z bioder, aż upadły na podłogę. — Nie pozbędziesz się mnie przez całe życie… — Załapał mnie za uda, a ja oplotłam nogami jego biodra. Czułam jego wargi błądzące w okolicach mojej szyi i ucha. Już wtedy wiedziałam, do czego zmierza, ale nie zamierzałam go powstrzymywać.
— Skrzywdź mnie, a rozpowiem, że masz małego — wyszeptałam.
Zaśmiał się, wolno opadając ze mną na łóżko.
— Pani nie wie, co mówi, pani Tomlinson — wymamrotał, gwałtownie wpijając się w moje usta.
Akcja się dzieje szybko? Może [czyt. Wiem]. xd
Następna część jest ostatnia, tak że jeśli czytacie, to skomentujcie. Proszę. xx
Taka piękna pogoda, a ja w domu siedzę. Tak to jest, jak się nie ma życia towarzyskiego, haha.
W ogóle chwalcie się, jak Wam poszły te całe egzaminy. Sprawdzaliście wyniki? Ja stwierdziłam, że nie ma po co się denerwować już teraz. Tylko z angielskiego nie wytrzymałam i historię sprawdziliśmy z nauczycielką, więc, chcąc nie chcąc, wynik poznałam. :3
Pozdrawiam. xx
PS. Mały spam, bo Patrycja chyba (odpukać!) tymczasowo przynajmniej wróciła, więc wchodźcie. ♥ http://onedirection-imaginy-opowiadania.blogspot.com

