piątek, 27 lutego 2015

#31 Harry cz.7

Po wf-ie otworzyłam szafkę, chcąc wyjąć z niej podręcznik od francuskiego, gdy nagle zobaczyłam w niej kartkę. Rozejrzałam się, czy nikt nie patrzy, i przeczytałam ją:
Zupełnie nie wiem, co tu napisać, ale nie chcę, żebyś się gniewała. Wciąż nie mogę zapomnieć Twojego dotyku. H
Uśmiechnęłam się, zastanawiając się, ile wysiłku kosztowało go napisanie tej prostej kartki. Na dole leżała również główka czerwonej róży z krótką łodyżką.
Serce łomotało mi w piersi. Mój zły nastrój nagle się ulotnił.
* * *
Pod wieczór siedziałyśmy u Sheili na łóżku. Projekt był już gotowy, lekcje odrobione.
- Jak weekend? - zapytała.
- Nudy - odparłam.
- Mhm. Widzę. - Pokazała na moją szyję. Szlag. Plaster się odkleił. Następnie wskazała moje poobdzierane nadgarstki.
- Co wy? Sado-maso?
- Co ty, mam mózg. Nie spaliśmy razem.
- Okej… nie wnikam - podniosła otwarte dłonie do góry w geście poddania - ale mogłaś mi powiedzieć, że kogoś masz.
- To aż tak bardzo widać? - zapytałam, krzywiąc się.
- Oczy ci się świecą jak gwiazdy. Śmierdzi od ciebie zakochaniem. Opowiadaj.
- Co?
- Jak się poznaliście, jak mu na imię…
- Poznaliśmy się… w sklepie, jakiś czas temu. Ma na imię Harry.
- Jaki on jest? - wtrąciła podekscytowana.
- W porządku… - odparłam niepewnie. Może dlatego, że wciąż nie mogłam po prostu zapomnieć tego, jaki potrafił być brutalny.
- Tylko tyle? Nie słyszę entuzjazmu.
- Bo to… dość skomplikowane - wydusiłam. - Nawet nie wiem, czy jesteśmy razem. Wolę się póki co nie angażować.
- Przystojny?
Zaczerwieniłam się, chowając twarz w dłoniach.
- No…
- Znam go? - dopytywała dalej, przez co czułam się coraz bardziej niezręcznie.
- Nie, on… nie chodzi do szkoły - wydusiłam.
- W jakim sensie? Rzucił?
- Ma 23 lata i pracuje.
- Mmm… starszy…
- Proszę cię, zejdź ze mnie - jęknęłam.
- To kiedy go poznam? - Klepnęła mnie w kolano.
- Nie wiem… - odparłam. - Muszę to wszystko jeszcze sobie poukładać… Lepiej mów, co u Keith'a.
- W porządku. Zdrowieje. Masz pozdrowienia.

Był późny wieczór. Wyszedłem na dwór tylko po to, żeby wyrzucić śmieci, gdy nagle usłyszałem znienawidzony głos tuż za plecami:
- No proszę, proszę. Cóż za miłe spotkanie, Styles.
Odwróciłem się. Butler.
- Czego chcesz? - warknąłem.
- Nie stęskniłeś się? Może skręta? Ach, wybacz, zapomniałem, że wolisz przyładować*! Mam trochę helenki** na składzie.
- Rzuciłem to gówno.
- No nie wierzę! - Klasnął w dłonie egzaltycznie. - Harruś jest czysty!
- Mów, czego chcesz, albo wypierdalaj - sarknąłem.
- Chciałem ci tylko życzyć szczęścia na nowej drodze życia z Ann.
Serce mi zamarło w piersi, głos uwiązł na moment w gardle. Podbiegłem do niego, chwytając za poły kurtki, i przycisnąłem do ogrodzenia.
- Czego, kurwa, chcesz? Odpierdol się.
- Ona wie, że się spotyka z pospolitym ćpunem? - spytał, a na jego wargi wypełzł obrzydliwy, cwaniacki uśmieszek. - Pokazywałeś jej ręce?
- Spierdalaj.
- Rżnąłeś ją?
- Nie, ale to nie twój jebany interes.
- W takim razie może ja spróbuję. Lubię takie miękkie ciałka.
Tego było za wiele. Odsunąłem go od siebie, przytrzymując jedną ręką, a drugą mu przyłożyłem z całej siły.
- Zapamiętaj to sobie, bo dwa razy powtarzać nie będę - warknąłem. - Spróbuj ją tknąć, a, kurwa, pożałujesz, że się urodziłeś. Znajdę cię w piekle, jeśli będzie trzeba. Ona. Jest. Moja.
- Nic nie zmądrzałeś, Styles - odparł, wycierając krew z nosa. - Ja ci raz zniszczyłem życie, potem ty mi zniszczyłeś, teraz ja zniszczę ciebie i ta mała mi pomoże. Jesteś taki słaby… Będziesz wył z bólu, patrząc bezsilnie, jak się z nią zabawiam, i nie będziesz mógł nic zrobić.
Nie wytrzymałem. Zacząłem go okładać pięściami, a kiedy nie był już w stanie ustać, użyłem nóg. Deszcz padał, ale nie dbałem o to. Kopałem go i kopałem. Wymiotował krwią na bruk. Nagle usłyszałem krzyk:
- Harry! Harry, przestań!
Spojrzałem na zapłakaną twarzyczkę dziewczyny. Chciałem do niej podejść i ją przytulić, ale cofnęła się ze strachem, a następnie zaczęła uciekać. Znowu. Znowu to zrobiłem. Wystraszyłem ją. Pobiegłem za nią, aż dotarłem do jej domu. Chwyciła klamkę i zaczęła za nią szarpać, ale drzwi były zamknięte.
- Ann, musisz ze mną porozmawiać. Błagam cię.
- Harry, zostaw mnie. Zostaw mnie. Nie chcę.
Wyjęła z kieszeni klucz, ale była tak roztrzęsiona, że nie mogła nawet włożyć go do zamka. Wykorzystując okazję, przytuliłem ją mocno. Szarpała się, ale nie obchodziło mnie to.
- Harry, zostaw mnie. Zostaw. Boję się ciebie.
- Proszę cię, porozmawiaj ze mną. Proszę. Tylko tyle.
- Puść mnie… Ha…rry… Zostaw mnie…
- Ann. Jedna rozmowa. - Odsunąłem się od niej. - Proszę. Nic więcej.
Spojrzała na mnie, po czym otworzyła drzwi i weszliśmy do środka. Jej macocha siedziała przy kuchennej wyspie tyłem do nas, czytając magazyn i pijąc kawę.
- Cześć - przywitała się Ann, zdejmując buty. Poszedłem jej śladem.
- Cześć - odparła kobieta.
- Dzień dobry - odezwałem się.
Wtedy osoba odwróciła się, z zaciekawieniem wpatrując się we mnie.
- Dzień dobry. Ann, przedstawisz nas?
- Madilyn, to jest Harry – kolega. Harry, to jest Madilyn – moja macocha - powiedziała dziewczyna i albo moja wyobraźnia była chora, albo rzeczywiście specjalnie położyła nacisk na słowo: kolega. Wiedziała, że zaboli. I tak też się stało. Po tym wszystkim…
Ciekawe, czy kolegę też byś tak całowała, Ann?, przemknęło mi przez głowę.
Uścisnąłem dłoń kobiety i staroświeckim gestem ucałowałem jej wierzch.
Na szczęście całe to przedstawianie się odwróciło uwagę Madilyn od łez Ann, które w dalszym ciągu błyszczały w oczach dziewczyny.
- Pójdziemy na górę - powiedziała, po czym zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Usiadła na łóżku, podciągając stopy pod siebie, ja obok niej. Drzwi były zamknięte.
- Słucham - przerwała ciszę po chwili.
Nikt na świecie nie potrafi sobie wyobrazić, jak bardzo chciałem ją w tamtym momencie przytulić i upewnić się, że już jest bezpieczna.
- Ja… - zacząłem. - Może od początku… — Westchnąłem. — Kiedyś…

*przyładować - zażywać narkotyki dożylnie
**helenka - heroina
[Wyrazy z tzw. 'narkoslangu'.]
No i skończyły się te spokojne części. Stety albo niestety. :) Specjalnie urwałam w tym momencie. Jeszcze się nie dowiecie, co takiego skrywa Harry. :3
Zasada ta sama co ostatnio. Co najmniej 10 komentarzy = kolejna część. A dodam, jak będę miała czas, bo ferie mi się kończą. :( (Ubolewam, więc płaczcie ze mną. ;_;)
PS. Próbowałam dokończyć Zayna, ale mi nie idzie. Zmienię chyba tytuł drugiej części na "(ostatnia)". Co do dalszego ciągu, to wiedzcie tyle: Jest dobrze, nawet bardzo. :)
PS.2 http://amnesiafanfiction.blogspot.com ← za moment drugi rozdział. :) (tzn. jak poprawię xd)

