piątek, 30 maja 2014

#13 Harry

Surprised? Me too. Ten post naprawdę miał być w sobotę, ale znalazłam dzisiaj chwilkę, więc jest. Może dzięki temu Wasze rozpoczęcie weekendu będzie milsze niż moje.

Jest to 50 post, więc zgodnie z tym, co napisałam jest to coś "innego", a mianowicie część pierwszego napisanego przeze mnie opowiadania, a dokładnie jego 11. rozdział o tytule "Przełamanie lodów". Aktualnie, jak nie mam weny, jak mi się nudzi, albo jak nie piszę dla Was, to pracuję nad rozbudowaniem tej historii. Ten jej fragment jest trochę wyrwany z kontekstu, więc teraz naprawdę króciutkie wyjaśnienie. Za co Harold przeprasza [t.i.]? Otóż, poprzedniego dnia na ulicy oblał ją kawą. Jaki przebieg miała ta "scenka" można się domyślić, więc nie będę się rozpisywać. Anna to przyjaciółka głównej bohaterki, podkochuje się w Liamie i ta niespodzianka właśnie jego dotyczy. Po prostu [t.i.] zabawiła się w swatkę. A jeżeli chodzi o relacje dziewczyny i Harry'ego, to raczej określiłabym je jako chłodne. I nie, że się nie lubią. Wręcz przeciwnie. Tutaj zwyczajnie przeszkadza nieśmiałość [t.i.], dlatego trzyma biednego, zdezorientowanego Harolda na dystans. :)

No i na koniec dedykacja. Z dedykacją dla wszystkich, bez których tego bloga by nie było. No i dla Martyny, która zajęła się grafiką, chociaż wiem, że tego nie przeczyta. ;* ♥


Zakupy zajęły nam więcej czasu niż przypuszczałyśmy. Na szczęście Anna o nic nie pytała, gdy oznajmiłam, że idziemy po sukienkę, bo mam dla niej małą niespodziankę.
Z domu wyszłyśmy około 12:00 po wcześniejszym obiedzie. Wybranie sukienki, butów i dodatków zajęło nam jakieś dwie godziny.
- No nareszcie! - odetchnęłam z ulgą, triumfalnie wchodząc do domu. - Kawy? - zapytałam Annę, podchodząc do dzbanka z napojem.
- Chętnie - odparła, rozkładając się na kanapie w salonie.
Po chwili dołączyłam do niej i zaczęłyśmy plotkować. Rozmawiałyśmy o koleżankach, Londynie, Polsce... Po godzinie rozmowa tradycyjnie zeszła na mnie i Harry'ego. A właściwie. Czy byli jeszcze w ogóle jacyś "my"? Po tym, jak go potraktowałam poprzedniego dnia nie liczyłam nawet na to, że chciałby jeszcze się ze mną zaprzyjaźnić. Bo kto by chciał taką jak ja? Bezczelną z niewyparzonym językiem?
Temat Liama (na szczęście) nie istniał w naszej rozmowie. Jakbyśmy go w ogóle nie znały.
Nawet nie zauważyłam, jak minęło półtorej godziny.
- O, cholera - zaklęłam. - Już wpół do czwartej!
- I co z tego?
- Pod prysznic! Ale już!
Zaczęłam ją wyganiać, a w ręce wepchnęłam jej zakupy.
- Załóż to.
- Dobrze, mamo - westchnęła.
Zaśmiałam się.
Wyszła z kuchni, a ja usiadłam przy kuchennej wysepce, wyciągając z kieszeni telefon i zadzwoniłam do Liama. Bez zbędnych wstępów poinformowałam go:
- Bądź gotowy o 18:00.
- Ok, to do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Po jakiś 15 minutach usłyszałam szum wody z łazienki na górze. Nie spieszyło jej się widocznie. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się żadnych odwiedzin.
Mam tylko nadzieję, że to nie mama, bo jak się rozgadamy, to przed szóstą nie wyjdzie - pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
Wyjrzałam przez wizjer. Harry. Pewnie chciał przeprosić. Spojrzałam w lustro przy drzwiach, poprawiłam fryzurę i otworzyłam. Stał z bukietem białych róż. Uśmiechnęłam się na jego widok. No ale kto by się nie cieszył, gdyby zobaczył Spełnienie Swoich Marzeń z kwiatami tuż przed własnymi drzwiami? A, zapomniałam! Ja jestem taką idiotką, że uciekam przed Miłością Życia, gdzie tylko się da!
- Cześć... - bąknął nieśmiało. - Ja... chciałbym pogadać... Mogę wejść?
- Jasne.
(Chyba po raz pierwszy w życiu) Ucieszyłam się, że przyszedł. Miałam zamiar sama go przeprosić za tę wczorajszą akcję.
- Proszę, to dla ciebie - powiedział, wręczając mi bukiet.
- Mmm... Moje ulubione. Skąd wiedziałeś? - zapytałam, podchodząc do odpowiedniej szafki. Wyjęłam z niej wazon i napełniłam go wodą. Następnie włożyłam do niego kwiaty. Kątem oka cały czas Go obserwowałam. Usiadł wyprostowany jak struna na krzesełku przy kuchennej wysepce.
- Nie wiedziałem. Po prostu uznałem, że będą najodpowiedniejsze do... hmm... sytuacji.
- Rozumiem - odparłam z uśmiechem.
Zauważyłam, że był spięty. Po raz pierwszy on, a nie ja. Poczułam przyjemną satysfakcję. Tym razem to ja górowałam, rozdawałam karty. A on był zdany na moją łaskę i niełaskę. Nie zamierzałam tego wykorzystywać. Nie chciałam go dręczyć, ale poczucie triumfu w tamtym momencie było silne i przyjemne.
Postanowiłam jakoś go rozluźnić.
- Napijesz się czegoś? Herbaty? Soku? Kawy...?
Zaśmiałam się cicho, a on posłał mi blady uśmiech.
- Sok poproszę.
- Się robi.
Wyciągnęłam dwie szklanki z szafki i napełniłam je sokiem. Następnie podsunęłam mu jedną z nich i niepewnie spojrzałam na krzesła stojące przy kuchennej wysepce. Cholera. Stały tak blisko siebie, że gdybym wybrała to obok niego, to prawie byśmy się stykali. Ale z drugiej strony, dziwnie wyglądałoby, gdybym wybrała to stojące dalej... A może lepiej zostać tutaj? Na stojąco? Moje rozterki trwały dobrych kilka sekund, po których niepewnie zajęłam miejsce obok niego. Tak jak przypuszczałam, stykaliśmy się ramionami. Próbowałam się odsunąć, ale efekt był marny. Plus stanowiło to, że z tak bliskiej odległości wyraźnie czułam zapach jego perfum, który przyjemnie drażnił moje nozdrza. Zaczął się wpatrywać tępo w szkło, delikatnie obracając je dłonią wokół osi. Trwało to jakąś dobrą chwilę, aż poczułam zniecierpliwienie.
- Chciałeś pogadać? - zapytałam i uśmiechnęłam się dla rozrzedzenia atmosfery.
Zrobiłam to chyba dzisiaj więcej razy niż przez całą naszą znajomość - przemknęło mi przez głowę.
- No tak... - Upił łyk soku i odwrócił głowę w moją stronę. - Przyszedłem, bo po pierwsze chciałem cię przeprosić za wczoraj. Zachowałem się jak kretyn. Miałaś prawo być zła.
Znowu się zetknęliśmy. Już nie mogłam się odsunąć, bo spadłabym z krzesła (co i tak było wielce prawdopodobne z uwagi na moją wrodzoną niezdarność i niezgrabność. Swoją drogą. Może, jak bym spadła, to on znowu zacząłby się śmiać, a ja wydzierać. A potem znowu by mnie przepraszał... Boże, [t.i.]! Zejdź na ziemię!). Ale jemu to się widocznie spodobało, bo poprawił się na swoim, przysuwając jeszcze bliżej. Okłamywałam samą siebie, że nie chcę tego dotyku, gdy tak naprawdę miałam ochotę się na niego rzucić. Kątem oka cały czas mu się przyglądałam. Czarny T-shirt opinał jego ramiona i tors, idealnie uwydatniając mięśnie. A loczki... ścisnęłam dłonie na szklance, hamując chęć zmierzwienia ich. Co za tortura! Spełnienie Marzeń siedziało tuż obok mnie, a ja nie mogłam nawet Go dotknąć! To było niesamowite, jak działała na mnie bliskość tego jednego mężczyzny.
Ugh, [t.i.]... Uspokój się, uspokój!
- Nie ma sprawy - odparłam, nie patrząc na niego. - Właściwie, to miałam sama do ciebie przyjść. - Zebrałam w sobie siły i odwróciłam wzrok w jego kierunku. Spojrzał na mnie pytająco. - Zachowałam się jak idiotka, wydzierając się na ciebie na środku ulicy. Nie dziwię ci się, że się roześmiałeś. Z boku musiało to wyglądać doprawdy komicznie. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Przynajmniej starałam się ciepło, bo trudno stwierdzić, co mi wyszło. Znając moje umiejętności flirtu i aktorskie, to zapewne coś na kształt grymasu. - A to po drugie?
- Co po drugie?
- No... Powiedziałeś, że po pierwsze przyszedłeś przeprosić. A po drugie?
Uśmiech (grymas???) nie znikał z mojej twarzy, która znajdowała się tak blisko jego, że aż czułam na niej jego chłodny i słodki oddech.
- Hmm... No tak... - znowu zaczął się jąkać.
- Harry, ja nie gryzę - zażartowałam, przewracając oczami teatralnie.
Uśmiechnął się, pokazując dołeczki i gdyby nie fakt, że siedziałam, nogi z pewnością by się pode mną ugięły.
- Przyszedłem również, bo chciałem porozmawiać o nas - powiedział pewnie.
Ja natomiast w tym momencie zakrztusiłam się sokiem i cały czas kaszląc, wydukałam:
- Że... co... proszę???
- Tak, chciałem porozmawiać o nas - jego głos stał się jeszcze śmielszy, o ile to w ogóle było możliwe.
Znowu był górą i to ja chciałam uciec.
O, nie! Nie dam mu tej satysfakcji!
- Przecież nie ma żadnych nas - zaakcentowałam wyraźnie, chociaż w głębi duszy z całego serca pragnęłam, żeby byli jacyś "my".
Zaczęłam nerwowo spoglądać w kierunku schodów, a po głowie krążyła mi jedna myśl:
Gdzie ta Anna?!
Popatrzył mi głęboko w oczy, aż odniosłam wrażenie, że to spojrzenie wwierca się w mój mózg, bezbłędnie odczytując każdą myśl. Poczułam się, jakby przekroczył granicę mojej intymności, o ile można tego dokonać samym wzrokiem.
- Jeszcze nie ma - odparł śmiało.
Jego pewność siebie zaczynała mnie irytować.
- A chciałbyś, żeby byli jacyś "my"? - zapytałam wyzywająco, trochę głośniej niż zamierzałam.
- Może...?
- Jak to mam rozumieć? - znowu podniosłam głos, nieuzasadniony gniew zaczął rozsadzać od środka.
- Najprościej jak się da - odparł ze śmiechem.
Jak to możliwe, żeby ot, tak w jednej sekundzie stracić przewagę?
A jemu wyraźnie spodobało się doprowadzanie mnie do furii, bo ten uroczo bezczelny uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Niepewność, zniecierpliwienie i gniew targały mną na przemian. Zaczęłam się wiercić na krześle, nerwowo trzęsąc nogą.
- Czyli...?
- Naprawdę nie rozumiesz...? - westchnął.
- Co mam rozumieć?
Położył mi dłoń na kolanie, aż momentalnie się uspokoiłam. Poczułam przyjemne mrowienie.
- To, że...
... i w tym momencie weszła Anna. Błyskawicznie zdjął dłoń z mojego kolana i odwrócił się w jej stronę.
- Cześć, Harry - przywitała się.
Następnie popatrzyła kolejno: na mnie i na niego.
- W czymś przeszkodziłam? - zapytała, zatrzymując swój wzrok na mnie.
Otworzyłam usta, chcąc odpowiedzieć, ale Harry zrobił to pierwszy:
- Nie, właśnie skończyliśmy. Pięknie wyglądasz. Gdzie się wybierasz?
Właśnie skończyliśmy?! Jakiś, kurwa, żart?! Ja nie skończyłam!
- No właśnie nie wiem. Ona mnie gdzieś zabiera.
Śmiejąc się, pokazała palcem na mnie.
- To niespodzianka - odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć, ale znowu wyszedł mi jakiś dziwny grymas.
Nie chciałam MU pokazać, jak bardzo wstrząsnęła mną ta rozmowa.
- Sorry, ale muszę się zbierać - odezwał się brunet, podchodząc do Anny.
Pocałował ją w policzek. Coś mnie zakłuło. Zazdrość? Nie! O kogoś TAKIEGO nie można być zazdrosnym! A na pewno nie ja!
Podszedł również do mnie. Dał mi buziaka na pożegnanie i wyszeptał wprost do ucha:
- To, że mi na tobie zależy.
Przygryzł jego chrząstkę, aż zadrżałam.
Odsunął się ode mnie, a jego wyprostowana (i wysportowana) sylwetka ruszyła w kierunku drzwi.
Nie zamierzałam go odprowadzać. Nie byłam po prostu w stanie. Przed oczyma widziałam mroczki, kręciło mi się w głowie. Na szczęście Anna odprowadziła go za mnie. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, podeszła do mnie i potrząsnęła lekko za ramiona.
- Mów, co tu się stało?! Jak weszłam, miałaś minę, jakbyś chciała go zabić.
Potarłam palcami skronie.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
- O czym rozmawialiście? - zapytała.
- Najpierw... przeprosił...
- No i...?
- Anna, nie obraź się, ale muszę to sama przetrawić.
- Ale co? To, że chciał przeprosić?
- Nie... On powiedział... Nie, ja się przesłyszałam... Odbija mi już całkiem...
- Ale co? Co się przesłyszałaś?! [t.i.], mów! Zaczynam się bać!
- On powiedział, że... nie wierzę... że mu na mnie zależy...
- I od tego tak się trzęsiesz? - zaśmiała się, chwytając moją drżącą z nadmiaru emocji dłoń. - Przecież to wspaniała wiadomość!
Spojrzałam na zegarek.
- No ale teraz idź się umalować i zrób coś z włosami. Masz na to 45 minut.
Przewróciła oczami.
- No ok. Ale przegadamy to jeszcze!
- Ok, jasne.
Weszła na górę, a ja dopiłam sok i wstawiłam szklanki do zmywarki. Nagle ponownie usłyszałam dzwonek do drzwi i na miękkich nogach poszłam otworzyć.
Teraz taki mini-konkurs dla spostrzegawczych. Będzie dedyk dla tego, kogo bystre oko "wypaczy" pewien interesujący szczegół na tym zdjęciu. Mi się od razu rzucił w oczy. Zobaczymy, jak Wam. ;3