niedziela, 19 kwietnia 2015

#32 Louis cz.4

Chwyciwszy kostkę mydła, przyszykowałam sobie ręcznik, szampon oraz świeże ubrania.
— Dokąd idziesz? — spytał Louis.
— Się wykąpać.
Uśmiechnął się cwaniacko.
— Może…?
— Nie kończ — przerwałam mu. — Będę za pół godziny.
— Ale…
— Nie ma ale.
— Wstydzisz się mnie? — zapytał. — Moglibyśmy pójść razem… — zbliżył się do mnie, szepcząc mi na ucho, po czym położył dłonie na moich biodrach. Zapięłam zdecydowanym ruchem walizkę, próbując mu pokazać, że nie działa na mnie tak, jak mu się wydawało.
— Wszystko sprowadzasz do jednego — odparłam, a wtedy ledwo wyczuwalnie musnął moją szyję.
— Do kąpieli? — zamruczał niewinnie, cały czas wodząc koniuszkiem nosa i wargami po mojej szyi.
— Nie udawaj Greka — mruknęłam.
— A ty nie zgrywaj takiej świętoszki. — Pocałował moją skórę obok ucha. — Nie mów, że nie podnieca cię fakt, że jesteśmy tu sami i możemy robić, co chcemy. Nie gadaj, że cię to nie kręci, bo w to nie uwierzę. Nie gadaj, że nie kręcę cię ja.
Odwróciłam się do niego przodem, całując go mocno i namiętnie. Upuściłam mydło, ręcznik i ubrania, tak by ująć jego twarz w dłonie i jeszcze mocniej go do siebie przyciągnąć. Cały czas to ja kontrolowałam sytuację, nie pozwalając mu na śmielsze ruchy. Kusiłam go, zachęcałam, jednocześnie hamując jego próby przekroczenia pewnej granicy. W końcu oderwałam się od niego, pytając:
— Ulżyło ci?
— Teraz to mi dopiero ciężko — odparł.
Podniosłam rzeczy z podłogi i wyszłam, rzucając mu na pożegnanie prowokująco:
— Baw się dobrze.
Wyczuwacie podtekst? No co wy!
Ja też.
Odgradzałam sobie drogę ręką, co nie było wcale łatwe pośród gęstwiny. Wciąż miałam w głowie, ile mniej więcej kroków i w jakim kierunku powinnam iść. W końcu dotarłam nad zatoczkę. Rozebrałam się do naga, po czym szybko zanurzyłam się w ciepłej wodzie z kostką mydła w dłoni. Umyłam się w miarę szybko, a następnie spłukałam włosy. Wodospad szumiał dość głośno. Oparłszy się o pokaźnych rozmiarów skałę, postawiłam stopy na dnie, zanurzona po same ramiona, i zaczęłam się w niego wsłuchiwać. Było mi dobrze, mogłam się odprężyć choć na chwilę. Nagle usłyszałam trzask pękającej gałązki. Na chwilę zamarłam ze strachu, po czym pospiesznie wyszłam z wody i ubrałam się. Ponownie moich uszu dobiegł jakiś szelest.
— Louis, idioto! — warknęłam.
— No co?! — Wyskoczył z chaszczy, podskakując dziwnie i drapiąc się wszędzie. — [t.i.], zrób coś, bo zaraz mi do gaci wlezą!
— Co?
— Nie wiem, jakieś mrówki!
Skuliłam się, rechocząc jak głupia, aż poleciały mi łzy. W końcu upadłam trawę, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Louis natomiast biegał i podskakiwał jak oszalały, krzycząc:
— To nie jest śmieszne!
W końcu udało mi się opanować dziki rechot. Wstałam i otarłam łzy.
— Rozbierz się i… hihi… właź do wody — zarządziłam.
Posłuchał. Może dlatego, że lepszego pomysłu nie miał. Odwróciłam się na moment, a wtedy zanurzył się. Następnie chwyciłam jego rzeczy i wytrzepałam ze wszelkiego robactwa.
— Tak to jest… haha… jak się podgląda — zaśmiałam się. — Lepiej? — zapytałam.
— Tak, dzięki — odparł, wyraźnie speszony.
— To wyłaź.
— Tak przy tobie?
— Mnie podglądałeś, a teraz się wstydzisz. Już! — ponagliłam go.
Wynurzył się, po czym zarzucił na mokre ciało spodnie i koszulkę. Nie podglądałam. Odwróciłam głowę w bok.
— Już — oznajmił.
Spojrzałam na niego, śmiejąc się.
— Warto było? — spytałam.
Przyciągnął mnie do siebie.
— Oczywiście, że tak — odparł. — Wesołych świąt, [t.i.] — powiedział, na co zasępiłam się trochę.
— Wzajemnie — odparłam. Bolał mnie fakt, że moja dodzina znajduje się tysiące kilometrów ode mnie i prawdopodobnie się martwią w Wigilię bez powodu. Spuściłam wzrok.
— Hej. — Ujął moją twarz w dłonie, pochylając się, by spojrzeć mi w oczy. — Wiem, że się martwisz.
— Obiecaj, że nas znajdą — wyszeptałam błagalnie.
— Zrobię wszystko — odparł, obejmując mnie i przyciągając do siebie. Był mokry i zimny, a jednocześnie w tym uścisku poczułam więcej ciepła niż w jakimkolwiek innym.
— Jednak potrafisz być normalny — stwierdziłam, uśmiechając się leciutko. — Jak się postarasz.
— Nazwałem cię księżniczką, ale powinienem królową… sarkazmu. — Szturchnęłam go nadgarstkiem w brzuch. Pocałował mnie w czubek głowy. — Moja księżniczka — szepnął, a ja z jakichś powodów nie zaprzeczyłam.
Jak on mnie irytuje…
Długo tego Louisa nie było. 'o' Mam nadzieję, że rozumiecie: szkoła, egzaminy... Btw, za wszystkich, którzy piszą je w przyszłym tygodniu, trzymam mocno kciuki. Wiem, co czujecie. ♥
Następna część za tydzień. Pozdrawiam. xxx
PS. Kto czyta i komu się chce (bo ja też ostatnio mam lenia, więc rozumiem), niech skomentuje. Proszę. ♥

środa, 15 kwietnia 2015

Coś tam z kimś tam o czymś tam na podstawie piosenki #3


Niektórzy z Was może wiedzą, że poza pisaniem moim hobby jest też tłumaczenie. Póki co tylko piosenek; opowiadań… może kiedyś. Ostatnio przegrzebałam swoją teczkę i znalazłam swoje pierwsze tłumaczenie piosenki, o której praktycznie już zapomniałam… Robbiego słuchałam jakiś niecały rok przed One Direction (teraz mi chyba ta faza na niego wróciła ^^). A ta piosenka mnie natchnęła do napisania tego… czegoś. Powiedzmy, że to moja interpretacja.

Nie liczę na zbyt wiele komentarzy, bo większość z Was zapewne oleje tego posta, ale jeśli ktoś to przeczyta, to będzie miło, jeżeli zostawi coś po sobie. ♥ Louis w weekend. ;)
Nie jest to konieczne, ale, żeby lepiej zrozumieć, proponuję obejrzeć teledysk i posłuchać.