środa, 25 lutego 2015

#31 Harry cz.6

~*~
Obudziłem się około 7:00. Wstałem, wykonałem poranną toaletę, ubrałem się, a następnie z pralko-suszarki wyjąłem jej rzeczy i odprasowałem. Ułożyłem je w stos, po czym poszedłem do sypialni obudzić dziewczynę. Nie spała. Siedziała na łóżku, patrząc na mnie przytomnym wzrokiem swoich mlecznobrązowych oczu.
— Już nie śpisz? — zapytałem.
— Na 9:00 mam szkołę, nie wiesz? — zakpiła.
W jej głosie wyraźnie czuło się drwinę, lecz – o dziwo – wcale mnie to nie ruszyło.
Usiadłem na łóżku obok niej, delikatnie całując jej szyję.
— Buzi na dzień dobry też chcesz? — zapytałem.
— Czuję, że na zwykłym buzi, to to się nie skończy — odparła wyzywająco.
Podciągnąłem jedną nogę pod siebie, całując jej usta łapczywie, ale nie brutalnie. Ujęła moją twarz w dłonie, mocniej mnie do siebie przyciągając, a wtedy delikatnie wsunąłem palce pod bluzę, którą miała na sobie, gładząc jej lędźwie. Poczułem, że zaciska zęby, dlatego zapytałem:
— Boisz się?
— Nie — odparła, wtłaczając swój rozgrzany i przyspieszony oddech do moich ust.
— Rozchyl wargi — poprosiłem cicho. Wykonała polecenie, a wtedy wsunąłem język do jej wnętrza. Jeszcze mocniej mnie wtedy do siebie przyciągnęła, pogłębiając pocałunek. Balansowałem na granicy obłędu, czując, jak jej coraz mocniej pragnę. Kochać się z nią, dotykać jej, czuć pod sobą jej ciepło, zapach…
Po chwili przeniosłem wargi na jej szyję, zostawiając na niej ogromną, krwistą malinkę.
— Och — wyrwało jej się, a wtedy oderwałem się od niej.
— Dzisiaj masz dwa wf-y, z tego, co wiem — zaśmiałem się szyderczo.
— Głupi — jęknęła, pocierając dłonią świeży ślad. — Gdybyś ty był wf-istą, to też pół szkoły by na ciebie leciało.
— Tyle że ja bynajmniej nie byłbym zainteresowany, a twojemu wf-iście nie ufam.
— Weź nie przesadzaj. To mój nauczyciel, do diaska. Nigdy na mnie nie spojrzy.
Wstała z łóżka. Wydawała się być nieco rozdrażniona moimi bezpodstawnymi oskarżeniami. Nie dziwiłem się jej. To nie to, że jej nie ufałem, ale… no.
Przesunęła dłonią po świeżo wyprasowanych ubraniach, które leżały na komodzie.
— Dziękuję — szepnęła.
— Nie ma za co — odparłem.
Wyszła z mojej sypialni, a ja posłałem łóżko, po czym udałem się do kuchni. Zrobiłem jajecznicę i jakieś kanapki. Jedliśmy w ciszy. Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną dziewczynę, miałby na tę całą ‘kłótnię’ (jeśli tak to można w ogóle nazwać) zlewkę, ale w grę wchodziła Ann. Stawka była wysoka.
— Jakieś plany na dzisiaj? — spytałem.
Wzruszyła ramionami.
— Tylko tyle, że po szkole idę do Sheili robić projekt z wos-u. A ty?
— Ja? Około 17:00 skończę pracę, a potem nie wiem. Może jakiś mecz czy coś. Ewentualnie się przejdę.
Przygryzła wargę, jakby na usta cisnęła się jej jakaś sarkastyczna uwaga, ale się powstrzymała.
— Powiedz, co chciałaś powiedzieć.
— Nic nie chciałam powiedzieć.
— Za dobrze cię znam.
— Doprawdy?
— Przestań traktować mnie tak oschle.
— Och, wybacz, ale chyba hormony mi buzują. Czyżbyś zapomniał, że jestem zwyczajną smarkulą? Rozumiesz, mam mokro w majtkach na widok swojego wf-isty…
Przymknąłem oczy, wciągając powietrze do płuc.
— Błagam cię, Ann. Przestań — powiedziałem cicho. — Nie jesteś żadną smarkulą, dopóki nie zaczniesz się tak zachowywać, a w tym momencie to robisz.
— A może ja taka jestem? — drażniła się. — Nie pomyślałeś o tym? Doczepiłeś się do smarkuli i oczekujesz Bóg wie czego.
Auć, Ann. Zabolało jak lewy sierpowy z podbiciem.
— Niczego od ciebie nie oczekuję, bo nie mam prawa. Przestań tylko zachowywać się jak rozkapryszona nastolatka, błagam cię. Jesteś prawie dorosła.
— A ja cię błagam, żebyś dał mi spokój. Posłuchasz?
W życiu, przemknęło mi przez głowę. Zamilkłem.
— No właśnie — skwitowała z satysfakcją.
Po śniadaniu wstała, schowała naczynia do zmywarki, a następnie rzuciła do mnie krótkie:
— Dzięki za wczoraj.
Tyle. Tylko tyle. Potem wyszła, a ja chwyciłem kuchenną ścierkę i rzuciłem ją w bok, co ani trochę nie wyładowało mojej agresji. Machnąłem ręką w ten sposób, że kubek, w którym znajdowała się herbata, upadł wprost na podłogę, rozbijając się na mniejsze części.

Wyszłam, nie myśląc o nim ani trochę.
Hahahaha
Hahaha
Haha
Ha
Przymknęłam oczy, opierając się o drzwi wejściowe jego domu. Do diabła z tym wszystkim. Co mi ma zależeć? On się uczepił i jeszcze sceny zazdrości będzie odwalał.

3 sekundy – dokładnie tyle zajęło mi zrozumienie, że próbuję oszukać samą siebie.
Wyszłam na chodnik i rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś znaku, który pomógłby mi ustalić swoje położenie. Okazało się, że znajduję się jedynie dwie przecznice od domu.
Jak to możliwe, że w przeciągu półtora dnia zdążyłam się po raz pierwszy [świadomie] całować, zakochać i pokłócić z chłopakiem? Boże, to przedostanie wykreślić.
Na miejsce dotarłam po 10 minutach. Weszłam do środka, siadając przy kuchennej wyspie i witając się ze wszystkimi.
— Jak było u koleżanki? — spytał tata.
— W porządku.
— Jesteś dość niemrawa. Dobrze się czujesz? — spytała Mad.
Przez 0,5 sekundy zastanawiałam się, czy nie zasymulować choroby, ale porzuciłam tę myśl.
W domu to bym dopiero wariowała.
— Tak, wszystko okej. Trochę się tylko posprzeczałyśmy. Idę się umalować.
Poszłam do swojego pokoju, a następnie do łazienki. Wykonałam lekki makijaż. Próbowałam też nieco zapudrować malinkę, ale nic to nie pomogło, więc zrezygnowałam i spakowałam tylko do plecaka kilka plastrów, żeby zakleić ją w szkole. Zeszłam z torbą na dół i usiadłam przy wyspie obok brata. Mad i taty już nie było.
— Okej. Starszych nie ma to teraz możesz mówić, gdzie byłaś — odezwał się Greg.
— Słucham? — Uniosłam brew.
— Mnie to od początku coś nie pasowało, ale teraz nabieram pewności. Masz na szyi malinkę i czuć od ciebie mężczyzną. Mnie nie oszukasz, siostra.
— Nie twój zasrany interes — warknęłam.
— O, o, o. Widzę, że randka nie poszła.
— Naprawdę? Twoje życie jest tak nudne, że interesujesz się moim?
Przerzuciłam sobie plecak przez ramię i wyszłam z domu. Do szkoły dotarłam dwadzieścia minut później.
Całą pierwszą lekcję nie mogłam się skupić. Bez przerwy myślałam o tym, jak bardzo spieprzyłam cały poranek przez taką głupotę. Naprawdę zachowałam się jak smarkula.
Na wf-ie to samo. Obrywałam wszystkimi piłkami, aż nagle pan Jacob zawołał mnie do siebie:
— Ann!
Podeszłam do niego.
— Tak?
— Jesteś rozkojarzona. Źle się czujesz? Coś cię boli? Może chcesz iść do pielęgniarki?
— Nie… — Potarłam palcami czoło. — Tak mi tylko trochę słabo…
— Jadłaś dzisiaj?
— Jadłam.
— Usiądź sobie. — Wskazał na ławkę nieopodal.
Po chwili przyniósł mi butelkę zimnej wody i zajął miejsce obok mnie.
— Co zrobiłaś w szyję? — zapytał nagle.
— To… Ee… — Dotknęłam dłonią plastra. — Komar mnie ukąsił i podrapałam — wymyśliłam na poczekaniu jakąś historyjkę.
— Zdarza się — odparł ze śmiechem.
— Tak…
Siedzieliśmy do końca wf-u, obserwując, jak dziewczyny grają w siatkówkę, a ja zastanawiałam się, ile hałasu narobiłby Harry, jeśli by nas zobaczył. Jak dobrze, że już go to nie obchodzi…
Czasem coś się musi spieprzyć, żeby było, co naprawiać, prawda?

Mega się cieszę, że to opowiadanie Wam się podoba. Pierwsza część wskoczyła nawet do piątki najczęściej odwiedzanych postów, z czego ogromnie jestem zadowolona. :)
Zasada ta sama co ostatnio. Myślę, że spokojnie dacie radę z tą dziesiątką (bo o tylu, ile było ostatnio, nie śmiem nawet marzyć *.*). ;) A następna część około weekendu. xx
PS. A co do kodu z obrazka, to u mnie w ustawieniach jest on wyłączony, więc nie wiem. Nawet niezawodny wujek Google jest bezradny. :/ Mam nadzieję, że nie zrazi Was to do komentowania. ;) ♥

niedziela, 22 lutego 2015

#31 Harry cz.5

Myślę, że tą częścią przekonam Was do Harrego. ;)

Chciałabym ten rozdział zadedykować Patrycji, bo po pierwsze - bardzo dawno nic jej nie dedykowałam i aż się dziwnie czuję. :D A po drugie - po prostu, żeby wiedziała, jak blisko jest mojego serduszka jako moja czytelniczka. 4-5 marca (sprawdziłam ;)) minie dokładnie rok od naszej rozmowy, która częściowo popchnęła mnie do założenia tego bloga, bo powstał on dosłownie kilka dni później. Kurczę, nie wierzę, że aż tyle ze mną wytrzymałaś. Dziękuję za wszystko. ♥