No i teraz podziękowania. Dziękuję wszystkim, którzy wytrzymali ze mną przez te 50 postów (ale nie tylko 50. Dziękuję też tym, którzy dołączyli później ;)). Dziękuję za to, że tak dzielnie znosiliście moje "humory" (Patrycja chyba najlepiej wie, o czym mówię ;)) i dziękuję za to, że chciało Wam się czytać, a potem komentować te moje wypociny. Dziękuję po prostu za wszystko. ♥

Co do następnej części Marcela. Cóż... Mogłaby być nawet jutro, ale już od tygodnia nic nie napisałam i materiał się niestety kończy :(. Mam nawet pewien pomysł, ale nie wiem, czy go spiszę, bo żeby pisać muszę mieć spokój. Zewnętrznie i wewnętrznie. A z tym drugim ostatnio kiepsko. Głowa mnie prawie codziennie boli, a gapienie się w ekran komputera raczej mi nie pomoże. Na razie postaram się przetłumaczyć piosenkę, na podstawie której go napiszę, a będzie to "Over Again". Ostatnio mam na nią fazę i bez przerwy jej słucham. A więc do następnego i cierpliwości życzę! :)

poniedziałek, 26 maja 2014

#12 Marcel cz.5

Z dedykacją dla Amelii i wszystkich Kwiatonators. ♥

↓Ważna notka pod spodem!↓

CZERWIEC (WYCIECZKA SZKOLNA)
Siedziałam przy oknie w szkolnym autobusie ze słuchawkami w uszach i wpatrywałam się w sunące za oknem obrazy.
Zbliżał się koniec roku, a ja chyba po raz pierwszy nie czułam stresu. A wszystko dzięki mojemu najukochańszemu, najcudowniejszemu pod słońcem i do tego najseksowniejszemu korepetytorowi wszech czasów, który na dodatek był moim chłopakiem - Marcelowi. To on wyciągnął mnie z dołka. Wyszłam na prostą z ocenami i gdy inni wylewali siódme poty nad matmą, fizą i gegrą, ja mogłam w spokoju cieszyć się szczęściem swojej szczęśliwej miłości. Bo, jak już wspominałam, miałam najcudowniejszego chłopaka pod słońcem, którego musiałam pilnować jak oka w głowie, bo niejedna chciałaby być na moim miejscu.
Udało mi się pogodzić z Sophie, chociaż między nami nie było już jak kiedyś. Nasze relacje wróciły do normy, mimo że nie nadawałyśmy już na tych samych falach.
Jeżeli chodzi o Nate'a... Cóż. Chyba mu nie przeszło, co było powodem kilku sprzeczek między mną a Marcelem, ale za każdym razem się godziliśmy, a wazonik w moim pokoju wypełniał się świeżym bukietem tulipanów.
Jechaliśmy już jakieś dobre dwie godziny, a to dopiero połowa drogi. Celem naszej wycieczki był Liverpool. Czekałam na nią od bardzo dawna i z każdym przebytym kilometrem moja ekscytacja rosła.
Nagle poczułam, jak ktoś szczypie mnie w udo i wyjęłam słuchawki z uszu.
- Co? - zapytałam.
- Nudzi mi się.
- A co ja mam do tego?
- To, że jesteś moją dziewczyną.
- No i co?
- Zrób coś, żeby mi się nie nudziło.
- Co?
- No nie wiem. Wymyśl coś - odparł, kładąc rękę na moim udzie.
- Marcel! - skarciłam go, strącając jego dłoń. - Nie teraz - dodałam ciszej.
- A kiedy?
- No na pewno nie na wycieczce!
- A dlaczego? - zapytał, delikatnie całując mój policzek.
- Jesteś...
- Tak, wiem. Niewyżyty i sfrustrowany. Ale jestem też najukochańszy i kochasz mnie jak nikogo innego.
Westchnęłam ciężko, niby z przygnębieniem.
- Skąd wiedziałeś?
- Ja wiem wszystko.
- No tak. Zapomniałam.
Nagle poczułam orzeszek lądujący w moim dekolcie, a następnie dało się słyszeć kilka śmiechów z tyłu. Próbowałam go wyciągnąć, ale Marcel mnie powstrzymał. Następnie obejrzał się za siebie. Śmiechy momentalnie ucichły. Ścisnęłam jego dłoń, starając się zahamować kolejny wybuch złości. Bo mój Marcel nie był już takim sobie spokojnym Marcelem, który siedział w ostatniej ławce jak mysz pod miotłą.
- Proszę, - szepnęłam mu do ucha błagalnie - nic nie rób.
Ścisnął moją dłoń, a po chwili odwrócił się w twarzą do mnie.
Dzięki, Marcel! Wiem, ile cię to musiało kosztować!
Ostentacyjnie wyjął orzeszek z mojego dekoltu i zjadł go, a następnie ujął moją twarz w dłonie i delikatnie ucałował kącik ust.
- Wiesz, kto to był? - zapytał szeptem.
- Wiem.
- Zapłaci mi za to.
- Proszę, nie. Ostatni raz. Pogadam z nim.
- Obiecujesz? - zapytał, delikatnie muskając moje wargi.
- Tak. To się skończy. Obiecuję.
- Ostatni raz mu odpuszczam. Następnym razem będzie zbierał zęby z podłogi.
- Dziękuję.
Oderwaliśmy się od siebie, a ja ponownie oparłam głowę o szybę. Splotłam nasze palce i odetchnęłam ciężko. Nate przesadzał, a Marcel miewał ataki złości. Nawet mu się nie dziwiłam.
Nagle poczułam, jak autobus zaczyna zwalniać. Zdziwiłam się, bo znajdowaliśmy się przecież w środku lasu. Po chwili stanął w miejscu i rozległ się dziwny gwar.
- O co chodzi? - zapytałam, rozglądając się wokół.
- Bo ja wiem...?
Kilka minut później okazało się, że zabrakło nam paliwa. Wszyscy albo jęczeli, albo przeklinali soczyście pod nosem. Sama byłam nieźle podminowana. Jak można nie zatankować przed wyjazdem w tak daleką wycieczkę?! Okazało się, że nie mamy nawet, jak zadzwonić po pomoc drogową, bo znajdowaliśmy się na takim zadupiu, że nie było zasięgu. Dostaliśmy dwie opcje do wyboru: albo czekać aż kierowca przyniesie paliwo z najbliżej stacji benzynowej, która znajdowała się jakieś dwie godziny drogi pieszo stąd, w Holmes Chapel, które okazało się być rodzinną miejscowością mojego ukochanego, albo iść z nim. Postanowiliśmy z Marcelem iść. Ja, bo po pierwsze byłam głodna, a po drugie chciałam jak najszybciej skorzystać z toalety, a on, bo "i tak nudziłoby mu się beze mnie".
I to był błąd. Po godzinie moje nogi zaczęły protestować, po półtorej zrobiły mi się odciski, a po dwóch już prawie się czołgałam. W końcu dotarliśmy na miejsce i chmara dziewczyn rzuciła się w kierunku toalety. Udało mi się dopchać jako jednej z pierwszych. Załatwiłam swoje potrzeby, umyłam ręce, rozczesałam włosy i wyszłam z łazienki. To, co zobaczyłam...
Stanęłam jak wryta z rozdziawionymi ustami.
Co zobaczyła [t.i.]? Szczerze, to nie mam pojęcia, kiedy się tego dowiecie. Po prostu SZKOŁA. Do tej pory nie było aż tak źle, ale gwoździem do trumny okazała się być dzisiejsza trója z historii. Ja mawia mój tata: Są rzeczy ważne i ważniejsze, a szkoła jest w tym momencie dla mnie najważniejsza. Dlatego też tak eksperymentalnie postanowiłam sobie zrobić "szlaban" na tableta do czasu wystawienia ocen. Mama twierdzi, że teraz oceny pójdą mi w górę. No nie wiem. Zobaczymy. Ale nie martwcie się. Nie będę całkowicie odcięta od świata, bo przecież komputer w domu mam. ;) W sobotę postaram się coś dodać, ale nic nie obiecuję. Mam nadzieję, że to zrozumiecie. Liczę na wyrozumiałość. ♥

P S Następny post nie będzie kolejną częścią tego imagina, bo to 50-tka i już mam uszykowane coś specjalnego w wersjach roboczych. ;*

niedziela, 25 maja 2014

#12 Marcel cz.4 (ostatnia?)

-KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ-
Kwiecień był wyjątkowo ciepły tego roku. Słońce przygrzewało przyjemnie, a ja szłam tak ulicami Londynu ubrana w lekką kwiecistą sukienkę, wsłuchując się w śpiew ptaków. Otaczała mnie słodka woń malutkich białych kwiatuszków rosnących na krzewach posadzonych obok chodnika. Wszystko wokół kwitło. Szczęście przepełniało mnie od środka jak nigdy. Zwłaszcza, że w mojej torebce znajdowały się dwa bilety na najnowszy kryminał, na który zamierzałam wyciągnąć mojego "mola książkowego". Była sobota, więc znając go, zapewne ślęczał nad historią, kując kolejne daty.
Zakołatałam do drzwi.
- Słucham - usłyszałam po chwili ze środka głos Marcela.
- To ja - [t.i.]. Otworzysz mi? - zapytałam wesoło.
- No nie wiem...
- Coś się stało, Marcel? Jesteś jakiś dziwny.
- Nie, nic. A zresztą.
Drzwi się otworzyły, a ja weszłam do środka. Stanęłam tuż przy drzwiach i nagle zobaczyłam... No właśnie. Kogo? To nie był Marcel. To z pewnością nie był Marcel. Ten facet, który stał przede mną miał seksowną burzę loczków na głowie, rozpiętą koszulę ukazującą tatuaże z jaskółkami i czarne rurki. Patrzyłam na niego osłupiała. W głowie mi się mieszało.
- Powiesz coś? - zapytał po chwili, uśmiechając się, aż poczułam, jak mięknę od środka.
- K-kim ty jesteś? - wyjąkałam.
- [t.i.], nie poznajesz mnie? To ja - Marcel.
Podszedł do mnie, aż się zetknęliśmy. Oparłam się plecami o drzwi. Moje nogi robiły się jak z waty. W głowie nakładały mi się na siebie dwa obrazy: Marcela i tego... kogoś? Robiło mi się słabo. Poklepał mnie po policzku.
- [t.i.], skarbie. To naprawdę ja!
Spojrzał mi w oczy. Tak, to było spojrzenie Marcela.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Kochanie, ja... już dawno miałem ci powiedzieć, ale się bałem. Oto prawdziwy ja. Jeszcze rok temu... wszystko było inne. Byłem sobą. Członkiem tej - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - "elity". Byłem podobny do chłopaków, z którymi się dotychczas spotykałaś. Chodziłem z kilkoma pustymi lalkami. Ale przeprowadziliśmy się tutaj i postanowiłem zostać kujonem - Marcelem nr 2, za którego przebierałem się do szkoły. W domu zazwyczaj byłem sobą.
- Po co?
- Chciałem się przekonać, czy można kogoś pokochać za wnętrze. Aż pojawiłaś się ty.
- Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?
- Niedługo.
- I już zawsze będziesz się bawił w te przebieranki?
- Nie. Właśnie z tym kończę.
- Bo...?
Czule pogładził mnie wierzchem dłoni po policzku.
- Dalej nie rozumiesz? Już znalazłem miłość. Pokochałaś mnie za wnętrze, nie za wygląd.
Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
Przeczesałam jego loczki palcami, lekko pociągając za końcówki.
- Są naturalne?
- Stuprocentowo.
Zmierzyłam go ponownie.
- Chyba nigdy się nie przyzwyczaję - stwierdziłam, delikatnie wygładzając kołnierzyk jego koszuli.
- A do tego? - zapytał, wpijając się swoimi wargami w moje.
Oddałam pocałunek, wplatając palce w jego loki. Były przyjemnie miękkie i puszyste. Delikatnie otarł się językiem o moją górnę wargę, pytając o dostęp. Rozchyliłam usta i wsunął swój język między nie. Westchnęłam cicho i podrażniłam go swoim. Po jakiejś dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie.
- Wiesz co? - zapytałam zaczepnie. - Nawet, gdybyś się przebrał za Patricka Swayze, dla mnie i tak zawsze pozostaniesz Marcelem-kujonem, w którym się zakochałam.
- Dzięki - mruknął.
Oplotłam ramionami jego szyję.
- Nie ma za co, skarbie. Zawsze do usług.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go czule.
Zastanawiałam się, czyje zdjęcie dodać. Bo w sumie to Marcel stał się teraz Haroldem, jak by nie patrzeć. ☺

