wtorek, 29 kwietnia 2014

#9 Louis i Zayn cz.2 (ostatnia)

Chodziliśmy po galerii przez kilka godzin, szukając prezentu. Aż w końcu udało nam się wybrać coś odpowiedniego i wyszliśmy z budynku, a ja triumfalnie trzymałam w dłoni torebkę z książką obyczajową i małym obrazkiem z namalowanym bukietem kwiatów.
Postanowiliśmy udać się na lody i 15 minut później siedzieliśmy na ławce w parku z dwoma cytrynowymi rożkami w dłoniach. Zayn je wybrał. Czy była to jakaś aluzja do mojej sukienki? Nie wiem.
- Aż mi trochę głupio - odezwałam się po chwili.
- Dlaczego?
- Bo my tak sobie jemy lody na ławce w parku, a Lou tam leży i się męczy. Przez trzy dni nic nie przełknie, a następny tydzień spędzi w łóżku.
- To nie nasza wina - stwierdził. - Sam się uparł, żebyśmy poszli.
- Wiem, wiem... - westchnęłam.
Siedzieliśmy tak na ławce i rozmawialiśmy. Fajnie nam się ze sobą gadało. W ogóle... Zayn był fajny. Taki... opiekuńczy, miły... i do tego przystojny...  [t.i.], dość! Nie rozpędzaj się!
Po pół godziny wróciliśmy do domu Louisa. Zajrzałam do niego, ale spał, więc grzecznie skierowałam swe kroki w stronę drzwi. Zayn mnie odprowadził.
- Także tego... - wybąkałam. - Dziękuję za pomoc - powiedziałam i nieco uniosłam torebkę z prezentem.
- Nie ma za co - odpowiedział i nagle zrobił kilka kroków w moją stronę. Gdy był już dostatecznie blisko, objął mnie w talii i przyciągnął do siebie, a ja, nie myśląc logicznie, po prostu mu się poddałam. A on przyłożył palec wskazujący do mojego policzka i zaczął nim wodzić po twarzy. Dzielnie patrzyłam mu w oczy, walcząc z pragnieniem przymknięcia powiek. Nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki w korytarzu i odsunęliśmy się od siebie.
- To cześć - rzuciłam i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Szłam tak ulicami Doncaster i cały czas o nim myślałam. Zawrócił mi w głowie, nie da się ukryć.
* * *
Spędzaliśmy z Zaynem sporo czasu razem. Stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Lecz czy byliśmy parą? Trudno stwierdzić. Z pewnością zachowywaliśmy się jak para. Całowaliśmy, przytulaliśmy, obściskiwaliśmy, rozmawialiśmy. Lecz, mimo że ja myślałam o nim w kategoriach chłopaka, on ani razu nie nazwał mnie swoją dziewczyną. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, bo zwyczajnie cieszyłam się tym, że mam go przy sobie, dlatego że się w nim zakochałam.
Lecz im bliżej byłam z Zaynem, tym bardziej czułam, jak tracę Louisa, który nagle zrobił się opryskliwy i ironiczny. Z każdym dniem czuł się coraz lepiej i z każdym dniem nasze stosunki były gorsze. Nie rozumiałam tego. Przecież, przynajmniej teoretycznie, między nami się nic nie zmieniło. Raz nawet zaczęłam się zastanawiać, czy to nie przez mój "związek" z Zaynem, lecz szybko odpędziłam tę myśl, bo przecież nie powiedzieliśmy mu o nas. Chociaż... Na pewno widział, że spędzamy ze sobą dużo czasu... Ale zaraz, zaraz! Że niby Louis miałby być o mnie zazdrosny? Bez przesady!
Aż w końcu wyzdrowiał i jakimś cudem udało nam się wyciągnąć go na imprezę z tej okazji. Lecz gdy tylko weszliśmy do klubu, Zayn gdzieś zniknął z jakąś długonogą blondyną. Byłam wściekła. Podeszłam do baru i po kilku głębszych weszłam z Lou na parkiet. Tańczyliśmy i tańczyliśmy. Nagle zauważyłam Zayna z tą długonogą lafiryndą przy barze. Szepnął jej coś na ucho i po chwili wyszli z klubu.
Nagle Lou zapytał:
- [t.i.]?
- Tak?
- Między tobą a Zaynem coś jest?
- Nie.
Już nie - poprawiłam w myślach.
Nie mogłam. Musiałam wyjść.
- Louis, chodźmy stąd - powiedziałam starając się przekrzyczeć hałas, jaki panował w klubie.
- Na pewno?
Skinęłam głową.
Wyszliśmy, a ja od razu zaciągnęłam się świeżym powietrzem.
- Odprowadzisz mnie do domu? - zapytałam.
- Tak, jasne.
Szliśmy w nieco krępującej ciszy. Ale nie przejęłam się tym. Marzyłam tylko o jednym: znaleźć się w domu i wypłakać się w poduszkę. Złość na Zayna z każdą sekundą przeradzała się w żal i rozgoryczenie.
15 minut później stanęliśmy pod drzwiami mojego mieszkania.
- Dziękuję, Louis - powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć, ale byłam zbyt kiepską aktorką, żeby mogło mi wyjść coś lepszego niż dziwny grymas.
- Coś się stało, [t.i.]? - zapytał z zatroskaną miną.
- Nie, nic - zaprzeczyłam.
- Na pewno? - zapytał i zaczął się do mnie zbliżać.
- Na pewno.
Nagle przycisnął mnie ciałem do drzwi.
- [t.i.], ja... muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham.
- A zresztą...
Pochylił się nade mną i złączył nasze wargi w namiętnym, pełnym pasji pocałunku, który ja odwzajemniłam. Kontynuowałam tą grę i odkluczyłam drzwi do mieszkania. Weszliśmy do środka i zaczęliśmy iść w stronę sypialni, po drodze pozbawiając się kolejnych części garderoby.
Nie wiem, co mną wtedy kierowało. Alkohol, który szumiał w uszach czy złość na Zayna?
* * *
Obudziłam się i nagle poczułam przyjemne ciepło tuż obok siebie. Po chwili spostrzegłam, że leżę na klatce piersiowej Louisa i gwałtownie odsunęłam się od chłopaka. Usiadłam na łóżku i nagle zorientowałam się w sytuacji:
[t.i.], jesteś cholerną idiotką. Przespałaś się ze swoim najlepszym przyjacielem.
Rozpłakałam się.
Nagle usłyszałam głos Louisa za plecami:
- [t.i.]? Co się stało? - zapytał i objął mnie ramieniem, przygarniając do siebie.
- Louis, przepraszam... Ja... Tak strasznie cię przepraszam... - łkałam.
- Ale o co chodzi? [t.i.] , powiedz o co chodzi!
- Louis... ja... byłam pijana... i... nie chciałam... cię zranić... Przepraszam...
Nagle się ode mnie odsunął.
- Jak to mam rozumieć? - zapytał z bólem. - Czyli, że... to dla ciebie nic nie znaczyło, tak? Powiedz!
- Przepraszam...
- Cholera, byłem idiotą. - Wstał z łóżka i zaczął się ubierać. - To ja cię przepraszam. Cholernie cię przepraszam, bo myślałem, że może... Zresztą. Nieważne. Przepraszam.
Wyszedł z sypialni, a ja zalałam się łzami.

I w ten oto sposób zraniłam dwóch najważniejszych mężczyzn w moim życiu. Straciłam ich. Oboje. A teraz zostanę sama. I nikt mnie nie będzie żałował. Bo nikogo już nie mam...
I kto by się spodziewał takiego zakończenia? Ja nie. W oryginale (w mojej głowie, znaczy się) ten imagin wyglądał inaczej. A przede wszystkim: dobrze się kończył. W sumie, to można by tu jeszcze coś wymyślić, ale może lepiej nie. Niech zostanie taki, jaki jest (czyli DO NICZEGO). I jeżeli pierwsza część to była porażka, to to była GIGAporażka. A od wczoraj mam przez Was depresję. Mówiłam, żeby nie zaprzeczać.

A tak na poważnie, to sądzę, że ta część jest beznadziejna świetna.

I co? Wcale nie narzekam. ;p

A teraz tak całkiem serio. Cieszę się, że pierwsza część tego imagina przypadła Wam do gustu bardziej niż mi ;). Następny będzie Zayn i już nie będę tak narzekać, bo jestem z niego nawet zadowolona. :)

Dziękuję Wam za wszystko (a przede wszystkim za to, że mnie nie zostawiliście po tej porażce, jaką Wam wczoraj i dzisiaj zafundowałam). Wy jesteście wspaniali, a ja mam nadzieję, że Was więcej nie zawiodę. ♥

P S Chyba nie muszę przypominać zasady? :)

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

#9 Louis & Zayn cz.1

Gdzie oni, do cholery, są? - myślałam, stojąc w hali odlotów. - Powinni już być 20 minut temu!
Zaczynałam się powoli denerwować. Tupałam nogą i nerwowo rozglądałam się po hali odlotów.
A oto ja. [t.i.] [t.n.] - osiemnastolatka, pochodząca z Doncaster. Sama i samotna. Jedynym mężczyzną w moim życiu był i jest mój najlepszy przyjaciel - Louis Tomlinson, jednak nasz kontakt nieco się urwał, odkąd stał się sławny. Ojciec zostawił moją mamę, gdy była w ciąży. Ona sama umarła w tym roku, tuż po moich osiemnastych urodzinach. Zostałam sama w naszym małym mieszkanku.
Tamtego dnia czekałam na Louisa, który tym razem miał przylecieć również z Zaynem na naszym doncasterowskim lotnisku.
Jeżeli ci kretyni spóźnili się na samolot, to przysięgam, że wymorduję całą dwójkę!
Chodziłam tak w kółko. Wyjęłam telefon z kieszeni i przejrzałam się w wyświetlaczu jak w lusterku. Oczywiście. Poranny nieogar. Założyłam niesforny lok, który wysunął się spod gumki za ucho i ziewnęłam.
Kto w ogóle ustala godziny przylotów na 7 rano?! - pomyślałam. - Normalni ludzie o tej godzinie jeszcze śpią!
Znowu się rozejrzałam i wtedy... są. Zaczęłam biec jak szalona w ich kierunku. Lou mnie zauważył i zrobił to samo. Rzuciłam mu się na szyję, a on złapał mnie za uda poniżej pośladków i zakręcił. Po chwili stanęłam na ziemi.
- No, [t.i.]. Kopę lat!
Klepnęłam go w ramię.
- Martwiłam się! Co tak długo?!
Zaśmiał się.
- I za to cię... lubię. Samolot miał małe opóźnienie. Wybaczysz mi? - zapytał z tą swoją słodką minką, od której momentalnie miękło mi serce.
- Powiedzmy... - westchnęłam i wtedy usłyszeliśmy znaczące chrząkanie Zayna i odwróciliśmy się w jego stronę.
- Pamiętasz Zayna? - zapytał Lou.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziałam i rzuciłam się Mulatowi na szyję nieco mniej śmiało niż przyjacielowi.
Nasze kontakty były dobre, chociaż nie widywaliśmy się zbyt często, bo Louis rzadko zabierał go ze sobą, lecz teraz akurat tak się złożyło, że Paul dał im trzy tygodnie urlopu, a rodzice i siostry Zayna wyjechali na wakacje, więc zabrał się z Tommo.
Nagle poczułam czubek jego nosa na szyi.
- Lubię waniliowe - szepnął mi na ucho.
Odsunęłam się od niego speszona, niewiele rozumiejąc z tego, co przed chwilą usłyszałam. Nagle to do mnie dotarło i pacnęłam się w czoło mentalnie.
Perfumy! Chodziło mu o perfumy!
- Chodźcie. Złapiemy taksówkę - zarządziłam po chwili.
-2 GODZINY PÓŹNIEJ-
Weszłam do pustego mieszkania i rozłożyłam się na kanapie w salonie.
Już niedługo - pomyślałam. - Już niedługo zawsze będzie puste. Jeszcze tylko półtora miesiąca i mnie tu nie będzie. Uczelnia w Londynie czeka!
-NASTĘPNEGO DNIA (6:00)-
Wyszłam na zewnątrz pobiegać. Mimo wczesnej pory Doncaster tętniło życiem. Odpoczywałam. W słuchawkach leciała moja ulubiona playlista. Wyłączyłam się na moment. Po półtorej godziny usiadłam zmęczona na ławeczce nad brzegiem Don z butelką wody w ręku, starając się uspokoić swój nierówny oddech. Nagle zobaczyłam Zayna, zmierzającego w moim kierunku i na mojej twarzy mimowolnie wykwitł uśmiech.
- Cześć - przywitał się ze mną. - Można się dosiąść?
- Jasne.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
- Wczesny spacer? - zapytałam.
- Powiedzmy. Mały wypad po śniadanko.
Uśmiechnęłam się.
- I jak tam pierwsza noc poza domem?
- Spoko. Rodzice Lou są naprawdę mili, a siostry doprawdy urocze. Wyciągnęły mnie z łóżka o 7 rano, a to nie jest wcale takie łatwe! - zaśmiał się.
- Biedaku... Nawet nie dały wam odpocząć po podróży. Lou zapewne też już nie śpi?
Machnął ręką.
- Skądże. Był mądrzejszy i zakluczył drzwi od sypialni.
Znowu się uśmiechnęłam.
- Taa... To do niego całkem podobne.
- Jakieś plany na popołudnie? - zapytał po chwili.
- W zasadzie, to tak. Miałam wstąpić do galerii. Moja babcia ma w sobotę imieniny. Lou nic ci nie mówił? Zabieram was ze sobą.
Uśmiechnął się.
- Szczerze, to nie wiedziałem.
- To teraz już wiesz. Przepraszam. Muszę się zbierać.
- Jasne. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
-POPOŁUDNIU-
Przejrzałam się w lustrze zadowolona. Wyglądałam całkiem korzystnie w cytrynowej sukience "w bombkę" do kolan. Niesforne, kasztanowe loki luźno opadały na moje ramiona. Chwyciłam do ręki torebkę i wyszłam na zewnątrz. Po 10 minutach spaceru stanęłam przed domem Louisa i zakołatałam do drzwi. Otworzyła mi Charlotte.
- Cześć, [t.i.] - przywitała się ze mną z uśmiechem.
- Hej, Lottie.
- Ty pewnie do Lou? - zapytała ze zmartwioną miną.
- Tak, a co? Coś się stało? - zapytałam lekko przestraszona.
- Sama zobacz - odparła i wpuściła mnie do środka.
Weszłam do salonu i moim oczom ukazał się niezwykły widok. Mianowicie Louis leżący na kanapie, przykryty kocem. Jego szyję zdobił kolorowy szalik, a twarz przybrała zbolały i zmęczony wyraz. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się i usiadł.
- Lou? Co się stało? - zapytałam i podbiegłam do niego, siadając obok.
- Angina - odparła Lottie.
- Jezu, tak mi przykro - powiedziałam ze współczuciem do przyjaciela.
Dobrze wiedziałam, co znaczy angina.
- Pięknie wyglądasz - wydusił z trudem.
- Cii... Nic nie mów. Nie nadwyrężaj gardła. Czyli z zakupów nici - stwierdziłam ze smutkiem.
Zaprzeczył ruchem głowy i pokazał palcem na Zayna, nonszalancko opartego o framugę drzwi.
- Ale... Louis... Przecież cię tak nie zostawimy.
- Wiele razy mu to powtarzałem, ale on się wcale nie słucha - głos zabrał Zayn.
- Ale...
Louis podniósł stanowczo rękę do góry, przerywając mi. Następnie pokazał kolejno na mnie i na Mulata i zrobił dwoma palcami kilka kroków na drugiej dłoni.
- Bez dyskusji - poruszył bezgłośnie wargami.
Westchnęłam, pocałowałam przyjaciela w policzek i wstałam z miejsca. Następnie podeszłam do Zayna i stwierdziłam:
- Chyba nie mamy wyjścia.
- No chyba.
Wyszliśmy przed budynek, a wtedy czarnowłosy splótł nasze palce. Nieco zaskoczona odwzajemniłam uścisk i uśmiechnęłam się do niego promiennie.
Co tu dużo mówić? Kolejny imagin, za który muszę przeprosić. (Często ostatnio to robię. Nie zdziwię się, jak niedługo stracę wszystkich czytelników, a wtedy ten blog nie będzie miał w ogóle sensu.) Kolejny spartaczony pomysł. Siedział mi w głowie od jakiegoś czasu, ale dopiero niedawno zdecydowałam się go spisać. Nie wyszedł tak, jak bym chciała. Ale sami zobaczycie w następnej części. Nie wiem, co jest tego przyczyną. Zazwyczaj w głowie mam cały pomysł razem z dialogami. Ale nie tym razem. Tutaj miałam tylko ogólny zarys historii i to chyba widać. :(

