czwartek, 30 października 2014

#25 Louis cz.2

Przygotowania do tej całej "imprezy" zajęły mi niewiele czasu. Dość szybko zdecydowałam się na swój ulubiony zestaw. Nawet mnie sama Chelsea raczyła pochwalić: "No, no, niezły masz gust, mała". Po tym odwróciłam się i fuknęłam cicho pod nosem. Mała. Może i nie wyróżniałam się wzrostem, ale Chelsea akurat niewiele była ode mnie wyższa. Po prostu uwielbia pokazywać, że jest lepsza. Jej... koledzy (cholera, jak mam ich nazywać?) mieli przyjść o 20:00. Okazało się, że w mieszkaniu znajduje się mnóstwo jedzenia typu: chrupki, orzeszki itd., no i obowiązkowo alkohol. Przeraziła mnie ilość piw, jaką blondynka przygotowała na tę okazję. No i jeszcze czerwone wino, "jakby ktoś miał bardziej wytrawne podniebienie" - mówiąc to, wymownie na mnie spojrzała. Przewróciłam oczami. Nie wiem, jak my mogłyśmy się kiedyś przyjaźnić.
Nieco po czasie zjawili się. Troje szatynów, jeden blondyn, jeden brunet. Jako pierwszy przywitał mnie Harry, czyli - jak wywnioskowałam - chłopak Chelsea. Na głowie burza kędzierzawych włosów, całkiem ładny uśmiech i dołki w policzkach dodające mu niemalże chłopięcego uroku. Okej, był przystojny. Lecz czy na tyle, żeby mi się podobać? Tego nie wiem.
– No, no, no – powitał mnie. – Gdybym wiedział, że będziemy mieli tak urocze towarzystwo, przygotowałbym się jakoś – zaśmiał się, niedbale przeczesując swoje gęste włosy palcami.
Zawtórowałam mu.
– Jest okej – odparłam i uśmiechnęłam się do niego blado, ukradkiem zerkając na Chelsea.
Nie wydawała się być specjalnie przejęta komplementami Harrego w stosunku do mnie. A może tylko się maskowała? W końcu jej wyglądu nie skomentował w żaden sposób, a przecież spędziła w łazience trzy razy tyle co ja.
– Jak bardzo okej? – zapytał, uśmiechając się zawadiacko.
– Czy ty naprawdę musisz flirtować ze wszystkim co nosi spódniczki, Loczek? – jęknął brunet.
– Generalnie chodzę w spodniach – zaśmiałam się.
– Już cię lubię. – zachichotał szatyn, po czym klepnął mnie w ramię po przyjacielsku.
*
Pewnie jesteście ciekawi, jak przebiegała impreza. Sama nie wiem, czy się dobrze bawiłam. Chłopacy byli... mili, choć niektórzy z nich zachowywali się wobec mnie ze zdrowym dystansem. Chyba najbardziej z nich wszystkich polubiłam Nialla. On był najbardziej otwarty. Śmiał się ze wszystkiego i pożerał wszystko, co wpadło mu w ręce. Zayn i Liam chyba też mnie polubili. Rozmawialiśmy normalnie, jak ludzie, którzy dopiero się poznają. Czułam się wśród nich trochę nieswojo, ale przecież nie było w tym nic nadzwyczajnego. Tylko Chelsea mnie denerwowała. Prawie bez przerwy się odzywała, trajkocząc jak najęta.
Natomiast piąty z nich - Louis... Hm... On właściwie niewiele się odzywał. Niewiele też wypił. Podczas gdy Harry usypiał na ramieniu Chelsea, on w dalszym ciągu trzymał w dłoniach tę samą puszkę, którą otrzymał na początku imprezy. Siedział jakiś taki nieobecny. Czasami tylko uśmiechał się jakby do siebie. Nie byłam osobą, która po pierwszym spotkaniu wystawia sobie o kimś opinię na całe życie, ale w tamtym momencie wydawało mi się po prostu, że Louis to... dziwak. Od czasu do czasu zerkał na mnie tajemniczo, a wtedy ja odwracałam wzrok, czerwieniąc się. Było w nim Coś. Nie potrafię tego do końca nazwać. Po prostu Coś. Koniec, kropka. Może to ten jego kilkudniowy zarost? Błękitne oczy? A może artystyczny nieład na głowie? Nie mam pojęcia.
Po dwóch godzinach towarzystwo trochę się rozrzedziło. A właściwie, to po prostu Harry poszedł spać do sypialni Chelsea, a ona sama zniknęła w toalecie.
– To może ja pójdę po chipsy – odezwałam się, przerywając ciszę.
Blondyn tylko pokazał mi uniesiony kciuk w górę, zapamiętale żując całą garść paluszków, którą właśnie włożył sobie do buzi.
Z pustą miską udałam się do kuchni, gdzie napełniłam ją. Nagle usłyszałam czyjś głos obok ucha, aż podskoczyłam i kilka chrupek spadło na blat:
– Hej.
Pospiesznie posprzątałam i odwróciłam się do chłopaka przodem, a okazało się, że jest to Louis we własnej osobie.
– Cześć – odparłam.
Znajdował się zdecydowanie zbyt blisko mnie. Nasze ciała prawie że ocierały się o siebie.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytałam.
– Powiedz mi, dlaczego na to pozwalasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Na co?
– Na to pomiatanie sobą przez Chelsea.
– Ona mną nie...
– Nie jestem ślepy, widzę. Na za dużo sobie względem ciebie pozwala, nie uważasz? Mówi o tobie, jakbyś była jakaś gorsza. A to nieprawda. Jesteś tysiąc razy od niej ładniejsza i milion razy lepiej wyglądasz. A twoje nogi... są zajebiście zgrabne w tej sukience. Nie pozwalaj się tak traktować.
Założył mi kosmyk włosów za ucho. Czułam dreszcze pod wpływem jego dotyku.
– Coś jeszcze...? – zapytałam.
Wtedy totalnie zadziałał na mnie jego urok. Czułam, jak z każdą chwilą miękną mi kolana. A do tego dochodził jeszcze alkohol, który szumiał mi w uszach.
Nagle zorientowałam się, jak blisko siebie znajdują się nasze twarze.
– Proszę, tylko nie obraź się za to, co teraz zrobię – wyszeptał.
Jako że bardzo niewiele mam czasu, będę się streszczać. Miałam zamiar dodać wczoraj późnym wieczorem, ale byłam już chyba zbyt zmęczona, a nie chciałam publikować czegoś z masą błędów. Teraz też nie wiem, czy udało mi się wyłapać wszystkie, ale cóż. Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się spodoba. :)