Od początku była czymś dla mnie niedostępnym, wręcz zakazanym. Wiedziałem, że nie mogę jej mieć, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym kiedyś tego chcieć.
Siostra kolegi. Nieświadoma, niewinna. Śmiała się w towarzystwie głośno, dźwięcznie. W towarzystwie przestępców.
Z każdym kolejnym napadem byliśmy coraz lepsi. Czuliśmy się coraz pewniej, policja nie węszyła. Stawaliśmy się panami świata: młodzi, bogaci, wolni, bez zasad…
Spotkałem Ją.
I pojawiły się zasady.
A właściwie jedna.
„Trzymać się z dala”.
Próbowałem ją od siebie odsunąć; ona tego nie rozumiała.
A może nie chciała rozumieć.
Kochała mnie, nawet gdy ją odpychałem.
Prawdopodobnie zwłaszcza wtedy.
Ponieważ wiedziała, że jej potrzebuję.
Zawsze to wiedziała.
Wiedziała o mnie wszystko.
Więcej niż ja sam.
Zawsze wiedziała, co robić, jak się zachować, czego od niej oczekiwałem.
Była taka dobra…
Chciałem dać jej w zamian wszystko.
Starałem się.
Tego „wszystkiego” nie da się zamknąć w jednym słowie.
To była niema umowa między nami.
„Bądź przy mnie, a dam Ci wszystko”.
Tak było.
Dostawałem wszystko, czego potrzebowałem, jednocześnie dając z siebie wszystko, co mogłem.
Wciąż pamiętam jej uśmiech, ciepłe wargi stykające się z płatkiem ucha.
Szczęście.
Wspólne wakacje.
Bliskość, której nigdy wcześniej nie zaznałem, nie chciałem.
Jeden telefon zmienił wszystko.
„Oni jadą po ciebie. To koniec”.
Wyszedłem wtedy na wzgórze, a ona do mnie dołączyła.
Wyznałem jej wszystko. Nie mówiła nic. Nie była nawet zła. Przytuliła mnie tylko mocno jak nigdy wcześniej. Poczułem ukłucie w sercu. Przelewała na mnie całe uczucie, całą miłość.
W końcu spojrzała mi w oczy.
Uciekaj.
Szepnęła błagalnie.
Nie.
Odparłem.
Nie mogę. Nie teraz.
Pokiwała ze zrozumieniem głową.
Ona zawsze rozumiała. Nawet gdy ja nie rozumiałem.
Tuliła mnie mocno, aż nie przyjechali Oni.
Ująłem jej twarz w dłonie i patrzyliśmy sobie w oczy, aż zaczęli mnie skuwać.
Ból w jej spojrzeniu. Smutny błysk, ciepłe spojrzenie.
Teraz jestem tutaj. I prawdopodobnie zostanę na zawsze.
Ze wspomnieniami wyrytymi w sercu.
Przymknij oczy, kochanie. Oni nie muszą widzieć, jak płaczesz. Nie mogę obiecać, że kiedyś się z tego wyleczysz, ale wierzę w Ciebie.
Ktoś nas perfidnie oszukał, pozwalając wierzyć, że mamy jakąś szansę. Przeszłość się skończyła. Proszę, zapomnij.
Dałaś mi wszystko czego potrzebowałem. Mam nadzieję, że znajdziesz swoją wolność na wieczność. Na wieczność…

piątek, 10 kwietnia 2015

Liebster Award #6

Bardzo dziękuję za nominację http://the-dark-side-of-life-niall.blogspot.com. Zapraszam na jej bloga, jeśli ktoś ma ochotę na opowiadanie z Niallem. ♥