Druga część tej porażki za kolejne trzy komentarze.

I nie zaprzeczać, bo się załamię. :'( Piszcie szczerze, że do niczego.

niedziela, 27 kwietnia 2014

#8 Liam

Kochanie!
Piszę. Nie wiem, po co. Nie wiem, do kogo. Do Ciebie? To niemożliwe. Przecież Ciebie już nie ma. Chociaż.. Może i jesteś? Tak, na pewno jesteś. Przecież obiecałeś. Zastanawiam się po co piszę. Może chcę sobie ulżyć? Bo tutaj wcale nie jest tak kolorowo. Bez Twojego uśmiechu, bez Twoich spojrzeń. Bez Twoich wszędzie porozrzucanych kartek z tekstami (To ich mi najbardziej brakuje, wiesz?). A teraz siedzę tak przy otwartym oknie i piszę. Jest ciepły, słoneczny dzień. Delikatny wiatr owiewa moją twarz. Jest dokładnie taki dzień, jak ten, w którym się poznaliśmy. Pamiętasz go? Na pewno. Jednak teraz przedstawię Ci go z mojej perspektywy.
Tamtego dnia był koncert. Twój oczywiście. Nie miałam ochoty na niego iść. To nie były moje klimaty. Wolałam raczej rocka i heavy metal. Jednak musiałam pilnować siostry i jej koleżanek. Więc poszłam. Razem z przyjaciółką dla towarzystwa. Trwał on jakieś dwie godziny. A potem jeszcze miałyśmy wejść za kulisy (za które wejściówki wcale nie było tak łatwo zdobyć). Weszłyśmy. No i co? I nic. Stałam z boku. Moja siostra i jej psiapsióły piszczały i płakały. A Wy je uspakajaliście przez jakieś dobre 10 minut. W końcu doprowadziły się do porządku i zaczęliście w miarę normalnie rozmawiać. Nawet Meg znalazła wspólny język z Niallem. Nagle Twój wzrok zatrzymał się na mnie. I wtedy nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy. I wiesz co poczułam? Nic. Po prostu. Obojętność. Co i tak, biorąc pod uwagę moją olbrzymią nienawiść do facetów, było pozytywnym odczuciem. Po chwili, ku zazdrości małolat, podszedłeś do mnie i zapytałeś, jak mi się podobał koncert. Odpowiedziałam zdawkowo, że fajnie, że spoko, chociaż nie jarają mnie takie klimaty. Kłamałam oczywiście. Bo co miałam powiedzieć? Że nie słuchałam? A taka właśnie była prawda. Nie skupiałam się. Więc co robiłam? Patrzyłam na Ciebie? Otóż, nie. Po prostu byłam w innym świecie. W swoim świecie. Bo, chociaż wcale nie było tego po mnie widać, byłam romantyczką. Marzyłam o tych samych bzdetach, co reszta moich rówieśniczek. Ubierałam się na czarno, słuchałam metalu, ale jak reszta marzyłam o księciu na białym koniu. Niczym z Twojego ukochanego Disneya. Po koncercie długo Cię nie widziałam. I nie tęskniłam, bo - jak już wspominałam - Nie wzbudzałeś we mnie żadnych emocji. Aż w końcu spotkaliśmy. Zupełnie przypadkowo. Na ławce w parku. Zaprosiłeś mnie na kawę, jednak ja... odmówiłam. Dlaczego? Odmówiłam, bo byłam uprzedzona. Tak, uprzedzona. Do facetów. A to wszystko przez mojego ojca. Sam dobrze wiesz. Bił moją mamę, aż w końcu urodziłam się ja i ją zostawił samą. SAMĄ jak palec. Dlatego bałam się tej "kawy". Bo mogłabym poczuć do ciebie coś więcej, a nie chciałam tego. Aż w końcu okazało się, że Meg i Niall się spotykają. Oficjalnie ogłosili, że są parą i zorganizowali imprezę z tego powodu. Spotkaliśmy się na niej. Wylałeś wtedy wino na moją sukienkę, pamiętasz? Na pewno pamiętasz. Bo ja przed oczyma do dziś widzę to Twoje słodkie zakłopotanie, gdy zacząłeś się jąkać:
- Eee... Przepraszam ja... Nie chciałem... Niezdara ze mnie.
I wtedy w ramach przeprosin ponownie zaprosiłeś mnie na kawę, a ja się zgodziłam, nie chcąc, żebyś czuł się winny. Spotkaliśmy się. Raz i drugi. Aż w końcu zaprosiłeś mnie na randkę. I do dzisiaj uważam, że "Toy Story" to najbardziej romantyczny film na świecie. Zakochałam się w Tobie. Zostaliśmy parą. Nie było łatwo ze względu na Twoje fanki, ponieważ dużo czasu zajęło im zaakceptowanie mnie, ale daliśmy radę. Zmieniłeś mnie. Moje życie stało się dzięki Tobie bardziej kolorowe, tak samo jak ubiór, w którym nie dominowała już czerń.
Byliśmy szczęśliwi. Niewyobrażalnie szczęśliwi. Aż w końcu po dwóch latach znajomości, oświadczyłeś się mi. Dokładnie w tej samej restauracji, w której byliśmy na pierwszej randce. Ten moment, gdy uklęknąłeś przede mną i zapytałeś: "[t.i.] [t.n.], czy zostaniesz moją żoną?" zapamiętam do końca życia. Byłam najszczęśliwsza na świecie. Pół roku później odbył się nasz ślub. Skromna uroczystość, najbliżsi przyjaciele. Najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Podróż poślubna. Wenecja. Piękniejszej nie mogłam sobie wyobrazić. A właściwie? Mogłabym nawet zostać w domu. Byle z Tobą.
Rok po naszym ślubie urodziła się Abigail. I czułam, że już bardziej szczęśliwa być nie mogę. I wtedy okazało się, że masz białaczkę. Dzielnie walczyłeś. Nie poddawałeś się. Bo miałeś dla kogo. I wiesz co? Wygrałeś. Wygrałeś swoje życie, chociaż przegrałeś ze śmiercią. Nie było mi łatwo się pozbierać. I chyba tak do końca nigdy mi się to nie uda. Bo tęsknię za Tobą. Cholernie za Tobą tęsknię. Każda komórka, każdy nerw, każda moja myśl tęskni za Tobą i wspomina. Twój dotyk, Twój zapach, Twoje słowa. Zwłaszcza te ostatnie: "Nie poddawaj się, [t.i.]. Masz dla kogo walczyć. A ja zawsze będę przy Tobie. Pamiętaj o tym". Piszę to,żebyś wiedział, że pamiętam. Pamiętam i czuję Twoją obecność. Zwłaszcza teraz, przy otwartym oknie. Przymykam oczy i wyobrażam sobie, że promienie słoneczne to Twoje dłonie delikatnie gładzące moje policzki, a wiatr to Twój oddech. Siedzę tak i piszę. I nie mogę opanować łez. Mam żal. Mam cholerny żal do Boga o to, że mi Ciebie zabrał. Niby powinnam się z tym pogodzić. Wszyscy mi to powtarzają. Ale są takie rzeczy, z którymi nie można się pogodzić. I leżę tak wieczorem w pustym łóżku i błagam Boga o jeden powód, dla którego mam się pogodzić z Twoją stratą. Odpowiada mi cisza. Bo tego nie można wytłumaczyć, z tym się nie można pogodzić. A teraz patrzysz na mnie z góry i z pewnością powtarzasz, żebym nie płakała, że będzie dobrze. I jakaś część mnie się z Tobą zgadza. Bo, może to zabrzmi brutalnie, ale czuję, że z każdym oddechem się do Ciebie przybliżam, że kiedyś śmierć, tak jak nas rozdzieliła, tak nas połączy. Ale na razie... będę walczyć. Będę walczyć, bo przecież mam dla kogo. Abby z każdym dniem jest do Ciebie coraz bardziej podobna, wiesz? Wiesz, bo przecież jesteś przy nas cały czas. A teraz spojrzę w niebo i poślę Ci uśmiech, bo chociaż już Cię nie ma, to w moim sercu będziesz zawsze.
Twoja [t.i.] ♥
Jest i Liam (w końcu). Nie mam pojęcia, dlaczego, ale jakoś z nim mi się najtrudniej pisze. Zazwyczaj, jak biorę się za coś z nim, to jestem z tego średnio zadowolona. Z tego imagina również. Dlatego przepraszam Was za niego. To pierwszy napisany przeze mnie smutny imagin, także wybaczcie, że nie najlepszy. I, broń Boże, nie piszę tego, żebyście zaprzeczali. ;)

Nie wiem, czy mam coś jeszcze do dodania. Dziękuję za wszystkie komentarze i 1998 wyświetleń. :* 

P S Czy muszę pisać, że zasada jest ta sama, co ostatnio? 3 komentarze = następny imagin?

sobota, 26 kwietnia 2014

#7 Harry cz.14 (ostatnia)

-PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ-
MIŁOŚĆ - najpiękniejsze słowo świata? Dla niektórych z pewnością tak. Dla mnie nie. Uważam, że jest coś wspanialszego. Mianowicie: SZCZĘŚCIE. Bo przecież istnieje nieszczęśliwa miłość. Lecz czy istnieje szczęście bez miłości? Nie wiem. I szczerze? Nie obchodzi mnie to. Bo u boku Harry'ego znalazłam obie te rzeczy. Był moim ideałem. Zawsze czuły, troskliwy i opiekuńczy. Do tego nieziemsko przystojny. Czego chcieć więcej?
Był piątek. Leżeliśmy z Harrym na łóżku u mnie w pokoju i czytaliśmy lekturę zadaną na rozpoczynające się właśnie ferie - "Makbeta". Nie byliśmy typem pary, która zajmowała się tylko sobą, olewając naukę. Przeciwnie. To, że byliśmy razem jeszcze bardziej nas do tej nauki motywowało, bo jeden nie chciał być gorszy od drugiego.
Rodzice, po tysiącach przestróg i lamentowania, wyjechali w delegację. Po historii z Willem ich nadopiekuńczość urosła do granic możliwości, dlatego, mimo obietnicy ze strony Harry'ego, że nie odstąpi mnie nawet na krok, copółgodzinne telefony były u nich tradycją. A my, zamiast oglądać telewizję i zajmować się sobą, próbowaliśmy ogarnąć Szekspira. Dziwne, prawda? Ja leżałam na poduszkach, Harry - w poprzek łóżka z głową na moim brzuchu. W jednej ręce trzymałam książkę, drugą mierzwiłam jego loczki. Miał na ich punkcie bzika i niewielu osobom pozwalał je dotykać, a ja byłam tą właśnie szczęściarą.
- Skarbie, już nie mogę - jęknął. - Literki mi skaczą przed oczami.
Spojrzałam na budzik na szafce nocnej. 18:47.
- Nie jęcz. Umówiliśmy się, że do 19:00, to do 19:00. I ani minuty krócej!
- Ale kochanie...
- Nie ma "kochanie". Nie bierz mnie pod włos.
- Co ja z tobą mam... - westchnął, niby do siebie.
- Jak tak ci źle, to co tu jeszcze robisz? - zauważyłam. - Uciekaj ode mnie.
- Chciałbym, ale obiecałem twoim rodzicom, że się tobą zajmę - powiedział i uśmiechnął się szelmowsko.
- Poradzę sobie sama - odparowałam przez zaciśnięte zęby, udając obrażoną. - Możesz już sobie iść, jak chcesz.
A wtedy on podniósł się do góry i przysunął się do mnie na łóżku, a ja zaczęłam uciekać przed jego wzrokiem z naburmuszoną miną.
- Jesteś taka słodka, gdy się złościsz - powiedział to samo, co pamiętnej niedzieli na basenie, złapał mnie za podbródek i pocałował, a ja chwilę się opierałam, lecz dotyk jego ust był zbyt przyjemny, żebym po chwili nie odwzajemniła pocałunku.
- Nie znoszę cię, wiesz? - zapytałam, gdy jego wargi oderwały się od moich.
- Kochasz mnie - stwierdził pewnie.
- A mam wyjście? - westchnęłam. - Próbowałam się przed tym bronić, ale nie dałeś mi wyboru.
- Może za mało się starałaś?
- A może TY za dużo?
- Żałujesz?
- A jak myślisz?
- Noo... Nie wiem. Trudno cię odgadnąć.
Westchnęłam.
- Wy faceci jesteście jak roboty. Macie klapki na oczach i nie potraficie odczytać najprostszych sygnałów.
- A może my nie chcemy sygnałów, tylko jasnego przedstawienia sytuacji?
Musnęłam jego wargi swoimi.
- A to... było jasne przedstawienie sytuacji?
- Chcę jaśniejszego - zamruczał i zaczął zbliżać swoją twarz do mojej, ale ja położyłam mu dwa palce na wargach.
- Najpierw Szekspir - upomniałam go.
Zrobił minę zbitego pieska.
- Naprawdę...? Wolisz Szekspira ode mnie? - zapytał z udawanym przygnębieniem.
- Szczerze? W tym momencie tak. Szekspir przynajmniej nie jęczy, że mu literki skaczą przed oczami.
- Szekspir już w ogóle nie jęczy.
- I tym się właśnie od siebie różnicie.
Westchnął i ponownie ułożył głowę na moim brzuchu.
- Denerwujesz mnie, [t.i.], wiesz?
- I tak mnie kochasz - skopiowałam jego słowa.
- Chyba nie mam wyjścia - westchnął, a ja uśmiechnęłam się pod nosem do siebie.
Wróciliśmy do lektury. Czytaliśmy tak chwilę. I po tej chwili właśnie pomasowałam czubek jego głowy palcami, a ten palant - mój chłopak zaczął udawać, że ma orgazm i jęczeć:
- O, tu mi dobrze... Tak mi rób.
Chwyciłam poduszkę i rzuciłam nią w niego z całej siły:
- Zboczeniec!
Nagle podniósł się, odłożył nasze książki na szafkę nocną, usiadł na mnie okrakiem i zaczął łaskotać.
- Przeproś! - rozkazał.
- Niee... - odparłam, cały czas się śmiejąc. - Błaagaam... Przestań, bo niee wytrzymam!
- Najpierw przeproś!
- Niee...
W przypływie energii udało mi się zrzucić go z siebie. Zaczęłam uciekać. Zbiegłam na dół, on - za mną. Gonił mnie po salonie, a ja w końcu postanowiłam pobiec z powrotem na górę. Wbiegłam po schodach, lecz wtedy dała o sobie znać moja natura sieroty i potknęłam się o ostatni stopień. Próbowałam biec dalej, lecz moja równowaga została w znacznym stopniu zachwiana i upadłam na dywan w korytarzu twarzą do ziemi.
- Skarbie, wszystko w porządku? - usłyszałam zatroskany i nieco zasapany głos Harry'ego przy uchu.
Przekręciłam się na plecy i zobaczyłam jego sylwetkę, klęczącą na czworaka tuż nad moją. Lecz nagle on zmienił pozycję, siadając okrakiem na moich udach, uniemożliwiając mi jakiekolwiek ruchy.
- Chyybaa taaak... - odpowiedziałam niepewnie.
- Pozwól, że sam ocenię - powiedział i delikatnie uniósł materiał mojej bluzki, odsłaniając brzuch. - Wygląda dobrze - stwierdził z zadowoleniem. - Idealnie.
Nagle pochylił się i zaczął składać na nim drobne pocałunki. Moje mięśnie drżały pod wpływem delikatnej pieszczoty jego warg. Po chwili przestał, lecz nie zakrył brzucha ponownie.
- Pokaż łokcie - rozkazał.
Z pytaniem w oczach posłusznie podniosłam ręce do góry, a on je obejrzał. Nagle chwycił mnie za nadgarstki i przycisnął do podłogi po obu stronach mojej głowy, a ja dopiero teraz zrozumiałam, o co mu chodziło. Następnie położył się na mnie delikatnie.
- To nie fair! - zaprotestowałam. - Masz przewagę!
Nagle zaczął czule i wilgotno muskać moją szyję.
- A co? Nie podoba ci się? - zapytał cicho.
Podoba? Mało powiedziane! Tego uczucia nie da się opisać słowami. Napływ krwi, gorąca i czegoś jeszcze do całego ciała. Czegoś nowego, nieznanego. Jakiegoś pragnienia, któremu ze wszystkich sił chciałam ulec. Nagle poczułam, jak zasysa moją skórę, zostawiając na niej czerwony ślad w postaci malinki.
- Całkiem ładna - stwierdził z zadowoleniem.
Palant!
Wykorzystując do tego całą drzemiącą we mnie siłę, przerzuciłam go przez bok i usiadłam na nim okrakiem. Tak samo jak on skrępowałam mu nadgarstki, chociaż dobrze wiedziałam, że to bez sensu, bo jeden jego ruch i to on byłby na górze. Pochyliłam się nad nim i zassałam jego skórę najmocniej jak umiałam. Malinka ozdobiła już jego szyję, ale wtedy ja położyłam się na nim i zaczęłam drażnić ją wargami i językiem.
- [t.i.], przestań - zaprotestował słabo.
- A co? Nie podoba ci się? - zapytałam.
Nie odpowiedział. W dalszym ciągu mi się poddawał. Lecz nagle poczułam jak coś wbija mi się w tyłek i z niedowierzaniem spojrzałam na wzgórek w jego spodniach. Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam zmieszanie, pomieszane z zażenowaniem.
- [t.i.], ja... - zaczął się jąkać. - Przepraszam... Wiem, że nie powinienem i...
Przerwałam mu, kładąc dwa palce na ustach.
- Dlaczego przepraszasz za coś, co dla mnie jest najpiękniejszym komplementem? - zapytałam.
Delikatnie chwycił moją dłoń.
- Czy to znaczy, że...?
- Tak, Harry. Chcę tego. Teraz. Z tobą.
- Jesteś pewna?
- Jak niczego w życiu - odparłam i pocałowałam go namiętnie.
Po chwili wstaliśmy z miejsca, a on chwycił mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Ostrożnie, jakbym była z porcelany, opuścił moje ciało na łóżko, a następnie  jeszcze ostrożniej położył się na mnie, cały czas uważając, żeby mnie nie zgnieść. Nasze wargi były złączone w namiętnym pocałunku. W powietrzu unosiły się i mieszały dwa zapachy. Jeden słodki i obezwładniający - miłości, drugi mocny, pełen pragnienia, któremu ulegaliśmy - pożądania.
Chciałam TEGO. Właśnie TERAZ, właśnie TUTAJ, właśnie Z NIM. Niczego nie byłam tak pewna jak tego, że GO KOCHAM.

(...)

Uniósł się na łokciu i spojrzał mi głęboko w oczy, a ja naciągnęłam kołdrę, którą byliśmy przykryci, zasłaniając twarz.
- Nie patrz na mnie. Jestem brzydka.
- Nieprawda - zaprzeczył, chwycił za kołdrę i zaczął się ze mną siłować. Widząc, że dalszy opór nie ma sensu, poddałam się po chwili. - Jesteś piękna - powiedział i delikatnie odgarnął włosy z mojej twarzy.
- Nie kłam - zaprotestowałam.
- Nie kłamię.
- Nie wierzę ci.
- To uwierz.
Potrząsnęłam głową przecząco.
- A czy ja cię kiedyś okłamałem?
- Przed chwilą.
Przewrócił oczami.
- A wcześniej?
Przewertowałam w pamięci wszystkie wspomnienia związane z nim, szczególną uwagę zwracając na te, związane z początkiem naszej znajomości.
- Sama nie wiem... Spróbujmy od początku. Na basenie powiedziałeś, że jestem słodka, gdy się złoszczę.
- To była i jest prawda.
- Potem stwierdziłeś, że będę twoja czy mi się to podoba, czy nie. I to się zgadza. W poniedziałek natomiast oznajmiłeś, że nie zamierzasz mnie skrzywdzić. No i nie skrzywdziłeś. Potem we wtorek powiedziałeś, że byłabym z tobą szczęśliwa. To się zgadza, bo jestem. W niedzielę stwierdziłeś, że nie prześpisz się ze mną po pijaku. I nie przespałeś. Przynajmniej po pijaku - dodałam i uśmiechnęłam się sama do siebie. - Tego samego dnia oznajmiłeś, że nigdy mnie nie puścisz i że nie pozwolisz mnie skrzywdzić już więcej. Słowa dotrzymałeś. Ok. Przyznaję. Nigdy mnie nie okłamałeś.
- No, widzisz? A teraz mówię ci, [t.i.]. Będziemy, obrzydliwie, niewyobrażalnie szczęśliwi. Sama zobaczysz.
* * *
Obudziłam się i podniosłam do pozycji siedzącej. Przetarłam oczy i przeciągnęłam leniwie nasycone, lecz nieco poturbowane ciało. Przyczyną tego poturbowania była niewygodna pozycja podczas snu, bo usnęliśmy na kanapie w salonie, przed telewizorem, przytuleni do siebie najbardziej jak się dało. Wyłączyłam odbiornik pilotem i spojrzałam na Harry'ego. Spał jak dziecko. Na głowie miał Chaos niczym z greckiej mitologii. Wyglądał bezbronnie i niewinnie. Nagle jego powieki drgnęły, a on przetarł twarz dłońmi i ziewnął. Otworzył oczy i spojrzał na mnie.
- Dzień dobry, księżniczko. Chociaż... po wczorajszym chyba powinienem mówić do ciebie: "królowo" - zaśmiał się, a ja spuściłam głowę, czerwieniąc się jak burak. - Te rumieńce na twoich policzkach są przeurocze - powiedział i założył mi włosy za ucho z czułością.
Jak ja kocham tego kretyna!
Podniosłam wzrok. Uśmiechał się do mnie. A ja, nie mogąc się powstrzymać, wsunęłam palec wskazujący w ten rozkoszny dołeczek. Lecz to, jak dziecinnie się zachowałam, dotarło do mnie dopiero po fakcie i cofnęłam rękę zażenowana, lecz on ją chwycił i ponownie przyłożył do swojego policzka.
- Spokojnie... Możesz sobie pomacać - zaśmiał się.
Trwaliśmy tak przez chwilę, patrząc sobie w oczy i po tej chwili cofnęłam dłoń i ucałowałam zagłębienie w jego policzku.
- Wiesz... - wyznałam po chwili. - Wtedy w niedzielę na obiedzie zastanawiałam się, ile naiwnych dziewczyn nabrałeś na te dołeczki. I dopiero przed chwilą dotarł do mnie ogrom mojej własnej hipokryzji.
- A nie mówiłem? - zapytał z rozbawieniem. - Mi się żadna nie oprze.
- A ty? Oparłbyś się każdej? - zapytałam całkiem poważnie.
Trochę się zasępiłam na ciszę, jaka nagle zapadła.
- Każdej - odpowiedział po chwili pewnie. - No... prawie każdej. Każdej oprócz ciebie, [t.i.]. Bo działasz na mnie jak nikt inny.
Przysunęłam się do niego.
- Taak...? - zapytałam.
- Tak.
- To chodź tu.
Pociągnęłam go za koszulkę i pocałowałam. Namiętnie, lecz z czułością, a on położył się na mnie. Oplotłam nogami jego biodra, przyciągając do siebie bliżej. Całowaliśmy się chwilę, lecz nagle on wyswobodził się z mojego uścisku. Byłam zawiedziona. Chciałam więcej.
- Czego sobie dama życzy na śniadanie? - zapytał z uśmiechem.
- Ciebie - odpowiedziałam krótko i usiadłam mu na kolana, całując namiętnie.
Po chwili jednak ponownie się na mnie położył i przeniósł wilgotne pocałunki na moją szyję.
- Naprawdę całkiem ładna... - zamruczał.
- Ale co?
- Ona - odparł i pomasował językiem czerwony ślad na mojej szyi.
Parsknęłam głośnym śmiechem, który rozniósł się po całym domu.
- Palant z ciebie, wiesz? - zapytałam, uspokoiwszy się nieco.
- Doprawdy? - zapytał, nie zaprzestając obdarzania pocałunkami mojej szyi.
- Yhm... Ale nie zmieniaj się. Bo to w Haroldzie Skończonym Palancie Stylesie się zakochałam.
- No widzisz...
Całował moją szyję i zagłębienie tuż pod uchem.
A ja leżałam tak pod nim. Całkowicie bezbronna. Chora z miłości i pożądania, oddana jego pieszczotom. Bo to, że on nie mógł oprzeć się mi, nie znaczyło, że ja mogę oprzeć się jemu...
Aż mi tak trochę przykro, że to już koniec. Naprawdę fajnie się pisało tego imagina. W sumie, to nawet bym miała pomysł na kontynuację, no ale... Nie! Teraz dam Wam odpocząć od Hazzy. (Chyba, bo nigdy nie wiem, kiedy mnie napadnie na niego faza.) Tak więc Harry mówi wam: "Bye"(↑), a w następnym powitamy Liama-jednopartowca ;). I z góry Was przepraszam za to, co przeczytacie na tym blogu w najbliższym czasie, bo to, co mi chodzi po głowie jest albo smutne, albo brutalne, albo źle się kończy, tak więc spodziewajcie się wielu dramatów i przekleństw. Sorki :(.