Był późny wieczór, kiedy wracaliśmy do domu. Spojrzałem na Ann i zorientowałem się, że śpi. Zdjąłem bluzę i okryłem ją, po czym przesunąłem dłonią po okrągłych bliznach, jakie znajdowały się na moich przedramionach. Zawsze, kiedy jesteśmy razem, boję się, że Ann je zauważy. Robiłem wiele głupich rzeczy w życiu, przez co stałem się, kim się stałem, ale Ona… była kimś dla mnie wyjątkowym. Odbiło mi, choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że do niczego dobrego to nie zmierza. Jestem zły, nieobliczalny, a przeszłość ciągnie się za mną jak smród, którego nie zamaskuje najpiękniejsza perfuma.
W życiu miałem tych dziewczyn… kilka, a teraz po prostu wiedziałem, że z Ann nie będzie jak ze wszystkimi. Wszystko działo się… inaczej, przez co czułem się jak totalny nowicjusz. Te sytuacje, emocje… były dla mnie zupełnie nowe. Patrzyłem na jej twarz, kiedy się uśmiechała, kiedy była skupiona lub kiedy się zwyczajnie bała i czułem, że jest dla mnie tym kimś, w kim mógłbym się zakochać, a wtedy sam bałem się najbardziej. Nie lubiłem zmian, nowości, a prawdziwa miłość była dla mnie czymś zupełnie obcym.
— Harry… — wymamrotała przez sen, po czym uśmiechnęła się, przez co sam nie zapanowałem nad ogromnym bananem, jaki wykwitł na mojej twarzy. Śniłem jej się. I najwyraźniej był to dobry sen.
Kiedy wjechałem do Londynu, przez chwilę zastanawiałem się, gdzie ją zawieźć. Do jej domu raczej nie. Przypuszczam, że jej ojciec zrobiłby niezły sajgon, gdyby mnie zobaczył. Skręciłem uliczkę w prawo i chwilę później zaparkowałem pod domem. Wyjąłem bezwładne ciało dziewczyny z samochodu i zaniosłem ją do środka. Bałem się, że ją obudzę, dlatego wszystko starałem się wykonywać jak najciszej.
— Harry… — wymruczała, pocierając oczy. — Gdzie ja jestem?
— U mnie — odparłem. — Śpij.
— Nie, ja muszę… — jęknęła, mocniej tuląc głowę do mojego torsu, podczas gdy jej oczy nadal były zamknięte — …się wykąpać — dodała. — Wszędzie czuję piasek.
— Jesteś zmęczona, wykąpiesz się rano.
— Nie… — ziewnęła. — Daj mi coś… na przebranie i pokaż łazienkę.
Nie miałem ochoty się sprzeczać, dlatego zaniosłem ją do pomieszczenia z prysznicem, a po chwili wróciłem z jakąś bluzą i spodniami.
— Nie mam damskich kosmetyków — powiedziałem — ale w kwasie mrówkowym się nie kąpię, więc myślę, że mojego żelu pod prysznic i szamponu możesz użyć. Suszarka jest w szafce nad umywalką. Tam też powinnaś znaleźć jakąś nową szczoteczkę do zębów.
— Dzięki — odparła.
Już miałem wyjść, gdy nagle…
— Aha, jeszcze jedno. — Zatrzymałem się wpół drogi.
— Hm?
— Zaklucz się, żeby mnie nie kusiło — zachichotałem, z zadowoleniem obserwując okrągłe rumieńce na jej policzkach.
Posłuchała.
Z łazienki wyszła pół godziny później i muszę przyznać, że do twarzy jej było w moich ciuchach. Jej drobna osóbka ginęła. Rękawy bluzy i nogawki spodni podwinęła, przez co wyglądała jeszcze bardziej pociesznie. Uśmiechnąłem się.
— Masz dwie łazienki? — zdziwiła się, widząc, że też jestem już gotowy do spania.
— Tak jakby.
— Interesujesz się chemią? — spytała nagle.
— Chemią? Skąd to pytanie?
— Jak zacząłeś o tym kwasie mrówkowym, to pomyślałam…
— Tylko jako hobby — odparłem. — Kiedyś mnie to ciekawiło i tak mi już zostało, że czasami sobie jakieś nazwy czy wzory przypominam. Chodźmy spać.
— Jasne.
Skierowała swe kroki w stronę salonu, gdzie przygotowałem sobie posłanie, lecz wtedy chwyciłem ją za ramię.
— Gdzie idziesz?
— Spać.
— Jesteś gościem. Śpisz w sypialni.
— Wolę na kanapie — droczyła się.
— A ja nie.
— Twój problem.
Wyszarpnęła mi ramię, lecz wtedy ja chwyciłem ją zdecydowanym ruchem na ręce. Objęła moją szyję bezsilnie, kładąc mi głowę na torsie. Była zmęczona. Widziałem to w wyrazie jej twarzy.
Pachniała mną. Nigdy żadnej dziewczynie nie pozwoliłem do tej pory korzystać z moich kosmetyków. Czasem przywłaszczały sobie jakieś koszule czy bluzy, ale żadnej nie dopuściłem do użytkowania z moich rzeczy osobistych. Ann pozwoliłem. Zapach jej skóry idealnie współgrał z moim żelem pod prysznic, przez co ze wszystkich sił musiałem powstrzymywać się przed zatopieniem się, choćby na moment, w jej ustach. To mi przypomniało, że nie dotknąłem jej od czasu jej pocałunku. Czyli jednak potrafiłem nad sobą panować. Trochę.
Ułożyłem jej bezwładne ciało na łóżku i otuliłem ją kołdrą. Miałem zamiar bezszelestnie wyjść, lecz powstrzymał mnie jej senny głos:
— Harry?
— Tak?
— Chcę buzi.
— Jakie buzi?
— Na dobranoc. Mama zawsze dawała mi buzi.
Podszedłem do niej i uklęknąłem.
— Gdzie to buzi? — zapytałem.
— Od mamy było tu. — Pokazała na czoło. — Od ciebie chcę tu. — Wskazała palcem wargi.
Ucałowałem jej usta, po czym z troską przesunąłem dłonią po jej policzku.
— Dobranoc, Annie.
— Dobranoc… Haroldusiu — odgryzła się.
Uśmiechnąłem się, zamykając drzwi.
Harolduś. Tego jeszcze nie było.
Jeszcze zanim położyłem się spać, wrzuciłem jej ubrania do pralko-suszarki, tak by rano były suche.
Boże, co mi odwala, że tak się o nią troszczę?
Mam teraz dość ważne pytanie do wszystkich komentujących, a szczególnie do tych, którzy robią to anonimowo: Czy musicie przepisywać jakiś idiotyczny kod z obrazka? No i jeśli tak - to czy tylko u mnie tak jest, czy na innych blogach też? Z góry dziękuję. ♥
Ta część jest krótsza niż miała być w pierwszej wersji, ale za szybko się te komentarze uzbierały. xd Mam nadzieję, że cała reszta była uczciwa. ;) Nie chcę podnosić progu, więc umówmy się, że kolejną część dodam około środy/czwartku, o ile pod tą będzie co najmniej (bo o więcej się nie obrażę ;)) 10 komentarzy.  Po prostu jeśli czytasz - skomentuj, uszanuj moją pracę. xx
PS. Wczoraj prawie 1000 wyświetleń. Wow, jesteście niesamowici. *.*