1. Co sprawia, że czujesz się szczęśliwy/a?
Hah, odpowiadałam już na to pytanie na wattpadzie, ale cóż, zrobię to raz jeszcze. :3
Myślę, że jestem osobą dość wrażliwą, i wydaje mi się, że wiele jest takich rzeczy. Nie musi to być coś wielkiego typu: wyjazd na jakieś egzotyczne wakacje. Czasem wystarczy jakiś uśmiech od obcej osoby, zapach biblioteki, drobny gest… cokolwiek.
2. Co jest celem twojego życia?
Nie mam jakichś wygórowanych celów. Chciałabym mieć męża, dzieci, przeżyć życie w ten sposób, żeby za parędziesiąt lat powiedzieć sobie: „Hej, chyba jednak zostawię coś po sobie!”.
3. Jaka jest twoja ulubiona książka i ulubiony autor/ka?
Uwielbiałam trylogię Maggie Stiefvater „Drżenie” (coś podobnego do „Zmierzchu”, tyle że o wilkołaku), ale „Adwokat” Philipa Margolina (polecam!) sprawił, że absolutnie i bez pamięci zakochałam się w kryminałach i zamierzam tę miłość pielęgnować.
4. Kto jest twoim ulubionym aktorem i aktorką?
Aktor(zy) – Leonardo DiCaprio i Nicolas Cage (nie każ mi wybierać, bo nie umiem :3)
A co do aktorki, to idk, wolę facetów, ale chyba Julia Roberts. :D
5. Jakby wyglądało twoje idealne życie?
Idk, nie zastanawiałam się nad tym i chyba nawet nie chcę.
6. Jakie jest twoje największe marzenie?
Bycie szczęśliwą.
7. Ulubiony smak lodów.
Jagodowe. :3
8. Czy chciałbyś/abyś być sławny/a?
Na to pytanie też odpowiadałam, lmao. Tym razem przekopiuję. :3
Gdyby to wynikało z tego, że ludzie by mnie szanowali za to, co robię i że robię to dobrze, to tak.
9. Jakie chwile są najbardziej ulotne?
Te piękne, rzecz jasna. :')
10. Czy boisz się mówić otwarcie o swoich uczuciach?
Mam z tym okropny problem. Chyba w ogóle nie potrafię ich okazywać.
11. Trenujesz jakiś sport? Jaki?
Przewracanie się z boku na bok na kanapie i przewijanie tl na tt. Osiągnęłam w tym mistrzostwo świata.

Jako że nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak normalnie zrealizowałam nominację, zrobię to teraz.

Moje pytania:
1. Czekolada mleczna, biała czy gorzka?
2. Trzy rzeczy, które chciałbyś/-abyś zrobić przed śmiercią?
3. Jesteś raczej pyskaty/-a czy wolisz "siedzieć cicho"?
4. Piosenka, która rozbudza w Tobie największe emocje?
5. Co darzysz sentymentem?
6. Masz jakieś fobie?
7. Co kojarzy Ci się z dzieciństwem?
8. Gdybyś miał możliwość przeniesienia się w czasie do innej epoki, to jaki okres w historii by to był i dlaczego?
9. Jesteś imprezowiczem/-czką czy domatorem/-ką?
10. Jesteś przesądny/-a?
11. Jaki kraj najchętniej byś odwiedził/-a?

50 minut się głowiłam nad tymi pytaniami. ;3 Są jakie są, teraz nominowani. Prawdopodobnie nie będzie ich 11, bo co do blogów, które przeglądam, jestem bardzo wybredna, a do tego mam mało wolnego czasu, więc to poniżej to starannie wyselekcjonowane grono. ;) Kolejność przypadkowa. x

Moje nominacje:
Teraz te wattpadowe. :3

No, prawie się udało. ;3

#32 Louis cz.3

Część taka trochę dłuższa, bo 70k wyświetleń. *.*
To xd w kwadratowym nawiasie w zapiskach [t.i.] nie pochodzi od [t.i.], tylko ode mnie. Nie mogłam się powstrzymać. ;3