niedziela, 26 października 2014

#25 Louis cz.1

Wzięłam głęboki wdech, a po powtórnym upewnieniu się, że to na pewno to mieszkanie, zapukałam do drzwi. Cisza. Zero odpowiedzi. Postanowiłam użyć dzwonka. Podziałało, bo po chwili w drzwiach ujrzałam swoją koleżankę. Byłyśmy dobrymi przyjaciółkami w czasach podstawówki, potem gimnazjum. Aż do college'u, bo wtedy nasz kontakt się urwał. Ona wyjechała do renomowanej szkoły z internatem w Londynie, podczas gdy ja zostałam w Driffield - naszej rodzinnej miejscowości. Cóż, to jej rodzice są bogaci, nie moi. Może teraz uznacie, że jestem wredną egoistką, ale właśnie lata college'u wspominam jako najlepsze w moim życiu do tej pory; m.in. dlatego, że Chelsea była kilometry ode mnie. Wtedy właśnie moje życie towarzyskie rozkwitło. Zrozumiałam, że zawsze byłam w jej cieniu, i w końcu to się zmieniło. Zaczęłam chodzić na imprezy, nosić bluzki z dekoltami i krótkie spódniczki, poznałam smak nastoletniej miłości. Przestałam natomiast siedzieć w piątkowe wieczory w domu i odrabiać prace domowe za królową Chelsea, która w tym czasie... No nie powiem, co robiła, bo wtedy znienawidzilibyście ją do reszty, a przecież koniec końców taka zła nie była. Niestety, zawsze gdy pojawiała się ona, ja zostawałam w tyle, przyćmiona jej "blaskiem". I pech chciał, że po zakończeniu college'u postanowiłam wybrać się na studia do Londynu. Nie było w tym nic złego; w końcu to duże miasto, nie musiałam Jej spotkać. Ale spotkałam. Było lato, w małej kawiarni siedziałam z gazetą w ręku i przeglądałam oferty mieszkań. Nie mogłam po rozpoczęciu studiów zamieszkać w akademiku, bo okazało się, że jest on już przepełniony. I wtedy natknęłam się na Chelsea. Odbyłyśmy przyjacielską pogawędkę. Oczywiście musiała mi się pochwalić swoim najnowszym podbojem, jakim okazał się być sam... em... jakiś tam... Harry Styles (mam nadzieję, że nie przekręciłam tego cholernego nazwiska) z One Direction. Jak rzekła sama "królowa": "To wolny związek. Rozumiesz, bez zobowiązań". No i potem jakoś wygadałam się, że szukam mieszkania, a ona na to, że mieszka sama i że z chęcią mnie "przygarnie", bo ma miejsca (tu cytat) "od cholery". Próbowałam jakoś się wykręcić, lecz koniec końców uległam. A potem po nocach modliłam się, żeby ten cały jej "chłopak" był w miarę normalny i nie próbował nawet mnie tknąć palcem.
Tamtego dnia właśnie wszystko miało się wyjaśnić. Stałam pod jej drzwiami z dwiema walizami. I wtedy się otworzyły i zobaczyłam Ją. Blond włosy sięgające do łopatek, idealny makijaż, modne ciuchy. Cała ona. Wyściskała mnie serdecznie, po czym jakoś dotargałyśmy te walizy do mojego pokoju. Zaczęłam się przyglądać z zachwytem wszystkiemu wokół. Takie mieszkania do tej pory widywałam tylko w magazynach. Wszystko perfekcyjnie i nowocześnie urządzone. Po prostu ideał. I nagle zaczęłam się zastanawiać, ile musi kosztować tu czynsz i czy na pewno będzie mnie na niego stać z pensji kelnerki w malutkiej cukierni. Szybko odpędziłam od siebie te myśli. Później się nad tym będę głowić.
Rozpakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, a walizki schowałam pod łóżko i wtedy do mojego pokoju wpadła Chelsea z telefonem w dłoni.
– No, jasne – powiedziała do słuchawki i rozłączyła się. – [t.i.] – zwróciła się do mnie – co powiesz na małą imprezkę w domu?
– Rozumiem, że nie mam innego wyjścia niż się zgodzić? – zapytałam ze śmiechem.
– No chyba nie – odparła rozbawiona.


Zdziwieni? A jednak jestem. :D Na razie to dopiero "zarodek" opowiadania. Miałam dzisiaj nic nie pisać, tylko wreszcie się wziąć za naukę, ale co tam? Jutro (właściwie, to chyba już dzisiaj) też jest dzień. :D A co do tego na górze, to szczerze Wam powiem, że jest to czysty spontan. Nie to miałam w planach, ale po prostu śnił mi się bardzo ciekawy sen (mój pierwszy w życiu z Louisem). :) Problem w tym, że jest on do pewnego momentu, a dalej kompletnie nie wiem, co z tym zrobić. Więc tutaj do Was pytanie. Może macie jakieś pomysły na ciąg dalszy tego? Pomóżcie, bo szczerze Wam powiem, że mi trochę ich brakuje. :) Na razie wiem na pewno tyle, że na tej imprezie (jakżeby inaczej) będą chłopacy z 1D. :D Ale jeśli nic Wam nie przychodzi do głowy, to trudno. Sama (jakoś) też dam radę. ;3
Pozdrawiam i miłej niedzieli. :***
PS. Do Jessici Hayley. Niall będzie. Wkrótce. ;)

piątek, 24 października 2014

Krótka, aczkolwiek dość ważna informacja :)

Postaram się ograniczyć do minimum, żeby Was nie zanudzić. ;)
Nie sądziłam, że kiedyś to napiszę, ale w tym tygodniu nie pojawi się żaden post. :'( Miałam po prostu bardzo zalatany tydzień i nie byłam w stanie niczego napisać. #brakczasunawszystko Terminy mnie gonią. Szkoła, konkursy, dodatkowe lekcje, lektury... Nie ogarniam tego wszystkiego. Mam jednak coś w planach, ale kompletnie nie wiem, kiedy będę mogła to napisać, a potem opublikować. Niektórzy z Was mają blogi, więc wiedzą, jak to jest. A nie jest łatwo, niestety. :( Mam nadzieję, że mnie nie zostawicie i że "spotkamy" się wraz z następnym postem. Bardzo przepraszam, za tę przerwę. Miłego weekendu życzę. :***
A teraz, skoro u mnie nic się nie pojawi, chciałabym Was serdecznie zaprosić na blogi moich czytelniczek. ;) Żeby nikogo nie wyróżniać, wymienię je w kolejności, w jakiej zaczęłam je czytać. :)

piątek, 17 października 2014

#24 Harry cz.5 (ostatnia)