piątek, 20 lutego 2015

#31 Harry cz.4

* * *
Siedziałam w jego samochodzie, obserwując widoki za oknem i starając się unikać jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z Harrym. Byłam spięta i nieswoja. Może dlatego, że wciąż nie potrafiłam mu zaufać. Jego zmienność nastrojów stanowiła wybuchową mieszankę w połaczeniu z moim ciętym językiem i brakiem panowania nad sobą przy nim.
- Milczysz - stwierdził.
- Zdarza mi się - odparłam.
- Boisz się?
- Domyśl się.
- Nie lubię zagadek.
- A ja nie lubię, kiedy ktoś jest zbyt pewny siebie i wykorzystuje swoją fizyczną przewagę - odgryzłam się.
Byłam zła, a jednocześnie bałam się tego nieobliczalnego człowieka, który siedział obok mnie. Z drugiej strony jednak czułam, że mam do niego słabość i wszystkie moje negatywne uczucia co do niego zniknęłyby, gdyby tylko spróbował być milszy albo delikatniejszy. Dlaczego to wszystko musi być takie popierniczone?, pomyślałam, przymykając oczy na zagłówku fotela.
Jechaliśmy w uciążliwej ciszy, aż w końcu zaparkował. Kompletnie nie znałam tego miejsca. Otaczał nas park, a kiedy wysiadłam i zaczerpnęłam powietrza, poczułam sól w ustach. W oddali szumiało morze. Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą ja niepewnie chwyciłam. Zeszliśmy na piaszczystą plażę. Gdy spojrzałam w lewo, w oddali zobaczyłam klif, a pod nim duże skały, na których można by w miarę wygodnie usiąść.
- Chodźmy tam - zaproponowałam nieśmiało.
- Taki miałem zamiar - odparł, unosząc kąciki warg. Po raz pierwszy miałam okazję obserwować jego uśmiech i bardzo spodobał mi się ten widok. W jego policzkach pojawiły się słodkie wgłębienia, które dodały mu uroku i łagodności. Gdyby ktoś spojrzał wtedy na niego, w życiu nie pomyślałby, jak zły i brutalny potrafi być.
- Urocze - zachichotałam.
- Co?
- Dołeczki.
- Ej! - Uszczypnął mnie w bok, wywołując kolejną salwę śmiechu. - To wcale nie jest zabawne!
- Nie, to nie jest zabawne, tylko słodkie - po raz kolejny zachochotałam.
- Masz trzy sekundy na ucieczkę - oznajmił.
- Co?
- 3… 2…
Wzięłam nogi za pas i zaczęłam biec co sił przed siebie po miękkim piasku, który zapadał się pod moimi stopami. Wiedziałam, że mnie dogoni, ale jednocześnie dziecinną radość sprawiała mi ta ucieczka. Nagle upadłam twarzą do ziemi, kiedy potknęłam się o leżącą na ziemi gałąź. Przekręciłam się na plecy i uśmiechnęłam, widząc jego sylwetkę klęczącą nad moją. Zawisł nade mną, wpatrując się w moje oczy. Nasze oddechy były nieco przyspieszone od pościgu i ucieczki. Odgarnął drobinki piasku z mojej twarzy, po czym opadł na mnie ciężarem ciała.
- Teraz nie masz wyjścia - stwierdził z zadowoleniem. - Musisz dać mi buzi.
Cmoknęłam go w policzek.
- Wystarczy?
- A jak myślisz?
- Nie lubię zagadek.
Wplotłam palce w jego włosy i podniosłam się, delikatnie muskając jego wargi. Położyłam głowę na piasek, a wtedy on pogłębił pocałunek. Po chwili całkowicie przejął nad wszystkim kontrolę, ale nie protestowałam, bo spodziewałam się tego. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej namiętny, a ja nie potrafiłam powstrzymać świadomości pragnienia, jakie z każdą chwilą we mnie rozbudzał. Łapczywie i z coraz większym trudem łapałam powietrze, aż w końcu oderwał się ode mnie, a wtedy otworzyłam oczy i wyszeptałam:
- To... miało być buzi.
- To był dopiero początek - odparł, po czym cmoknął mnie w usta.
Chwilę później podnieśliśmy się, a wtedy zaczęłam się otrzepywać.
- Przez ciebie jestem cała od piasku - zbeształam go.
- Mogę cię wrzucić do morza, opłuczesz się.
- Bardzo śmieszne.
Wyjęłam z kieszeni skórzanej ramoneski telefon, chcąc ocenić jego stan. Wyglądał dobrze, ale na wszelki wypadek dmuchnęłam jeszcze na niego, chcąc pozbyć się ewentualnych drobinek pyłu. Schowałam go z powrotem, a wtedy Harry przyjrzał mi się uważnie. Spuściłam wzrok, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Urocze - oznajmił.
- Co?
- Twoje rumieńce.
*
Siedzieliśmy na skałach. W dłoniach trzymałam zakupioną po drodze paczkę solonych orzeszków ziemnych i podjadałam je co chwilę.
- Podzielisz się? - spytał Harry, szepcząc mi na ucho.
Wyjęłam jednego orzeszka z torebki i włożyłam mu do ust, a wtedy nagle chwycił moją dłoń i oblizał słone palce, a następnie delikatnie pogładził mój pokryty strupami nadgarstek.
- Boli? - zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Płakać nie będę - odparłam - ale w szkole pomyślą, że sado-maso uprawiałam.
Zaśmiał się, całując moją skórę, a wtedy na moment zapadła cisza.
Przez chwilę się zawahał, po czym powiedział:
- Jeśli chodzi o to, czym groziłem ci w pokoju, to nie masz się czego bać. Nie dotknąłbym cię siłą. A twoja tajemnica jest bezpieczna, ale nie kombinuj więcej z dragami. Wiem, co robią z człowiekiem. Od takich malutkich, kolorowych cukierków się zaczyna, a potem… No, w każdym razie do niczego dobrego to nie prowadzi. Swoją drogą, nieźle się potem przelizałaś z tym całym bratem Nel. Myślałem, że mu aortę przegryzę, jak zobaczyłem tę jego rękę pod twoją sukienką. Centymetr wyżej i już by nie żył.
Zapłonęłam ze wstydu, bo, prawdę powiedziawszy, nie miałam pojęcia o tym, co się działo na tej imprezie po zażyciu tabletek.
- Co? - zapytał szatyn. - Myślałaś, że ze mną się po raz pierwszy całowałaś? Jesteś w błędzie i to dużym. Po cukierkach zaczęło wam odwalać i wymyśliliście grę w butelkę na całowanie. Kilku ich było przede mną.
Zrezgnowana, przetarłam nadgarstkiem oko. Było mi naprawdę wstyd.
- Tak, wiem. Ja też żałuję, że nie byłem pierwszy - zaśmiał się.
Płonęłam z zażenowania, ale nadal grałam hardą.
- Widzę, że niezłą ochronę mam. Miło, że ktoś dba o moją cnotę - mruknęłam.
- Mówisz o mnie? - zapytał. - Ja tylko dbam, by to, co moje, nie dostało się w niepowołane ręce.
- Twoje? - burknęłam.
- Tak, moje - odparł z zacięciem.
- Problem w tym, że traktujesz mnie jak swoją własność, a ja nie wiem o tobie praktycznie nic. Kim ty właściwie jesteś? - zapytałam z wyraźnym wyrzutem.
- Proszę bardzo. Pytaj, o co chcesz - powiedział, podnosząc ręce do góry w geście poddania. [radziłabym zwrócić większą uwagę na ten fragment]
- Gdzie pracujesz? - zaczęłam swoje ‘przesłuchanie’.
- W warsztacie samochodowym jako mechanik.
- Jak długo mieszkasz w Londynie?
- Dobre dwa miesiące.
- I od tego czasu mnie obserwujesz?
- Nie.
- Okej… Jak się nazywasz?
- Styles. Harold Edward Styles, jeśli interesuje cię pełne imię i nazwisko.
- Masz jakąś rodzinę? - zadałam kolejne pytanie, a wtedy szatyn spojrzał na morze i na chwilę zamilknął.
- Miałem - odparł.
- To znaczy? - zapytałam ostrożnie.
- Więcej nie musisz wiedzieć.
- Jakaś żona? Dzieci?
- Za kogo ty mnie masz?
- Kryminalna przeszłość?
- Następne pytanie.
- Jakieś dziewczyny?
- Zbyt wiele, bym mógł zapamiętać imię choćby jednej z nich.
- Ile masz lat?
- W lutym skończę 24.
- Jakieś leczenie psychiatryczne?
- Okej, starczy tych pytań.
- Jeszcze jedno, proszę.
- No to dalej.
- Dlaczego ja?
Zbliżył się do mnie, nawijając kosmyk moich włosów na swój palec.
- To chyba najtrudniejsze pytanie, jakie mogłaś zadać - uśmiechnął się. - Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć, żeby nie zabrzmieć dziwnie… Jestem jaki jestem, ale czuję, że przy tobie… mogę być lepszy.
Przymknęłam na chwilę oczy.
- Teraz twoja kolej - oznajmił nagle.
- Na co?
- Na odpowiadanie na moje pytania.
- To ty nie wiesz jeszcze o mnie wszystkiego? - spytałam sarkastycznie.
- Będę pytał o to, czego nie wiem.
- Proszę bardzo.
- Jacyś chłopacy?
- Nie, ale…
- Ale?
- Tylko tyle, że mój wf-ista ma niezłe bary - zaśmiałam się.
- Co z tym wf-istą? - dopytywał.
- Pół szkoły do niego wzdycha. Nie jest starszy od ciebie.
- Ty też?
- Tak, ja też.
- Nie podoba mi się to.
Wzruszyłam ramionami.
- Mnie też, ale co zrobić?
- Okay… ja to wybadam. W Londynie mieszkasz od urodzenia?
- Tak.
Na moment zapadła cisza.
- Aż tyle o mnie wiesz? - spytałam nerwowo.
- Wiem, że za tydzień masz 18. urodziny. Poza tym nie podejrzewam cię o leczenie psychiatryczne, kryminalną przeszłość czy posiadanie męża i dzieci. Czym się interesujesz?
- Kiedyś… lubiłam tańczyć.
- A teraz?
- Teraz tak serio serio nie interesuję się niczym. Chcę zdać maturę, a potem iść na medycynę.
- Będziesz lekarzem?
- Chciałabym pomagać ludziom. Moja mama… zmarła na raka. Kiedy patrzyłam na tych wszystkich lekarzy wokół niej… pomyślałam, że fajnie by było… jak oni.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, gdy nagle poczułam wibracje w kieszeni. Sms od taty:
Gdzie jesteś?
Odpisałam szybko.
Poszłam do koleżanki. Wrócę wieczorem, nie martw się. x
Schowałam telefon do kieszeni.
- Głodna? - spytał Harry.
- No trochę.
- Chodź.
Chwycił moją dłoń, ściągając mnie ostrożnie ze skał.
Ten rozdział mi uświadomił, że różnica wieku między Ann a Harrym jest taka sama jak między mną a nim. Różnica polega jedynie na tym, że Ann ma urodziny na początku października, a ja na końcu września. A najlepsze jest to, że zupełnie nieświadomie tak wyszło. ;)
Trochę kiepsko mi ostatnio komentujecie. xd Wygląda na to, że próg musi wrócić, bo jest coraz gorzej. Ja tu się staram, a niektórzy nie potrafią tego docenić. Zwłaszcza że wyświetleń jest dużo. ;_; Doceńcie fakt, że - mimo że nie jest łatwo prowadzić trzy blogi naraz - staram się, żeby posty pojawiają się regularnie.
A więc 10 komentarzy = kolejny post.
Żeby nie było, bo widzę, że zaczyna się kombinatorstowo, czego się – przyznam szczerze – nie spodziewałam. :D Jedna osoba = Jeden komentarz + moje (autorki) się nie liczą. Tak więc od liczby komentarzy, którą widzicie poniżej, należy odjąć 10. ;3 Ale sprytnie, serio. Fajny ten spam. ;) ♥
No i oczywiście dziękuję osobom, które komentują. Miło widzieć, że komuś zależy. ♥
Po raz kolejny zapraszam tu. ↓↓ xx
http://amnesiafanfiction.blogspot.com