Już wyjaśniam ten znak zapytania. To chyba nie jest ostatnia część tego imagina. Właśnie piszę kontynuację na podstawie pomysłu Amelii (o którym czytaliście w informacji), ale co z tego wyniknie? Trudno stwierdzić. Jeszcze zobaczymy. ;)

piątek, 23 maja 2014

#12 Marcel cz.3

SOBOTA
- Litości, Marcel... - jęknęłam.
Siedzieliśmy u niego w pokoju na łóżku blisko siebie z książkami na kolanach. Tłumaczył i tłumaczył... bez większego efektu.
- No spróbuj. Przecież tutaj wystarczy wzór. Z niego wywnioskujesz wszystko.
- Niby tak, ale skąd mam wiedzieć, który wzór zastosować? Ich są setki. Miliony! - powiedziałam, gestykulując rękoma.
Zaśmiał się dźwięcznie.
- Tylko pięć. Nie przesadzaj.
Westchnęłam i kolejny raz zajrzałam do książki. Nic.
- Nie. Nie rozumiem tego. Możesz powiedzieć, że jestem tępa czy głupia, ale nie rozumiem tego!
Potarłam oczy nadgarstkami.
- Nie jesteś ani tępa, ani głupia - stwierdził, delikatnie zakładając pasemko włosów za moje ucho.
Jego dotyk... taki delikatny. Ledwo muśnięcie, a przeszyły mnie dreszcze.
- Spróbuj. Wystarczy się wczytać.
Spojrzałam na niego, a następnie do książki.
-2 GODZINY PÓŹNIEJ-
- Mam! - krzyknęłam uradowana, podając mu brudnopis.
Przez chwilę z uwagą wpatrywał się w moje "bazgroły".
- No, no. Gratuluję. To nie było łatwe zadanie. To teraz dziewiętnaste.
- Marcel... - jęknęłam. - Już to umiem. Błagam.
Westchnął.
- Dlaczego ja nigdy nie umiem ci odmówić?
- Nie wiem... Może mój urok osobisty tak na ciebie działa?
Zatrzepotałam rzęsami i roześmialiśmy się.
- Dziękuję - powiedziałam, zapinając piórnik.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że nie...
- Tak?
- No że nie było problemów, żebyś tutaj przyszła.
- A dlaczego miałyby być jakieś problemy? - zapytałam ze zdziwieniem.
- Twój chłopak nie był zazdrosny?
- Co?! - krzyknęłam prawie, wybałuszając oczy.
- No jak to co?
- Przecież ja nie mam chłopaka.
- Nie?
- No nie.
- A Nate?
Wypuściłam powietrze z płuc.
- Nate nie jest moim chłopakiem.
- A kim? "Przyjacielem z przywilejami"? Tak to się teraz nazywa?
- Nate nie jest dla mnie nikim. On... chciał czegoś, ale ja nie.
- Dlaczego? Przecież jest... hm... w twoim typie chyba.
- O to chodzi? Myślisz, że jestem pusta? - zapytałam, starając się ukryć, jak bardzo mnie to zabolało.
- Nie, ja... Przecież tacy jak Nate podobają się dziewczynom.
- Teoretycznie tak.
- A praktycznie?
- Praktycznie, to mam już dość takich jak on.
Spojrzał mi w oczy.
- Czyli jakich?
- Mięśniaków, którzy mnie nie szanują. W ogóle. Mam już dość facetów.
- Śmiałe wyznanie jak na osiemnastolatkę. Dlaczego?
- Bo odnoszę wrażenie, że nie ma już normalnych, miłych chłopaków, którzy dbaliby o swoje dziewczyny. Komplementowali, zabierali na spacery, do kina. Rozumiesz... Romantyczne bzdury, dzięki którym czuje się, że komuś na tobie zależy.
- Nie ma już takich facetów?
- Nie spotkałam jeszcze takiego.
- Może źle szukałaś?
- Nigdy nie szukałam. Zazwyczaj sami mnie znajdowali.
- Nate też cię znalazł, a jednak jemu nie pozwoliłaś się do siebie zbliżyć - zauważył.
- Nudzą mnie już tacy jak on.
- A kto cię nie nudzi? - zapytał śmiało.
- Ktoś, kto jest miły i będzie mnie szanował.
- Czyli?
Nasze twarze znajdowały się już bardzo blisko.
- Jesteś inteligentny, Marcel. Domyśl się - powiedziałam, zdejmując mu okulary i odkładając je gdzieś na bok.
Ocieraliśmy się o siebie wargami. Nieoczekiwanie wczepił mi palce we włosy, ujmując moją twarz w dłonie, jakby się bał, że mu ucieknę. Następnie wpił się w moje wargi mocno i trwaliśmy tak przez chwilę. Chmara motyli w moim brzuchu wzbiła się do lotu. Zaczął nimi poruszać. Z początku delikatnie i czule, lecz nagle zaczął przyspieszać. Oddawałam pocałunek z taką pasją, że nawet nie zauważyłam, jak położył się na mnie, przygniatając ciałem do miękkiego materaca łóżka. Objęłam jego szyję ramionami, mierzwiąc włosy. Nagle pewnie wsunął mi język do ust. Ten pocałunek... inny niż wszystkie. Zazwyczaj to ja kontrolowałam sytuację, lecz tym razem po prostu leżałam pod nim i mu się poddawałam. Aż zaczęło nam brakować tchu i niechętnie zaczęliśmy zwalniać, by po chwili oderwać się od siebie. Uchyliłam powieki i spostrzegłam, że przygląda mi się z uśmiechem. Odwzajemniłam gest i delikatnie podniosłam głowę, muskając jego wargi.
- I co teraz? - zapytałam szeptem.
- A co byś chciała? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Ja pierwsza zapytałam.
- Uparciuch.
Pokazałam mu język zaczepnie, a on przycisnął swoje wargi do moich. Zaczęłam się śmiać pod jego ustami. Lecz nagle ten piękny moment przerwało pukanie do drzwi. W pięć sekund doprowadziliśmy się do porządku, ale moje policzki w dalszym ciągu były zaróżowione.
- Proszę! - zawołał Marcel i do pokoju weszła jego mama.
- Zejdziecie na kolację? - zapytała.
- Tak, jasne - odparł. - Daj nam 5 minut.
Jego mama wyszła, a ja spojrzałam na niego. Czule wpił się w moje wargi na kilka sekund.
- Jak to mam rozumieć? - zapytałam.
- Co?
- No... Kim teraz dla siebie jesteśmy?
Zaśmiał się cicho.
- Nie sądziłem, że ty... - urwał nagle.
- Że ja co?
- Że jedna z popularniejszych dziewczyn w szkole będzie się ubiegać o tytuł dziewczyny takiego kujona jak ja.
- Mam to uznać za komplement?
- Raczej ja uznam za komplement fakt, że mogę nazywać swoją dziewczyną dziewczynę taką jak ty.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Moje serce podskoczyło w piersi i wykonało fikołka w powietrzu. Zakochałam się. Tak do bólu, szczerze. Zakochałam się.
Widzę, że nie tylko ja się cieszę, że weekend ;). (Taka aluzja do gifa ↑) :D

Co do tego czegoś nad gifem to... No, nie oszukujmy się. "Zrąbałam" końcówkę. To prawdopodobnie przedostatnia część tego imagina (bo jeszcze się zastanawiam, co z nim zrobić), a w następnej niewiele się dzieje. Sorki. :[

Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze. Postaram się, żeby następna część była w niedzielę, ale nie wiem, czy będę miała czas, bo jadę na Komunię. :) x

środa, 21 maja 2014

#12 Marcel cz.2

Siedząc na fizyce, cały czas ukradkiem spoglądałam na Marcela. I dopiero wtedy spostrzegłam jego wyprostowaną sylwetkę, muskulatutę i niesamowite spojrzenie zielonych oczu, które magnetyzowało nawet przez grube szkła okularów. Nie pasował na kujona. Jego głowa była uniesiona wysoko. Niby takie nic nie znaczące sygnały, które jednak zasiały ziarno ciekawości w moim umyśle. Marcel był niezaprzeczalnie interesujący. Do tego miły. I jeszcze gdyby tak go inaczej ubrać i ułożyć włosy... Ideał mężyczyzny.
Nagle poczułam szturchnięcie. To Sophie - przyjaciółka. Podsunęła mi kartkę o treści:
Co się z tobą dzieje, [t.i.]? Cały czas patrzysz na tego kujona? Podoba ci się?
A nawet jeśli, to co?
To, że to kujon! Nie załamuj mnie!
Nie wiedziałam, co odpisać. Po dłuższym namyśle nabazgroliłam:
Nie podoba mi się.
To przestań się na niego lampić!
Nagle głos zabrał nauczyciel:
- Za tydzień napiszecie test z ostatnich czterech tematów. Radzę się na niego przygotować, bo będzie miał duże znaczenie przy wystawianiu ocen na koniec semestru.
Wszyscy zaczęli jęczeć jak na zawołanie. Westchnęłam ciężko. Fizyka nie była moją mocną stroną. Ponownie skierowałam swój wzrok w kierunku Marcela. Ten siedział z miną, która miała nie wyrażać żadnych emocji, lecz ja widziałam ten malutki uśmieszek na jego ustach. On, chyba jako jedyny w całej szkole lubił fizykę. Ale co się dziwić. On lubił wszystko.
Na przerwie podeszłam do niego. Wszyscy gapili się na mnie jak na chorą psychicznie, ale szczerze miałam to gdzieś.
- Cześć - przywitałam się.
Odpowiedział uśmiechem.
- Cześć.
- Bo ja... Chodzi o ten test. Szczerze, to nie mam pojęcia, jak się do niego nauczyć. Delikatnie mówiąc, fizyka nie jest moją najmocniejszą stroną. Mógłbyś mi pomóc?
- Jasne. To nie wiem... W sobotę ci pasuje?
- Tak.
- To przyjdź do mnie o 14:00.
- To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
-GODZINĘ PÓŹNIEJ-
Zastępstwo - wf. Chłopacy postanowili pograć w kosza, a my siedziałyśmy na trybunach i "wzdychałyśmy", obserwując ich sylwetki i muskuły. Mój wzrok ciągle wędrował w kierunku Marcela i dopiero wtedy zauważyłam jego tatuaże. Mówił o kilku, a ja na samym przedramieniu zauważyłam ich całkiem sporo. Ani się obejrzałam, jak zaczęłam dosłownie rozbierać go wzrokiem, zastanawiając się, czy ma jeszcze jakieś na piersiach... i brzuchu... Lecz nagle się opamiętałam:
[t.i.], ogarnij się! Marcel to Marcel. I Marcelem pozostanie. Na wieki wieków. Amen.
Po chwili usłyszałam głos Sophie:
- Chyba wpadłaś w oko Nate'owi - powiedziała mi na ucho konspiracyjnie.
Popatrzyłam w jego kierunku. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, pomachał mi wyraźnie uradowany. Odpowiedziałam mu tym samym, uśmiechając się sztucznie.
- Czuję, że coś z tego będzie - odezwała się przyjaciółka.
- Wątpię.
- Dlaczego?
- Bo to kolejna bezmózga kupa mięśni.
- Nie rozumiem cię, [t.i.]. Zachowujesz się co najmniej dziwnie. Ciągle się gapisz na to zero, zupełnie ignorując... no nie wiem... Takich jak Nate.
- Marcel nie jest zerem! - wybuchłam, niespodziewanie dla samej siebie.
- A kim?
- Jesteś pusta, Sophie - warknęłam.
- Słucham?!
- To co słyszałaś.
- O, nie! - krzyknęła i przesiadła się.
Skoro nic mnie nie obchodzi, to dlaczego tak mnie to wkurzyło?
-GODZINĘ PÓŹNIEJ-
Zamknęłam szafkę i nagle usłyszałam czyiś męski głos za plecami:
- Cześć, piękna.
Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku i zobaczyłam Nate'a we własnej osobie.
- Cześć - odparłam bez emocji.
Zaczął się do mnie zbliżać, a ja nie mogłam się cofnąć, bo za plecami czułam szafki.
- Jesteś wolna w sobotę? - zapytał i popatrzył na moje wargi, jednocześnie oblizując swoje.
- Nie.
- Szkoda. A w niedzielę?
- Szczerze, to nigdy.
Przesunął palcem wskazującym po moim policzku.
- Dlaczego?
Jak by mu to powiedzieć...?
- Po prostu.
- Na pewno?
- Nate... - westchnęłam. - To nie ma sensu. Odpuść sobie.
- Dlaczego?
Gwałtownie zbliżył swoją twarz do mojej.
Pokiwałam głową przecząco i odepchnęłam go od siebie ręką.
Przeczesał włosy palcami, wyraźnie poirytowany.
- O co chodzi? - zapytał. - Nie podobam ci się?
- Nie interesujesz mnie - odpowiedziałam.
- Wy wszystkie jesteście takie same - syknął wściekle. - Uśmiechacie się i "Och!" i "Ach!", a potem: "Nie interesujesz mnie". Delikatnie ujęte "Spadaj.", zgadza się?
- Powiedzmy.
Odszedł wściekłym krokiem, a ja skierowałam swoje w kierunku sali, gdzie miała się odbyć następna sala, ignorując te wszystkie spojrzenia, które krzyczały: "WTF?!"
Sama siebie nie rozumiałam.
Co to dzisiaj za rocznica? Otóż, dokładnie pół roku temu zaczęłam pisać moje pierwsze opowiadanie! Skąd tak dobrze to pamiętam? Po prostu cały tydzień przed świętami siedziałam w domu z anginą. Gdyby nie nuda, jaka mnie wtedy ogarnęła, to nie wiem, czy miałabym okazję dzielić się z Wami swoją pracą. :3 Chciałam tę rocznicę połączyć z 50. postem na blogu, ale nie wyszło, bo nie zdążyłam. Ale 50. jeszcze będzie i z tej okazji szykuję "coś". Kurczę, w tym maju same rocznice i święta. Dokładnie 1. maja minęło pół roku, odkąd jestem Directionerką, teraz to, potem Dzień Matki, moje imieniny... Ups! Wygadałam się! Dobra, i tak nie wiecie, kiedy. :P