Zasada ta sama, co ostatnio. I'm waiting for three comments. See you!

piątek, 25 kwietnia 2014

#7 Harry cz.13

A ta część z dedykacją dla niepodpisanego Anonimka z poprzednich części - mojej nowej stałej komentatorki (chyba). Wiedz, kochana, że czytam KAŻDY komentarz i przy KAŻDYM się uśmiecham, bo KAŻDY sprawia mi ogromną radość. A więc za KAŻDY Ci dziękuję. ♥

Uprzedzam. Początek tej części jest dla tych, o mocnych nerwach. Może i jestem histeryczką, ale miałam łzy w oczach, jak ją pisałam. Ten pomysł jest chyba efektem zbyt dużej ilości seriali kryminalnych w ostatnim czasie. ;)

- To był twój chłopak? - zapytał.
- Co ty tu robisz?
- Chłopak?! - krzyknął prawie.
Nie spodobał mi się ten ton.
- To chyba nie jest twoja sprawa - burknęłam.
- Czyżby?
Nagle zaczął mnie całować. Próbowałam się wyrywać, ale był silniejszy.
- Will! Co ty robisz?! Puszczaj!
- Nie wyrywaj się, mała. Oboje przecież dobrze wiemy, że tego chcesz
Nagle zaczął mnie ciągnąć w stronę przebieralni i dopiero wtedy zrozumiałam, o co mu chodzi. Znaleźliśmy się  w ciasnym pomieszczeniu. Zasłonił kotarę i zatkał mi usta dłonią. Wyrywałam się coraz mocniej i po chwili udało mi się go odepchnąć na kilka nanosekund.
- Pomocy! - zdążyłam wrzasnąć, ale mój krzyk się urwał, bo ponownie zatkano mi usta dłonią.
- Mała... Tak się nie będziemy bawić.
Zaczął mnie całować mocno w szyję, a jego ręce bładziły po moim ciele. Jego dotyk... obleśny, nie chciałam go. Było zupełnie inaczej niż gdy dotykał mnie Harry. I nagle usłyszałam jego krzyk:
-[t.i.]! Gdzie jesteś? O co chodzi?!
W tym momencie sylwetka blondyna naparła na moją jeszcze mocniej. Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Byłam bezradna.
I wtedy dało się słyszeć charakterystyczny chrzęst kotary. I jeszcze jeden, i następny... Przyszedł kolej na naszą i blondyn odsunął się ode mnie. Tej ulgi, jaką poczułam, gdy zobaczyłam bruneta, nie da się opisać słowami.
- Harry! - krzyknęłam i rzuciłam się na chłopaka, a on z całej siły mnie objął.
Wybuchnęłam płaczem, mocząc łzami jego nagie ramię.
- Harry... Harry... - powtarzałam jak w transie.
- [t.i.], co się stało?! Co on ci zrobił?!
Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Nagle brunet odsunął się ode mnie i chwycił Willa za koszulkę.
- Co jej zrobiłeś? - zapytał podniesionym gniewem głosem.
- Nic.
- Nie chciałeś po dobroci...
Uderzył go pięścią w twarz, aż polała się krew.
- Harry, nie! - pisnęłam.
To go jakby lekko ocuciło. Puścił blondyna, który strzepnął koszulkę, przetarł rozbity nos dłonią i zaczął kierować swe kroki w stronę wyjścia.
- To i tak była zwykła szmata - powiedział i chciał odejść, ale wtedy Harry nie wytrzymał.
Uderzał. Raz, drugi, trzeci... Will się przewrócił, a wtedy on usiadł na nim okrakiem i zaczął okładać pięściami.
- Harry, przestań! - szlochałam. - Zabijesz go! Błagam, nie!
Zszedł z niego i podszedł do mnie. Objął moje ciało z całej siły ramionami.
- Spokojnie, [t.i.]. On ci już nic nie zrobi.
- Harry... - szepnęłam bezsilnie.
WIECZÓR
Willa zamknęłi w areszcie, Harry'emu, z racji tego, że działał w mojej obronie, nie mogli nic zrobić. Byłam wycieńczona. Po kolacji udałam się na spacer do ogrodu. Stanęłam tak, plecami do ulicy i wpatrywałam się w dużą jabłoń. I po chwili poczułam, jak czyjeś ramiona obejmują mnie w pasie, przytulając się tym samym do moich pleców. Przywitał się ze mną delikatnym pocałunkiem na szyi, aż się lekko wystraszyłam.
- Nie bój, się skarbie. To ja - usłyszałam głos Harry'ego i trochę się uspokoiłam.
- Wiem, przepraszam.
- Nie masz za co. To nie twoja wina. Ja przepraszam, że cię wystraszyłem.
Głośno wypuściłam powietrze z płuc, przymknęłam oczy i przerzuciłam na niego ciężar swojego ciała. Chwilę staliśmy w ciszy, objęci. I wtedy poczułam, że to już koniec. Koniec rozpamiętywania. Koniec łez. Czułam, że delikatny wiatr, owiewający nasze twarze zabiera ze sobą wszystkie lęki i obawy o przyszłość. Bo wreszcie miałam kogoś, kto poniesie jej ciężar ze mną.
- Jak się trzymasz? - zapytał z troską.
- Ujdzie - odpowiedziałam.
- Tak mi przykro.
- Harry, to nie twoja wina. Gdyby nie ty... sam wiesz... Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma za co. Najważniejsze, że nic ci nie jest.
Stanęłam przodem do niego.
- Harry, ty... powinieneś o czymś wiedzieć. Musimy pogadać.
Usiedliśmy na ławeczce twarzami do siebie, a ja niepewnie odsunęłam rękaw bluzki, obnażając nadgarstek pełen białych i czerwonych blizn.
- [t.i.], co to jest? - zapytał z wahaniem.
- Harry, bo... ja... - Wzięłam głęboki wdech. - To wszystko zaczęło się w drugiej klasie liceum. Z Mattem znaliśmy się wcześniej, lecz dopiero wtedy zwróciliśmy na siebie uwagę. Zostaliśmy parą. Było naprawdę idealnie. Do czasu. Bo nagle zakomunikował, że chciałby... No, że chciałby... Nazwijmy rzecz po imieniu. Chciał seksu. Ale ja nie byłam gotowa. Nie chciałam. Mówił, że w porządku, że rozumie. I było dobrze. Do czasu, bo wtedy dowiedziałam się, że mnie zdradza. Nawet nie zaprzeczył. Powiedział, że też jest mężczyzną, że ma swoje potrzeby. - Głos mi się łamał. Harry bez słowa chwycił moją dłoń i momentalnie poczułam się lepiej. Wiedziałam, że w mam oparcie. - I że jak tego nie rozumiem, mam spadać. Tak, tak dokładnie powiedział. Kochałam go, więc trwałam tak w tym toksycznym związku. A on znalazł sobie drugą i miał dwie dziewczyny. Jedną, czyli mnie, "na pokaz", do chwalenia się kolegom i drugą - do pieprzenia. Nie dawałam sobie z tym rady. Aż w końcu chwyciłam żyletkę i cięłam, aż straciłam przytomność. Chciałam. Naprawdę chciałam się zabić. Lecz, jak się okazało, nawet to mi dobrze nie wyszło. Obudziłam się w szpitalu. Ledwo udało im się mnie odratować. Między innymi dlatego przeprowadziliśmy się tutaj. Rodzice mi pomogli. I teraz, po pół roku mam to już chyba za sobą. Ale te blizny... Są. Są i przypominają. Nie chciałam się wiązać. I wtedy pojawiłeś się ty. Z tą burzą loczków na głowie i uśmiechem, że aż miękną kolana. Harry, ja... zawróciłeś mi w głowie. Zakochałam się w tobie. Nawet do Matta czegoś takiego nie czułam. Irytowałeś mnie i pociągałeś jednocześnie. - Uśmiechnęliśmy się do siebie. -  A teraz... zaufałam ci. Zaryzykowałam. I mam nadzieję, że się nie zawiodę,
Usiadłam mu na kolanach i wtuliłam twarz w jego ciepłą szyję, A on uniósł mój zabliźniony nadgarstek i delikatnie go ucałował.
- Nie zawiedziesz się. Obiecuję. Już nie pozwolę cię skrzywdzić.
Przejechałam czubkiem nosa po jego szyi, zaciągając się odurzającym zapachem perfum. Zachichotał.
- Łaskoczesz.
Uśmiechnęłam się łobuzersko sama do siebie, przyłożyłam wargi do jego szyi i ukąsiłam go zębami, aż się wzdrygnął.
- Ej!
Spojrzałam mu w oczy figlarnie.
- Co?
- Czyli to prawda? - westchnął.
- Ale co?
- Że jesteś wampirkiem. I co teraz? Powinienem wić się w konwulsjach. Bella zmieniła Edwarda!
- Chyba Harolda - zaśmiałam się.
- Na drugie mam Edward.
- No widzisz?
Pocałowałam go w szyję i roześmiałam się. On też. A powietrze pachniało szczęściem.
I na tym można by zakończyć tego imagina. Ale... no... tak fajnie mi się go pisało, że pokusiłam się o mini-epilog. Mam nadzieję, że się cieszycie. :3

Znowu udało się Wam mnie zaskoczyć i za to dziękuję ♥.Tak więc następna część za kolejne trzy komentarze (czyli prawdopodobnie jutro). ;)

Co nie zmienia faktu, że blog w dalszym ciągu stoi pod znakiem zapytania. A teraz takie wyzwanie dla Was. Dobijemy 2000 wyświetleń do końca miesiąca? To tylko (niecałe) osiemnaście dziennie. Dacie radę! Ja w Was wierzę. ;)

czwartek, 24 kwietnia 2014

#7 Harry cz.12

Z góry przepraszam za wszystkie głupoty i bezsensowną treść tej części. Zwłaszcza opisu poranka, bo pisałam go na podstawie mojego snu. I, wierzcie mi, to nie był dobry sen. Nie miewam dobrych snów z Hazzą. Śnił mi się dwa razy i za każdym razem to były jakieś koszmary. (Tagi: Czy tylko ja mam takie zryte sny? :/) Tak więc: Enjoy it! (Mimo wszystko)