poniedziałek, 16 lutego 2015

#31 Harry cz.3

* * *
Obudziłam się około 8:30. Słońce wdzierało się bezczelnie do mojego pokoju przez cienkie zasłony. Poczułam się zawiedziona. Chciałam, żeby lało. Żeby deszcz odgrodził mnie od świata grubą ścianą, bym mogła poczuć się bezpiecznie w swoim azylu. Wstałam i odsunęłam zasłony. Słońce poraziło mnie w oczy. Dzień był przepiękny, powietrze czyste i rześkie. Uchyliłam okno, chcąc nieco wywietrzyć, po czym udałam się do łazienki. Wzięłam kolejny, porządny, gorący prysznic. Przez tego psychola nabawię się nerwicy natręctw, pomyślałam, osuszając ciało ręcznikiem. Umyłam zęby, przemyłam twarz żelem oczyszczającym, wysuszyłam włosy, a następnie zaczęłam wykonywać codzienny makijaż. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Serce zamarło mi w piersi, ręka ze szczoteczką od tuszu do rzęs zatrzymała się wpół drogi. Poczułam, że oblewam się zimnym potem, kiedy do moich uszu dobiegł dźwięk przekręcanego zamka. Kilka sekund później podłoga zakrzypiała. Ktoś chodził po moim pokoju. Zakręciłam tusz, po czym drżącą dłonią odłożyłam go na półeczkę nad umywalką. Podeszłam do drzwi i prawie bezdźwięcznie odkluczyłam je. Następnie powoli uchyliłam drewnianą powierzchnię. Gdy zobaczyłam Harrego siedzącego na moim łóżku i bawiącego się telefonem, poziom adrenaliny w moich żyłach gwałtownie podskoczył. Trzasnęłam drzwiami, a następnie zamknęłam je na klucz. Chwilę później usłyszałam ciche pukanie.
- Wiem, że tam jesteś, Ann.
- Czego chcesz?! - krzyknęłam. - Idź sobie!
- Myślisz, że przepuściłbym taką okazję? - zadrwił, po czym zapukał ponownie. - Otwórz, skarbie, sama te drzwi, bo inaczej będę zmuszony je poważnie uszkodzić.
Na chwilę zamilkłam, po czym odezwałam się cicho:
- Nie mam ubrań.
- To jakaś pokusa, wyzwanie czy próba podniety? - zapytał. - Tym lepiej. Przynajmniej będziemy mogli zrezygnować z gry wstępnej, kochanie… - zaśmiał się. Wydawał się być bardziej rozbawiony, aniżeli groźny.
- To nie żarty, idioto - sarknęłam. Paradoksalnie strach wypełniający mnie od środka dodawał mi odwagi. - Jestem w samym ręczniku, więc albo mi, do cholery, podasz jakieś ubrania, albo zacznę krzyczeć, a moi sąsiedzi mają bardzo dobry słuch.
Usłyszałam szelest otwieranej szafy, a po chwili jego głos po drugiej stronie drzwi:
- Chyba jeszcze nie do końca opanowałem umiejętność przenikania przedmiotów przez ścianę, więc będziesz musiała mi otworzyć, Annie.
- Nie mów do mnie Annie - syknęłam.
W ten sposób zwracała się do mnie jedynie moja mama.
- Myślisz, że cię posłucham? To otwierasz te drzwi czy nie?
Uchyliłam je, a on włożył do środka rękę ze starannie poukładanym stosem ubrań. Wzięłam je od niego, a wtedy zapytał:
- A mogę popatrzeć?
- Po moim trupie.
Wypchnęłam jego rękę i zatrzasnęłam drzwi, po czym obejrzałam rzeczy, które dla mnie wybrał, czyli ciemnozielone rurki i białą, zwiewną bluzkę z długim rękawem. Miał gust. Jak na faceta. Coś na kształt uśmiechu przemknęło po mojej twarzy na widok czarnego, koronkowego kompletu bielizny, jakbym przeczuwała, że to właśnie jego wybierze. Ubrałam się, po czym niepewnie spojrzałam na flakonik perfum stojący na półce. Raz kozie śmierć. Delikatnie się spryskałam, po czym powoli otworzyłam drzwi i wyszłam do niego, zamykając je. Kątem oka omiotłam go wzrokiem. Miał na sobie zwykły, biały T-shirt, czarną bluzę i tego samego koloru rurki, a jego nieokiełznane loki były lekko uniesione i zaczesane do tyłu. Przynajmniej mam przystojnego prześladowcę, pozwoliłam sobie na żart w myślach.
- Czego chcesz? - warknęłam.
- Hm… - udawał zamyślonego. - Przynieść ci zakupy i… Zapytać, czy się stęskniłaś? - zakpił.
Zbliżył się do mnie niebezpiecznie, przyciskając do powierzchni drzwi.
- Nie - odparłam. - Dowiedziałeś się? Teraz wyjdź. Kto cię tu w ogóle wpuścił? Moi rodzice…
- Świetnie się bawią z twoim bratem w kinie. Prawie bym zapomniał. Zostawili ci w kuchni kartkę.
Wyjął z kieszeni zwitek, lecz gdy chciałam mu go wziąć, on podniósł rękę w górę, bym nie mogła jej dosięgnąć.
- Chcę buzi - oznajmił.
- I tak robisz, co chcesz - fuknęłam - więc nie zgrywaj teraz dzieciaka potulnie proszącego o zabawkę, bo to nie w twoim stylu.
- Masz rację - odparł - ale chcę, żebyś sama mi dała buzi.
Pocałował mnie w szyję, a wtedy z niewiadomych przyczyn przeszył mnie dreszcz pod wpływem jego warg stykających się z moją skórą.
- A ja chcę gwiazdkę z nieba - prychnęłam. - Oddaj tę kartkę.
- Jesteś niewdzięczna. Ja ci przynoszę zakupy, a ty… bardzo niedobrze mnie traktujesz.
- Bo ty traktujesz mnie lepiej - prychnęłam, po czym wyrwałam mu kartkę i przeczytałam krótką wiadomość od taty, że on, Mad i Greg są w kinie i że wrócą za kilka godzin. - Jak tu wszedłeś? - zwróciłam się do szatyna.
- Drzwiami, skarbie, drzwiami. Czyżbyś zapomniała o zapasowym kluczu schowanym w schowku pod parapetem?
- Mój pokój… też był zamknięty - wydusiłam.
- Proszę cię, taki zamek, to nie zamek. Małe dziecko paznokciem by otworzyło.
- Czego ode mnie chcesz?
- Mamy wyjątkowo piękną niedzielę. Chcę cię gdzieś zabrać.
- Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że pojadę z tobą gdziekolwiek - syknęłam z wyższością.
Brutalnie pchnął biodrami w moją stronę, jeszcze mocniej dociskając mnie do powierzchni drzwi.
Znowu zaczynałam się bać.
- Tak właśnie myślę i wcale nie jestem w błędzie, żabko, bo albo pojedziesz ze mną, albo zostaniemy tutaj i będziemy robić bardzo, ale to bardzo niegrzeczne rzeczy, a ty mi na wszystko pozwolisz, bo chyba nie chcesz, żeby wydał się twój mały sekrecik o tym, co robiłaś na imprezie u Nel z okazji rozpoczęcia roku? - warknął ostro wprost do mojego ucha.
Zdrętwiałam.
- Skąd ty…?
- Mam swoje sposoby. Więc jak?
- Nie jadłam śniadania… - wymamrotałam niepewnie.
- Mam czas, poczekam.
Wypuścił mnie z uścisku, a ja chwyciłam telefon z szafki nocnej i schowałam go do kieszeni. Zeszliśmy na dół. Przyszykowałam sobie płatki i zalałam je zimnym mlekiem.
Usiadłam na krzesełku przy kuchennej wyspie obok szatyna. Nie szukałam jego bliskości. Chciałam mu tylko pokazać, że nie przeraża mnie tak, jak mu się wydawało.
Mieszałam łyżką w płatkach, podpierając głowę ręką.
- Grasz na zwłokę czy nie masz apetytu? - spytał obojętnym tonem, bawiąc się komórką.
Nienawidziłam, kiedy mnie straszył, ale chyba bardziej drażniła mnie jego ignorancja.
- To drugie - mruknęłam.
- Mam cię nakarmić?
- Nie jestem pieprzoną pięciolatką - syknęłam. - Umiem jeść.
- To jedz.
- Nie mam ochoty.
Odepchnęłam od siebie miskę.
- Teraz zachowujesz się jak rozkapryszona dwunastolatka.
- A ty jak szesnastoletni cwaniaczek usilnie próbujący pokazać, jaką ma nad nią przewagę.
- Nie mów tak do mnie - chwycił mój nadgarstek. Syknęłam z bólu, a wtedy rozluźnił uścisk i odsunął rękaw mojej bluzki. - Co ty sobie zrobiłaś?
- A ty Alzheimera masz? - prychnęłam, wyrywając mu rękę.
- Nie.
- Hm… - udawałam zamyśloną. - Co ja mogłam sobie zrobić? Na przykład szarpać się z pewnym psychopatą, który rzucił się na mnie wczoraj, kiedy wracałam ze sklepu? - ironizowałam.
Zacisnął dłonie w pięści. Bałam się nawet na niego spojrzeć. Był nieobliczalny.
- Przestań mnie drażnić, Annie - syknął mi do ucha.
Przymknęłam oczy, drżąc ze strachu.
Przesunął dłonią po moim udzie. Oddychałam coraz szybciej, ogarniała mnie panika. Znowu ujawniała się ciemniejsza strona jego osobowości.
- Popatrz na mnie - szepnął mi władczo do ucha.
- Przestań - mruknęłam.
- Co?
- Przestań mi rozkazywać. Przestań się rządzić. Przestań mnie straszyć. Do diabła. Nie jestem Twoją własnością.
Zbliżył twarz do mojej szyi, wypuszczając na nią strumień ciepłego powietrza.
- Jesteś pewna tego, co mówisz? - zapytał, drażniąc koniuszkiem nosa moją skórę.
- Jak najbardziej - odparłam, po czym położyłam dłoń na jego torsie z zamiarem odepchnięcia go, lecz wtedy chwycił moją dłoń, ściskając ją tak mocno, że aż krew odpłynęła mi z palców.
- Tak to jest - szepnął. - Spróbuj się ode mnie uwolnić, a chwycę cię jeszcze mocniej niż poprzednio.
- Czego chcesz?
- Och, moje wymagania nie są wygórowane. Chcę tylko ciebie i nic więcej.
- Jeśli sądzisz, że pozwolę sobie na bycie tylko jakimś "niewygórowanym" wymaganiem tudzież łatwym celem, to się grubo mylisz.
Wyrwałam mu dłoń.
- Tak to jest - powtórzyłam jego słowa. - Nieważne, jak mocno mnie chwycisz. Siłą mnie nie zatrzymasz.
Chwyciłam do ręki łyżkę. Może nawet po tej kłótni płatki bardziej mi smakowały. Prawdopodobnie dlatego, że szatyn milczał. Nie miałam pojęcia, czy to znaczyło, że analizuje to, co mu powiedziałam, czy po prostu daje mi do zrozumienia: „Mów sobie, co chcesz. Ja wiem swoje” i szczerze? Mało mnie to obchodziło. Najważniejsze, że siedział cicho. Nie dotykał mnie ani nie straszył.
Część dość długa, tak że mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Ann pokazała pazurki. ;)
Komentujcie, jeśli czytacie. Proszę. ;_;
A teraz po raz kolejny zaproszę Was na nowego bloga z fanfiction. Właśnie piszę jego 4 rozdział, ale nie wiem, czy jest sens, skoro nie ma zainteresowania.  :'( Wejdźcie, dajcie szansę tej historii. Proszę. ;_;
amnesiafanfiction.blogspot.com
PS. Cztery pączki zjedzone. Musicie mi wierzyć na słowo. ;)

czwartek, 12 lutego 2015

#30 Zayn cz.2 (ostatnia)