A teraz pewna sprawa, która mnie męczy od dawna i nawet nie mam zbytnio z kim o niej pogadać. Możecie ominąć część tej notki. Gdy zostawałam Directionerką, to strasznie się cieszyłam. No a kto by się nie cieszył? Wreszcie znalazłam grupę, z którą mogę się identyfikować, ludzi o podobnych zainteresowaniach. I ta duma w głosie... "Jestem Directionerką". Tak jest, faktycznie. Ale od pewnego czasu zaczynam się spotykać z pewnymi aktami... hmm... nazwijmy to: "nietolerancji". Czasem ktoś coś powie, nawet nieświadomie albo że to "niby" taki "żart". (Kurwa, mało śmieszny.) A potem wychodzę na niewyluzowanego kujona, za którego i tak mnie uważają. Jak się dowiedzieli kilka miesięcy temu, że jestem Directionerką, to robili taakie oczy O_o. Oni myśleli, że ja Fogga słucham! Bycz plizz... Nie no, sory! Niewyparzony język, to ja mam i nie będę tak spokojnie słuchać tego, jak ktoś obraża moich idoli, którzy dostarczyli mi tyle radości i za to im dziękuję. Za to, że dzięki nim zaczęłam pisać, za wszystkie piosenki, których słuchałam, a potem tłumaczyłam (szczególnie za "Summer Love", bo to pierwsza piosenka, którą za pierwszym razem tak dobrze zrozumiałam i się popłakałam), za te wszystkie czasem śmieszne, czasem wzruszające momenty, za macarenę na balkonie, za to przyspieszone bicie serca w Wigilię, kiedy po raz pierwszy trzymałam "Midnight Memories" w dłoniach, za moje śliczne tapety na telefonie zmieniane średnio co 2-3 dni (tutaj podziękowania szczególnie dla Harry'ego, który dość często tam gości ;)), za oczy Zayna, za poczucie humoru Nialla, za wygłupy Lou, za selfie Liama i oczywiście za uśmiech Hazzy oraz za wiele wiele innych rzeczy, których tutaj nie wymienię, bo ta notka i tak jest za długa. Wiem, że nigdy tego nie przeczytacie, ale dziękuję Wam za to i mam nadzieję, że "Pan Bóg Wam to w dzieciach wynagrodzi". Ale nie tak prędko! :D I nawet pociesza mnie myśl, że czasem z pewnością myślicie o swoich fanach, a ja goszczę w tych myślach jako jedna iluśtammilionowa. :)
Teraz rozumiem, co czuły i czują Natalia i wszystkie Belieber (przepraszam, jeśli nieświadomie źle to napisałam), gdy ktoś sobie stroi żarty z Jusa albo go obraża. Nie wiem, co to ma na celu? Przecież przez takich pieprzonych hejterów ani Justinowi, ani chłopakom fanów nie ubędzie! Bo PRAWDZIWĄ Directionerką się zostaje do końca życia. Może i jestem dziecinna i naiwna, ale wierzę w to. ♥ Marudzę, przepraszam, ale nawet nie mam z kim o tym pogadać. Rodzice? Powiedzieliby, że "wydziwiam". :/ Przepraszam za ten długi, i być może bezsensowny, wywód.

Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie. W szczególności tym, którzy wytrwali do końca tej notki! xoxo

poniedziałek, 19 maja 2014

#12 Marcel cz.1

- Nate! - pisnęłam, ale ten kretyn był głuchy.
Wziął mnie na ręce i zaczął nieść po schodach w stronę szkolnego strychu.
- Nate, do cholery! Puszczaj!
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, on w błyskawicznym tempie wyszedł z pomieszczenia. Rzuciłam się za nim, ale było już za późno, bo drzwi zostały zamknięte na klucz.
- Miłej zabawy! - usłyszałam jego przytłumiony głos, a następnie śmiech.
Kopnęłam drzwi nogą w przypływie agresji.
- To nic nie da.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu źródła dźwięku, aż mój wzrok zatrzymał się na Marcelu - klasowym kujonie, obiekcie wielu żartów i drwin, zapewne z powodu dużych, sklejonych plastrem okularów, białych koszul, pulowerów w nudnych kolorach i włosów zawsze zaczesanych na gładko. Siedział na starej kanapie z książką na kolanach. Nigdy nie utrzymywaliśmy bliższych kontaktów poza zwyczajowym: "Cześć." na korytarzu. Był dla mnie jak powietrze.
- A skąd wiesz? - zapytałam.
- Hmm... Może dlatego, że to nie jest mój pierwszy raz? - odparł i wtedy po raz pierwszy spostrzegłam jego ujmujący uśmiech i urocze dołeczki.
- Mój pierwszy.
- Witam nowicjuszkę! - zaśmiał się.
- I co teraz?
- Nic. Trzeba poczekać do końca dużej przerwy. Wtedy nas wypuszczą.
- Nie nudzi ci się tak?
- Po raz pierwszy mam towarzystwo. Dotąd radziłem sobie sam - powiedział i uniósł książkę.
Usiadłam obok niego na kanapie.
- Co czytasz? - zapytałam raczej dla uniknięcia krępującej ciszy niż z ciekawości.
- "Adwokata".
- Philipa Margolina?! - zapytałam podekscytowanym głosem.
- Znasz go?
- Głupie pytanie! Uwielbiam! Gdzie jesteś? - Zajrzałam do książki. - No, no. Dopiero się rozkręca.
- Serio? Myślałem, że już gorzej być nie może.
- A jednak. Bo jak ten szef... Dobra, nieważne. Sam się przekonasz.
Uśmiechnął się i nagle do głowy uderzył mi mocny zapach jego perfum, co mnie trochę zaskoczyło, bo spodziewałam się raczej, że będzie pachniał delikatniej, bardziej chłopięco.
- Nie myślałem, że jesteś taka - odezwał się po chwili.
- Taka jaka?
- Taka... normalna.
- Cóż... nie uwierzysz mi, jeśli powiem, że nie zadaję się z elitą dla przyjemności, prawda?
- No chyba nie.
- Taka prawda. Po prostu... nie znam innego środowiska. Jakoś tak wyszło. Przyzwyczaiłam się do nich, chociaż wkurwi... denerwują mnie na każdym kroku. Przystojne dupki, które uważają się za panów świata.
- Uważasz, że każdy przystojny facet to dupek?
- Nie wiem. Wszyscy, z którymi dotychczas się spotykałam, tacy właśnie byli.
- Myślisz, że można być normalnym, będąc jednocześnie przystojnym?
- Skąd to pytanie?
- Nie wiem, bo... Tak się zastanawiałem, czy można kogoś pokochać za jego wnętrze, a nie za wygląd.
- Wierzysz w to?
- Bo ja... znaczy się... mój kuzyn... już kilka razy się zawiódł.
Zmarszczyłam brwi.
- Mi nie musisz ściemniać, Marcel.
- Nie ściemniam - zaprzeczył z nutką wahania w głosie, a ja już wiedziałam, że kłamie.
Postanowiłam nie wnikać, więc umilkłam na chwilę.
Marcel? Klasowy kujon? Zawiedziony na kobietach? WTF?!
Wrócił do lektury. Nagle spostrzegłam pewien fakt i chwyciłam jego lewą dłoń.
- Masz tatuaż?! Nie wierzę!
- Cii... Nie muszą wszyscy wiedzieć. Mam ich jeszcze kilka.
- Serio?
- No.
- Pokażesz mi?
- Może kiedyś. Musiałbym zdjąć koszulę, a tutaj za chwilę ktoś wejdzie. Dziwnie by to wyglądało - zaśmiał się.
- Nie myślałam, że jesteś taki - skopiowałam jego słowa.
- Jaki?
- Taki niegrzeczny - zaśmiałam się. - Kogo jak kogo, ale ciebie bym o tatuaże nie podejrzewała.
- Bo jestem kujonem?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Bo jesteś ułożony.
- Za takiego mnie uważasz?
- Jesteś miły i odpowiedzialny, a to rzadko się zdarza.
- Dzięki.
Nagle usłyszeliśmy chrzęst zamka w drzwiach, które po chwili się otworzyły i na strych wpadł Nate razem z jakąś grupką innych debili, z którymi się zadawałam.
- No i jak tam, gołąbeczki? Dobrze się bawiliście?
Lepiej niż myślisz.
- Spieprzaj - mruknęłam, schodząc z kanapy.
To mój pierwszy imagin z Marcelem i musicie mi go wybaczyć. Ostatnio mam fazę na przesłodzone historyjki. Ale chyba lepsze to niż brak weny, prawda? ;)

Dlaczego dodaję dzisiaj? Mam po prostu tak dobry humor, ż mogłabym nim niejednego obdarować. Dlaczego? Otóż: DOSTAŁAM 6 Z BIOLOGII!!! O_o Tak, chodzi o ten sprawdzian z biologii, który pisałam w piątek. Ale mam radochę! Po prostu musiałam się Wam pochwalić. :D

Następna część będzie w środę, bo wtedy akurat mam taką mini-rocznicę, ale o co chodzi, to się jeszcze dowiecie. x)

P S Dzisiaj jest już 9 wyświetleń. Dlaczego nie ma komentarzy? Nie rozumiem tego, co się dzieje. Zawzwyczaj komentarze pojawiały się wraz z wyświetleniami. A teraz co? Nic. Nie rozumiem. :o

niedziela, 18 maja 2014

#11 Harry cz.5 (ostatnia)

W tej części występuje scena +18. Jeżeli ktoś ma z tym jakiś problem, to niech po prostu ją ominie, żeby nie było niepotrzebnych zgrzytów. :/