NIEDZIELA (00:38)
Impreza. Zgodnie ze szkolnym obrządkiem musiałam zatańczyć z każdym z chłopaków z mojej klasy po kolei. Po północy usiadłam zmęczona na kanapie, popijając drinka. Zatańczyłam już prawie z wszystkimi. PRAWIE. Z jednym wyjątkiem. I wtedy właśnie ten wyjątek podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
- Zatańczysz?
Rozejrzałam się dookoła, szukając ucieczki. Ale głupio było odmówić, więc się poddałam i podałam mu dłoń.
- Jasne.
Stanęliśmy na parkiecie i w tamtym momencie piosenka się skończyła i zaczęła się nowa. WOLNA. Z gardeł kilkudziesięciu osób wyrwał się jęk zawodu. Ale DJ tylko uniósł kciuki do góry. Delikatnie zarzuciłam mu ramiona na szyję, cały czas zachowując bezpieczną odległość, a on objął mnie w pasie. Nagle, nie wiedzieć czemu, poczułam skrępowanie w jego towarzystwie. Chciałam więcej, ale nie miałam odwagi się do niego przysunąć.
- [t.i.]... ja nie gryzę - powiedział i delikatnie przyciągnął mnie do siebie.
Kołysaliśmy się w rytm melodii, patrząc sobie w oczy. Lecz po chwili jego wzrok zjechał na moje wargi. Nie wykonywał żadnych ruchów poza kołysaniem i intensywnym wpatrywaniem się w moje usta. Niemal czułam na nich to spojrzenie. Alkohol szumiał mi w uszach. Stanęłam na palcach i pocałowałam go. Całowaliśmy się chwilę i nagle usłyszeliśmy głos Jake'a i oderwaliśmy się od siebie.
- Odbijamy.
Chwilę później stałam już w objęciach brata. Zakręcił mną.
- [t.i.]?
- Hm?
- Co was łączy? Przekonałaś się w końcu do niego?
- Nie wiem... - odpowiedziałam niepewnie.
- Nie jestem idiotą, [t.i.]. Całowaliście się.
- No i co?
- [t.i.], wytrzeźwiej. Jeżeli nic do niego nie czujesz, to nie dawaj mu nadziei.
- Jakich nadziei? To on sobie wyobraża nie wiadomo co! - oburzyłam się.
Czy można mnie wytłumaczyć tym, że byłam pijana?
- Ale ty zaczęłaś go całować. Nie baw się nim, bo on naprawdę coś do ciebie czuje. Nie rań go za to, że ciebie ktoś zranił.
Umilkłam. Nie byłam aż tak pijana, żeby nie dotarł do mnie sens jego słów.
Piosenka się skończyła.
- Przemyśl to - powiedział mój brat. - I nie zrób nic głupiego, bo ja muszę już iść.
Pocałował mnie w policzek na pożegnanie i wyszedł.
* * *
Leniwie otworzyłam powieki i spostrzegłam, że leżę na czyjejś męskiej klatce piersiowej. Podniosłam głowę, żeby spojrzeć chłopakowi w twarz.
Styles?!
W błyskawicznym tempie odsunęłam się od niego i usiadłam na łóżku, opierając się plecami o poduszkę i zajrzałam pod kołdrę. Miałam na sobie jedynie czarną bieliznę. A on? Nie lepszy. W samych bokserkach. Szumiało mi w uszach, byłam skołowana i zmęczona.
Spokojnie, [t.i.]. Spokojnie.
Próbowałam sobie przypomnieć jakieś szczegóły z poprzedniego dnia. Ale w głowie nie miałam nic. Chwila, chwila! Jednak coś. Twarz. Stylesa, oczywiście. Dużo jego twarzy.
Cholera! Ja się chyba naprawdę z nim przespałam!
Czułam się potwornie. Jak ostatnia...
Wyszłam z łóżka. Po chwili poszukiwań odnalazłam łazienkę i weszłam do niej. Załatwiłam swoje potrzeby, zmyłam makijaż i wróciłam do sypialni. Przykryłam się kołdrą i usiadłam twarzą do niego, podciągając kolana pod podbródek. Następnie położyłam mu dłoń na policzku i zaczęłam nią potrząsać. Wolno otworzył oczy i ziewnął.
- Cześć, kochanie. - przywitał się ze mną z uśmiechem.
Zignorowałam serce, które nagle przyspieszyło na te słowa. Usiadł na łóżku twarzą do mnie, a ja zaczęłam się jąkać:
- Harry, czy ty i ja.., znaczy się, czy my...? - urwałam, bo wtedy on zaczął się śmiać, odchylając przy tym głowę do tyłu. - Z czego rżysz, kretynie?! - wydarłam się. - Że się z tobą przespałam po pijaku?!
Spuściłam głowę i zakryłam ją dłońmi, czując jak moje oczy wypełniają się łzami.
Nie tak wyobrażałam sobie pierwszy raz!
- Ej, skarbie. Nie płacz. - uspakajał mnie, gładząc dłonią po nagim ramieniu. - Nie sądziłem, że to dla ciebie takie ważne. Między nami do niczego nie doszło. Tańczyliśmy, piliśmy, ale to wszystko. Po prostu... byłaś w kiepskim stanie, więc zabrałem cię tu. A że nie było już wolnych sypialni, to położyłem się obok ciebie i tyle. Nigdy bym tego nie zrobił z tobą po pijaku.
Położyłam się na brzuchu i uderzyłam głową w poduszkę.
- Jestem beznadziejna.
Wbiłam nią twarz. W tamtym momencie nie przeszkadzało mi nawet to, że zaczynało brakować powietrza. I wtedy poczułam jak delikatnie przerzuca mi włosy na jedną stronę, odsłaniając szyję.
- Nie jesteś... - powiedział. - A co to?- zapytał i poczułam jego ciepły opuszek palca. Zaczął nim wodzić delikatne po skórze nieco poniżej karku. Przeszyły mnie dreszcze.
- Znamię. - odpowiedziałam - Od urodzenia. Podobne mam na brzuchu.
- Pokaż.
Przekręciłam się na plecy, uchyliłam kołdrę i wskazałam palcem miejsce po prawej stronie poniżej pępka. W tym momencie nagle... niespodziewanie... pochylił się i musnął je wargami. Leżałam jak kłoda, nie mogąc się ruszyć. Muskał moją skórę coraz częściej i śmielej.
- Mam przestać? - zapytał
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Dla mnie to pytanie było równoznaczne z: "Zrobimy to czy nie?".
- Mam? - powtórzył pytanie.
- Nie.
Powoli, drobnymi pocałunkami jego wargi sunęły w górę po moim brzuchu. Po chwili znalazły się na moim dekolcie, a on sam położył się na mnie, cały czas uważając, żeby mnie nie zgnieść. Jego dotyk... delikatny i przyjemny. Nasze ciała tak blisko... Coraz śmielej napierał wargami na moją szyję, by dostać się do ust. Całowaliśmy się powoli i namiętnie. Po chwili przygryzł mi wargę delikatnie, wywołując cichy jęk bólu. Zwilżył ją językiem, chcąc go załagodzić i wsunął mi go do ust, drażniąc podniebienie. Nieświadomie wtłaczał mi swój rozgrzany oddech do ust. Fala przyjemności zalała całe moje ciało
Nagle... zszedł ze mnie, wyszedł z łóżka i zaczął się ubierać.
- Co ty robisz? - zapytałam, będąc w szczerym szoku.
Wzruszył ramionami.
- Mówiłem, że nie prześpię się z tobą po pijaku, a najwyraźniej oboje jeszcze nie wytrzeźwieliśmy. I słowa dotrzymam. - powiedział i wyszedł z sypialni, zostawiając mnie w stanie skrajnego oszołomienia.
Miałam totalny mętlik w głowie.
Ten człowiek jest niemożliwy. Nigdy w życiu NIKT nie wzbudzał we mnie tak skrajnych emocji. Czasami mam ochotę skopać mu tyłek, ale jak się tylko uśmiechnie, to wszystko mija. Ja chyba naprawdę go kocham!
Wstałam z łóżka i ubrałam się. Zeszłam na dół. Wszyscy znajdowali się w kuchni. Rzuciłam krótkie:
- Cześć.
Odpowiedziało mi kilka jęków. Chwyciłam butelkę leżącą na blacie i za jednym razem wypiłam połowę jej zawartości. Miałam niezłego kaca. Zresztą tak samo jak reszta.
- Harry, musimy pogadać - zwróciłam się do niego.
Przetarł twarz dłońmi.
- Musimy teraz?
- Tak. To ważne.
- Skoro tak... To chodźmy.
Chwycił moją dłoń. Udaliśmy się do salonu i usiedliśmy na kanapie w pewnej odległości od siebie.
- O co chodzi? - zapytał. - Co to za ważna sprawa?
Wzięłam głęboki wdech.
- Harry, ja... muszę ci coś powiedzieć. A właściwie... o coś zapytać...
- Słucham.
- Zawsze... hmm... ja... nie wiem, jak to powiedzieć...
Zaczynałam się jąkać, a to z pewnością nie oznaczało nic dobrego.
Chyba zrozumiał, co miałam mu powiedzieć, bo nagle, jakby w jednej chwili, otrzeźwiał. Jego twarz przybrała śmiertelnie poważny wyraz.
- [t.i.], prosto z mostu.
- No tak... Harry, bo... właściwie, to... - Wzięłam głęboki wdech. - Czego ty ode mnie chcesz?
Szlag! Zrobił zdziwioną minę. [t.i.], co się z tobą dzieje, że nawet się porządnie wysłowić nie potrafisz?!
- Myślałem, że wiesz. Chcę ciebie i to od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem.
- Wiem, ja... źle to ujęłam... Ale dlaczego? Powiedz mi, Harry, dlaczego chcesz mnie mieć?
No. Wreszcie to z siebie wydusiłaś! Brawo, [t.i.]!
Uśmiechnął się leciutko.
- Za pierwszym razem oczywiście był to tylko pociąg fizyczny, bo przecież cię nie znałem. Spodobałaś mi się. Ale teraz cię poznałem, chociaż dobrze wiem, że nie pokazałaś mi wszystkich swoich cech, nie otworzyłaś się przede mną, bo czuję, że gdzieś tu... - Stuknął mnie lekko palcem w lewą pierś - pod powłoką twardej laski kryje się wrażliwa dziewczyna i chcę ją poznać, bo [t.i.], ja...
Moje serce gwałtownie przyspieszyło, ale on urwał. Wstał po krótkiej chwili i pociągnął mnie za rękę, zmuszając do tego samego.
- Chodź, trzeba im pomóc ogarnąć ten bajzel.
POPOŁUDNIE
Jake był u swojej dziewczyny - Monici, a ja postanowiłam udać się na basen. Tym razem samotnie.
Weszłam na pływalnię i wtedy zobaczyłam Stylesa we własnej osobie. Również był sam.
- Śledzisz mnie? - zapytał z uśmiechem.
- Chyba śnisz - odparłam również rozbawiona.
-PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ-
Chlapaliśmy się i wygłupialiśmy jak małe dzieci.
- Zanurz się - rozkazałam.
- Po co?
- Ufasz mi?
- Szczerze, to nie za bardzo.
Klepnęłam go w ramię.
- Ej!
- Ok, ok... - westchnął i wykonał polecenie.
Zanurzyłam się razem z nim i... pocałowałam, łapiąc go za policzki i łącząc nasze wargi. Nie byłam mistrzem we wstrzymywaniu oddechu pod wodą, dlatego po chwili wynurzyliśmy się, żeby odetchnąć. Dyszeliśmy ciężko, nie zaprzestając całowania. Po chwili niechętnie oderwaliśmy się od siebie. Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że przygląda mi się z uwagą.
- I już mi nie uciekniesz? - zapytał.
- Jeżeli już zawsze będziesz taki jak dziś i wczoraj, to nie - powiedziałam i wtuliłam się w jego tors, a on objął mnie ramionami. - Kocham cię, Harry.
Odsunął się ode mnie i spojrzał głęboko w oczy.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- Jesteś pewna?
- No tak!
Nagle podniósł mnie do góry, łapiąc na ręce.
- Ja ciebie też, [t.i.].
Zaczął się ze mną kręcić w wodzie.
- Harry! - Roześmiałam się. - Przestań! Puszczaj!
Przestał się kręcić, ale w dalszym ciągu trzymał mnie na rękach.
- Nigdy cię nie puszczę - oznajmił stanowczo i cmoknął mnie w usta.
- Obiecujesz?
Uśmiechnął się.
- Obiecuję.
* * *
W samej bieliźnie podeszłam do szafki i wtedy poczułam czyjeś dłonie na talii. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo byłam przekonana, że to On.
- Wariat!
Odwróciłam się w jego stronę i mina mi zrzedła.
- Will...? Co tu robisz?
O_o
O_o
O_o
Noo... Muszę przyznać, że udało Wam się mnie zaskoczyć. Nie spodziewałam się, że komentarze uzbierają się tego samego dnia. Dziękuję! ♥

A teraz coś, o czym chyba powinniście wiedzieć. Ostatnio moja mama zaczęła mnie z niewiadomego powodu zniechęcać do prowadzenia to bloga. I, zazwyczaj tego nie robię, ale tym razem posłuchałam tego, co miała mi do powiedzenia. Jakieś kilka dni temu zaczęłam się poważnie zastanawiać nad sensem tego bloga. Z początku faktycznie. Liczyłam na to, że moje prace będą w jakimś sensie wyjątkowe. A mama uświadomiła mi, że chyba jednak nie. Takich dziewczyn jak ja są setki, może nawet tysiące. Z większością z nich z pewnością nie mogę się nawet równać.  Niektórym udało się wybić i tego im gratuluję. Nie wiem, czy mi się uda. Takich blogów jak mój jest wiele. Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co dalej. I nie. Nie piszę tego, żebyście mnie zaczęli przekonywać, żebym została. Piszę to, żebyście się nie zdziwili, jak pewnego dnia się z Wami pożegnam. I to naprawdę nie chodzi o Was, bo jesteście wspaniali i pięknie komentujecie. Muszę to jakoś sama przetrawić.

A teraz trochę przyjemniejsza część tej notki. Z następną częścią znowu poczekam na trzy komentarze. ;)

środa, 23 kwietnia 2014

#7 Harry cz.11

Tym razem dwie dedykacje.
Pierwsza dla tych, bez których tegoroczna Noc Filmowa nie byłaby tak udana. Czyli przede wszystkim dla Kaśki, która razem ze mną "wzdrygała się" i "dyszała". (Uprzedzam pytanie. Nie, nie piszczałyśmy.) ;)
A druga dla tych biedaków, którzy przeżywają trzydniową katorgę na właściwych testach gimnazjalnych bądź próbnych (tak jak ja). Good luck! :)


CZWARTEK
Po szkole, tak jak poprzedniego dnia, rzuciłam się na kanapę w salonie. Prześladował mnie dzisiejszy wzrok Stylesa. Taki zmęczony, przygnębiony, pełen napięcia i oczekiwania. Nawet Emily zauważyła, że coś z nim nie tak. Ale nie powiedziałam jej o niczym. A on nie śmiał się nie żartował, był jakiś taki... nieobecny. Czy jemu naprawdę aż tak na mnie zależało?
A ja co? Stęskniłam się za nim. Trudno mi było się do tego przyznać, ale tękniłam za jego zaczepkami, dotykiem... Nawet tym, na który nie wyrażałam zgody.
Chciałam. Naprawdę chciałam mu to wszystko powiedzieć, lecz ta cholerna duma mi na to zwyczajnie nie pozwalała...
SOBOTA (3:27)
Leżałam w szkolnym patio na materacu pod ścianą, przykryta kocem i co chwila albo się wzdrygałam, albo zakrywałam oczy. Na czoło wystąpiły mi kropelki potu, mój oddech przyspieszał niemiłosiernie. Byłam sama. Emily poszła do Dave'a, mimo zakazu ze strony nauczycielki (chłopacy na osobnych materacach i dziewczyny na osobnych). A ja leżałam tak skulona. Cisza. I nagle... Twarz. Potwora. Demona.
- Aaa! - pisnęłam nienaturalnie wysokim głosem.
Mój oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Sapałam. Zakryłam oczy oraz uszy kocem i czekałam aż to się skończy. Nagle poczułam, jak ktoś kładzie się obok mnie i obejmuje ramieniem. Podniosłam głowę z przerażeniem.
- Harry? Co ty tu robisz? - zapytałam zdyszana.
Przyłożył palec do ust, pokazując tym samym, że mam być cicho i uśmiechnął się (chyba po raz pierwszy od wtorku).
- Cii... No, chodź tu.
Uchylił ramię, dając mi znak, że mam się do niego przytulić. Z ulgą i przyjemnością położyłam mu głowę na piersi i przykryłam go swoim kocem. Ponownie poczułam ten odurzający, miły moim nozdrzom zapach jego perfum.
I wtedy... znowu. Głośniejsza muzyka. Wzdrygnęłam się. Zacisnęłam powieki z całej siły i wtedy poczułam jak ramię chłopaka obejmuje mnie mocniej, przyciskając tym samym do jego ciała.
- Harry, boję się - wyszeptałam (albo raczej: wyjęczałam), dysząc ciężko.
Pocałował mnie w czubek głowy.
- Spokojnie, [t.i.]. Spokojnie. To tylko film. Spróbuj sobie wyobrazić kamery przed tą kobietą.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na ekran, na którym zobaczyłam białą postać, przykrytą białym prześcieradłem, przywiązaną do krzesełka. Kobieta była opętana przez demona i egzorcyzmowano ją.* Próbowałam. Naprawdę próbowałam sobie wyobrazić kamery. Ale nie mogłam. Mój oddech znowu przyspieszył gwałtownie.
- Spokojnie... Spokojnie. Spróbuj zasnąć, [t.i.]. Śpij.
Okryłam się kocem jeszcze szczelniej. Otworzyłam oczy i zobaczyłam dłoń Harry'ego. Niewiele myśląc, splotłam nasze palce, a on odwzajemnił uścisk. Tak, tego potrzebowałam. Jego dotyk, jego zapach... On. Teraz. Przy mnie. Nasze dłonie złączone w jedno.
Nagle po mojej głowie zaczęły krążyć słowa: Zakochałam się w tobie. Tego się nie da opisać. No bo jak można się zakochać w kimś, kogo jeszcze kilka dni temu się szczerze nienawidziło? W kimś, kogo prawie się nie zna? Ja mogłam. Poddałam się tym czterem słowom, pozwalając im na zajęcie wygodnego miejsca w moim sercu i umyśle. Dawno nie czułam się tak dobrze. Już prawie zapomniałam, jak to jest, gdy ci na kimś zależy. Ale tak naprawdę. Ścisnęłam jego dłoń, jakbym chciała, żeby słowa, które siedziały teraz w moim umyśle przeszły do niego poprzez dotyk. Jeszcze nie wiedziałam, jak mu o tym powiem, ale narazie nie musiałam się tym martwić. Przymknęłam powieki i usnęłam otulona tym cudownym zapachem i ciepłem, które od niego biło.
Perspektywa Harry'ego
Nie mogłem uwierzyć w szczęście, jakie mnie przed chwilą spotkało. [t.i.] spała słodko u mojego boku. Jej oddechy były równe, klatka piersiowa podnosiła się i opadała w równych odstępach czasu. Leżałem tak i już nawet nie skupiałem się na filmie. Delikatnie pogładziłem kciukiem jej palce. Ten gest, jaki wykonała, zdziwił mnie i ucieszył jednocześnie.
Cholera, Styles. Zakochałeś się bardziej niż sądziłeś. Odbija ci z tej miłości.
Przygarnąłem ją do siebie jeszcze mocniej. Ja też się bałem. Cholernie się bałem, że jak się obudzi, to ucieknie ode mnie raz na zawsze. Łapczywie chłonąłem bliskość jej ciepłego i miękkiego ciała. Bo mógł to być pierwszy i ostatni raz, gdy trzymałem ją w ramionach, a ona się nie opierała.
- Kocham cię, [t.i.]. Kocham cię - szepnąłem cicho, bardzo cicho i jakby mi ulżyło. Wreszcie to z siebie wyrzuciłem. - Zrobię dla ciebie wszystko. Skoczę w ogień, rzucę się w przepaść, jeśli mnie o to poprosisz, tylko nie zabieraj mi siebie. Błagam, nie odchodź.
Perspektywa [t.i.]
Spałam jak dziecko. Było mi dobrze i ciepło. Dawno, a właściwie nigdy, się tak nie czułam w ramionach chłopaka. Spałam. Spałam i śniłam. I były to dobre sny, co od pół roku było u mnie rzadkością. Chciałam więcej takich chwil. I jedyne, co mnie w tamtym momencie martwiło to: "Jak mu o tym powiem?" i: "Czy będzie mnie w ogóle jeszcze chciał?"
Obudziły mnie oklaski na zakończenie filmu. Otworzyłam oczy i poraziło mnie światło, które nagle zaświecono, a które obwieszczało dwudziestominutową przerwę między kolejnym filmem. Podniosłam głowę i wtedy zobaczyłam Panią Black, stojącą nad nami, która chrząkała znacząco i mierzyła nas surowym wzrokiem.