* * *
Nad ranem wyszliśmy z samolotu. Rozejrzałam się dookoła. Louis miał rację. To była jakaś puszcza. Dookoła pełno roślin: drzew, krzewów, trawy… W oddali słychać było coś jakby… szum morza? oceanu? Nadstawiłam ucho, nasłuchując.
— Mówiłem, że…
— Cii…cho! — uciszyłam go. — Tam! — Wskazałam palcem odpowiedni kierunek. — Tam jest woda.
Zaczęliśmy iść w tamtą stronę, przedzierając się przez chaszcze, gdy nagle poczułam ostry ból w okolicach ramienia.
— A! — wydałam z siebie krótki krzyk, łapiąc się za nie.
— Co się stało? — zapytał Louis zaniepokojony.
— Nic, chodźmy.
Wyszliśmy z gęstwiny, a ja spojrzałam na moje rozcięte ramię i płynącą krew.
— Jesteś ranna.
— To nic.
— Poczekaj, pójdę po apteczkę.
Nagle moją uwagę przykuło drobne stworzenie… albo raczej: obrzydliwy, kilkunożny stwór, kroczący dumnie po złotym piasku.
— Nie! — pisnęłam, podskakując, po czym mocno zacisnęłam palce na jego koszulce. — Co jest? — zapytał, gładząc dłonią moje plecy. Nie mogłam się wyzbyć uczucia obrzydzenia i strachu. Trzęsłam się, łzy błyszczały w moich oczach. — To tylko zwykły krab. Boi się ciebie bardziej niż ty jego.
— Taa… Tak się mówi. — Odsunęłam się od szatyna, zła na siebie, że po raz kolejny musiał obserwować mój atak histerii.
— Masz chociaż to. — Wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę, podał mi ją, a ja zatamowałam swoją ranę.
— Dzięki.
Spojrzałam na ocean. Był spokojny i czysty, woda przejrzyście błękitna. Niebo bez żadnej chmurki, słońce. Parno, duszno i wilgotno. Przetarłam mokre czoło.
— Weszłabym do tej wody — powiedziałam.
Mężczyzna westchnął, ocierając chusteczką twarz.
— To na co czekasz? — spytał prowokująco.
— Na ciebie — odparłam, pokazując mu język.
— To idziemy.
Wziął mnie na ręce i zaczął nieść w kierunku wody. Po drodze zdjął mi i sobie buty razem ze skarpetkami, po czym rzucił je gdzieś na piasek.
— Louis! — piszczałam. — Jak to zrobisz, to cię nienawidzę!
— Ryzyk-fizyk. — Zaczął powoli wchodzić do wody, zanurzając się w niej.
— Nie umiem pływać — jęknęłam, kuląc głowę na jego klatce piersiowej.
— Ja cię nauczę.
Zanurzył się na tyle głęboko, bym mogła bezpiecznie postawić stopy na dnie. Woda była ciepła, lecz stanowiła przyjemne ochłodzenie od gorączki zawieszonej w atmosferze. Popatrzyłam na niego niepewnie, po czym zdjęłam przez głowę przemoczoną koszulkę, a po chwili namysłu z małymi problemami pozbyłam się też spodni. Zbliżyłam się do brzegu i wyrzuciłam wszystko na piach, po czym ponownie się zanurzyłam. W wodzie czułam się zdecydowanie bardziej pewnie.
— No, no — mruknął z ukontentowaniem.
— Ściągaj to. — Pociągnęłam jego koszulkę od dołu. Uniósł ręce do góry, zagryzając wargę z cwaniackim uśmieszkiem. Zaczęłam ją podciągać do góry, przez co musiałam coraz mocniej się zbliżać do Louisa, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Ściągnęłam mu koszulkę, a następnie zwinęłam ją w kulkę i rzuciłam w stronę brzegu najmocniej jak umiałam.
— Dobra w tym jesteś — szepnął mi na ucho.
— W czym?