-TYDZIEŃ PÓŹNIEJ-
Leżeliśmy wieczorem na plaży i wpatrywaliśmy się w bezchmurne, gwiaździste niebo.
- Tutaj wszystko jest inne - odezwał się nagle Harry, przerywając ciszę.
- Mianowicie?
Podparł dłonią głowę i popatrzył mi oczy.
- Jedzenie, powietrze, sen... Nawet pocałunki inaczej smakują.
- Myślisz, że, jak wrócimy do Londynu będzie gorzej?
- Będzie inaczej. Co nie znaczy, że gorzej.
"Będziemy razem?" - cisnęło mi się na usta, ale w porę się powstrzymałam. Nie chciałam niszczyć piękna tej chwili.
Długo patrzył tak na mnie, aż poczułam lekkie skrępowanie.
- Co? - zapytałam.
Pochylił się, składając czuły pocałunek na moich ustach. Nie było w nim niczego poza słodyczą, jednak miał w sobie coś, co sprawiało, że mogłabym mu się poddawać bez końca.
- Harry, chcę - szepnęłam w jego usta.
- Na pewno?
- Tak.
- Potem wszystko będzie inne, wiesz?
- Obiecujesz?
- Chodź.
Pociągnął mnie za rękę. Posprzątaliśmy i skierowaliśmy kroki w stronę hotelu.
Otworzył drzwi pokoju kartą. Weszliśmy do środka i zamknął je. Następnie podszedł do mnie i pocałował namiętnie z pewną dozą czułości. Po chwili chwycił za spód mojej koszulki, a ja podniosłam ręce do góry pozwalając mu tym samym na pozbawienie mnie jej. Nie zaprzestając namiętnych pocałunków, sięgnęłam do guzików jego koszuli. Po chwili upadła na podłogę i zaczęliśmy się kierować w stronę łóżka. Opadłam na nie, a Harry wylądował na mnie, między moimi udami. Jego wargi znaczyły mokre ścieżki na rozpalonej skórze dekoltu i brzucha. Rozpiął guzik i zamek spodni, a ja uniosłam biodra do góry. Zsunął mi je. Następnie wziął się za moje buty i skarpetki. Nawet się nie obejrzałam, jak sam się rozebrał całkowicie i położył na mnie.
Potrzebowałam tego. Bliskości. Bliskości mężczyzny, którego szczerze pokochałam i któremu na mnie zależało. Potrzebowałam miłości, czułości. Pragnęłam go. Pragnęłam mu się oddać.
- Skarbie, unieś się - szepnął.
Posłusznie się podniosłam, a on pozbawił mnie biustonosza. Zaczął sunąć wargami po moich piersiach. Drażnił wargami i językiem napięte, twarde sutki, a ja zagryzałam wargę, nie chcąc zdradzać stanu, w jakim się znajdowałam. Po chwili wrócił do pieszczenia mojej szyi. Nagle poczułam, jak powoli pozbawia mnie majtek. Po chwili już ich nie było, a wtedy zaczął drażnić opuszkami palców wnętrze moich ud. Przeszywały mnie miliony dreszczy. Lecz nagle jego ręka powędrowała trochę wyżej niż się spodziewałam i zacisnęłam uda ze zdenerwowania.
- Spokojnie, słoneczko - szepnął mi na ucho. - Teraz się rozluźnij, a sprawię, że poczujesz się dobrze.
Wzięłam głęboki wdech i rozluźniłam uda. A on dotarł palcami do mojej kobiecości. Dotykał mnie z wielką fantazją i delikatnością. Drażnił opuszkami palców moją wrażliwą i wilgotną skórę. Tak, było mi dobrze. Z pewnością było mi dobrze. Nagle poczułam, jak pogłębia pieszczotę, przyspieszając ruchy. Zaczął masować palcem mokrą skórę tuż obok wejścia. Mój oddech przyspieszał niemiłosiernie.
- Harry! - jęknęłam, czując, jak jego palec zagłębia się we mnie gwałtownie.
Poczułam błogość. Fala nieznanej dotąd przyjemności opanowała moje ciało. Zacisnęłam palce na jego ramionach z całej siły. Zatoczył palcem okrąg w moim wnętrzu.
- Harry... - sapnęłam.
- A nie mówiłem? - zapytał, przygryzając płatek mojego ucha. - Tylko spróbuj powiedzieć, że nie jest ci dobrze.
Przygryzłam wargę, a on wsunął we mnie drugi palec
Zaczął pieścić wargami moją szyję. Poruszał palcami w jednostajnym tempie, co chwila ledwo zauważalnie przyspieszając, a ja zaciskałam palce na jego ramionach i jęczałam, wijąc się pod nim z rozkoszy.
- Harry! - pisnęłam, czując, że szczyt jest blisko, ale on nie przestał. Zamiast tego przyspieszył jeszcze bardziej.
- Spokojnie, skarbie. Jeszcze chwileczkę.
Moję jęki były coraz głośniejsze, aż poczułam, że odpływam i odchyliłam głowę do tyłu.
- Harry... - szepnęłam cicho.
- Już, już - odparł i zaczął zwalniać ruchy, by po chwili zaprzestać ich całowicie i wysunąć ze mnie palce.
Nie otworzyłam oczu. Błogość mnie nie opuszczała. Nagle usłyszałam szelest tuż nad głową i zobaczyłam Harry'ego, który rozrywał paczuszkę zębami. Założył przezerwatywę na swoją erekcję. Następnie uniósł się na przedramionach, które umieścił po obu stronach mojej głowy i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Jesteś gotowa? - zapytał.
Skinęłam głową, a on delikatnie otarł się swoimi ustami o moje. Nie bawił się w delikatność. Jednym, szybkim ruchem wsunął się we mnie, znikając między moimi udami. Jęknęłam z nagłego bólu pomieszanego z przyjemnością. Zaczęłam potwornie sapać. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i zachłysnę się powietrzem.
- Kochanie, spokojnie. Spokojnie, już - szepnął mi na ucho, delikatnie odgarniając pojedyncze kosmyki włosów z mojej twarzy.
Po chwili udało mi się unormować oddech. Zaczął się ruszać. Jego pchnięcia były mocne i zdecydowane. Na tyle, na ile mi pozwalał, wypychałam biodra w jego stronę, pogłębiając przyjemność. Starałam się hamować jęki, ale nie było to takie proste! Całe moje ciało przeszywały kolejne fale gorąca i przyjemności. Odpływałam. Po chwili, nie zaprzestając mocnych pchnięć, pochylił się, muskając moje wargi delikatnie, a ja pojękiwałam cicho w jego usta. Nagle poczułam, jak uderza w wyjątkowo czuły punkt.
- Harry! - jęknęłam głośniej, odchylając głowę do tyłu.
- Tu, skarbie? - zapytał.
- Yhm... - zamruczałam, zagryzając wargę.
Pchał coraz szybciej, za każdym razem perfekcyjnie trafiając w to wrażliwe miejsce. Nagle poczułam, że to JUŻ i jęknęłam jeszcze głośniej, poddając się błogości.
Pchnął ostatni raz i wytrysnął w moim wnętrzu. Odchylił głowę do tyłu, napawając się orgazmem, a ja obserwowałam go w zachwycie. Był piękny. I mój. Gdy się otrząsnął, pochylił się i delikatnie musnął moje wargi zdyszany. Następnie ostrożnie wysunął się spomiędzy moich ud i na chwilę wstał z łóżka, kierując swe kroki w stronę łazienki. Już go nie było, ale najwrażliwsza część ciała w dalszym ciągu dawała o sobie znać, pulsując przyjemnie od wewnątrz. Wyrzucił prezerwatywę do kosza i położył się na łóżku obok mnie, obejmując ramieniem, a ja wtuliłam rozgrzany policzek w jego tors pewna, że przed chwilą przeżyłam najwspanialsze chwile swojego życia. Mój oddech jeszcze się nie unormował. Delikatnie pogładził dłonią moje ramię. Nie potrzebowaliśmy słów. Leżeliśmy w ciszy, aż poczułam senność.
- Dobranoc, Harry - szepnęłam.
- Dobranoc, [t.i.].
* * *
Obudziłam się jako pierwsza, wtulona w jego tors i spostrzegłam, że oboje jesteśmy przykryci kołdrą, co mnie trochę zdziwiło. Podniosłam się do pozycji siedzącej i przetarłam zaspane oczy. I dopiero wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę wydarzyło się poprzedniego wieczoru.
No tak. Dla niego to była tylko kolejna mile spędzona noc. Boże, co ja zrobiłam? Liczyłam na coś więcej, a tym sposobem właśnie stałam się jego kolejną panienką.
Spojrzałam na niego przez mgłę. Wolno otworzył oczy. Gdy tylko mnie zobaczył, na jego twarzy wykwitł uśmiech, a ja mimowolnie odwzajemniłam gest.
- Cześć - mruknął ochrypłym głosem.
Nigdy, nie licząc taty, nie słyszałam głosu męskiego rano i zdecydowanie pokochałam ten dźwięk.
- Cześć - bąknęłam, nieznacznie okręcając się w jego stronę. - Harry, czy... no...
Usiadł na łóżku.
- Tak?
- Wczoraj... doszło do czegoś między nami i...
- Żałujesz?
- Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczyłam bez wahania. Bo nie żałowałam. Choćbym miała spędzać właśnie w jego ramionach ostatnie chwile, to nie żałowałam.
- Więc o co chodzi?
Wzięłam głęboki wdech.
- Czy to coś dla ciebie znaczyło? Tylko odpowiedz szczerze, błagam.
Zamilkł jakby zupełnie nie spodziewał się tego pytania i nie przygotował na nie odpowiedzi.
- Rozumiem - odezwałam się po chwili i spróbowałam wstać, ale przytrzymał moje ramię.
- Co rozumiesz?
- Że nigdy więcej się nie zobaczymy.
- Jak to? Dlaczego? Co zrobiłem nie tak?
- Naprawdę jesteś takim idiotą czy tylko udajesz, Harry?! - wybuchłam, a on patrzył na mnie osłupiały. - Chciałeś się ze mną przespać, tak?! Już po wszystkim!
Próbowałam wstać, ale on przycisnął mnie do siebie, obejmując ramionami z całej siły. Zaczęłam się wyrywać, ale to nic nie dawało.
- [t.i.], spokojnie. Spokojnie, proszę.
Przestałam się wyrywać.
- Puszczaj! - krzyknęłam.
- [t.i.], nie wiem, co spieprzyłem, ale nie wychodź, nie łam mi serca. Błagam. Nie jesteś moją kolejną panienką na jedną noc i nie wiem nawet, jak mogłaś tak pomyśleć. Powiedz, dałem ci to kiedyś do zrozumienia, że zależy mi tylko na twoim ciele?
- N-nie.
- Więc dlaczego tak pomyślałaś?
- Bo... Harry... Kochaliśmy się w nocy, a ja nie wiem, kim dla ciebie jestem. Koleżanką? Przyjaciółką? Dziewczyną?
Przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Tego się bałaś? Że nic do ciebie nie czuję?
- Czujesz. Pociąg. Tyle wiem na pewno.
Na moment zapadła cisza. Ponownie spróbowałam się wyswobodzić z uścisku, ale nic to nie dało.
- Kocham cię, [t.i.] - szepnął.
- Po co mi to mówisz? - zapytałam.
Nie rozumiałam sama siebie. Przed chwilą właśnie usłyszałam coś, od czego powinnam skakać z radości. Ale nie poczułam nic, z wyjątkiem rozgoryczenia i złości. Nie uwierzyłam mu.
- Jak to po co?
- Co? Żeby mi nie było przykro? Żebym się nie czuła jak panienka? Nie wyszło ci.
To go musiało zaboleć.
Ranię kogoś, kogo kocham i wcale mnie to nie rusza. O co chodzi?
Wypuścił mnie z ramion. Spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich ból. Ból, że mu nie wierzyłam. Ból, że tak go potraktowałam. Że zdeptałam jego wyznanie, które było szczere. Teraz dopiero to zauważyłam.
- Możesz iść, skoro mi nie wierzysz - powiedział zimnym głosem, starając się panować nad emocjami, które nim w tamtej chwili targały, co było wyraźnie widoczne.
Odwrócił głowę, kierując pusty wzrok przed siebie.
Łzy spłynęły po moich policzkach na pościel. Nie wiedziałam, jak się zachować. Przyznanie się do błędu i przeproszenie nie przychodziło mi z tą lekkością, co niektórym. Tak samo jak wyznawanie uczuć.
- Na co czekasz? - zapytał, nie patrząc na mnie.
- Przepraszam.
- Za co?
- Pomyliłam się co do ciebie. Wybaczysz mi?
- Kocham cię. Wybaczyłbym ci wszystko. Ale po co? Żeby bardziej cierpieć? Ja też nie wiem, kim dla ciebie jestem. Przed chwilą wyznałem ci miłość, ale ty widocznie masz mnie gdzieś. Jesteś hipokrytką. To ja powinienem czuć się wykorzystany.
Zabolało. Ale co zabolało? Prawda.
- Masz rację. - Rozpłakałam się. - Jestem hipokrytką. Ale wybacz mi. Kocham cię, Harry.
Popatrzył na mnie osłupiały.
- Dlaczego miałbym ci uwierzyć? Może mówisz to, żeby mi nie było przykro?
- Uwierz mi, bo to prawda. Błagam cię, Harry! Nie rańmy się już!
- Sama zaczęłaś.
- Wiem i przepraszam.
Patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami zasnutymi mgłą.
- Nigdy więcej. Nigdy więcej, słyszysz?! Nigdy więcej nie pozwalam ci tak mówić!
Skinęłam głową, a on przytulił mnie tak mocno, że miałam wrażenie, że tracę oddech. Objęłam go najmocniej jak umiałam i trwaliśmy tak w uścisku.
- Przepraszam - szepnął nagle.
- Za co? Nic złego nie zrobiłeś.
- Nieprawda. Mogłem... nie wiem... rozegrać to inaczej. A to jakoś tak wyszło szybko... Nie dziwię się, że pomyślałaś...
- Cii...cho - zasyczałam mu do ucha. - Oboje byliśmy winni, ale teraz to nie ma znaczenia. Nie rozdrapujmy tego, bo zaboli znowu.
- Masz rację.
Nagle zaczął mnie łaskotać po plecach.
- Harry, nie! - pisnęłam, chichocząc, ale nic to nie dało. - Haaarry!
Nie zdążyłam się obejrzeć, jak zostałam przygnieciona jego ciałem do łóżka.
- Haarry! Przeestań!
Łzy spłynęły po moich skroniach.
- Przeestań! Błagam!
W końcu posłuchał.
- Jesteś nie do wytrzymania- stwierdziłam, ocierając łzy.
- Nie do wytrzymania? Hmm... Obroń swoją teorię - mruknął w moją szyję, składając na niej drobne pocałunki.
- Nie mam... - Mój oddech przyspieszał. Mimowolnie przymknęłam oczy, oddając się bliskości. - Nic na swoją... obronę, nie licząc tego, że... uwielbiasz robić ze mną coś... czego nie chcę...
Nagle poczułam, jak chwyta moje nadgarstki i przyciska je po obu stronach głowy.
- Nieprawda. Ja zawsze robię to, czego chcesz. Nawet, jeśli wydaje ci się, że nie chcesz - zamruczał, aż poczułam, że moja skóra drży i ukąsił mnie w szyję.