* Na podstawie filmu: "Obecność". Jeżeli ktoś lubi mocne horrory, to polecam. :)
Tej części miało nie być. Naprawdę miało jej nie być. Ale po ostatniej Nocy Filmowej... No... Po prostu musiałam :). Miała nie wprowadzać zbyt wiele zamieszania do akcji, a jednak wprowadziła. Przepraszam, że taka krótka, ale po prostu dłuższa być nie mogła. Chyba rozumiecie ;). Ale następna będzie dłuższa. Zdecydowanie! :D
Szczerze Wam powiem, że nawet jestem z niej zadowolona (skromność podstawą, jak to mówią ;)). Tak jakoś... jak pisałam, a potem czytałam perspektywę Harry'ego, to aż jakby mi się serce ścisnęło. No, ale nic. Teraz pozostawiam ją Waszej ocenie. ;)
Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali ostatnią część. Jesteście cudowni! ♥
Następna część? Poczekam na trzy komentarze. Taki mini szantażyk. Naprawdę MINI. Tyci tyci... ;)
Chociaż za więcej też się nie obrażę. Dlatego taka mała prośba: KAŻDY, kto przeczyta tego posta, komentuje. Gwiazdką, kropką albo zwykłym: "Przeczytałem/-am". To już jest bardzo wiele. Po zsumowaniu obliczyłam, że całego tego imagina pisałam i sprawdzałam przez 12 godzin. Czyli średnio ponad 50 minut na jedną część. Serio. Tak więc... Czy to naprawdę aż taki problem, poświęcić (dosłownie) cztery sekundy na skomentowanie tego posta jakąś głupią kropką? (pytanie retoryczne)
Kurczę, rozpisałam się. Tak więc kończę już, bo Was zanudzę na śmierć. ;)
P S Chyba jednak Was zanudzę ;p.
Coś z serii: Moje przemyślenia.
Czy moje szaleństwo (zwariowanie, bzik, nazywajcie to sobie jak chcecie) na punkcie Hazzy jest aż tak widoczne? Ostatnio mama spojrzała na moją tapetę w telefonie, chcąc sprawdzić godzinę i takie coś: "O, mój zięciu!".
Zabij mnie śmiechem :D :D :D.
Taa... Pomarzyć zawsze można...

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

#7 Harry cz.10

Wystraszyłam się. Styles był nieobliczalny, miał przewagę fizyczną i cholera wie, co mu chodziło po głowie.
- A teraz pogadamy - powiedział i usiadł na łóżku.
- Nie mamy o czym.
- Sądzę, że jednak tak. Jesteś o mnie zazdrosna, chociaż uparcie twierdzisz, że mnie nienawidzisz. Naprawdę nie mamy o czym rozmawiać?
- Tak.
Wstałam z miejsca i próbowałam wyjść, lecz gdy tylko zbliżyłam się do drzwi, on zagrodził mi drogę, opierając się o nie plecami. Zaczęłam napierać na jego ciało, próbując go odepchnąć, ale był silniejszy, więc po chwili przestałam.
- Naprawdę? - zapytałam. - Przemoc fizyczna jest twoim jedynym sposobem na zatrzymanie mnie w tym pokoju?
Założył mi włosy za ucho z czułością.
- Nie, nie jedynym.
- To mnie wypuść!
- Nie.
Przeczesałam potargane włosy palcami i bez słowa usiadłam na łóżku plecami do niego, wyprostowana jak struna.
- Co ty robisz? - zapytał.
- Czekam, aż mnie wypuścisz.
Zaśmiał się i wtedy poczułam jak siada na łóżku, a po chwili zobaczyłam jego nogi po obu stronach moich. Próbowałam wstać, ale jego ręce splotły się na moim brzuchu nie w żelaznym, w MOSIĘŻNYM uścisku. Żołądek mi się ścisnął, ale nie przestawałam walczyć.
- Styyyles! - przeciągnęłam. - O co ci chodzi?! Czego ty, kurwa, ode mnie chcesz?! Wszystkie inne już zajęte?!
Poddałam się. Przestałam się wyrywać i usiadłam na krawędzi łóżka, a on przysunął się do mnie.
- Daj mi spokój!
- [t.i.]... Dlaczego jesteś taka uparta? Przecież ja cię nie chcę skrzywdzić.
- Nie...? - zapytałam z niedowierzaniem. - To przyznaj się. Co ci chodziło po głowie, jak rzuciłeś mną o łóżko? Raczej nic dobrego.
Zaczął delikatnie odgarniać włosy z mojej jednej strony, odsłaniając szyję. Robił to jedną ręką, gdyż drugą w dalszym ciągu mnie obejmował, żebym mu nie uciekła.
- Coś bardzo dobrego - wymruczał i zaczął muskać moją szyję wargami.
Rozpłynęłam się w jego dotyku na ułamek sekundy, lecz po chwili doprowadziłam się do porządku i ponownie zaczęłam się wyrywać.
- Przestań!
- To ty przestań, [t.i.]. Przestań uciekać przed tym, co do mnie czujesz. [t.i.], powiedz. Ciebie ktoś skrzywdził, prawda? Jesteś uprzedzona do facetów.
- Nie twoja sprawa - burknęłam. Nagle łzy zaczęły zbierać w moich oczach.
- Właśnie, że moja, nie uważasz? Bo to przez to, że ktoś cię skrzywdził tak przede mną uciekasz. Boisz się, prawda? Że to się powtórzy?
Otarłam łzy, które spłynęły nieoczekiwanie po moich policzkach.
- Daj mi spokój - powiedziałam słabo.
- Nie mogę, [t.i.]. Nie mogę. Bo to by oznaczało, że mam z ciebie zrezygnować, a nie wyobrażasz sobie nawet jak cholernie mi na tobie zależy.
Łzy popłynęły gęstym potokiem po mojej twarzy. Moje ciało i umysł nie miały nawet siły, żeby im się przeciwstawić. I na nieszczęście Styles je zauważył.
- Co się stało? - zapytał. - [t.i.], przepraszam, jeśli powiedziałem coś nie tak. Cholera, jestem idiotą.
- To nie twoja wina, Harry - wydusiłam. - To ja mam... problemy.
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam i otarłam łzy.
Do pokoju wszedł Jake i popatrzył kolejno: na mnie i Harry'ego.
- Tak jakoś cicho się zrobiło - stwierdził. - Już się bałem, że się pozabijaliście nawzajem. Ale widzę, że wszystko w porządku. To pójdę już.
Wyszedł, a ja podeszłam do okna i wbiłam wzrok w punkt widoczny tylko dla mnie. Kątem oka obserwowałam Stylesa. Stanął obok niepewnie, jakby nie wiedział, jak ma się zachować. Próbował nawet mnie dotknąć kilka razy, ale za każdym razem cofał dłoń.
- Przepraszam, Harry - powiedziałam. - Naprawdę cię przepraszam. Ale z tego nic nie będzie. Odpuść sobie. Zapomnij.
- Sama dobrze wiesz, że to niemożliwe. [t.i.], nie rób tego. Pozwoliłaś mi się do siebie zbliżyć. Pocałowałaś mnie, pamiętasz? Tego się nie da zapomnieć. Przynajmniej ja nie umiem. Proszę, [t.i.]. Chociaż spróbuj. Spróbuj mi zaufać. Ja cię nie skrzywdzę.
Nie odpowiedziałam. Stałam tak tylko bez ruchu.
- Pomyśl o tym. Proszę. - odezwał się. - Dam ci czas. Poczekam. Ale nie poddawaj się.
I wyszedł zostawiając mnie z takim chaosem w głowie, że po chwili aż zaczęła mnie boleć. Rzuciłam się na poduszki i wbiłam twarz w jedną z nich. Nagle do pokoju wszedł Jake i usiadł na łóżku.
- Powiedz mi, [t.i.]. Za co ty go tak nienawidzisz?
- Irytuje mnie.
- Czym?
- Wszystkim.
- A przede wszystkim tym, że w ogóle istnieje, prawda? - zapytał retorycznie. - [t.i.], to nie jego nienawidzisz, tylko wszystkich facetów, bo jeden z nich cię skrzywdził. I w tej nienawiści jesteś tak zatwardziała, że nie widzisz nawet, że jemu naprawdę na tobie zależy.
- A skąd wiesz?
- To widać. Harry to spoko gość, tylko pozwól mu się do siebie zbliżyć.
- On... - mówiłam zduszonym szlochem. - On jest taki sam jak reszta i... chce mnie tylko poderwać, żeby się zabawić. Dla niego jestem zdobyczą, bo moje uczucia go nie obchodzą.
- A skąd wiesz? [t.i.], znasz go dwa dni, a już wystawiłaś sobie o nim opinię. Nie pomyślałaś, że może on tak zwyczajnie... chce cię poznać? Że po prostu nie ma już siły na walczenie z twoją niedostępnością, bo raz go całujesz, a potem uciekasz. I może właśnie dlatego stosuje takie radykalne środki? Bo tak jak bardzo mu na tobie zależy, tak samo mocno cię nie rozumie.
Umilkłam na chwilę.
- A ty? Skąd możesz to wiedzieć? - zapytałam.
- Rozmawiałem z nim. Powiedział mi dokładnie to, co ja tobie przed chwilą. [t.i.], zastanów się. Znam twój charakter. Jesteś uparta i zawsze musi być tak, jak ty chcesz. Więc pomyśl. Cz ty go nie odtrącasz tak dla zasady, bo powiedziałaś, że nie będzie cię miał? Odrzuć dumę na bok i pozwól mu się do siebie zbliżyć, a wszystko się ułoży. Zobaczysz - rzucił na odchodne i wyszedł, zostawiając mnie samą ze swoimi myślami:
Czyżbym była naprawdę tak zatwardziała w tej nienawiści do facetów? A może Jake ma rację...? Może faktycznie odtrącam Go dla zasady, bo musi być po mojej myśli...?
ŚRODA
W szkole nie mogłam się na niczym skupić. I nie pomagał mi nawet brak jakichkolwiek zaczepek ze strony Stylesa. Po południu położyłam się na kanapie i w dalszym ciągu myślałam, aż zaczęła mnie boleć głowa. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi i poszłam otworzyć. Nieco się zdziwiłam, gdy w drzwiach zobaczyłam Gemmę.
- Cześć - przywitała się ze mną. - Mogę wejść?
- Tak, jasne. Wchodź.
Usiadłyśmy na kanapie w salonie.
- O co chodzi? - zapytałam.
Przewróciła oczami.
- No jak to o co? O tego beznadziejnie zakochanego kretyna - mojego brata!
- Przysłał cię tu? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Nie, oczywiście, że nie! - zaprzeczyła żywo. - Sama przyszłam.
- To słucham.
- [t.i.], tak dalej być nie może. Wcześniej był nie do zniesienia, ale to, co się z nim dzieje od wczoraj przechodzi ludzkie pojęcie!
- Mianowicie?
- Przestał jeść, nie przespał nocy. Łazi tylko bez przerwy jak struty po domu z telefonem w dłoni, a jak zadzwoni, to prawie podskakuje.
- A co mi do tego?
- Zasadniczo wszystko. A najbardziej to, że jest w tobie zakochany. Powiedz mi. Między wami do czegoś doszło wczoraj?
Zamyśliłam się.
- Noo... - zaczęłam po chwili z wahaniem. - Pogadaliśmy trochę.
- I... jak się domyślam z tej rozmowy nic dla niego dobrego nie wynikło?
Przetarłam twarz dłońmi.
- Nie wiem, Gemma... To nie jest wcale takie proste.
- Właśnie, że jest. Jeżeli nic do niego nie czujesz, to mu to powiedz, a nie trzymasz go w niepewności.
- Ale... - głos mi się załamał. - Gemma, ja nie wiem... Już nic nie wiem. Ja... lubię go... bardzo... Może nawet coś więcej, ale... po prostu... boję się...
- Czego się boisz? [t.i.], on cię nie skrzywdzi. Ręczę za niego.
- Ja... zwyczajnie... nie ufam... facetom...
- Ale dlaczego?
Wzięłam głęboki wdech.
- To się zaczęło rok temu, w drugiej klasie liceum...
-PIĘTNAŚCIE MINUT PÓŹNIEJ-
- No i właśnie dlatego się boję - powiedziałam i pokazałam jej zabliźniony nadgarstek.
Łzy płynęły wolno po moich policzkach. Gemma przytuliła mnie mocno.
- Przepraszam. Nie wiedziałam. Ale, [t.i.], Harry nie jest taki. Rozumiem, że trudno ci zaufać komukolwiek po czymś takim, ale spróbuj. Daj mu szansę.
- Spróbuję. Tylko proszę. Nic mu nie mów. Może sama kiedyś mu powiem, ale jeszcze nie teraz.
- Nie powiem. Obiecuję.
To się zaczyna robić nudne, wiem. Znowu nie mam Wam nic do przekazania, tak więc znowu podziękuję za wszystkie komentarze i 1808 wyświetleń. ♥