— W ściąganiu koszulek.
Zaczerwieniłam się, doskonale rozumiejąc podtekst zawarty w tym, co powiedział.
— Możesz przestać mnie podrywać? — zapytałam. Zignorował mnie.
— Ufasz mi? — Zagryzł wnętrze policzka.
— A co?
— Połóż się.
— Gdzie?
— No na wodzie, a gdzie? — Przewrócił oczami.
— No nie wiem…
— Dalej. Będę cię trzymał, poza tym tu nie jest głęboko.
Po kilku chwilach wahania ułożyłam się na wodzie, a on chwycił mnie od spodu dłońmi.
— Okay? — zapytał.
Spojrzałam na jego twarz, na błękitne niebo tuż za nią…
— Okay… — odparłam.
— Zamknij oczy — poprosił. — Spokojnie, będę cię trzymał.
Przymknęłam powieki i przez chwilę dałam się ponieść falom, lecz nagle zorientowałam się, że szatyn wcale mnie nie trzyma, dlatego poruszyłam się nie spokojnie przez co wylądowałam w wodzie. Zaczęłam się wiercić, ale wciąż nie mogłam znaleźć dna. Gdy mi się to w końcu udało, syknęła w stronę Louisa:
— Nieźle mnie trzymałeś. Nie ma co.
Uśmiechnął się.
— Chciałaś się nauczyć pływać — wyjaśnił, jakby to go usprawiedliwiało.
Mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego, po czym popatrzyłam na niego. Włosy i twarz miał suche, aż za bardzo. Kropelki wody błyszczały na jego pokrytym tatuażami torsie. Zgarnęłam dłonią trochę wody i chlupnęłam mu prosto w twarz.
— Ej! — zaprotestował, pocierając oczy palcami. — Nie umiesz pływać, a cwaniaczysz, co? — Podszedł do mnie, kładąc ręce na moich biodrach.
— Kłamałam, umiem — odparłam.
— Tym gorzej dla ciebie. — Ujął moją twarz w dłonie. — Nie odpuszczczam tak łatwo… — poruszył ustami niemal bezgłośnie.
— Czyli wciąż zamierzasz mnie…? — Urwał mi wpół zdania, delikatnie łącząc nasze wargi na ułamek sekundy. Dość ostry, lecz nadal przyjemny dreszcz przepłynął wzdłuż mojego kręgosłupa.
— Za dużo gadasz — stwierdził, uderzając opuszkiem swojego palca wskazującego o mój nos. Poczułam się jak małolata sztrofowana przez starszego kolegę. Buntowniczka wewnątrz mnie nakazywała mi protestować, lecz z drugiej strony… nie warto. W końcu to Tomlinson.
*
Pierwszy dzień spędziliśmy na “zwiedzaniu” wyspy. Udało nam się znaleźć trochę owoców, rzekę, w której można by się swobodnie wykąpać, oraz coś w rodzaju zatoczki z wodospadem. W końcu wieczorem rozpaliliśmy ognisko, przy którym usiedliśmy. Ja z dziennikiem na kolanach, Louis – z moją książką. Zerknęłam mu przez ramię. Znajdował się jakoś w ¾ powieści. Główna bohaterka właśnie kluczyła po podziemiach starego więzienia.
— Jak masz słabe nerwy, to uważaj — szepnęłam mu na ucho.
— Mocne mam — odparł — tylko bez spojlerów, błagam.
— Jasne, jasne.
Chwyciłam swój czarny długopis, po czym zaczęłam notować:
Jakiś tam powiedzmy Neverland, 23.12.14
Tsa… oryginalna nazwa miejsca, co nie? Wiem, że nie.
Otóż, sytuacja ma się tak: wsiadłam do samolotu z obcym mężczyzną, który okazał się być Louisem Tomlinsonem – do tego moim fanem. Następnie samolot się rozbił (#yolo), a teraz znajdujemy się na jakiejś pieprzonej bezludnej wyspie sam na sam.