Tak bardzo krótko. Zastanawiałam się, czy nie powinnam tego podzielić na części, ale koniec końców zrezygnowałam. Jestem ciekawa, co Wy na taki koniec. ;) Hope you enjoy. x

Otworzyłam drzwi z uśmiechem, bo doskonale wiedziałam, kto za nimi stoi.
– Cześć – przywitałam się.
– Cześć – odparł, czule zatapiając się w moich wargach na kilka sekund. – Ubieraj się, zabieram cię gdzieś.
– Gdzie? – zapytałam z pewną obawą w głosie.
– Do lasu, zgwałcić, a potem zamordować – wyjaśnił z głupawym uśmieszkiem.
Wpuściłam go do środka, zamykając drzwi. Wniósł ze sobą rześki powiew późno październikowego powietrza.
– Okay, a teraz na serio – powiedziałam.
– To było na serio. – Spojrzał na mnie ze śmiertelnie poważną miną.
Pacnęłam go w ramię i roześmiał się.
Będzie brakować mi tego dźwięku, przemknęło mi przez głowę.
– Cymbał.
To był jego ostatni dzień w Holmes Chapel przed wyjazdem do Londynu. Temat naszego rozstania omijaliśmy szerokim łukiem, choć ja wiele razy analizowałam to wszystko w głowie. Jeszcze tego wieczoru miałam zamiar wszystko mu wyznać. Nie zamierzałam zmieniać swojego planu tylko dlatego że pojawiła się pewna… nadzwyczajna okoliczność, jaką okazało się moje uczucie. Wszystko miało się zakończyć dokładnie tak jak zaplanowałam. Z tą różnicą, że nie przewidziałam cierpienia, jakie to wszystko ze sobą niosło.
– A tak na serio, to mam niespodziankę – zreflektował się, zanim zdążyłam po raz kolejny zapytać.
– Nie lubię niespodzianek. – Skrzywiłam się. – Możesz mi od razu powiedzieć.
– Nie tym razem, skarbie. – Zdjął moją kurtkę z wieszaka i zaczął ją na mnie ubierać. – Ubieraj się.
Posłusznie założyłam ją na siebie i zmieniłam buty. Wyszliśmy z mojego domu. Zamknęłam drzwi na klucz, który następnie schowałam do torebki. Szliśmy chodnikiem, trzymając się za ręce, a między nami zapadła cisza. Lecz nie taka zwykła cisza z cyklu tych: „nie wiem, co powiedzieć”. Ta cisza mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa. Oboje ukrywaliśmy, jak bardzo to wszystko męczy nas od środka. Nasz ostatni dzień...
Zaprowadził mnie na tyły swojego domu, gdzie znajdował się garaż. Otworzył go. Uśmiechnęłam się na widok jego czarnego Range Rovera.
– Wiesz co słyszałam? – spytałam.
– Nie wiem – odparł.
– Że im większy samochód, tym mniejszy… – Uformowałam dłoń w pięść, wystawiając mały paluszek. – Tak dla równowagi – dodałam z głupawym uśmieszkiem.
– Chcesz się przekonać o wielkości mojego…? – spytał, podchodząc do mnie. – Mogę ci pokazać.
– Ekshibicjonista – mruknęłam.
– Wolny człowiek – poprawił mnie, dając całusa prosto w usta.
– Jak zwał tak zwał – burknęłam.
Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy. Przed nami ciągnęła się prosta droga przez las. Oboje milczeliśmy. Wlepiłam bezmyślny wzrok w widoki za oknem. Moje myśli wciąż krążyły wkoło tego samego. Od prawie dwóch tygodni mojej głowy nie zajmowało nic innego. Tylko On. Wtem pewna napadła mnie myśl, aż na moment moje serce stanęło. Może on naprawdę się zmienił? Może nie jest tak pusty jak kiedyś? Może mnie kocha? Może żałuje tego, co robił? Może mszcząc się na nim, pokażę, że jestem jeszcze gorsza od niego?
Droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność, gdy tak naprawdę minęło dopiero pół minuty.
– Harry? – zagadnęłam, chcąc przerwać tę nieco niezręczną ciszę.
– Tak, kochanie?
Wypowiedział te słowa z taką czułością i tkliwością, że moje serce momentalnie zmiękło.
– Co z tamtą Shelby? – spytałam ostrożnie.
– Musimy o niej rozmawiać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Słychać było, że starał się zapanować nad rozdrażnieniem w głosie.
– Nie wiem… tak mnie to jakoś ciekawi… bez powodu – odparłam lekceważąco.
– Była zupełnie inna niż ty. Chodziliśmy do jednej klasy. Nasze relacje… nie były najlepsze.
– Dlaczego?
– Po prostu za nią nie przepadałem. Ona za mną też.
– A teraz, co z nią?
– Nie wiem. Jej rodzice umarli i wyjechała stąd, jeszcze zanim trafiłem do X Factora.
– Aha.
Postanowiłam więcej nie poruszać tego tematu. Zresztą. Nie miałabym nawet zbyt wielu okazji.
Dwie minuty później zjechaliśmy w prawo, w malutką uliczkę. Znałam ją bardzo dobrze, bo przecież tutaj znajdowała się często odwiedzana przeze mnie biblioteka. Był też mały zajazd – bar mleczny i niewielki sklepik ze słodyczami, pod którym stanęliśmy. Harry zgasił silnik i wysiadł z pojazdu, a następnie otworzył mi drzwi od strony pasażera, podając przy tym rękę, na której wsparłam się, wychodząc.
– To tutaj traciłem 90% mojego kieszonkowego – wyjaśnił z uśmiechem.
Przyjrzałam się budynkowi (chyba po raz pierwszy w życiu). Zazwyczaj omijałam go szerokim łukiem. W myślach nazywałam go tzw. „zakazaną strefą”. Ale przecież miałam to już za sobą. Dopiero teraz spostrzegłam, jak piękne jest to miejsce. Ściany pomalowane na kolor brzoskwiniowy, nad drzwiami ogromny, fioletowy napis: „SŁODYCZE”, który po zaświeceniu wieczorem musiał wyglądać naprawdę bajecznie. Z okien do potencjalnego pięcioletniego „klienta” uśmiechały się setki lizakowych krasnali, elfów i różnych innych, dziwnych stworzeń. Weszliśmy do środka i wtedy nagle Harry zasłonił mi oczy dłonią.
– Nie patrz – szepnął mi na ucho. – Po prostu czuj.
Początkowo uderzył mnie intensywny i nieco mdły zapach lizaków i kolorowych landrynek. Następnie nieco przyjemniejszy – czekolady. Po chwili poczułam też woń orzechów, kokosa i kandyzowanych owoców. No i na końcu ten najprzyjemniejszy – malutkich pierniczków i migdałów.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Harrego. Uśmiechnęłam się do niego ze zrozumieniem i podeszliśmy do jednej z półek.
– W czymś pomóc? – spytała ekspedientka zza lady.
– Nie trzeba. Rozglądamy się – odparł brunet. – Wybieraj – zwrócił się do mnie.
Uważnie sunęłam wzrokiem po dziesiątkach rodzajów pralin, aż w końcu zdecydowałam się na migdałowe. Ekspedientka zapakowała nam odpowiednią ilość do papierowej torebki i podeszliśmy do kasy. Harry uparł się, że zapłaci, a ja nie miałam już ochoty się z nim kłócić. Nie gdy spędzaliśmy razem ostatnie godziny.
Po zajęciu miejsc w samochodzie chwyciłam go za rękę.
– Dziękuję, że mnie tu zabrałeś, Harry – powiedziałam nieśmiało. – To znaczy dla mnie więcej, niż ci się wydaje.
W tym momencie zapewne powinien pojawić się jakiś tkliwy opis naszego pocałunku, ale go nie będzie. Wszystkie emocje, jakie podczas niego odczuwałam, zachowam dla siebie. Są tylko moje.