sobota, 19 kwietnia 2014

#7 Harry cz.9

WTOREK
Rano dowiedziałam się, że rodzice wyjadą w piątek w tygodniową delegację, na co zareagowałam krótkim: "Aha.". Gdy tylko wyszłam z domu, od razu dopadła mnie Emily.
- [t.i.]!
- Tak?
- W sobotę idziemy na imprezę!
- Jaką?
- U Kate.
- Dzięki, ale nie. Nie przepadam za imprezami.
- Bez dyskusji! Idziesz i tyle. Jesteś tu nowa. Impreza powitalna musi być!
Westchnęłam.
- Ok...
- To będzie męczący weekend - stwierdziła.
- Jak to?
- W sobotę ta impreza, a w piątek Noc Filmowa, także się nie wyśpimy za bardzo.
- Co to takiego? Ta... Noc Filmowa?
Uśmiechnęła się.
- Cała noc w szkole. A tam: - zaczęła wyliczać na palcach - horrory, komedie, kawa rozpuszczalna, popcorn i orzeszki ziemne.
- Brzmi ciekawie. Ale czy my będziemy miały siłę potem jeszcze iść na imprezę tego samego dnia?
- Nie wiem - odparła ze śmiechem. - Trzeba spróbować. Bo ani tego, ani tego nie zamierzam odpuścić!
-KILKA GODZIN PÓŹNIEJ (PO LEKCJACH)-
Wyszłam przed budynek szkoły i aż przystanęłam. Zobaczyłam Stylesa, który... miział się z Ashley! On szeptał jej coś na ucho, a ona chichotała jak hiena i bawiła się końcówkami blond włosów, nawijając je sobie na palec. Byłam wściekła. Zaczęłam iść w ich stronę. Przechodząc obok, specjalnie zderzyłam się z nią ramieniem.
- Patrz jak chodzisz! - warknęła.
- Patrz Z KIM chodzisz! - syknęłam i odeszłam od nich szybkim krokiem.
Aż natknęłam się na Emily i zaczęłyśmy iść w kierunku domów.
- No, no, no - powiedziała. - Widzę, że komuś się tu włączył pies ogrodnika - stwierdziła ze śmiechem.
- Co?! - krzyknęłam prawie z nadmiaru emocji.
- No a co to było? Bo na przypadek nie wyglądało. Jesteś zazdrosna.
- Ja?!
- Tak, ty.
- Chyba śnisz!
- Nie...? To co tak wrzeszczysz?
- Bo nie lubię jak ktoś mi wciska ciemnotę!
- Jaką ciemnotę? Takie są fakty. Przyznaj się.
- Nie mam do czego!
- A mi się wydaje, że tak.
- Ok! Niech ci będzie! Jestem zazdrosna! Zadowolona?! - wykrzyczałam zanim zdążyłam pomyśleć i po chwili poczułam czyjeś ręce na biodrach.
- Cieszę się.
Fala gorąca napłynęła do całego mojego ciała. Zrobiłam się czerwona jak burak, uszy zaczęły mnie wręcz palić. Miałam ochotę... zapaść się pod ziemię??? Mało. Chciałam umrzeć, zakończyć życie na pstryknięcie palcem. Modliłam się o deszcz meteorytów lub atak terrorystyczny. Ale... Ten pieprzony pech! Wyrwałam się z objęć Stylesa i odwróciłam w jego stronę.
- Nie można było tak od razu? - zapytał i pogłaskał mnie po rozgrzanym do granic możliwości policzku.
- Spieprzaj - warknęłam i pobiegłam w stronę domu, a on za mną. Wpadłam do środka i zaczęłam się siłować z nim drzwiami. - Zostaw mnie! - krzyknęłam.
- Nie tym razem, [t.i.]. Musimy pogadać.
W przypływie adrenaliny udało mi się zamknąć drzwi i pospiesznie przekręciłam klucz w zamku.
- [t.i.]! - dobijał się. - Otwórz!
- Zostaw mnie!
Przysiadłam po drzwiami i zwyczajnie czekałam, aż sobie pójdzie. Nagle krzyk ucichł i usłyszałam głos mojego brata, który rozmawiał z tym kretynem! Po chwili dało się słyszeć chrzęst zamka w drzwiach, a ja stanęłam na nogi i przystanęłam w bezpiecznej odległości od nich. Otworzyły się i do domu wszedł Jake, a za nim ON! Rzuciłam się na Niego, chcąc go wypchnąć, ale był silniejszy.
- Wyjdź stąd! - krzyczałam.
- Nie, [t.i.]. Tym razem mi nie uciekniesz.
Nagle podniósł mnie do góry i przerzucił sobie przez ramię.
- To powodzenia! - usłyszałam głos Jake'a i zobaczyłam jego sylwetkę po ówcześniejszym podniesieniu głowy.
- Dzięki! - odkrzyknął mu ten palant i zaczął mnie nieść po schodach, a ja uderzałam go pięściami w plecy i piszczałam:
- Styles! Postaw mnie na ziemi!
Nie odpowiedział. Wszedł ze mną do mojego pokoju, zamknął drzwi i rzucił mnie na łóżko, aż odbiłam się od materaca.
Co naszemu Haroldowi chodzi po głowie? Macie jakieś teorie? Powiem tylko tyle, że odpowiedź jest prostsza niż by się Wam mogło wydawać...

P S Tak, wiem. To opieranie się [t.i.] zaczyna się robić nużące. Ale spokojnie. To jedna z ostatnich "nienawistnych" części. ;)

Już wyjaśniam, o co chodziło z tym "poniedziałkiem". Po prostu nie liczyłam, że tak szybko uzbierają się komentarze i chciałam dać Wam trochę czasu. Ale uzbierały się, więc dodaję dzisiaj. Mam nadzieję, że się cieszycie. :D

Następna część NA PEWNO będzie w poniedziałek (no, chyba, że nie będzie komentarzy ;)), bo jutro nie będę miała po pierwsze czasu, a po drugie dostępu do Internetu, bo jadę do babci. ;)

Do poniedziałku się nie "spotkamy", tak więc przedwczesne: WESOŁYCH ŚWIĄT! OD ZAJĄCZKA I ODE MNIE. ;)
**___**
_**___**_________****
_**___**_______**___****
_**__**_______*___**___**
__**__*______*__**__***__**
___**__*____*__**_____**__*
____**_**__**_**________**
____**___**__**
___*___________*
__*_____________*
_*____0_____0____*
_*_______@_______*
_*_______________*
___*_____v_____*
_____**_____**

_______*****_______

piątek, 18 kwietnia 2014

#7 Harry cz.8

-15 MINUT PÓŹNIEJ-
Przetarłam twarz dłońmi, kończąc na włosach.
- Ok.
Narysowałam w zeszycie trójkąt prostokątny, w którym jedna przyprostokątna była połową przeciwprostokątnej i miała 2 cm.
- Tylko skoro ta druga przyprostokątna ma a√3, a nasze a wynosi 2, to powiedz mi, Harry, do cholery, jak to jest, że ja mogę ją sobie ot, tak zmierzyć linijką i ma dokładnie... 3,5cm, skoro 2√3 jest liczbą niewymierną?!
Zaśmiał się.
- Dobrze kombinujesz - pochwalił mnie. - Ale pomyśl. Ile ma √3 w przybliżeniu?
- 1,73 - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- No, właśnie. A teraz pomnóż to razy dwa, bo tyle wynosi nasze a.
- 3,46 - odpowiedziałam po wcześniejszym przeliczeniu w myślach.
- Czyli już bardzo blisko. A to na dodatek tylko przybliżenie. I pamiętaj jeszcze o granicy błędu linijki, która wynosi ± 1mm.*
- Ok, wygrałeś - westchnęłam zrezygnowana.
- Ja zawsze wygrywam - stwierdził.
Spojrzałam mu w oczy.
- Mam się bać?
- Zależy, czego się boisz, skarbie - odparł i założył zabłąkany kosmyk włosów za moje ucho.
- Boję się wielu rzeczy - wyznałam szczerze.
- Na przykład?
- Ciemności, pająków, wysokości...
Nie powiedziałam wszystkiego. Nie powiedziałam najważniejszego. Mianowicie: "facetów".
- I? - domyślił się, że to jeszcze nie koniec wyliczanki.
- Ciebie. Czasami.
- Na przykład kiedy?
Chwyciłam brudnopis i pomachałam mu nim przed nosem.
- Matma!
Wyciągnął mi go z ręki.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. [t.i.], a teraz? Boisz się mnie?
Zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Delikatny zapach mięty, wydobywający się z jego ust, otulał moje wargi i nozdrza.
- Tak.
Zbliżył się jeszcze bardziej.
- A teraz?
- Bardzo.
Odsunął się ode mnie.
- Czego się boisz? - zapytał. - Że zrobię tak? - Delikatnie wsunął mi palce we włosy. - Albo tak? - Przysunął się i musnął moje wargi swoimi. - To takie straszne, [t.i.]? Powiedz!
Jego twarz znajdowała się maksymalnie blisko mojej. Nasze wargi dzieliły milimetry. Serce łomotało mi w piersi, krew szumiała w uszach. Bez słowa przysunęłam głowę bliżej i złączyłam nasze usta w czułym i delikatnym pocałunku. Smak jego warg... taki słodki i miętowy. A co najważniejsze: niesamowicie przyjemny. Lecz wtedy przyszło opamiętanie i przerwałam pocałunek, odrywając swoje usta od jego i odwracając wzrok na biurko.
- [t.i.]! - krzyknął błagalnie. - Znowu to robisz! Znowu! Dlaczego? Dlaczego mi uciekasz? Spójrz na mnie, do cholery!
Złapał mnie za podbródek i brutalnym ruchem odwrócił moją głowę w swoją stronę.
- Teraz się boję - powiedziałam tak cicho, że ledwo było mnie słychać.
Pogłaskał mnie po policzku.
- Przepraszam, skarbie. Nie chciałem cię wystraszyć. Ale już nie wiem, co robić, bo im bliżej jestem, tym dalej mi uciekasz. I tak za każdym razem.
Delikatnie gładził dłonią mój policzek.
- Harry, ja... daj sobie ze mną spokój. To nie ma sensu.
- Ale co? Co nie ma sensu, [t.i.]? To, że tak cholernie cię pragnę? Nie! Twoje zachowanie nie ma sensu, bo dobrze wiem, że chcesz mnie tak samo jak ja ciebie!
Odwróciłam głowę w bok, tym samym pozbywając się jego dłoni z mojego policzka.
- Możemy wrócić do matmy? - zapytałam, bębniąc nerwowo końcówką długopisu o biurko.
Kątem oka widziałam jak przeciera twarz dłońmi.
- Jasne.
-DWIE GODZINY PÓŹNIEJ-
Po dwóch godzinach liczenia rozmaitych zadań skończyliśmy i posprzątaliśmy nieco. Następnie siedzieliśmy w ciszy, wbijając pusty wzrok w biurko.
- [t.i.], powiedz. Zrobiłem ci coś? Dlaczego nie chcesz tak po prostu mi się oddać? Nie skrzywdziłbym cię.
- Już raz to słyszałam - powiedziałam.
- Jak to?
- Stara historia. Nieważne.
- Dla mnie tak.
- Nie, Harry...
Wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołałam i do pokoju weszła mama.
- Zejdziecie? Kolacja czeka na dole.
- Tak, jasne. Już idziemy.
Wstałam z miejsca, Harry za mną.
* * *
Po kolacji Harry poszedł do domu, a ja się wykąpałam i położyłam do łóżka. Nagle do pokoju weszła mama i, tak jak poprzedniego dnia, usiadła na łóżku.
- A teraz będzie przepytka... - westchnęłam.
Uśmiechnęła się.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz.
- Muszę. Zwariuję, jak się komuś nie wyżalę.
- To słucham.
Usiadłam na łóżku.
- Noo... więc. Tłumaczył mi tą matmę. No, sama nie wiem, jak do tego doszło... zaczęliśmy się całować.
- Jak było?
Nie odpowiedziałam. Rozmarzyłam się na ułamek sekundy i przygryzłam wargę, która nagle zaczęła pulsować przyjemnie na wspomnienie dotyku jego ust.
- Potem ja... - zaczęłam po chwili. - przerwałam ten pocałunek, a on, że mnie nie rozumie, że przecież by mnie nie skrzywdził. I prawie powiedziałabym mu o Matt'cie, ale się powstrzymałam. A resztę już wiesz, bo wtedy zapukałaś do drzwi.
- No i co? - zapytała. - Przekonałaś się do niego?
- Mamo! A ty znowu swoje! Zlituj się!
- Ok, ok... Nie męczę już, ale przemyśl to. Dobranoc, [t.i.].
Pocałowała mnie w czoło na pożegnanie.
- Dobranoc, mamo.