I nie, proszę państwa, to nie scenariusz jakiegoś taniego fanfiction autorki bez wyobraźni [xd], tylko chora rzeczywistość. Mało tego, sam Louis Tomlinson wykazuje żywe zainteresowanie moją osobą, które okazuje w dość niekonwencjonalny sposób:
a) denerwując mnie na wszelkie możliwe sposoby,
b) całując mnie bez mojej wiedzy i zgody (a właściwie: dając buziaki),
c) traktując mnie jak dziecko,
d) a, b, c naraz.
Cóż, ciekawe, bo sam zachowuje się jak jakiś niedorozwinięty małolat próbujący mnie na chama poderwać.
Przerwałam na chwilę pisanie i spojrzałam ukradkiem na zaczytanego Louisa, na jego poczochraną czuprynę, na jego wzrok sunący po literach. Miał w sobie coś z dziesięciolatka, który uciekł na łono natury, by bez reszty oddać się krainie fantazji.
Nie żebym się zakochała, ale czasami bywa uroczy. – dopisałam, kręcąc głową.
Jutro Wigilia. Pięknie po prostu. Miałam jechać do taty do szpitala z siostrą, miało być miło, a tu co? Wszystko się wali. Do tego dostarczam im kolejnych zmartwień, bo pewnie przejmują się, gdzie jestem i co się stało. Jakkolwiek szczeniacko to brzmi, chcę do domu.
[t.i.] aka Największy Pechowiec Drogi Mlecznej
Zamknęłam dziennik, obserwując wesołe iskierki ognia.
— Jesteś głodna? — zapytał nagle Louis.
Pokręciłam głową przecząco.
— A ty?
— Nie. Tylko trochę… zmęczony. Chyba głowa mnie boli.
Położyłam mu dłoń na czole, lecz nie poczułam gorączki.
— To może od czytania przy słabym świetle — zasugerowałam.
— Może — odparł. — Powiedz mi… — zagadnął nagle. — Skąd ci się to wszystko bierze? W sensie te dość soczyste opisy?
Wzruszyłam ramionami.
— Siedziałam w tym trochę, jak robiłam magistra. Siedzę, jak robię doktorat. Akta policyjne. Zdjęcia z miejsc zbrodni itd. To wszystko działa na wyobraźnię.
— Piszesz coś nowego? — zapytał.
— Nie i w sumie… nie wiem. Na razie o tym nie myślę. Chcę zebrać kasę na tę operację, a potem pomyślę, co ze sobą zrobić. Myślisz, że nas znajdą? — zapytałam znienacka.
— Na pewno — odparł, choć w jego głosie nie wyczułam tej pewności.
— Louis, jutro Wigilia… — jęknęłam.
— No a myślisz, że dlaczego mi się tak spieszyło do Londynu? — westchnął. — Mnie też nie jest łatwo. Też nie spędzę świąt z rodziną.
Poczułam zimny powiew wiatru, przez co zadrżałam, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
— Zimno? — spytał.
— Nie… — odparłam lekceważąco, a wtedy objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Położyłam głowę na jego barku, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Czy tylko ja mam wrażenie, że to już ten czas w roku szkolnym, że nawet nauczenie się na prostą kartkówkę to za dużo? Powiem tylko tyle – zdycham. I nawet mi to ostatnio nauczycielka powiedziała. Prawie 2 razy dłużej jestem w szkole niż śpię. xd
To sobie ponarzekałam na mój "marny" los. :D A teraz bardzo Was proszę, abyście skomentowali tego posta, jeśli chcecie (bo nikogo nie zmuszę, to jasne). Znajdzie się chociaż 8 osób?
Patrzę na te 70,000 wyświetleń i mega się z nich cieszę, naprawdę. ♥
PS. Aplikacja bloggera na Androida to dno, nie polecam. xd