* * *
Obudziłem się nad ranem na kanapie Hazzy. Jęknąłem, czując, że nie mogę ruszyć nogami. Okazało się, że to Harry usnął na kocu, którym byłem przkryty, w tej samej pozycji co ja, z tym że po drugiej stronie kanapy. Zacząłem się wiercić i wierzgać, aż wreszcie się obudził.
- Styles, grubasie! - fuknąłem na niego.
- Zamknij się, chudzielcu - wymamrotał ospale, po czym otworzył oczy, a następnie rozejrzał się i ociężale podniósł, przecierając powieki.
- Co tu zaszło? - zapytał, ziewając.
- Usnąłeś mi na nogach, brawo.
- Eee... tam. Która godzina?
- Jedenasta dochodzi.
- Błagam, nie mów tak, bo mam skojarzenia.
Zaśmiałem się.
- Zawsze byłeś taki zboczony?
- Zawsze. To akurat moja stała cecha - odparł z dumą.
- Ech, Styles...
Naszą jakże uprzejmą wymianę zdań przerwał dzwonek telefonu. Nie mojego, bo mój oczywiście padł poprzedniego wieczora.
Zrezygnowana sylwetka Stylesa poruszyła się w kierunku leżącego na komodzie aparatu, z którego uporczywie płynęła melodia „Polly” Nirvany. Jęknąłem, nakrywając twarz kocem, dopóki nie wyjął mnie spod niego głos Hazzy:
- Zayn, to [t.i.].
Poderwałem się, a wtedy przyjaciel usiadł obok z telefonem w dłoni.
- Co teraz? - zapytał.
- Odbierz i włącz na głośnomówiący.
Odłożył urządzenie na stół i odebrał.
- Hej - odezwała się [t.i.] w słuchawce.
Te cholerne trzy litery zabrzmiały bardziej czule niż wszystkie słowa, jakie wypowiedziała do mnie w ostatnim miesiącu razem wzięte, przemknęło mi przez myśl, ale zignorowałem to. Przeniosłem ciężar ciała na oparcie kanapy, nerwowo gryząc kciuk.
- Cześć - odparł szatyn.
- Harry, jest u ciebie Zayn? - zapytała cicho i jakby smutno. Gardło mi się ścisnęło. Takiej [t.i.] - smutnej i bezradnej - nie słyszałem już chyba pół roku.
Przyjaciel spojrzał na mnie, a wtedy ja zdecydowanie potrząsnąłem głową przecząco, nie przestając przygryzać kciuka.
- Nie ma, a co? - odparł.
- Nie wiem, bo... nie wrócił na noc do domu i... - urwała na chwilę - boję się. Dzwoniłam już do chyba wszystkich jego kumpli - dodała; jej głos się łamał. Sam myślałem, że się za chwilę rozpłaczę jak jakaś ciota.
- Nie martw się - pocieszał ją Harry. - Na pewno zaraz wróci. Nie jest idiotą.
- Wiem... Dzięki, to cześć.
- Cześć.
Rozłączył się i zwrócił do mnie:
- I co z tym zrobisz?
- Nie wiem... Szlag.
- Ta rozmowa cię nie ominie i dobrze o tym wiesz. Chyba lepiej mieć to za sobą.
- Pewnie tak...
* * *
Niepewnie wszedłem do mieszkania. Chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się nie wrócić na noc, dlatego czułem się trochę dziwnie. Zamknąłem za sobą drzwi i zdjąłem buty. Tak po prostu z przyzwyczajenia, żeby [t.i.] nie narzekała, że brudzę podłogę w domu.
- Zayn? - odezwała się cicho, wychylając się zza drzwi.
- Tak, to ja - odparłem, wymijając ją i kierując się w stronę sypialni. Wyjąłem spod łóżka walizkę. Nie wiedziałem, czy to ma jakiś sens, ale w tamtym momencie wydawało mi się to jedynym logicznym wyjściem.
- Zayn, co ty robisz? - zapytała.
Nie spojrzałem na nią w obawie przed tym, co mógłbym zobaczyć w jej oczach i co mogłoby mnie powstrzymać przed zrobieniem tego, co zamierzałem.
- Chyba widać - odparłem. Nie chciałem brzmieć opryskliwie czy wrogo, ale nie wiem, czy mi to wyszło.
- Porozmawiajmy, proszę…
- Myślisz, że to ma jakiś sens jeszcze? - wyciągnąłem kilka bluz, koszulek i spodni ze szafy i zacząłem je układać w walizce. Następnie sięgnąłem po bieliznę.
- Proszę cię - szepnęła. Wydawała się być całkowicie spłoszona i zbita z pantałyku, co stanowiło ciekawą odmianę od zachowania, jakim raczyła mnie na co dzień.
- Ja też wiele razy cię prosiłem - odpowiedziałem. - I co? [t.i.], jestem już tym wszystkim zmęczony. Bardzo cię kochałem, naprawdę. Właściwie dalej kocham. Problem w tym, że dziewczyny, w której się zakochałem, już nie ma, rozumiesz?
Zapiąłem szczelnie walizkę i chwyciłem jej uchwyt, po czym spojrzałem na dziewczynę.
- Nie widzę jej tutaj - dodałem, a wtedy jej oczy wypełniły się łzami.
- Więc to koniec? - zapytała, chowając twarz w dłoniach.
- Nie wiem. Muszę to przemyśleć - odparłem. - Nie mam prawa wymagać od ciebie, żebyś na mnie czekała, więc nie rób tego. Niech to będzie koniec. Może kiedyś zbiorę siły na nowy początek, ale jeszcze nie teraz.
Pokiwała głową, przełykając łzy. Podszedłem do niej niepewnie, obejmując krótko jedną ręką.
- Po prostu nam nie wyszło. Trzymaj się - szepnąłem, po czym skierowałem się w stronę drzwi mieszkania.
Nie robiła żadnych scen, nie płakała przy mnie. Chyba po raz pierwszy. Szkoda, że dopiero wtedy.
* * *
Tymczasowo zagnieździłem się u Nialla. Nie chciałem walić się Harremu na głowę na dłużej, bo nie zamierzałem przeszkadzać jemu i Jesse.
Niech się cieszą sobą. Dopóki mogą.
Malik, pesymisto…
Zaletę mieszkania z blondynem z pewnością stanowił fakt, że jego lodówka była zawsze pełna, a zasób komedii na jego stojaku z płytami zdawał się nigdy nie kończyć. Praktycznie bez przerwy w całym mieszkaniu pobrzmiewał jego radosny śmiech (chyba że akurat jadł), czego zawsze mu zazdrościłem. Cieszyło go wszystko i wszyscy. Zarażał entuzjazmem. W przeciwieństwie do mnie.
Zabrzmi to bardzo okrutnie, ale właściwie jedyna różnica, jaką odczułem po rozstaniu z [t.i.], to większy spokój i brak wiecznych kłótni. Nie rozpaczałem, bywało, że miałem wrażenie, że nie jestem nawet smutny. Czasem tylko… leżąc w łóżku, brakowało mi jej ciepłego ciała, w które mógłbym się wtulić i zasnąć; jej zapachu, jej dotyku. Tyle.
Pewnego dnia, gdy siedziałem sam w mieszkaniu blondyna, usłyszałem dzwonek do drzwi. Odszedłem na chwilę od kuchenki gazowej, przy której robiłem obiad, i otworzyłem. W drzwiach stała [t.i.].
- Cześć - przywitała się.
- Cześć - odparłem.
- Proszę - podała mi klucze. - Mieszkanie było twoje.
- Ja… - zawahałem się. - Dzięki. Wejdziesz?
- Właściwie, to chciałam tylko… zadać ci pytanie.
- Jasne, wejdź.
Wpuściłem ją do środka.
- Zayn, powiedz mi… - zapytała, stając w przedpokoju - czy ja naprawdę byłam taka zła?
Potarłem kark, wypuszczając powietrze z płuc.
- To… trudne - odparłem. - Odkąd zamieszkaliśmy razem… zepsuło się. Ciągłe kłótnie… o fanki i nie tylko… Rozumiesz.
Pokiwała głową.
- Chciałabym od nowa, Zayn - wyszeptała. - Całkiem od nowa. Jakbyśmy się nie znali. Wciąż cię kocham.
Patrzyła na mnie wyczekująco, a ja stałem tam zakłopotany, nie odzywając się przez dłuższy czas.
Tak naprawdę zdążyłem się już przyzwyczaić do myśli, że to, co było, nigdy nie wróci, że nie mamy już szans. A teraz przyszła ona i… Cholera.
- Nie wiem… - odparłem. - Naprawdę nie wiem, [t.i.].
- Zayn, proszę cię - szepnęła. - Obiecuję, że zrobię wszystko. Zmienię się, tylko mnie nie skreślaj. Dla mnie to też nie było łatwe… Zamieszkaliśmy razem, a wtedy zorientowałam się, jak wiele kobiet się wokół ciebie na co dzień kręci, i stałam się po prostu chorobliwie zazdrosna. Wiem o tym i potrafię się do tego przyznać. Daj mi szansę.
Patrzyła mi w oczy z taką ufnością, taką prośbą, że aż poczułem, jak mięknę.
- Nie będę umiał udawać… - zacząłem - że tego nie było, ale… Zresztą.
Podszedłem do niej, obejmując ją.
Ugh... Stęskniłem się. Jednak się stęskniłem.
Może byłem wtedy idiotą, że pozwoliłem jej się do siebie znów zbliżyć. Może nie powinienem. Jakiś głupi i dziwaczny podszept powiedział mi jednak, że powinienem o to walczyć, jakkolwiek trudna byłaby ta walka. Jeśli gdzieś na dnie stojącej przede mną istoty znajduje się moja dawna [t.i.], to ja ją stamtąd wydobędę.
Naprawdę chciałam to opowiadanie rozbudować, ale widocznie jak coś miało być prostą historią, prostą historią pozostanie do końca. Ta część i tak jest dużo dłuższa niż w oryginale. :)
Prawdę powiedziawszy, spodziewałam się, że komentarzy będzie mniej, jeśli nie ustalę progu. W każdym razie dziękuję tym, którzy skomentowali. ♥ Zasada póki co nie wraca, lecz... Może zabrzmi to złośliwie (cóż, czasem taka jestem), ale moje publikowanie na tym blogu nadal nie jest pewne. Taka drobna sugestia. Siedziałam do późnych godzin nocnych, żeby zaplanować dla Was tego posta, więc liczę na to, że uszanujecie moją pracę.
Teraz bardzo krótko chciałabym Was zaprosić na mojego nowego bloga, na którym przed chwilą pojawił się pierwszy post.
PS. Dużo kalorii Wam życzę w ten Tłusty Czwartek. Moja mama usmażyła pączki, więc każdemu, kto skomentuje, przesyłam [mentalnie] jednego. :D A właściwie... Yolo. Zjem tyle pączków, ile komentarzy uzbiera się pod tym postem do godziny 21:00. Wy decydujecie, czy się jutro w spodnie zmieszczę. ^^