*Te rozterki są autentyczne. Tyle, że w realu w roli Harry'ego (niestety...) występował mój tata ;). Mam nadzieję, że opisałam je w miarę zrozumiale ;3.
Długo. Naprawdę długo się zastanawiałam, czy dodać tu tą scenę pocałunku. Aż stwierdziłam, że chyba wypadałoby (bo przecież to już 8. część), żeby w końcu dziewczyna zaczęła czuć do niego coś więcej oprócz nienawiści. Ale spokojnie. To, że się pocałowali, nie oznacza wcale, że nagle się zrobi słitaśnie, bo jeżeli chodzi o [t.i.], to to nie jest wcale takie proste, dlatego że, jak już zdążyliście się przekonać, dziewczyna jest "z problemami".

Nie wiem, kiedy następna część. Raczej nie wcześnej niż koło poniedziałku, ale zobaczymy :).

środa, 16 kwietnia 2014

#7 Harry cz.7

PONIEDZIAŁEK
Pierwsza lekcja - matematyka z wychowawczynią - P. Black. Usiadłam w ławce obok Emily. Jako "nowa", zostałam poproszona o przedstawienie się. Wyszłam na środek.
- A więc... Nazywam się [t.i.] [t.n.]. Mam 17 lat. Od dziecka mieszkałam w Los Angeles, ale dwa tygodnie temu przeprowadziłam się tutaj. To chyba tyle.
Wtedy głos zabrała Pani Black.
- Nie było cię tydzień w szkole, [t.i.]. Rozumiesz ostatnie lekcje z matemtyki?
Potarłam dłonią czoło.
- Szczerze mówiąc, to nie.
- To zrozumiałe. Spotkałabym się z tobą po lekcjach, ale dzisiaj niestety nie mogę. Tak więc... - podniosła głos, żeby klasa mogła ją usłyszeć. - Czy jest ktoś, kto w miarę rozumie materiał i mieszka blisko [t.i.]?
Nie, tylko nie to! Obok mnie mieszkali tylko: Emily, która była całkowicie "ciemna" w temacie i ON. Posłałam mu spojrzenie, które mówiło: "Nawet nie próbuj!", ale on się tylko uśmiechnął i podniósł rękę.
- O, widzisz? Harry ci pomoże - powiedziała wychowawczyni.
- Ale... - zaczęłam, ale zabrakło mi słów.
- Nie ma "ale". Dzisiaj się spotkacie, a jutro napiszesz kartkówkę i ocenimy efekty tego spotkania, dobrze?
Zrezygnowana usiadłam na miejscu. Szczerze wątpiłam w talenty pedagogiczne Stylesa, natomiast materiał wydawał się koszmarnie trudny.
Już ja sobie z nim pogadam!
Zadzwonił dzwonek, oznajmiając koniec matematyki. Wszyscy się spakowali i rzucili w stronę wyjścia. Gdzieś tam, w tym tłoku zauważyłam go i pociągnęłam za rękę. Zaciągnęłam go w jakieś miarę ciche miejsce w rogu korytarza.
- Mrr... - zamruczał i przygniótł mnie ciałem do ściany. - Widzę, że nie lubisz tracić czasu...
Zaczął się pochylać w moją stronę. Dobrze wiedziałam, o co mu chodzi, dlatego zatkałam mu usta dłonią, nie pozwalając na złączenie ich z moimi.
- Spadaj. Nie o to mi chodziło.
- A o co?
- Zostaw mnie w spokoju, Styles.
- Nie - powiedział krótko i zaczął namiętnie pieścić wargami mój policzek.
I wtedy swoją odurzającą wonią dopadł mnie zapach jego perfum, który nieźle namącił mi w głowie. Na chwilę rozpłynęłam się w delikatnej pieszczocie, lecz wtedy rozsądek zdecydowanie doszedł do głosu i odepchnęłam go z całej siły.
- Powiedziałam, że masz mi dać święty spokój! Nie dociera do ciebie?!
- Nie. [t.i.]... Przecież widzę, że chcesz mnie tak samo jak ja ciebie.
- Twoja pewność siebie po prostu poraża. - prychnęłam sarkastycznie i odeszłam szybkim krokiem.
Ale on nie zamierzał tak po prostu odpuścić. Zagrodził mi drogę i skrępował nadgarstki, żebym nie mogła uciec.
- O co ci chodzi? - podniosłam głos. - Nie rozumiesz?! Możesz sobie za mną łazić całe życie, a to ci i tak nic nie da! Nie chcę cię! - wykrzyczałam mu w twarz.
Po tych słowach, ku mojemu zdziwieniu, uścisk jego dłoni się rozluźnił, pozwalając mi na wyswobodzenie nadgarstków.
- Skoro tak... To poczekam, aż mnie zachcesz - powiedział i odszedł, a ja aż tupnęłam nogą dla wyładowania agresji.
I gdyby nie fakt, że znajdowałam się w szkole z pewnością z mojego gardła wydobyłby się przeraźliwy ryk.
-KILKA GODZIN PÓŹNIEJ-
Przerwa obiadowa. Siedziałam w stołówce szkolnej i wbijałam swój tępy wzrok w sałatkę z kurczakiem, obracając przy tym widelcem między palcami.
- Spokojnie... - z zamyślenia wyrwał mnie głos Emily. - Może nie będzie aż tak źle.
- Ale co?
- No... na nauce ze Stylesem. Po prostu wytłumaczy ci tę matmę i tyle.
- Tak, jasne - odparłam i wróciłam do poprzedniej czynności.
Nagle poczułam wibracje i wyjęłam telefon z kieszeni. Wiadomość od jakiegoś nieznanego numeru. Otworzyłam.
Nie zrób sobie krzywdy tym widelcem, Skarbie. Spotkamy się dzisiaj czy wolisz pierwszą jedyneczkę z Królowej Nauk?/Harry :*
Upuściłam telefon na stół, jakby nagle zaczął parzyć.
- Emily! - podniosłam głos.
- Hm?
- Dlaczego. Do cholery. Dałaś mu. Mój. Numer? - zapytałam, robiąc sobie przerwy, nie chcąc wybuchnąć.
- Z własnej woli nie. Wyrwał mi telefon na dużej przerwie i spisał. Przykro mi, [t.i.].
- Nie bardziej niż mi.
Wzięłam głęboki wdech, chwyciłam telefon i odpisałam, zupełnie ignorując drugą część jego wiadomości:
Jaki troskliwy!
Zawsze dbam o to, na czym mi zależy, Skarbie ♥. Więc jak?
A sądzisz, że naprawdę możesz mi pomóc?
Myślę, że tak. Zrobię co w mojej mocy, tylko mi pozwól.
Wzięłam głęboki wdech i odpisałam szybko, bez większego zastanowienia, nerwowo bębniąc palcami drugiej ręki o stół.
O 15:30 ci pasuje?
Kotku... Dobrze wiesz, że dla ciebie zawsze znajdę czas :*.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
To przyjdź do mnie. I niczego sobie nie wyobrażaj!
Spojrzałam na niego. Siedział na drugim końcu stołówki. Po przeczytaniu wiadomości delikatny uśmieszek zamajaczył na jego ustach. Schował telefon do kieszeni, a ja nie dostałam kolejnego sms-a, co uznałam za koniec naszej "korespondencji".
-KILKA GODZIN PÓŹNIEJ-
Weszłam do kuchni, po której krzątała się mama.
- Mamo, o wpół do czwartej przyjdzie Harry - oznajmiłam.
Podniosła podejrzliwy wzrok znad książki kucharskiej.
- Harry... powiadasz?
- Tak, Harry. Ale nie w tym sensie, co myślisz. Pomoże mi z tej matmy.
- Aha - odpowiedziała, a ja wyszłam z kuchni. Usiadłam na kanapie przed telewizorem i włączyłam jakiś beznadziejny serial komediowy. Nie mam pojęcia, jak długo tak siedziałam, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi i z bijącym sercem poszłam otworzyć.
I znowu chyba nie mam Wam nic do przekazania. Może tylko tyle:  Dziękuję za wszystkie komentarze i 1688 wyświetleń. ♥

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

#7 Harry cz.6

Z dedykacją dla mojej mamy.
Po pierwsze za to, że jest. ♥
Po drugie za to, że mnie wczoraj pięknie inwokacji nauczyła. ♥
A po trzecie, bo występuje w tej części. ;)


Przymknęłam powieki i skupiłam się na szumie liści. Nagle ławka się podniosła, by po chwili ponownie ugiąć się pod ciężarem, a wiatr przyniósł ze sobą mocny zapach jego perfum, który od razu uderzył mi do głowy. Zrozumiałam to jako jedno: PRZYSUNĄŁ SIĘ DO MNIE.
- Nawet nie próbuj - powiedziałam wrogo.
- Ale czego?
Otworzyłam oczy.
- Tego, co chciałeś zrobić.
- A skąd wiesz, co chciałem zrobić? - zaśmiał się.
- Nie wiem, ale raczej nic dobrego.
- Zależy, co ty rozumiesz pod pojęciem "dobrego"... - powiedział cicho i położył mi dłoń na kolanie.
- Nie dotykaj mnie - warknęłam.
- Dlaczego? - zapytał i zaczął ją przesuwać w górę.
- Bo nie chcę.
- Chcesz, chcesz.
- Nie chcę.
Na dowód wstałam z miejsca i stanęłam plecami do niego w pewnej odległości od ławki.
- Mogę ci zadać jedno pytanie? - odezwał się po chwili.
Stanęłam twarzą do niego.
- A potrafisz to zrobić bezdotykowo?
- Za co tak mnie nienawidzisz?
Po poważnym wyrazie jego twarz można było wywnioskować, że oczekuje szczerej odpowiedzi. I taka też ona była.
- Jesteś rozpieszczonym egocentrykiem. Uważasz się za pępek świata i wydaje ci się, że ludzie wokół ciebie są tylko laleczkami w twoim pieprzonym teatrzyku. Ale ja nie będę, rozumiesz? Nie będę twoją kolejną zabaweczką! Nie będę tańczyć jak mi zagrasz!
Zamyślił się.
- Co mam zrobić, żeby cię do siebie przekonać? - zapytał po chwili.
- Nic, bo ja nie chcę się do ciebie przekonywać.
Wstał z miejsca.
- Nie zbliżaj się do mnie - powiedziałam.
- Dlaczego?
- Bo zacznę krzyczeć.
Zaśmiał się.
- Taak...? A co... gdybym zrobił tak?
Podbiegł do mnie i szybkim ruchem zatkał usta dłonią. Wystraszyłam się. Serce zaczęło mi łomotać w piersi, źrenice powiększyły się.
- Nie bój się, [t.i.] - powiedział mi na ucho. - Nie zrobię ci krzywdy.
Próbowałam ugryźć go w rękę, ale bez efektu.
- Zostaw mnie - powiedziałam albo raczej próbowałam powiedzieć.
I wtedy na szczęście z domu wyszła Gemma i ten palant odsunął się ode mnie, a ona obrzuciła nas uważnym wzrokiem.
- W czymś przeszkodziłam?
- W zasadzie, to t... - próbował odpowiedzieć, ale mu nie pozwoliłam:
- Nie.
- To tak czy nie? - zapytała zdezorientowana.
- Tak./Nie. - odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Okej... O nic więcej nie pytam.
-WIECZOREM-
Cały czas o nim myślałam, chociaż dobrze wiedziałam, że nie powinnam. Miałam totalny mętlik. Po mojej głowie bez przerwy krążyły słowa Gemmy: "[t.i.], on byłby na każde skinienie twojego palca, gdybyś tylko chciała, bo jest w tobie zakochany."
Prychnęłam w ciszy swojego pokoju.
- Zakochany? Chce mnie poderwać i tyle - powiedziałam sama do siebie.
I wtedy do sypialni weszła mama i usiadła na łóżku.
- I co, córeczko? Co sądzisz o naszych nowych sąsiadach?
- W większości są spoko - odpowiedziałam szczerze.
- Co to znaczy "w większości"?
- Że jest wyjątek.
- Jaki?
- Nieważne, mamo.
- Dla mnie tak. Powiedz.
- Po prostu jest ktoś, kto mnie irytuje i tyle.
- Harry? - domyśliła się.
- No.
- Wpadłaś mu w oko - stwierdziła.
- No i co?
- [t.i.], ja wiem, że sprawa Matthew jest dość świeża, ale może...
- Nie, mamo. Nie ma mowy.
- Ale, córeczko. Zrozum, to, że zawiodłaś się na jedynym facecie nie znaczy, że...
- "Zawiodłaś"?! - uniosłam nieco głos. - Mamo, co ty mówisz?! Popatrz, co on ze mną zrobił!
Wyciągnęłam w jej stronę zabliźniony nadgarstek.
- Córeczko... - jęknęła. - Harry nie jest taki.
- A skąd wiesz? Nie znasz go.
- Ty też go nie znasz. I nawet nie chcesz poznać, a możliwe, że byłabyś z nim szczęśliwa.
- Mamo, nie. Nie chcę. I nawet nie próbuj mnie przekonywać. Szczerze, to wolę już wieść nudne, jałowe życie starej panny niż ryzykować, a potem cierpieć.
Pogłaskała mnie po policzku.
- Przykro mi, [t.i.]. Tak strasznie mi przykro. To moja wina. Mogłam do tego nie dopuścić.
W jej oczach zebrały łzy. Usiadłam na łóżku i przytuliłam ją.
- Mamo, obie dobrze wiemy, że to nie była twoja wina. To ja się dałam... omotać. Nie przejmuj się. To nic.
Kiedy następna część? Nie podaję konkretnego terminu, bo znając Patrycję i jej dar przekonywania, to i tak dodam wcześniej niż zamierzałam ♥ ;).

P S Kto zauważył, że tyle się działo, że 5 części zajęło mi opisanie samej niedzieli? ;)