Czym są marzenia? Nadzieją. Jakimś magnesem, który wyciąga nas rano z łóżka. Lecz czy warto marzyć? Bo może marzenia są tylko do marzenia? Może nigdy się nie spełnią? Może właśnie od tego są? Żeby dawać złudną nadzieję, że będzie lepiej? A może właśnie są po to, żeby dążyć do tego, żeby było lepiej? Lecz czy warto gonić za marzeniami? Moje przecież same mnie dogoniły. I to wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewałam. Wtedy, gdy raczej czekałam na poznanie tajemnicy morderstwa w laboratorium, a nie spotkanie prawdziwej miłości. Szczęście samo mnie znalazło, co nie oznacza wcale, że nie należy o nie walczyć. Bo moja walka się dopiero zaczyna. Ale mam w niej dwoje sojuszników: Jego i nasze uczucie. Czy wygramy? Zależy tylko od nas.
Jest i +18. Nie wiem... Chyba nie umiem pisać czegoś takiego. :/

W związku z wczorajszym dniem mam do Was jedno małe pytanie: What's happened??? Wyświetleń było wczoraj 19, komentarzy - 0. Nie wiem, od czego to zależy. Czyżby Patrycja i Weronika aż tyle razy dziennie sprawdzały, czy jest następna część??? A może poprzednia była tak kiepska, ż stwierdziliście, że nie zasługuje na Wasz komentarz??? A może źle zrobiłam, podając termin kolejnej cześci i uznaliście, że skomentowanie nie ma sensu, bo i tak będzie??? Nie wiem. Prosiłabym jednak, żeby ta osoba/-y dały o sobie znać tutaj, bo wczoraj aż zrobiło mi się trochę przykro. :'(

A więc nie podaję terminu dodania następnego imagina. Może to Was jakoś zmobilizuje. :|

piątek, 16 maja 2014

#11 Harry cz.4

Całowaliśmy się namiętnie. Nagle złapał mnie za udo i podciągnął je do góry. Posłusznie zgięłam kolano, a on przeniósł wilgotne pocałunki na moją szyję, co chwila zasysając bądź przygryzając skórę. To było bardzo przyjemne, ale...
- Nie, Harry. Stop. Za szybko - zaprotestowałam i zepchnęłam go z siebie.
- Cholera - zaklął speszony. - Przepraszam. Poniosło mnie.
- Nas oboje poniosło.
- Ja... nie chciałbym, żebyś sobie pomyślała, że zależy mi tylko na tym.
- Nie myślę tak - zaprzeczyłam, chociaż było to okłamywanie samej siebie.
- Nie kłam. Wiem, że tak. Przepraszam, ja... Po prostu... nie wiem... przy tobie nie mogę się opanować. Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Po prostu o tym zapomnijmy.
Uśmiechnął się na zgodę.
Wstałam z miejsca i podeszłam do okna. W dalszym ciągu lało jak z cebra.
- O, cholera - zaklęłam. - Nie zanosi się na poprawę.
- Jeżeli chcesz... - Stanął dość blisko mnie. - To możesz zostać na noc. Pod warunkiem, że nie boisz się spać ze mną w jednym łóżku.
- No nie wiem... - zawahałam się.
- Ja tam nie naciskam. Zrobisz, jak zechcesz.
- A możesz obiecać, że nie będziesz się do mnie dobierał w nocy?
- Oj, nie wiem... Nie wiem... - odparł z filuternym uśmieszkiem.
Rzuciłam mu przerażone spojrzenie.
- Oj, skarbie. Weź, przestań - powiedział i szturchnął mnie w bok. - Aż tak seksualnie sfrustrowany nie jestem. Obiecuję... - Podniósł dwa palce do góry. - ...że nie zrobię niczego wbrew twojej woli i nie będę ci się dobierał do majtek. No. Chyba, że sama poprosisz.
- Chciałbyś.
- Pewnie, że bym chciał.
- Jesteś zboczony!
- Nie zboczony, tylko napalony. Nie moja wina, że tak mnie pociągasz w tym moim T-shircie.
- Mam się czuć winna?
- Powinnaś.
- Taak? To ciekawe. Obroń swoją teorię.
- Nie mam nic na swoją obronę, nie licząc tego, że nie masz pojęcia, jak bardzo bym chciał zobaczyć, co skrywa się pod tą koszulką - odparł i delikatnie pociągnął za jej brzeg.
- Naprawdę jesteś taki? - zapytałam, wzdychając ciężko.
- Jaki?
- Niewyżyty.
- W każdej chwili możesz to zmienić - odparł z zadziorną miną.
- Pomarzyć sobie możesz.
- Hmm.... Pomarzyć? Dobry pomysł. Skoczę tylko do łazienki. Daj mi piętnaście minut.
- Piętnaście minut ci wystarczy? - zapytałam, sama nie wiedząc, dlaczego. Po prostu jakaś niezdrowa ciekawość kazała mi to zrobić.
- Samemu owszem. Gdybyś się dołączyła... Mmm...
- Styles! - zbeształam go, uderzając pięścią w ramię.
- No co! To, że jestem niewyżyty nie oznacza od razu, że musisz mnie bić.
- Jęczysz jak baba. Masz rację. Dziewczyn się nie bije.
- O, nie!
Przerzucił mnie sobie przez ramię i po chwili rzucił na łóżko. Następnie usiadł na mnie okrakiem i zaczął łaskotać.
- Harry! - Zwijałam się ze śmiechu. - Niee!!!
- Jęczę jak baba, tak?
- Niee...
- Przed chwilą mówiłaś co innego.
- Harry, błagam! Cofam to wszystko, ale przestań!
Łzy płynęły po moich skroniach. Nagle zaprzestał jakichkolwiek ruchów.
- Wszystko? Nawet to, że jestem niewyżytym seksualnie zboczeńcem?
Nagle zorientowałam się w sytuacji. Leżałam skąpo ubrana, nie mogąc się ruszać pod napalonym na mnie Stylesem. Na dodatek koszulka, którą miałam na sobie, podniosła się, odsłaniając spory kawałek brzucha.
- To akurat nie - odparłam zadziornie.
- Będzie kara.
Jego dłonie powędrowały na mój odsłonięty brzuch.
- Błagam - jęknęłam, czekając na kolejne łaskotanie.
- No dobrze - westchnął. - Na dziś wystarczy.
Delikatnie pogładził moją skórę. Czułam się dziwnie. Mięśnie brzucha samoistnie napinały się ze strachu przed kolejnym łaskotaniem.
- Nie spinaj się - powiedział. - To tylko zwykły dotyk.
- Też byś się spinał, jakbyś został przed chwilą wyłaskotany - odparłam, wyciągając język.
- Znowu kusisz - westchnął, pochylając się nade mną znacznie.
Złączył nasze wargi w namiętnym pocałunku, który ja odwzajemniłam. Wplotłam mu palce we włosy i zaczęłam lekko za nie pociągać, na co zareagował gardłowym pomrukiem. Położył się na mnie ostrożnie, a ja rozszerzyłam wargi, pozwalając tym samym na dołączenie do pocałunku języka. Nie obchodziło mnie to, że balansowałam na granicy naszych pragnień, że możliwe, że łamię kolejną barierę, pozwalając mu na posunięcie się nieco dalej niż zezwalała przyzwoitość. Zwyczajnie oddałam się chwili namiętności, zezwalając emocjom na wzięcie góry nad rozsądkiem. Rozbudzone pragnienie sterowało moim ciałem, zaprowadzając dalej niż zamierzałam.
Nagle on przerwał pocałunek, schodząc ze mnie i kładąc się obok. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- No co? Nie powiedziałaś, że chcesz - stwierdził.
- Jesteś niemożliwy.
- Już to mówiłaś.
- Taka prawda.
Ziewnął.
- Chodźmy spać, [t.i.]. Faktycznie dostałem dzisiaj wycisk.
Uśmiechnęłam się i oboje wsunęliśmy się pod kołdrę. Popatrzyłam w sufit.
- Chodź tu. Będzie cieplej - odezwał się nagle, unosząc lekko ramię.
Zmarszczyłam brwi.
- No nie bój się! Może i jestem napaleńcem, ale nie gwałcicielem! - zaśmiał się.
- Co ty powiesz...?
- Nie to nie. Twoja sprawa - burknął z zawiedzioną miną.
Uśmiechnęłam się do niego i położyłam mu głowę na piersi, a on objął mnie ramieniem.
Przymknęłam oczy, sycąc się ciepłem, jakie od niego biło.
- Skoro taki wycisk dostałeś, to skąd wziąłbyś siły jeszcze na... - przerwałam po chwili ciszę.
- Na to zawsze znajdę siły.
- Zapamiętam sobie na przyszłość.
- I słusznie.
Zaczęłam się bawić jego palcami. Szczerze, to mnie samą niewiele zmęczyło dzisiejsze zwiedzanie. Nie minęło 10 minut, gdy usłyszałam głośne chrapanie tuż nad głową. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam oczy, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca. Nagle dopadły mnie słowa: "Zakochałam się w tobie". I było mi z nimi dobrze. Nie wiem, jak długo tak leżałam, napawając się szczęściem, jakie odczuwałam jako zakochana kobieta, ale w końcu usnęłam w Jego ramionach pewna, że znajduję się we właściwym miejscu.
Obudziło mnie delikatne łaskotanie po policzku.
- Śpiąca królewno... budzimy się... Kochanie...
Otworzyłam oczy i ukazał mi się cudowny widok. Mianowicie Harry, który klęczał przy łóżku, delikatnie gładząc dłonią mój policzek. Gdy tylko zauważył, że uchyliłam powieki, zbliżył się do mnie i soczyście wpił w moje wargi na kilka sekund.
- A to za co? - zapytałam sennie, gdy jego usta oderwały się od moich.
- To? Nagroda dla mnie, że wytrzymałem całą noc bez dobierania się do ciebie, półnago przytulonej do mnie.
- Raczej to ja powinnam dostać nagrodę za to, że całą noc dzielnie wysłuchiwałam charczenia dwustu silników tuż nad moją głową.
- Aż tak chrapałem?
- No.
- Sorki, skarbie. Wiedziałaś, na co się piszesz.
- Ty też wiedziałeś.
- I oboje daliśmy radę.
- Taa... Z tą różnicą, że to ja jestem niewyspana, nie ty.
- Jak chcesz... mogę ci to wynagrodzić - odparł kuszącym głosem, zbliżając się do mnie niebezpiecznie.
- Chyba śnisz.
Pogroziłam mu palcem, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Noo... Śniłem - powiedział z rozmarzeniem. - Bardzo piękne miałem dzisiaj sny... Trochę hałasowałaś, ale to w niczym nie przeszkadzało...
- Styles! - zgromiłam go.
Nagle jego dłoń znalazła się pod kołdrą. Pogładził nią moje udo. Oczywiste, że ten dotyk sprawiał mi przyjemność, ale wiedziałam, do czego zmierza, więc szybko chwyciłam go za nadgarstek i odsunęłam jego palce od skóry.
- Oj, skarbie. - Usiadł na łóżku. - Tak się tylko z tobą droczę. Na tobie mi zależy. Rozumiem, że chcesz poczekać. Dam ci czas. Nie będę naciskał - powiedział i cmoknął mnie w policzek.
I wtedy ponownie się w nim zakochałam. Jakby na nowo, tyle że mocniej.
Odwróciłam głowę w jego stronę i pocałowałam przelotnie w usta.
- A to za co? - zapytał ze śmiechem.
- Że potrafisz być normalny.
- Czyli według ciebie popęd seksualny jest czymś nienormalnym?
Poruszył zabawnie brwiami.
Jak to jest, że "te" tematy go w ogóle nie krępują?!
- W takiej ilości tak - odparłam.
- To wszystko te estrogeny - stwierdził.
- A nie testosteron? - zapytałam, marszcząc brwi.
- Mówiłem o twoich estrogenach, słoneczko. Masz ich aż nadmiar. Czuję je w twoim zapachu... i tutaj... - Musnął moją szyję. - I tutaj... I tutaj... I tutaj... Mam wrażenie, że one parują przez twoją skórę i przyciągają mnie do ciebie. Nie zawsze ci się to podoba, ale w końcu to nie moja wina, że twój seksapil sam próbuje mnie uwieść.
- Sugerujesz, że to moja wina?
- Sam nie wiem... Musiałabyś być jakieś trzysta kilometrów ode mnie, żebym przestał czuć twój zapach.
- Londyn nie jest aż taki duży - zaśmiałam się.
- Więc chyba będziesz musiała mnie znosić.
- Mam się bać?
- Mnie? A sądzisz, że powinnaś?
- Sam powiedziałeś, że jesteś napaleńcem.
- Dodałem też, że nie gwałcicielem.
- Naprawdę? I nigdy nie zrobisz czegoś, czego bym nie chciała?
- No wiesz... Wkrótce tak cię poznam, że będę wiedział, czego chcesz, a czego nie i sam ocenię. Bo kobiece "Nie", nie zawsze znaczy, że nie chce. Czasami oznacza to: "Nie... przestawaj".
- Zaczynam się bać...
- Czego? Tego, że będzie ci dobrze?
- Tego, że zrobisz mi dobrze, gdy nie będę chciała.
- Hm... - Popukał się palcem w policzek z zamyśloną miną. - Proponuję układ.
- Już się boję.
- Nie masz czego - zaśmiał się. - Po prostu umówmy się tak, że nigdy nie powiesz, że nie chcesz, jak będziesz chciała.
- A ty?
- Co ja?
- Układ jest obustronny. Co ty mi obiecasz?
- Że nie tknę cię palcem, jeżeli powiesz, że nie chcesz.
- Coś czuję, że nic dobrego z tego nie wyniknie, ale okej. Zgadzam się.
- Skarbie... - zamruczał. - Z tego wyniknie coś bardzo dobrego. Sama zobaczysz. Przecież nie musimy TEGO robić, żeby mile spędzać ze sobą czas, prawda? A twoja obecność mi do szczęścia mi wystarczy. Powtórzę się. Na TOBIE mi zależy.
- I zapanujesz nad rozporkiem?
- Jeżeli będziesz sobie tego życzyła, to tak.
Zbliżyłam się do niego i przytuliłam. To poczucie bezpieczeństwa... najwspanialsze uczucie na Ziemi.
- Jesteś inny niż myślałam.
- Mniej czy bardziej zboczony? - zaśmiał się.
- Lepszy. Po prostu lepszy - odparłam i delikatnie pocałowałam go w szyję.
Pozwólcie, że nie skomentuję tego tam na górze. Pisząc opowiadania, można się naprawdę dużo o sobie dowiedzieć. O_o