* * *
Zjedliśmy kolację, obejrzeliśmy film i… milczeliśmy. W pokoju panował półmrok. Jedyne źródło światła stanowiły lampa stojąca i kilka świec. Leżałam na boku z głową na jego udach, a moją głowę wypełniały ponure myśli. Moje serce cierpiało, krwawiło. Po raz kolejny poczułam atak płaczu, dlatego po raz kolejny wstrzymałam powietrze z całej siły, a następnie powoli je wypuściłam. Łzy same popłynęły.
– Nie płacz – szepnął, gładząc mój rozgrzany policzek.
– Nie płaczę – odparłam, starając się brzmieć wiarygodnie.
– Kłamiesz.
– To bez znaczenia.
– To ma znaczenie – nieco podniósł głos. – Nie chcę… żebyś płakała. Nie przeze mnie.
Umilkliśmy oboje.
– Źle mi – wyznałam. Nie miałam zamiaru udawać, że jest okay. Zbyt wiele razy kłamałam, żeby teraz też to robić.
Przekręciłam się na plecy i spojrzałam na niego.
Czasem patrzysz komuś w oczy i widzisz cały świat, sens życia. Mój tak bardzo się oddalał...
– Uśmiechnij się – poprosił. – Nawet jeśli… długo się nie zobaczymy, nie chcę pamiętać cię smutnej.
Wykorzystując do tego całą swoją siłę woli, podniosłam kąciki warg, uśmiechając się samymi ustami.
– Dlaczego my się w ogóle zachowujemy, jakbyśmy się widzieli ostatni raz? – spytał retorycznie. – Przecież zawsze… mogłabyś… się… przeprowadzić… sprzedać ten dom i… Ech…
Głośno wypuściłam powietrze z płuc.
W tamtym momencie przemknęło mi przez głowę, że po tym wszystkim, co jeszcze dziś się wydarzy, nie będzie chciał mnie już więcej widzieć. Miałam zamiar po prostu otwarcie powiedzieć mu, że tylko się nim bawiłam, i to zakończyć. Raz na zawsze.

Wyszedł około 21:30. Nie pozwoliłam mu zostać na noc. Usiadłam na kanapie, obracając w palcach białą jak śnieg kopertę. W środku były jedynie dwa zdjęcia. Shelby kilka lat temu i Shelby obecnie. Wiedziałam, że kiedyś muszę mu powiedzieć, i to właśnie teraz nadszedł ten moment. Niech się dzieje, co chce. Wyszłam z domu, nawet nie zamykając drzwi na klucz. Zapukałam do Jego domu. Otworzyła mi Gemma. Od samego początku naszej znajomości odnosiłam wrażenie, że za mną nie przepada i tak samo też było i teraz. Patrzyła na mnie nieufnie, jakbym miała za chwilę wyciągnąć zza plecy nóż i wymordować całą jej rodzinę. (Może nieco zbyt) Uprzejmie poinformowała mnie, że Harry jest u siebie i pozostawiła mnie samą sobie. Weszłam po schodach na górę i przystawiłam ucho do drzwi jego pokoju. Usłyszałam ciche stukanie butów po podłodze z paneli, co świadczyło o tym, że chodził w tę i we w tę po pomieszczeniu. Zapukałam cicho dwa razy i weszłam.
– Shelby… – wyszeptał z ulgą, tuląc mnie do siebie mocno.
Zdusiłam płacz i nie odwzajemniłam uścisku. Po chwili odsunął się ode mnie i spojrzał w oczy, a wtedy ja podałam mu kopertę i odklepałam regułkę dużo wcześniej przygotowaną w głowie:
– Harry, proszę… otwórz to, ale dopiero, jak wyjdę. Wszystko zrozumiesz. – Odwróciłam się i chwyciłam za klamkę. – Przepraszam – szepnęłam na odchodne i zbiegłam na dół. Wybiegłam z jego domu prosto do lasu. Dobrze wiedziałam, że nie mogę wrócić do domu, bo będzie to pierwsze miejsce, gdzie zacznie mnie szukać.
Skuliłam się pod drzewem i zaczęłam płakać. Było ciemno, zimno, a miłość mojego życia właśnie mnie znienawidziła. Okłamywałam go. Nie zasługuję na niego.
Stchórzyłam. Po prostu stchórzyłam. Łatwiejszym rozwiązaniem wydawało mi się zabicie tej miłości niż walczenie o nią. Liczyłam, że wyjedzie, że trochę pocierpi, a potem pocieszy się jakąś pierwszą lepszą panienką i o mnie zapomni. Wmawiałam sobie, że to dla jego dobra, gdy tak naprawdę zabranie mu siebie było prawdopodobnie najbardziej egoistyczną rzeczą, jaką zrobiłam w życiu.
Nagle usłyszałam chrzęst liści szeleszczących pod czyimiś stopami. Zamarłam ze strachu.
– Shelby! – krzyknął rozpaczliwie. – Shelby, błagam… – łkał. – Wiem, że cię kiedyś skrzywdziłem… Przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam. Nie zostawiaj mnie… Byłem… jestem… jebanym kretynem… Ale ja cię kocham. Proszę, nie rób mi tego. Shelby!
Zasłoniłam uszy dłońmi, starając się być jak najciszej.