sobota, 4 kwietnia 2015

#32 Louis cz.2

Obudziłam się, czując uporczywy ból głowy. Podniosłam powieki i pierwsze, co zobaczyłam, to zaniepokojona twarz Louisa.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
Próbowałam się podnieść na rozłożonym siedzeniu, ale kiepsko mi to szło. Dotknęłam palcami czoła, czując ucisk i zorientowałam się, że moja głowa jest owinięta bandażem.
— Co się stało? — spytałam, mrużąc oczy. Dopiero wtedy moich uszu dobiegł szum kropel deszczu spływających po szybach samolotu.
— Mieliśmy wypadek — odparł. — Samolot się rozbił. Albo raczej jego przód.
— A co z… resztą?
— Ich mózgi pływają po wykładzinie. Nie chciałabyś tego widzieć.
— Gdzie my w ogóle jesteśmy? — zapytałam.
— Nie wiem, ale nie wygląda to dobrze — odpowiedział. — Na zewnątrz jest puszcza, ani śladu ludzi. Do tego od dwóch godzin leje.
Przyjrzałam mu się. Był cały mokry, z jego włosów skapywała woda, jakby dopiero co wyszedł z tej ulewy.
— Przeziębisz się — wyszeptałam.
— To nic — odparł.
Nagle gwałtownie dotarło do mnie moje własne położenie: był 22. (23.?) grudnia, a ja wylądowałam na jakiejś bezludnej wyspie z obcym człowiekiem. Poczułam ścisk w gardle. Naprawdę nie chciałam się rozpłakać, ale należałam niestety do osób, które nie potrafiły hamować emocji.
— Co się stało? — zapytał.
— Wszystko się wali — odpowiedziałam drżącymi wargami. — Trzy tygodnie tkwiłam w tym pieprzonym Melbourne, a gdy miałam już wracać do domu, to najpierw samolot się spóźnił, a teraz wylądowałam w jakiejś głuszy z tobą. Jestem chodzącym nieszczęściem. Niepotrzebnie mnie ze sobą brałeś.
Uklęknął przy mnie i pogłaskał mnie dłonią po policzku.
— Hej, nie przesadzaj. To nie jest takie złe — zaśmiewa się. — Już od dawna marzyłem o urlopie.
— To wcale nie śmieszne, Louis. Mogą nas nie znaleźć. — Przetarłam wilgotne policzki, podciągając nosem.
— Znajdą na pewno. Przecież oboje jesteśmy gwiazdami, no nie? — śmiał się.
Rozpłakałam się jeszcze mocniej. Uniosłam głowę i wtuliłam nos w zagłębienie jego szyi. Był zimny i wilgotny, ale nie dbałam o to. Objął mnie ostrożnie, szepcząc:
— No już, księżniczko. W porządku.
— Czyżbym wyczuwała sposób pocieszania “na fankę”? — zaśmiałam się, odsuwając od niego.
— Nie — odparł, puszczając do mnie oczko. — Ten jest zarezerwowany na wyjątkowe okazje.
Uniosłam się, po czym dotknęłam dłonią skrzepu krwi na jego czole.
— Jesteś…
— Wszystko w porządku — przerwał mi. — To nic takiego.
— To przebierz się chociaż i wysusz — nakazałam. — Nie chcę, żebyś mi się tu pochorował.
— Okay, okay.
Powstawszy z kolan, wyciągnął walizkę ze schowka, a następnie wyjął z niej ręcznik i suche ubrana, po czym udał się do łazienki. Wyszedł z niej piętnaście minut później. Ręcznik zwisał mu z szyi, a włosy były wilgotne i potargane, co świadczyło o tym, że je intensywnie suszył. Miał na sobie czarne spodnie i zwyczajny, biały T-shirt, który podkreślał jego muskulaturę.
— Tak, wiem, ten widok działa na kobiety — zaśmiał się.
Zaczerwieniłam się.
— Zawsze jesteś taki skromny? — zapytałam.
— A ty na każdego faceta patrzysz, jakbyś miała go za chwilę zjeść? — odgryzł się, wpychając się na fotel obok mnie.
— Wlewaj sobie — mruknęłam.
— Masz kogoś? — spytał znienacka.
— Słucham? Co to za pytanie? — Zmarszczyłam brwi oburzona.
— Proste. Masz czy nie?
— A co cię to obchodzi?
— Rozumiesz… — Zbliżył twarz do mojej. — Nie wiadomo, jak długo tu zostaniemy… Możemy oboje okazać się sfrustrowani…
— Jesteś… Ała. — Uniosłam się na fotelu, po czym złapałam za głowę, ściskając powieki. — Jesteś bezczelny.
— A ty i tak będziesz moja — szepnął, aż poczułam na ustach jego oddech.
— Dupek.
Odsunęłam się od niego, kładąc się z powrotem na fotelu i okrywając kocem plecami do niego.
Nagle poczułam ciężar jego ręki. Objął mnie mocno, a ja zaczęłam się wiercić.
— Nie dotykaj mnie! — warknęłam.
— [t.i.], żartowałem — zaśmiał się do mojego ucha.
— Wtedy gdy pytałeś, czy mam chłopaka, czy wtedy gdy dałeś mi do zrozumienia, że zamierzasz mnie zaliczyć? — prychnęłam.
— Księżniczek się nie zalicza. Księżniczki się kocha — oznajmił.
— A dupków się ignoruje — burknęłam.
— Przepraszam, okay?
— Nie okay.
Nagle odsunął się ode mnie.
— Jak chcesz. Równie dobrze możemy się do siebie nie odzywać, aż nas nie znajdą, Samantho — mruknął, kładąc nacisk na ostatne słowo.
Odwróciłam się w jego stronę, a on położył się na plecach, wbijając wzrok w sufit i splatając palce na brzuchu.
— Dobrze wiesz, że się tak nie nazywam.
Wzruszył ramionami.
— Jesteś tchórzem, wiesz? — spytał retorycznie. — Tchórzem i konformistką. Okłamujesz swoich fanów i przyjaciół zapewne też. Wygodnie, prawda? Trzepiesz furę kasy na pisaniu, a jednocześnie unikasz tego obrzydlistwa zwanego sławą.
— Gówno wiesz — warknęłam. — Piszę, bo mój ojciec jest chory i zbieram na operację, ale co ciebie to obchodzi?
— Przepraszam, nie wiedziałem… — odparł.
— Zastanów się czasem, zanim coś powiesz.
— Nie fochajmy się już na siebie, okay? — Podniósł się. — Skoro jakiś czas będziemy musieli tu ze sobą wytrzymać… lepiej będzie, jak będziemy mieli dobre relacje. Zgoda? — Wyciągnął w moją stronę dłoń. Uścisnęłam ją.
— Zgoda — potwierdziłam, kiwając głową.