piątek, 6 lutego 2015

#31 Harry cz.2

* * *
Następnego dnia rano wstałam o 8:00. Wzięłam długi, relaksujący prysznic, po czym ubrałam się w jakieś ‘gorsze’ ciuchy. Zbiegłam na dół, a następnie zjadłam szybkie śniadanie. Chciałam jak najszybciej wyjść z domu. Była sobota, czyli dzień, w którym szłam zapalić znicz i nieco posprzątać na grobie matki. Zajęło mi to czas do przedpołudnia, po czym wróciłam do domu, by się przebrać. Następnie wyszłam się przejść. Dzień był dość słoneczny jak na początek października. Chłodny wiatr owiewał moje policzki, wywołując na nich delikatne rumieńce.
Do domu wróciłam pod wieczór. Wzięłam kilka banknotów oraz listę przygotowaną przez moją macochę. Nie lubiłam chodzić do marketów popołudniami, dlatego na zakupy wychodziłam dopiero wieczorem. Mniejsze tłumy. Mimo próśb ojca, nie pojechałam samochodem, lecz wybrałam pieszą wycieczkę. Może była to głupota z mojej strony, ale ja nie zamierzałam się wszędzie wozić, zwłaszcza że supermarket znajdował się dwadzieścia minut drogi pieszo od domu.
Stałam właśnie przy półce z sokami, usilnie próbując dosięgnąć mojego ulubionego, który stał najwyżej. Podskakiwałam i wyciągałam się, lecz wszystkie moje próby kończyły się fiaskiem.
- Pomóc? - usłyszałam męski głos tuż za sobą.
- Nie, dziękuję - odmówiłam.
Taka już moja natura. Nie lubiłam otrzymywać pomocy od innych, a tym bardziej nie cierpiałam mieć długu wdzięczności wobec kogoś. Wolałam z życiem radzić sobie sama i sama pokonywać jego trudności. Psychologiczny typ Zosi-Samosi.
Mężczyzna nie posłuchał. Wyciągnął rękę w stronę kartonu i popchnął go delikatnie, tak że sam wpadł w moją dłoń.
- Dziękuję - odparłam, chowając go do koszyka, po czym krótko przyjrzałam się nieznajomemu. Kędzierzawe, lekko uniesione i zaczesane do tyłu włosy, zdystansowane i chłodne spojrzenie zielonkawych oczu, opalona skóra. Wyglądał na kilka lat starszego ode mnie i muszę przyznać - całkiem przystojny był, lecz w tamtym momencie jedyne, co zwróciło moją uwagę, to bordowa, rozpinana bluza z kapturem, którą miał na sobie.
Ann, nie popadaj w paranoję. Tamten facet miał szarą.
- Widzieliśmy się może już wcześniej? - spytałam raczej z grzeczności niż dla podtrzymania rozmowy.
- Nie wiem - odparł z tajemniczą nutą. - Może tak, może nie. Harry jestem - wyciągnął w moją stronę dłoń, którą ścisnęłam niepewnie. Było w nim coś, co sprawiało, że mimo jego niezaprzeczalnej atrakcyjności, nie ufałam mu. Intuicja?
- Ann - odparłam. - Jeszcze raz dzięki. Do zobaczenia, Harry.
- Do zobaczenia, mam nadzieję, Ann.
Odeszłam szybkim i niespokojnym krokiem, od którego w krótkim czasie zaczęło mi łomotać serce. Coś mnie okropnie niepokoiło w tym chłopaku.
Zakupy skończyłam pół godziny później. Podeszłam do kasy, zapłaciłam. Harrego więcej nie widziałam, dlatego w pewnym sensie odetchnęłam. Szłam do domu wzdłuż wąskiego chodnika z dwiema wielkimi torbami, gdy nagle zostałam gwałtownie przygnieciona czyimś ciałem do murowanego ogrodzenia ciągnącego się wzdłuż niego. Upuściłam zakupy, wszystkie organy wewnętrzne podskoczyły mi do gardła. Serce łomotało w mojej piersi, a krew szumiała w uszach, zagłuszając wszystko, kiedy dostrzegłam zakapturzonego napastnika. Ani się obejrzałam, jak chwycił i przycisnął moje nadgarstki po obu stronach mojej głowy. Szarpałam się, ale bezskutecznie, aż w końcu zastygłam, wiercąc jedynie nadgarstkami.
- Puść mnie! - krzyknęłam.
Przysunął wargi do mojego ucha, ocierając się swoim policzkiem o mój.
- Myślisz, że to bezpieczne, by tak krucha osóbka, jak ty, włóczyła się po mieście wieczorem sama, Ann? - wyszeptał.
Oddychałam coraz szybciej, nieświadomie zaciągając się zapachem mężczyzny, w którym rozpoznałam piżmo i drzewo sandałowca. Czułam, jak z nadmiaru emocji miękną mi nogi. Nagle napastnik spojrzał na mnie, a wtedy poznałam w nim chłopaka z supermarketu.
- Szpiegujesz mnie? - szepnęłam bezsilnie.
- A co jeśli powiem, że tak? - spytał wyzywająco.
- Wtedy uznam cię za psychopatę i zacznę krzyczeć - odparłam.
Zachichotał szyderczo.
- Już zaczęłaś, więc nie dbam o to.
Szarpnęłam się.
- Puść mnie! Czego ty ode mnie chcesz?! Puszczaj, psycholu!
Gwałtownie zbliżył swoją twarz do mojej.
- Jak mnie nazwałaś? Powtórz - rozkazał.
- Nazwałam cię psycholem. Przestań, do cholery, bawić się ze mną jak lew ze zdobyczą. Jeżeli chcesz mnie zgwałcić, to to wreszcie zrób - wysyczałam, szarpiąc się z nim, przez co jego klatka piersiowa coraz mocniej zgniatała moją.
- Nie skrzywdzę cię - odparł. - Jeszcze nie.
Jego wargi brutalnie i agresywnie naparły na moje. Poczułam potworną bezsilność. Szarpałam się i wierzgałam, ale to nie pomogło, więc przestałam. Ten psychopata zapewne nie pomyślał, że właśnie odebrał mi mój pierwszy pocałunek.
Nagle stał się bardziej czuły. Jego ciepłe dłonie przeniosły się na moją szyję, a jego wargi zaczęły nieco delikatniej obchodzić się z moimi, aż mu się poddałam. Może dlatego, że świetnie całował, a jego dotyk wywoływał ciarki na moim ciele. Serce łomotało mi coraz szybciej, już nie ze strachu. Zadrżałam, kiedy zaczął delikatnie wodzić kciukiem po wrażliwej skórze mojej szyi. Moje dłonie mimowolnie powędrowały na jego biodra. Jego język muskał moje wargi.
Gdyby ktoś nas zobaczył w tamtej chwili, zapewne pomyślałby, że ma do czynienia ze schadzką zakochanych, a nie konfrontacją ofiary z napastnikiem.
Nagle się ocknęłam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Okręciłam głowę w bok, uciekając przed jego zdradzieckimi wargami.
- Przestań, nie chcę - wyszeptałam bezsilnie.
- Naprawdę? - zakpił. - Odniosłem zupełnie inne wrażenie.
Popatrzył na moje wargi, jednocześnie starannie oblizując swoje.
- Jesteś nienormalny, zostaw mnie. - Próbowałam go odepchnąć, kładąc dłoń na jego torsie, lecz on jak skała – ani drgnął.
Szarpnął brutalnie moim podbródkiem, zmuszając mnie do spojrzenia sobie w twarz.
- Ze mną się nie pogrywa, maleńka - odparł, po czym ponownie wpił się w moje wargi, a następnie odsunął się ode mnie.
Uciekłam co sił w nogach. Z ulgą wpadłam do domu, przekręcając za sobą wszystkie możliwe zamki. Następnie oparłam się plecami o drzwi, oddychając ciężko, gdy nagle spostrzegłam trzy pary oczu wlepione we mnie.
- Coś się stało, Ann? Przed czym uciekałaś? Gdzie masz zakupy? - spytał tata.
Szlag. Zostały przy tym idiocie.
- Ja… - wyjąkałam, ale z emocji nie byłam w stanie wymyślić nic na poczekaniu.
- Co ty masz na nadgarstkach? - spytała Mad, podchodząc do mnie.
Obejrzałam swoje przeguby, które od szarpaniny były całe zakrwawione, poobdzierane i szczypały niemiłosiernie.
- Ja się potknęłam… - wydusiłam. - Było ciemno… Upadłam na chodnik… zakupy wylądowały na ulicę… Jakiś mężczyzna się na mnie wydzierał… dlatego uciekłam.
- W porządku - odparła moja macocha. - Chodź, to cię opatrzę.
Weszłyśmy do aneksu kuchennego, po czym wyjęła z szafki apteczkę. Przemyła moje rany wodą utlenioną, a następnie przyłożyła do nich gazę i owinęła bandażami.
Dziękowałam Bogu, że Mad nie była zbyt podejrzliwa, bo moje rany nie pasowały do sytuacji, jaką jej przedstawiłam. Moje nadgarstki były odarte dookoła - poziomo. Gdyby te rany powstały w wyniku upadku, zapewne ciągnęłyby się pionowo.
- Dziękuję - powiedziałam. - Pójdę do siebie.
- Nie zjesz kolacji? - spytał tata.
- Nie jestem głodna. Dobranoc.
Wbiegłam na górę i wpadłam do swojego pokoju, zamykając drzwi na klucz. Wzięłam ze sobą piżamę i poszłam pod prysznic. W łazience również zakluczyłam drzwi. Nie czułam się pewnie nawet we własnym domu. Zdjęłam opatrunki i zupełnie naga weszłam pod prysznic, odkręcając gorącą wodę. Szorowałam całe ciało do czerwoności, chcąc pozbyć się zapachu strachu, który unosił się wokół mnie, oraz wspomnienia jego dotyku. Po dwudziestu minutach wyszłam, ubrałam piżamę i umyłam zęby, po czym przemyłam twarz tonikiem, a następnie wyszłam z łazienki. Położyłam się do łóżka i okryłam kołdrą, lecz upragniony sen nie nadchodził. Nadgarstki już nie krawawiły, ale w dalszym ciągu szczypały niemiłosiernie. Do tego wciąż… nie potrafiłam pozbyć wspomnienia pocałunku i agresji, jaką mnie uraczył. Bałam się. Z czystego strachu oddałam mu go. Wcale nie chciałam. Tak.
Czułam się zastraszona i zagubiona. Bałam się wychylić głowę spod kołdry. Jak to możliwe, że w kilka minut osaczył mnie do tego stopnia, że przerażał mnie każdy cień wpadający przez okno do pokoju?
Mamo, gdzie jesteś? Potrzebuję cię…
Wierciłam się z boku na bok, a gdy usnęłam, w uszach wciąż echem odbijały mi się jego słowa: „Nie skrzywdzę cię. Jeszcze nie”.
Tak bardzo krótko, bo trochę mi się spieszy. :)
Mam nadzieję, że część Wam się spodobała i dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednią. Tym razem nie ustalam żadnego progu, ale mam prośbę, żeby każdy, kto przeczyta tę część, skomentował ją. Napracowałam się przy niej. Nie proszę chyba o aż tak dużo? Nawet jedno słowo wystarczy. :) A następny post dodam, gdy znajdę czas, czyli najpóźniej około czwartku. ;)
Pozdrawiam. ♥

niedziela, 1 lutego 2015

#31 Harry cz.1

No i stało się. Dzisiaj nasz Harold kończy 21 lat [staruch :p] Na początek może jakieś krótkie życzenia. A więc życzmy mu:
• zdrowia, bo jak go nie ma, to  wtedy dopiero jest najgorsza beznadzieja,
• nie wiem, czy w jego przypadku życzenia znalezienia prawdziwej miłości mają jeszcze jakiś sens, ale jeśli jej szuka, to niech ją znajdzie,
• żeby w końcu zbrzydł, bo przez niego 1/5 fandomu sobie nigdy chłopaka nie znajdzie (w tym ja ^^),
• no i na koniec może po prostu odpoczynku i żeby był szczęśliwy, cokolwiek to dla niego oznacza. ♥