Scena rodem z jakiegoś taniego, ckliwego melodramatu. Bo to właśnie my decydujemy, jak wygląda nasze życie. Czy jest komedią, dramatem czy kryminałem. Ja wybrałam. Melodramat bez happy endu.

poniedziałek, 13 października 2014

#24 Harry cz.4

Poprzednia część podobała Wam się chyba bardziej niż mi. Lmao. :D I w sumie fajnie. Dobrze, że nie odwrotnie. ;3 Z tej też jakoś... nie jestem wybitnie zadowolona, chociaż starałam się, żeby wyszła jak najlepiej. :***
Okay, zapewne spodziewaliście się przy tej części magicznego dopisku: +18. Ale go nie będzie. :p Powtórzę się, ale takich scen pisać nie umiem i nie lubię. Przez pół roku mojego blogowania pojawiły się dwie i myślę, że za wiele ich tu nie zobaczycie, chociaż kto wie... Może kiedyś. Jak będzie okazja. :) I bardzo proszę, bez zabijania! Ani mnie, ani siebie. x)

I wtedy poczułam blokadę. Nie potrafiłam znieść myśli, że za chwilę zobaczy moje szpetne ciało w całej okazałości.
– Harry, nie. Poczekaj. – Położyłam mu dłonie na torsie i odepchnęłam go delikatnie. Jego ręce wysunęły się spod mojej koszulki, a ja starannie ją naciągnęłam, nie chcąc, żeby widział choć skrawek mojej skóry. Następnie spuściłam głowę speszona, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Włosy opadły mi na twarz, zasłaniając ją prawie w całości.
Delikatnie, odgarnął mi je, zakładając za ucho. Spodziewałam się, że zapyta, o co chodzi, czy coś w tym stylu; że będzie zdziwiony albo zaskoczony, ale on ujął mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia sobie w twarz, i zadał tylko jedno, krótkie pytanie:
– Dlaczego się mnie wstydzisz?
Trafił w samo sedno. Jakiś niewidzialny sztylet w tamtym momencie przebił moje serce. Tak bardzo starałam się nie płakać. Chciałam coś skłamać, ale czułam, że nawet to mnie nie uratuje.
– Harry, ja jestem brzydka… pod spodem – wyznałam z rozbrajającą szczerością.
Nie chciałam płakać, ale przezroczyste łzy same wypełniły moje oczy. Wytarłam je wierzchem dłoni.
– Co ty mówisz, Shelby? – spytał, wyraźnie zaskoczony. – Jesteś piękna. Cała.
Na dowód podwinęłam materiał spódniczki z uda i pokazałam mu jego wnętrze pokryte wciąż widocznymi kreskami blizn po rozstępach.
– Cięłaś się? – spytał poważnie.
– N-nie… – wyjąkałam, krztusząc się własnymi łzami.
Przynajmniej nie tam, powinnam dodać, ale zabrakło mi sił na kolejne tłumaczenia.
Odsłoniłam brzuch, na którym również znajdowały się podobne linie.
– Problemy ze skórą? – spytał.
– Można tak powiedzieć – odparłam. – Jestem po prostu szpetna.
– Nie pozwalam ci tak mówić, Shelby. Nie pozwalam, słyszysz? Może zabrzmi to teraz jak kiepski, tani podryw, ale dla mnie jesteś piękna. Najpiękniejsza. Nie mówię tego dlatego że chcę ci sprawić przyjemność czy żeby zyskać w twoich oczach. Taka jest prawda. Tak czuję. Wiem, że to szybko, ale nie potrafię nad tym zapanować. Zwariowałem. Gdy nie ma cię przy mnie choćby piętnaście minut, szaleję. Codziennie w nocy tęsknię za twoim zapachem, za twoim ciepłem. Myślę, co robisz. Czy nie jest ci czasem smutno, bo z chęcią wziąłbym wszystko twoje smutki na siebie. Kocham cię.
Ścisk w moim sercu jeszcze bardziej się zacieśnił. Rozpłakałam się na dobre.
– Nie płacz, proszę – powiedział, ścierając ostrożnie dłońmi moje łzy. – Nie z mojego powodu, bo to boli.
– Harry, ja też cię kocham – wyznałam. To samo wypłynęło, rozsądek nie zdążył jeszcze tego przeanalizować. Prosto z serca. Wtedy już nie byłam w stanie zapanować nad potokiem słów, które same zaczęły wydobywać się z moich ust, łącząc się w nieskładne zdania: – Kocham cię, ale wiem, że to niczego nie zmieni… Ty wyjedziesz… ja zostanę tutaj… sama… Dałeś mi tyle szczęścia… Spędziliśmy razem wiele cudownych chwil… Ale to właśnie pięknymi wspomnieniami żywi się samotność… A ja tak bardzo nie chcę… zostać sama… A ty mnie zapomnisz, na pewno… Co ja cię będę obchodzić wśród tych wszystkich dziewczyn, które widujesz na co dzień?… Zwłaszcza, że jestem histeryczką i właśnie to udowadniam… Użalam się nad sobą, a przecież ciebie… – Coraz trudniej było mi zapanować nad łzami. – to nie obchodzi… Dlaczego w ogóle by miało?… Dlaczego mi to robisz? Ja cię kocham. Ranisz mnie.
W uwadze i skupieniu wysłuchał wszystkiego, co miałam do powiedzenia, i nie odezwał się ani słowem nawet gdy odepchnęłam go, torując sobie drogę, i zeskoczyłam z blatu, idąc prosto do swojej sypialni. Zastąpił mi drogę i przytulił mocno. Pozwoliłam sobą zakołysać kojąco. Tego właśnie potrzebowałam – schować się w jego ramionach przed całym światem; zapomnieć o wszystkim.
To było tak cholernie egoistyczne. Zależało mi na jego szczęściu, ale nie chciałam jego szczęścia beze mnie. Chrzanić tę pierdoloną zemstę. Kiedyś się dowie, ale teraz chcę mieć go tu, blisko. Trzymać go przy sobie tylko dla siebie. Nawet jeśli to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, żartem z Jego strony. Wtedy właśnie miłość zadrwiła sobie ze mnie. Pokochałam kogoś, kogo nie miałam prawa kochać. I zamiast słodkiej zemsty czekały mnie tylko ból, cierpienie i tęsknota.
Tu się nie rozpiszę. Dziękuję za wszystkie milutkie komentarze i jak zwykle liczę na Wasze opinie. ;) A kolejna część... Powiedzmy, że jej dodanie zależy od Was. :)

czwartek, 9 października 2014

#21 Zayn cz.2 (ostatnia)