Może tylko tyle. Ta część w pierwszej wersji była krótsza, ale jakoś tak wyszło, że potem zaczęłam ją poprawiać i dopisywać, aż zrobiła się długawa. Nie chciałam jej skracać ani dzielić, bo nie miałoby to sensu. Jeżeli chodzi o następną, to Was nie pocieszę. Jest mniej więcej tej samej długości. Mam nadzieję, że Was nie zanudzę. ;)

Kiedy następna? Powiedzmy, że w niedzielę. ;)
xxx

środa, 14 maja 2014

#11 Harry cz.3

-NASTĘPNEGO DNIA-
Znajdowaliśmy się właśnie w Wyrzutni Rakiet. Przewodnik pokazywał i bardzo rzeczowo opowiadał o kolejnych eksponatach. Jednak z jego gadania niewiele mogłam wywnioskować. Po pierwsze dlatego, że Harry, który z tej gadaniny nie rozumiał kompletnie nic, starał się na wszelkie sposoby umilić sobie czas zaczepianiem mnie i odwracaniem mojej uwagi. A po drugie z powodu wyszukanego, specjalistycznego słownictwa, jakim się ten przewodnik posługiwał.
Po pół godziny zostawił grupę wycieczkowiczów samych sobie. Zrobiliśmy kilka zdjęć, a przy wyjściu ostemplowaliśmy swoje przedramiona stemplami na pocztówki dla zabawy.
A oto są i te stemple. :)
(Jakby co, to moja ręka jest ta z zegarkiem i bransoletką,
a ta w środku to Martyny, ale to taka ciekawostka ;)) 
Kilkanaście minut później szliśmy już Słowińskim Parkiem Narodowym w stronę wydm. Nasze palce były splecione.
- Nogi mnie bolą - oznajmił nagle.
- No i co? Mam cię ponieść? - zapytałam ironicznie.
- Mogłabyś.
Pokazałam mu język.
- Chciałbyś.
- Nie prowokuj tym języczkiem, skarbie.
Oblałam się rumieńcem.
- Mówiłam, że dam ci wycisk - powiedziałam dla zmiany tematu.
- Nie spodziewałem się, że aż taki. A najlepsze jest to, że z tego co mówiłaś, to jesteśmy gdzieś tak w połowie drogi.
- Nie jęcz. Nie jest najgorzej.
- Taa...
- A nie?
- Czy ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
- Muszę.
Nagle zadzwonił telefon i Harry, nie puszczając mojej dłoni, wyciągnął go z kieszeni.
- Przepraszam. To Lou. Muszę odebrać.
- Jasne.
Starałam się nie podsłuchiwać, ale moje uszy jakby same nastawiały częstotliwość.
- No, cześć, stary!... Jasne, wszystko ok... Nawet bardzo... - W tym momencie spojrzał na mnie. - Nawet ok. Trochę się chmurzy, ale da się znieść... - Zachichotał. - Taa... Jeszcze chwila i zostanę oficjalnie uznany za zaginionego... No, odezwę się jeszcze... Wieczorem? No nie wiem. Zobaczymy, ile będę miał siły. I czasu... - mruknął podejrzanie, tajemniczo spoglądając na mnie. - No to narazie! Trzymaj się, stary!
Rozłączył się, a mnie zaczęło korcić, żeby zapytać, dlaczego miałby wieczorem nie mieć czasu...
-PÓŁTOREJ GODZINY PÓŹNIEJ-
Wchodziliśmy właśnie na stosunkowo niewielką platformę widokową, gdy nagle zaczęło mżyć.
Stanęliśmy na górze i zaczęliśmy się rozglądać, opierając o drewnianą balustradę.
- Harry?
- Hm?
- Zaczyna padać.
- Weź, przestań. W Londynie często tak popaduje, a potem przestaje.
- Londyn to Londyn. Tu jest Polska i mówię ci, że szykuje się coś grubszego z tych chmur.
- Oj, nie narzekaj. Najwyżej zmokniemy.
- Taa... I najwyżej spędzimy urlop z grypą w łóżku.
- Maruda z ciebie - westchnął, ale nie zmienił pozycji.
Staliśmy tak chwilę w ciszy. Nagle położył na mojej dłoni swoją, a ja ją ścisnęłam i delikatnie pogładziłam kciukiem jego palce.
Zaczynało padać coraz mocniej, ale żadne z nas nie zmieniło pozycji. Po jakiś 5 minutach rozpadało się na dobre, a wtedy on obrócił się w moją stronę, a ja w jego.
- Harry, my...
Położył mi kciuk na wargach nie pozwalając dokończyć.
- Cii... - wyszeptał wprost do mojego ucha. - Nie psuj tego.
Szarpnął je wargami, aż przeszył mnie dreszcz. Przymknęłam oczy. Powoli drobnymi pocałunkami składanymi na linii szczęki zbliżał się do moich ust. Gdy był już dostatecznie blisko, objął dłońmi moją szyję, chowając kciuki w zagłębienia tuż pod uszami. Ucałował kącik ust, by w końcu delikatnie wpić się w moje wargi swoimi. Padało coraz mocniej, ale ja nie zwracałam już uwagi na nic, poza jego dotykiem. Muskał moje usta, a ja oddawałam pocałunek. Delikatnie przygryzł moją wargę, na co ja rozszerzyłam usta. Wykorzystując tę chwilę nieuwagi, wsunął mi język do buzi. Nie zaprotestowałam, tylko pomasowałam go swoim. Masowaliśmy je sobie nawzajem, co chwila robiąc sobie przerwy na złapanie oddechu. Po jakiejś długiej, długiej chwili niechętnie się od siebie oderwaliśmy, a wtedy on, zupełnie niespodziewanie, objął mnie w pasie, przyciskając do siebie. Nieco zaskoczona przytuliłam się do niego mocno. Deszcz w dalszym ciągu mocno padał. I stałam tak w jego ramionach, zastanawiając się, jak wiele dziewczyn marzy o chwili takiej jak ta.
Słusznie - pomyślałam. - Jest o czym marzyć.
WIECZOREM
Jedliśmy kolację i wtedy po raz pierwszy mogłam się przekonać o braku jakiegokolwiek wyrafinowania podniebienia głodnego Harry'ego Stylesa. Jak sam stwierdził: "Głodny facet to zły facet, a głodnemu facetowi niewiele potrzeba do szczęścia."... Więc zadowolił się zwykłym kurczakiem z frytkami. Ja tak samo. Zjadłam nawet szybciej od niego, a on patrzył tylko na mnie z podziwem. Od dziecka byłam żarłokiem i nie zamierzałam się tego przed nikim wstydzić. Po południu pogoda nieco się poprawiła, lecz gdy tylko wyszliśmy z knajpki, znowu zaczęło lać jak z cebra.
- To co robimy? - zapytałam.
- Proponuję tak. Do mojego hotelu jest stąd blisko. Pójdziemy tam i się wysuszymy. A jak przestanie padać, to odprowadzę cię do domu.
- Okej - odparłam krótko.
* * *
Przemoczeni do suchej nitki wpadliśmy do pokoju. Dał mi jakiś swój T-shirt i bokserki, a ja poszłam z nimi do łazienki. Zdjęłam mokre rzeczy i powiesiłam je na suszarce. Następnie wytarłam się do sucha ręcznikiem i założyłam na siebie jego ciuchy. Koszulka sięgała mi do połowy ud. Zaciągnęłam się jej zapachem. Pachniała Nim. Tego zapachu się nie da określić. Po prostu po samym powąchaniu jej mogłam stwierdzić, że to jego koszulka.
Wyszłam z łazienki. Harry, już przebrany, stał oparty o ścianę i bawił się telefonem. Gdy tylko mnie zauważył, uśmiechnął się szeroko, odkładając telefon na komodę i zmierzył mnie od stóp do głów, aż się lekko zarumieniłam.
- Do twarzy ci w moich ciuchach - stwierdził z zadowoleniem.
- Jak każdej dziewczynie w twoich ciuchach - wypaliłam bezmyślnie, lecz dopiero po fakcie zorientowałam się o własnej głupocie.
- Nie każdej dziewczynie pozwalam chodzić w moich ciuchach - powiedział i zrobił kilka kroków w moją stronę.
Po chwili dzieliły nas już tylko centymetry.
- A jakiej pozwalasz? - zapytałam cicho.
- Takiej, na której mi zależy - odparł i przesunął palcem wskazującym po linii mojej szczęki, kończąc na podbródku. Ujął go delikatnie i wpił się z zadziwiającą siłą w moje usta. Pod wpływem jego dotyku gorąco rozlało się po całym moim ciele. Zarzuciłam mu ręce na szyję i jeszcze bardziej pogłębiłam pocałunek. Odruchowo zaczął iść do przodu, a ja do tyłu. Aż poczułam za sobą łóżko i opadliśmy na nie.
Dobra, 8 minut przerwy. :) Przepraszam, że tak późno, ale obiecałam sobie, że nie dodam, dopóki nie zrobię wszystkiego do szkoły. I tak jeszcze nie zrobiłam, ale stwierdziłam, że kilka minut przerwy mi nie zaszkodzi. Serio. Od tego ołówka widzę wszystko na czarno - biało. ;3 Powinniście mnie ochrzanić, ale wybaczycie mi, prawda? Miałam kiepski dzień, a "nie kopie się leżącego", jak mawia mój tata. Żyć się odechciewa. Dostać (będę wulgarna) opierdol od Pani Dyrektor i nawet nie wiedzieć, za co. Ponoć jestem "pasożytem" i "wielką gwiazdą". Tak mi się zagotowało w środku, że do teraz boli mnie głowa. :/

Dobra, nie narzekam już. Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia, bo kolejny próg (2500) został wczoraj przekroczony. ♥