A sobie życzmy, żebyśmy miały okazję poczuć tę wilgoć na policzku, gdy będziemy stały pod sceną na koncercie 1D [w Polsce], a Harry standardowo zrobi swoją fontannę. ;3

Ten post nie jest kolejną częścią Zayna, ponieważ jeszcze nad nią pracuję, gdyż zamierzam trochę rozbudować ten imagin. :)

A co do tego imagina, to pierwszy akapit to tylko taka zapowiedź tego, co będzie się działo dużo później, tak że na razie nie macie się czego bać. :) To opowiadanie jest naprawdę długie. O ile mój telefon nie kłamie, ma już 24 strony. :o Nie mam pojęcia, jak ja to podzielę. :D
Już nie przedłużając... Miłej lektury. x






Patrzyłam na strużkę krwi płynącą po zimnej i brudnej podłodze, obserwując, jak wraz z nią uchodzi ze mnie świadomość tego, co się dzieje wokół. Modliłam się tylko o to, żeby umrzeć, nim On wróci. Nie wyobrażałam sobie przeżywania po raz drugi tych wszystkich okrucieństw. (…) Usłyszałam kroki płynące zza zaryglowanych drzwi, dlatego w panice wykonałam kolejne nacięcia, dosłownie rozszarpując swoje nadgarstki znalezionym kawałkiem szkła, aż osunęłam się bezwładnie na ziemię. Skąd mogłam wiedzieć, że wtedy właśnie przyszła pomoc?

Zdarzają się takie momenty w naszym życiu, które zmieniają je do tego stopnia, że potem nic nie wydaje się takie samo. Czasem są to dosłownie sekundy, czasem długie miesiące. 48 godzin – tyle wystarczyło Jemu, by wtargnąć do mojego życia, obezwładnić mnie, przywiązać do siebie, a następnie sprowadzić na mnie niebezpieczeństwo. To wszystko zaczęło się zbyt szybko, a skończyło jeszcze szybciej, jeszcze bardziej przerażająco, jeszcze okrutniej…

*
Podparłam głowę jedną ręką, drugą „notując” coś w zeszycie. Ten cudzysłów wziął się stąd, że tak naprawdę rysowałam sobie kwiatki, zamiast słuchać kolejnego, nudnego wykładu historyczki na temat ustroju parlamentalnej Anglii w XVIII w. Czyli standard. Kiedy znudziło mi się rysowanie kwiatków, znużonym wzrokiem spojrzałam na historyczkę. Boże, ta kobieta mnie wykończy.
Upragniony dzwonek zadzwonił piętnaście minut później. Pod jego wpływem połowa uczniów podskoczyła na swoich siedzeniach, budząc się z popołudniowych drzemek, jakie sobie bezwiednie ucięli. Sama ziewnęłam przeciągle, aż łezki zebrały się w kącikach moich oczu. Wszyscy pakowali się w pośpiechu, nie zwracając uwagi na nawoływania historyczki, która dyktowała (albo raczej próbowała dyktować) zadanie domowe. Jak przykro. Wyszłam z sali, przeciskając się między chmarą uczniów, po czym skierowałam się w stronę szafki. Schowałam do niej kilka niepotrzebnych podręczników i słownik francuskiego. Przy wyjściu ze szkoły natknęłam się na Sheilę. Na chwilę pozwoliłam ciepłemu, październikowemu powietrzu owiać moją twarz. Weekend. W końcu. Nienawidziłam szkoły, lecz historia była dla mnie wyjątkowym idiotyzmem. Chodziłam na lekcje raczej z obowiązku. Tak samo się uczyłam. Jak wszyscy w tej porąbanej budzie.
- Idziemy? - spytała Sheila.
Pokiwałam głową przecząco.
- Dostałam Volkswagena od ojca - odparłam - zatem kierunek - parking!
Gestem dowódcy wskazałam wspomniane miejsce.
- Co mu się stało, że udostępnił ci wóz? - Sheila zaśmiała się.
- a) rosnąca przestępczość w mieście, b) to, że sobie kupił nowy
- To wiele wyjaśnia.
Skierowałyśmy się w stronę parkingu, gdy nagle moją uwagę zwrócił pewien chłopak oparty o maskę czarnego samochodu. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, a na jego nosie spoczywały ciemne okulary, mimo że dzień był raczej pochmurny. Nie dostrzegłam przez nie jego oczu, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób  czułam, że patrzy właśnie na mnie. Nie wyglądał na ucznia. Po pierwsze dlatego, że nigdy wcześniej go nie widziałam, a po drugie, bo na oko miał jakieś 24 lata. Czułam, że się czerwienię, dlatego odwróciłam wzrok, po czym prawie podbiegłam z Sheilą do samochodu. Wsiadłyśmy i odejchałyśmy spokojnie, a gdy zerknęłam w lusterko wsteczne, zobaczyłam tego samego chłopaka ze wzrokiem wlepionym w mój pojazd.
~*~
Weszłam do domu, witając się ze wszystkimi krótkim krzykiem:
- Cześć!
Odpowiedziało mi kilka niezrozumiałych pomruków. Weszłam do kuchni, po czym wyjęłam sobie z lodówki jogurt. Nie miałam ochoty na obiad, który zapewne stał w piekarniku przygotowany przez moją macochę - Madilyn. Z kubkiem i łyżeczką udałam się do siebie. Spałaszowałam swój posiłek, po czym wzięłam się za odrabianie lekcji i naukę. To, że nienawidziłam szkoły, nie znaczyło, że lubiłam odkładanie obowiązków z nią związanych na później. Przeciwnie. Przepadałam za uczuciem spokoju przez cały weekend, dlatego za lekcje brałam się już w piątek popołudniu, by potem z lekką głową przeżyć dwa dni - sobotę i niedzielę. Skończyłam po trzech godzinach, po czym z uczuciem ulgi odchyliłam głowę na oparciu fotela obrotowego. Na dworze zaczynało się ściemniać, dlatego sięgnęłam dłonią do kontaktu przy drzwiach, zaświecając lampę wiszącą nad centralnym miejscem pokoju. Popatrzyłam na zasłony w oknach, lecz zabrakło mi sił na podniesienie się. Nagle do pokoju wpadł Greg - mój brat, przyprawiając mnie tym samym o mini-zawał serca.
- Puka się, idioto! - warknęłam.
- Och, księżniczka nie w sosie. Okres?
- Czego chcesz?
- Mama i tata na kolację proszą.
- Zaraz.
Wyszedł z mojego pokoju równie szybko jak wszedł. Wciąż nie umiałam pojąć, jak Greg może nazywać Madilyn mamą. Moja i jego mama od kilku lat leży na pobliskim cmentarzu pod drzewem topoli. To moja mama. Madilyn to macocha.
Zeszłam na dół i w spokoju zjadłam kolację, zdawkowo odpowiadając na pytania dotyczące szkoły i planów na weekend (które, nawiasem mówiąc, nie istniały). Moje życie towarzyskie było tak urozmaicone, że aż wcale. Nic nie poradzę na to, że wolałam swoje własne towarzystwo niż jakichkolwiek osób.
Po posiłku udałam się do swojego pokoju, po czym przebrałam się w piżamę składającą się z krótkich spodenek i za dużej, wygodnej koszulki. Następnie opadłam na łóżko i usnęłam z twarzą wtuloną w poduszkę, otulona kwiatowym zapachem unoszącym się w pościeli.
~
Biegnę. Uciekam. Nie wiem przed czym, lecz całe moje ciało wypełnione jest surrealistycznym poczuciem strachu. Czuję, że stanie się coś złego, jeśli dam się złapać. Otacza mnie las. Liście chrzęszczą pod moimi stopami, gałązki drzew smagają boleśnie moją twarz, pozostawiając na niej krwiste ślady. Nie zwracam na nie uwagi. Biegnę, nie czując ani trochę zmęczenia. Z każdą chwilą przyspieszam. Czuję, że to, czego tak się boję, jest coraz bliżej. Nagle łapie mnie. Próbuję wrzeszczeć, lecz mój krzyk zostaje brutalnie urwany. Czuję strach, ale jednocześnie coś, co sprawia, że częściowo cieszę się, że zostałam złapana.
- Przed czym tak uciekasz, Ann? - pyta, a wtedy się budzę.
~
Czułam potworny wysiłek, jakby cały trud włożony w senną ucieczkę przeniósł się na jawę. Oddychałam ciężko, byłam cała zlana potem. Wcisnęłam przycisk na telefonie leżącym na szafce nocnej, by sprawdzić godzinę. Zmrużyłam oczy, oślepiona światłem wyświetlacza. 03:26. Niech to. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do okna, żeby uchylić je i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Nagle moją uwagę przykuła jakaś postać za ogrodzeniem. Na szczęście osoba ta nie mogła mnie widzieć, bo przecież nie zaświeciłam światła. Po dłuższym przyjrzeniu się spostrzegłam, że miała na głowie kaptur, a jej wzrok skierowany był centralnie w stronę mojego domu…
To zdjęcie tak bardzo do tego dzisiejszego posta pasuje... :)
No i co sądzicie? Zależało mi na tym, żeby akcja w pierwszej części toczyła się bardzo powoli i chyba udało mi się taki efekt osiągnąć. :) W drugiej... zaczyna się dziać. :D A, i w tym imaginie zrezygnowałam z [t.i.]. Dziewczyna ma na imię Ann. Zresztą widać na górze. :)
Nie wiem, czy kolejny post będzie kolejną częścią Zayna czy tego imagina, ale w każdym razie.
10 komentarzy = kolejny post
Mogę wprowadzić taką zasadę? Myślę, że tak będzie dobrze i dla mnie, i dla Was. Materiału i pomysłów mam sporo, więc o ile szkoła pozwoli, posty będą pojawiały się, jak często będziecie chcieli. :)
Pozdrawiam. xxx
PS. Druga część ostatniego Harrego zebrała już ponad 530 Waszych wyświetleń, za co jestem Wam ogromnie wdzięczna. Dziękuję też za te prawie 38,000 wyświetleń łącznie i te prawie 13,500 wyświetleń w styczniu. ;*