Jestem idiotką... Serdecznie przepraszam Effective Fanfiction. Wczoraj zupełnie przez przypadek usunęłam Twój komentarz. Siedziałam na telefonie i dotknęłam nie tam, gdzie miałam. Cholera, a taki piękny ten komentarz był. <3 Chyba z dziesięć razy go czytałam. Jestem zła na siebie. W ramach przeprosin dedykacja. ;)


Z dedykacją dla Effective Fanfiction. Za wszystkie motywujące komentarze i dwa wspaniałe blogi, na które zapraszam. ♥♥♥ <klik> <klik> I jeszcze raz przepraszam. ;)

Po dwudziestu minutach słyszę, jak wchodzi do sypialni i kładzie się do łóżka. Dalej płaczę, choć usilnie staram się to ukryć. Mój „stary” Zayn na pewno by coś zauważył. Ten, który leży teraz obok mnie, nie.
– Zayn? – pytam cicho.
– Tak? – odpowiada zmęczony.
– Czy ja cię coś w ogóle obchodzę? – mój głos jest cichy i pełen obaw. Nie skłamałby – tego mogę być pewna. Lecz czy naprawdę chciałam znać odpowiedź?
– Jesteś moją żoną… – mówi po chwili, a mi po raz kolejny serce pęka. Dawny Zayn powiedziałby mi, że mnie kocha, że jestem dla niego ważna, że nie wyobraża sobie beze mnie życia. A ten? Mówi mi: „Jesteś moją żoną”. A co to znaczy? Praktycznie nic. W dzisiejszych czasach nic.
Zaciskam zęby. Denerwuję się coraz bardziej. Miałam wrażenie, że nawet ta mała istota we mnie jest smutna. Nie mogę. Nie chcę tak dalej żyć. Z człowiekiem, którego kocham, a którego już nic nie obchodzę.
Staram się skupić na czymś przyjemnym, ale nie bardzo wiem, co takiego mogłoby to być, bo wszystko, co mnie dobrego w życiu spotkało, jest związane z nim.
Po chwili morzy mnie sen.
* * *
Wchodzę do domu z wielkimi torbami na zakupy. Nie powinnam dźwigać, ale kogo to obchodzi? Mojego męża bynajmniej nie. Już nie. Rozpakowuję je, a następnie udaję się do salonu, gdzie kładę się na kanapie z książką w dłoni.
Zbyt wiele myśli kłębi się w mojej głowie naraz, więc nie jestem w stanie się skupić. Odkładam lekturę gdzieś na bok i spoglądam na zegarek, po czym stwierdzam, że mój mąż właśnie kończy pracę.
DOŚĆ
Schodzę z kanapy i udaję się wprost do sypialni. Z szafy wyjmuję walizkę i pakuję się do niej. To koniec. Tak nie można dalej żyć. Nie pozwolę się wykańczać. Czuję, że wkrótce to wszystko zabije nawet moją Andy, a wtedy nie będę już miała całkowicie nic. To trzeba skończyć.
Nie mam siły ratować naszego małżeństwa. Bo nie ma sensu walczenie o coś, co już od dawna nie istnieje..
Łzy płyną po moich policzkach, ale nie zwracam na nie zbytniej uwagi. Od czasu do czasu ścieram je tylko. Pakuję najpotrzebniejsze rzeczy w pośpiechu. I nagle zatrzymuję się. Chwytam z szafki nocnej nasze wspólne zdjęcie. Moje palce suną po kształtach na fotografii, jakby chcąc wrócić pamięcią do tamtej chwili. Byłam szczęśliwa. Wrzucam przedmiot na sam wierzch i zapinam walizkę. Nagle słyszę kroki na schodach i na chwilę zamieram. I wtedy do sypialni wchodzi mój mąż.
– Kochanie! – uśmiech natychmiastowo znika z jego twarzy, gdy widzi mój bagaż. – Co ty robisz? – pyta, a jego czekoladowe oczy błyszczą dziwnie.
– To nie ma sensu, Zayn – mówię, nie panując nad potokiem łez. – Wiem, że już mnie nie kochasz. Rozumiem. Nie mam żalu.
Chwytam walizkę i wychodzę z pomieszczenia, kierując się ku schodom.
– Kochanie, o czym ty mówisz? – zatrzymuje mnie w połowie drogi. – O czym ty mówisz? – powtarza, jakby nie dotarło do niego to, co powiedziałam.
– Nie musisz mnie zatrzymywać – odpowiadam i idę dalej. Czuję się potwornie słabo. Nogi mi drżą. Chwytam się poręczy, ale łapie moje ramię.
– [t.i.], proszę. Porozmawiajmy. Ja… wszystko ci wytłumaczę – mówi szybko i nieskładnie. Po jego policzkach… płyną łzy?
Nie widzę ich. Moje ciało robi się coraz cięższe, wszystko się oddala… Odpływam.
* * *
~Perspektywa Zayna~
Siedzę na szpitalnym krześle, gładząc jej szczupłą dłoń. Płaczę. Cholera, płaczę. Po raz pierwszy od bardzo dawna płaczę. Dopiero teraz dociera do mnie, jak bardzo ją kocham. Właściwie, dotarło już dawno. Od dwóch tygodni nie widuję się już z Cassie.
Co nie zmienia faktu, że byłem zimnym draniem.
A Ona o wszystkim wiedziała… Jak bardzo musiała mnie kochać, że tak dzielnie to wszystko znosiła? Nie zdziwię się, jeżeli mnie teraz przez to odrzuci.
A ja… nie wyobrażam sobie przyszłości bez niej. Bez niej i małej Andy. To dzisiaj to tylko omdlenie, ale przecież gdyby...
Nie wybaczyłbym sobie, gdyby którejś z nich coś się stało…
Nie potrafię nad sobą zapanować. Jestem roztrzęsiony. Łzy płyną, nie umiem ich powstrzymać. Nagle do sali wchodzi Harry z Abigail. Spotykali się już pół roku. Zanosiło się na coś poważnego, chociaż z Loczkiem nigdy nic nie wiadomo.
– Jak się trzymasz? – pyta z troską, kładąc mi dłoń na ramieniu.
– Jak widać – odpowiadam drżącymi wargami.
– Ale z nimi wszystko w porządku?
– T-tak… Harry… ja ją straciłem – łkam. – Straciłem… Jestem durniem.
Dobrze wie, że nie liczę teraz na jakieś pieprzone „Będzie dobrze”, dlatego milczy. Siedzi ze mną dwie godziny, a potem wychodzi, bo – jak twierdzi – chętnie by został, ale ma jeszcze dużo pracy. Rozumiem to i nie mam żalu. Siedzę i tępo wpatruję się w okno. Nawet łez już mi brakuje. Tylko potworne uczucie żalu wypełnia mnie i wypala od środka. Nagle jej ręka rusza się. Ściska moją i orientuję się, że się wybudza. Otwiera oczy i pierwsze słowo jakie wypowiada to:
– Zayn…
~Perspektywa [t.i.]~
Patrzę na niego i się uśmiecham. Jest tutaj, przy mnie. Nie z Cassie. Ze mną. Może jednak coś go obchodzę?
Dotykam brzucha. Wszystko w porządku, czuję to.
Unoszę dłoń i dotykam jego pokrytego zarostem policzka. Przesuwam po nim, a wtedy Mulat odzywa się:
– [t.i.], ja wiem, że spieprzyłem – Jego głos jest płaczliwy. Serce mi się ściska od jego brzmienia. – ale kocham cię. Proszę… jeżeli jest jeszcze cień szansy… Zmienię się. Obiecuję. Zrobię wszystko.
Wiem, że nigdy nie składa obietnic bez pokrycia, dlatego ufam mu. Bezgranicznie.
– Rzucisz palenie? – pytam z uśmieszkiem.
Jego kąciki warg unoszą się.
– Cokolwiek tylko zechcesz – odpowiada. – Kocham cię – mówi, a ja przymykam oczy.
Tysiące ludzi na całym świecie słyszy te dwa słowa. Prawdopodobnie nawet w tej chwili ktoś je wypowiada. Czasem mówimy je sobie, nie zdając sobie sprawy z odpowiedzialności, jaką w tej chwili przyjmujemy. A ja słyszałam to "Kocham cię" i już wiedziałam, że już będzie dobrze, że nie będę sama. On wiedział, co mówi.
Nie chciałam kończyć tego źle, chociaż może powinnam. ;)
Ostatnio zauważyłam, że bardzo się 'zapuściłam' z publikowaniem Zayna, dlatego w najbliższym czasie postaram się to nadrobić. :)
Nie wiem, co powinnam tu jeszcze dodać. Chyba wiecie, że (jak zawsze) zależy mi na Waszych opiniach. :)

poniedziałek, 6 października 2014

#24 Harry cz.3

No okej... Bardzo niedobra jestem, że nie dodałam w weekend, wiem. ;>>> I nie chodzi nawet o to, że część nie była gotowa, bo przecież to opowiadanie mam już w całości. W grę wchodzi... moje lenistwo, bo przed dodaniem przecież trzeba poprawić błędy, na co ja kompletnie nie miałam ochoty. :>
Z góry przepraszam za tę część (i za następną w sumie też). Może faktycznie zabrakło mi trochę pomysłu na opisanie tych "słodkich" części, które jednak pojawić się musiały. ;)
Następna będzie kontynuacja ostatniego Zayna, którą właśnie wczoraj zakończyłam. Postaram się ją w najbliższym czasie dodać. ;)
No i jak zawsze proszę o komentarze. ♥

Wieczorem poczułam się jakaś taka… dziwnie samotna. Właściwie, to lubiłam być sama. Często uciekałam od ludzi, ale przecież zawsze miałam do kogo się odezwać. Nie jak dziś. Byłam sama. Sama i samotna. Nie miałam nawet do kogo pójść, bo w Holmes Chapel mieszkali przecież jedynie moi wrogowie, którzy zresztą i tak dawno powyjeżdżali do wielkich miast. Stanęłam przy oknie, wychodzącym na ulicę. Starłam szybko łzę wierzchem dłoni. Nie zamierzałam płakać. Nie teraz, gdy zaczynałam już wszystko od nowa.
Nagle pustą ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu. Zastanawiałam się, kto to taki może być, bo przecież z ciocią Astral już rozmawiałam. Na ekranie komórki wyświetlił się rząd nieznanych mi cyferek. Przesunęłam palcem po ekranie.
– Halo?
– Zapewne uznasz – zaczął bez wstępów – że się narzucam, że jestem nachalny i zdesperowany, taki wrzód na tyłku, ale po prostu czuję, że coś u ciebie nie tak. I albo w tym momencie płaczesz czy też jest ci smutno, albo ktoś cię właśnie okrada z dorobku życia.
Zaśmiałam się histerycznie.
– Jest okej – odparłam bez przekonania. – Wszystko w porządku.
– Ta… Jasne. A ja dorabiam jako striptizer.
– A kto cię tam wie…? – zażartowałam.
– Za piętnaście minut jestem u ciebie i nie chcę słyszeć ani słowa dyskusji.
Nie zamierzałam dyskutować. Potrzebowałam przy sobie jakiejś życzliwej osoby. Tak po prostu. Nawet jeśli to był ON.
– Harry? – spytałam, zanim się rozłączył.
– Tak?
– Gdybyś przyniósł jakiś film, to byłoby fajnie. Mam popcorn i DVD.
– Jasne.
Sygnał urywanego połączenia powiadomił mnie o zakończeniu rozmowy.
Przyszedł po dosłownie czterech minutach. Stanął w moich drzwiach i przez chwilę oboje wpatrywaliśmy się po prostu w siebie. On nie wiedział, co zrobić; ja nie wiedziałam, co zrobić. Podszedł do mnie, nie cofnęłam się. Objął mnie, odwzajemniłam uścisk. Poczułam się tak lekko i zwiewnie jak nigdy wcześniej. W głowie cały czas świtała mi myśl, że to przecież tylko gra, ale im dłużej stałam tak wtulona w niego, tym bardziej upewniałam się w przekonaniu, że wcale nie czuję się, jakbym grała. Cokolwiek złego zrobił w przeszłości, jego bliskość przynosiła mi ulgę.

Spędził u mnie cały wieczór. Obejrzeliśmy film, pośmialiśmy się. Obudziłam się nad ranem wtulona w niego na kanapie. Podniosłam się i spojrzałam na jego śpiącą twarz. Posapywał cicho. I wtedy spostrzegłam, że wcale nie widzę w nim szkolnego oprawcy. Widziałam po prostu Harrego – dojrzałego mężczyznę, któremu się i podobałam i chyba… z wzajemnością…
Mój rozsądek stanowczo się zbuntował przeciwko temu stwierdzeniu. To tylko gra, Shelby. Nic więcej. Tylko gra. On nie pokocha ciebie, ty nie pokochasz jego. Tak. Koniec.

Cholera…
–8 DNI PÓŹNIEJ–
– Nie! – protestowałam. – Co to, to nie!
– Ale dlaczego? – Wydął dolną wargę żałośnie.
Staliśmy właśnie w kuchni mojego domu i wybieraliśmy film. Spotykaliśmy się prawie codziennie, chociaż powiedzieć, że zachowywaliśmy się jak para, to dużo. Zachowywaliśmy się jak dwoje ludzi, którzy parą dopiero będą. Nawet jeszcze się nie całowaliśmy. Nasza znajomość rozwijała się… dość powoli i właśnie na tym mi zależało. Nie chciałam, żeby sam zbyt szybko się mną znudził. Liczyłam na to, że to wszystko przejdzie… dość archaicznie, staromodnie i chyba tak właśnie było. Spodobał mi się jego uśmiech, z którym każdego dnia wręczył mi bukiecik świeżo zerwanych malutkich dzikich róż; jego szarmanckość, nasze spacery po okolicy i sposób, w jaki żegnał się ze mną zwykłym, niewinnym całusem w policzek.
Tamtego dnia chcieliśmy iść do kina, ale od pół godziny kłóciliśmy się, na co się zdecydować. Harry jak małe dziecko upierał się przy jakimś filmie akcji z Arnoldem Schwarzeneggerem, którego ja nienawidziłam.
– Nie i koniec – ucięłam krótko.
– Ale tu nic innego nie ma! – żachnął się, po raz kolejny wlepiając wzrok w ekran smartphone’a.
– Tak? – spytałam z niedowierzaniem. Jednym, energicznym ruchem wyrwałam mu z rąk jego Iphone’a, chcąc się przekonać, czy faktycznie ‘nic innego nie ma’. Od razu ruszył na mnie, krępując moje ruchy skutecznie. Utkwiliśmy tak w tej pozycji, bo gdyby on się ruszył – wyrwałabym mu się, natomiast gdybym ja się ruszyła – zabrałaby mi telefon.
Wpatrywaliśmy się tak tylko w siebie, czekając na… no właśnie, na co? Nie mam bladego pojęcia. Jego uścisk zaczął się rozluźniać. Jakiś impuls rozkazał mi oddać mu jego własność. Schowałam telefon do tylnej kieszeni jego spodni, nie odrywając wzroku od jego oczu. Bałam się cokolwiek powiedzieć, żeby nie zepsuć tej chwili. Czułam, jak mimowolnie mój oddech przyspiesza. Położyłam mu dłonie na torsie, lecz nie odepchnęłam go. Przesunęłam je w górę. Dotknęłam jego szyi, obejmując ją nieśmiało. Jego klatka piersiowa również zaczęła pracować w nienaturalnie szybkim tempie; w oczach pojawił się błysk. Nietrudno było go odczytać. Jestem twój. Masz nade mną władzę. Spodobało mi się to. Jednocześnie czułam, że istnieje w tym pewna wzajemność. Obejmował mnie mocno w talii, a gest ten wyrażał więcej niż wszystko inne: Już cię nie puszczę. Wplotłam palce w jego włosy. Zapragnęłam go tak mocno, jak tylko dojrzała kobieta może pragnąć dojrzałego mężczyzny. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Słowem, zrobiły się miękkie jak z waty. Przymknęłam oczy. Nasze wargi same się spotkały w połowie drogi pomiędzy naszymi twarzami. Mój pierwszy pocałunek. Nawet jeśli z największym wrogiem, którego przecież darzyłam tylko i wyłącznie nienawiścią, sprawił mi on ogromną przyjemność. Było tak romantycznie, czule. Przez te pół minuty byłam po prostu szczęśliwa, spełniona. W ramionach mężczyzny, który najwyraźniej darzył mnie ogromnym zainteresowaniem.
– Shelby… – szepnął w moje usta.
– Masz coś jeszcze do dodania? – spytałam, z uwagą i delikatnością muskając jego wargi i uśmiechnęłam się leciutko przez pocałunek.
Gdzieś tam zaświeciła mi się czerwona lampka, że nie lubi mnie za to, kim jestem, ale za to, jak wyglądam. Wtedy zrozumiałam, że się zagalopowałam. Byłam przygotowana na to, że w końcu się pocałujemy, ale uczuć, jakie w tamtym momencie zaczęły mną targać, się nie spodziewałam. Cholera. Podobało mi się. I to zdecydowanie bardziej niż powinno.
Nagle złapał mnie za uda i podniósł do góry, sadzając na blacie kuchennym. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Jednocześnie nie natarczywy. Szatyn cały czas dawał mi wybór. Nie narzucał się.
Chciałam tego. Pragnęłam tego całym ciałem i całą duszą. Uciszyłam rozsądek myślą, że może jak się z nim prześpię, to moje odejście bardziej go zrani. Nieśmiało chwyciłam za spód jego koszulki i podwinęłam ją. Oderwał się ode mnie i zaczęliśmy patrzeć sobie w oczy. Jego rozszerzone źrenice wyrażały nieme pytanie. Skinęłam głową. Przylgnęłam dłońmi do jego brzucha, a wtedy on pozbył się koszulki. Jego ręka powędrowała na moje lędźwie. Przyciągnął mnie do siebie, namiętnie wpijając się w moją szyję, a jego obie dłonie wsunęły się pod moją bluzkę. Zaczęły przesuwać się po plecach wzdłuż kręgosłupa, podwijając jej materiał. I wtedy…