Następna część nie wiem, kiedy. Koło piątku, soboty bądź niedzieli. Powiem tak: w weekend będzie. ;) Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, zależy, jaki będę miała humor. :|

poniedziałek, 12 maja 2014

#11 Harry cz.2

Już. Już czułam jego rozgrzany oddech na wargach, lecz nagle on jakby się opamiętał i odsunął ode mnie. Otworzyłam oczy.
- Przepraszam - bąknął. - Nie wiem, co mnie napadło. Zazwyczaj nie jestem taki szybki i...
Przerwałam mu, kładąc dwa palce na wargach.
- Cii... Nic nie mów. Oboje daliśmy się ponieść. A teraz przepraszam, ale muszę odebrać.
Wyciągnęłam telefon z torby i odebrałam. Laura - przyjaciółka z Londynu. Chciała się spotkać. Chyba nie wiedziała, że mam wolne.
Rozłączyłam się i spojrzałam na chłopaka.
- Długo zostajesz? - zapytałam.
- Dwa tygodnie.
- To tak jak ja. Przepraszam, ale muszę już iść.
- Spotkamy się jeszcze?
- Jeśli chcesz...
- Chcę.
Wyciągnęłam z torby notes i zapisałam na kartce numer. Następnie wyrwałam ją i podałam mu.
Wstaliśmy z miejsca.
- To do zobaczenia, [t.i.]
- Do zobaczenia.
* * *
Zadzwonił. Jako rodowita mieszkanka Łeby postanowiłam pokazać mu trochę ciekawych miejsc. Na pierwszy ogień poszedł dom do góry nogami. No, było trochę śmiechu, jak nam obojgu błędnik oszalał. Zataczaliśmy się bez kropli alkoholu i jeden musiał przytrzymywać drugiego. Następnego dnia odwiedziliśmy park liniowy. Tam znowu głównie on się śmiał, a ja po raz pierwszy przekonałam się, jak bardzo moja koncentracja przy nim słabła. Nie po raz pierwszy odwiedzałam tenże park, ale po raz pierwszy tak kiepsko mi szło. No ale co ja poradzę na to, że widok Stylesa w białej podkoszulce i jego napinających się mięśni jest tysiąc razy ciekawszy od trasy, jaką miałam przejść? Po jakiejś godzinie wyszliśmy, a on nagle pochylił się nade mną.
- Wiem, że cię rozpraszałem - powiedział mi na ucho niskim głosem.
Zrobiłam się czerwona jak burak.
- Taa... Chciałbyś.
Uszczypnął mnie w bok, aż podskoczyłam.
- Przyznaj się, że ci się podobam.
- Skąd ta pewność?
- Inaczej nie pozwoliłabyś mi na to... - odparł i objął mnie w pasie.
Następnie delikatnie musnął wargami moją szyję. Po krótkiej chwili pochylił się jeszcze bardziej i przywarł do niej ustami.
- Harry, przestań. Ludzie patrzą - zaprotestowałam szeptem słabo.
Gorąco napływało do mojego ciała. Pomasował językiem skórę tuż obok ucha.
- Nie podoba ci się? - zapytał.
Zaczął czule i wilgotno obdarzać drobnymi pocałunkami moją szyję. Przymknęłam oczy, zwyczajnie poddając się przyjemności. Nagle poczułam, jak zasysa moją skórę, zostawiając na niej siny ślad. Odskoczyłam od niego jak oparzona, pocierając dłonią świeżą malinkę.
Pokazałam mu język.
- Palant!
- Masz rację - zgodził się ze mną ku mojemu zdziwieniu. - Jestem palantem. Jestem cholernym palantem, który na dodatek cholernie ci się podoba - powiedział i cmoknął mnie w nos.
A ja co? Nie zaprzeczyłam.
- No, ale chodźmy na obiad, bo zgłodniałem przez te "szaleństwa" - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - ...w parku liniowym - zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jesteś niemożliwy, wiesz?
- Wiem. I właśnie dlatego tak bardzo ci się podobam.
- Jest Pan zbyt pewny siebie, Panie Styles.
- Nie widzę, żeby to Pannie zbytnio przeszkadzało, Panno [t.n.].
I słusznie.
Szliśmy tak chwilę w ciszy.
- Co w planach na jutro? - zapytał nagle.
- Hmm... Dam ci jutro mały wycisk. Najpierw przejazd małą ciuchcią do Rąbki, potem płynięcie promem przez Jezioro Łebsko, następnie zwiedzanie Wyrzutni Rakiet, mały spacer Słowińskim Parkiem Narodowym na wydmy, potem po plaży, następnie powrót do wyrzutni, wejście na małą platformę widokową, potem powrót promem i ciuchcią tak około 14:00.
- Zawsze masz tak wszystko zaplanowane? - zapytał ze śmiechem.
- Nie zawsze. Ciebie na przykład nie da się zaplanować.
...bo nigdy nie wiem, kiedy cię najdzie ochota na zrobienie mi malinki.
- Fakt.
Gratulacje dla Wiktorii. Zgadła, że nie będzie żadnego pocałunku. ☺

MOJA WENA JEST KAPRYŚNA!!! Wczoraj, jak mnie napadła, to do 02:00 (w nocy!) siedziałam i pisałam. Hazza jest gotowy. Postaram się, żeby części pojawiały się nie dłużej niż co 2-3 dni. I teraz, jak na złość, jak mam pomysły, to brakuje mi czasu na pisanie. Dwa słowa: SZKO-ŁA. Albo raczej: SZKOŁA, SZKOŁA, SZKOŁA! W tym tygodniu piszę 5 prac pisemnych, z czego: 2 sprawdziany, 2-ie kartkówki i dyktando (z niemieckiego. Witajcie słówka!). No i jeszcze kochana Pani od polskiego (tu nie ma żadnego sarkazmu, naprawdę ją lubię) dołożyła nam dzisiaj felieton do napisania na czwartek. A najlepsze jest to, że muszę to wszystko zaliczyć na piątki, bo jest koniec roku i zaczyna się walka o świadectwo z paskiem. UMRĘ!!!

Dobra. Koniec marudzenia. Dziękuję za wszystkie komentarze i nowy rekord wyświetleń, których wczoraj było 82. Dziękuję! ;* ♥

A więc do zobaczenia około środy i trzymajcie kciuki, żebym jakoś zniosła ten Tydzień Kata (a właściwie to Dwa Tygodnie, bo następny też nie zapowiada się za ciekawie). Buziaki! :**

niedziela, 11 maja 2014

#11 Harry cz.1

Takie krótkie wyjaśnienie. Zastanawiałam się, kiedy umieścić akcję tego imagina. Z początku myślałam, żeby teraz, w maju, lecz jednak zależało mi na tym, żeby to opowiadanie było jak najbardziej realistyczne, więc postanowiłam, że akcja będzie się toczyła w początkach października (czyli mniej więcej około 6-7.), bo po pierwsze: wtedy chłopacy skończą trasę, a po drugie pogoda jesienią jest podobna do tej wiosennej, więc zbyt dużej różnicy nie ma. :)

No i jeszcze drugie wyjaśnienie. W pierwszej części tak tego nie widać, ale przyjmijmy, że Łeba to tak "średniowieczne" miasteczko, że niewiele osób zna tam Harry'ego i nikt go nie rozpozna. ;)

To tyle wyjaśnienia. Miłej lektury. =)

Perspektywa Harry'ego
Zszedłem na plażę, gdzie zdawało się nie być żywej duszy. Szedłem tak chwilę brzegiem morza. W oddali widziałem jakąś samotną kobiecą postać. Postać ta siedziała na kocu i czytała książkę, co chwila poprawiając blond włosy, które targał niesforny wiatr. Szedłem tak w jej kierunku. Sam nie wiedziałem dlaczego. Coś mnie do niej ciągnęło. Przez chwilę próbowałem sprowadzić się na ziemię myślami:
Styles! Opanuj się! A co, jeżeli cię pozna! Uspokój się!
...ale niewiele mi to dawało.
A co tam! Raz się żyje!
Perspektywa [t.i.]
Cholera jasna! - zaklęłam w myślach, kolejny raz poprawiając włosy.
Właśnie miałam się dowiedzieć, czyj trup znajdował się w wysadzonym laboratorium, gdy nagle usłyszałam męski głos tuż nad głową:
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziałam trochę niepewnie.
Zdziwiłam się nieco. Po pierwsze dlatego, że osoba ta mówiła do mnie w ojczystym języku, a po drugie dlatego, że nie znałam tej osoby, chociaż miałam dziwne wrażenie, jakbym gdzieś już ją widziała.
- Można się dosiąść?
- Jasne.
Usiadł na kocu naprzeciwko mnie. Przyjrzałam mu się bliżej, ale niewiele widziałam, bo jego twarz (w pochmurny dzień!) zasłaniały okulary przeciwsłoneczne i kaptur szarej bluzy.
- Jeżeli wolno zapytać... - odezwał się po chwili. - Nie jesteś stąd, prawda?
- Skąd ten pomysł?
- Za dobrze mówisz po angielsku. Masz zbyt brytyjski akcent.
Uśmiechnęłam się.
- Urodziłam się tutaj, ale jak miałam półtora roku rodzice przeprowadzili się do Londynu. Ty też nie jesteś stąd.
- Skąd ten pomysł? - zapytał, uśmiechając się szeroko i dopiero wtedy ujrzałam szereg jego idealnie białych zębów.
- Mówiłbyś po polsku.
- Fakt. Też jestem z Londynu.
Wyciągnęłam rękę w jego stronę.
- [t.i.].
Uścisnął ją, lecz nagle się zakłopotał.
- Ja... em...
- Co? Nie wiesz, jak masz na imię? - zaśmiałam się.
- Wiem, ale...
Wsunął lewą dłoń pod kaptur i potarł nią kark. Po chwili cofnął ją, a wtedy ja zauważyłam pewien drobny szczegół i chwyciłam ją. Przyjrzałam się bliżej. Widniał na niej czarny tatuaż w kształcie krzyża, który rozpoznałam od razu. Poczułam, jak moje serce nagle zaczyna łomotać niemiłosiernie. Krew szumiała mi w uszach, a ręce drżały. Spojrzałam mu w oczy. Po krótkiej chwili podniosłam trzęsące się ręce i powoli zdjęłam okulary zasłaniające jego oczy.
Nie! To mi się śni!
Odsłoniłam jego twarz i wtedy poczułam bezwład. Moja głowa zaczęła się robić niebezpiecznie ciężka.
- To... niemożliwe - wyjąkałam.
Moja głowa zaczęła opadać mimowolnie. Chłopak błyskawicznie objął mnie w pasie jedną ręką, drugą kładąc na czole.
- Nie, błagam. Nie mdlej.
Co było dalej? Nie pamiętam, bo odpłynęłam.
Obudziło mnie delikatne klepanie po policzku.
- Ej, [t.i.]. Obudź się. Błagam. Obudź się.
Ocknęłam się i otworzyłam oczy.
- Jezu! Jak się bałem!
Nie podniosłam się. Spodobało mi się leżenie bezwładną i wpatrywanie się w jego idealną twarz.
- Powinieneś być przyzwyczajony - odparłam z lekkim przekąsem. - Zapewne nie jestem pierwszą, która zemdlała na twój widok.
- Bo ja wiem... - zawahał się z uśmiechem. - Zazwyczaj piszczą i płaczą. Mdlejące rzadko się zdarzają.
Usiadłam na miejscu.
- Przepraszam.
- Nie masz za co - odparł. - W końcu niecodziennie widuje się Harry'ego Stylesa na polskiej plaży.
- No właśnie. Więc co sprowadza Harry'ego Stylesa w nasze skromne łebiańskie progi?
- No wiesz... Trasa się skończyła... Chciałem trochę odpocząć, reszta wróciła do Londynu. A poza tym... liczyłem na to, że uda mi się przekonać, czy Polki faktycznie są takie piękne. Ale, jak się okazało, "cudze chwalicie, swego nie znacie". Brytyjki też są całkiem całkiem - powiedział i delikatnie dotknął dłonią mojego policzka, który nagle zapłonął.
Czy mam to uznać za próbę flirtu?
- Całkiem całkiem? - zapytałam spod ściągniętych brwi.
- Są piękne -  odparł seksownie niskim głosem.
- To cię rozczaruję. W moich żyłach płynie stuprocentowa polska krew.
- Czyli jednak nie przesadzali, gdy o was mówili.
- Kto mówił?
- Wszyscy.
Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Dlaczego? Dlaczego ten moment musiał przerwać telefon? Dlaczego, do cholery?!
- Nie odbieraj - rozkazał łagodnie, delikatnie gładząc mój policzek.
- Mu-muszę - wyjąkałam.
Przesunął kciukiem po moich wargach.
- Proszę - szepnął, zbliżając swoją twarz do mojej.
Kręciło mi się w głowie, oddech przyspieszał. Mimowolnie przymknęłam oczy, czekając na pocałunek.
To opowiadanie to taki, ułożony w spójną całość, zbiór moich pomysłów co do miejsc, które zwiedziłam na ostatniej wycieczce. Ale nie tylko, bo pojawią się też miejsca, które widziałam, ale których nie zwiedziłam np. parku liniowego (chyba, bo aktualnie jestem na początku drugiej części, więc nie wiem co mi jeszcze przyjdzie do głowy w trakcie pisania) ;).

Czekam na komentarze. Liczę na Was! ♥

Szczerze nie mam pojęcia, kiedy następna część. Zależy to od dwóch czynników. Mianowicie: czasu i chęci. Pamiętajcie tylko, że chęci wzrastają wraz z liczbą komentarzy, więc... Chyba rozumiecie. ;)

P S Jak ten czas zleciał! To już 40 post! Dziękuję, że tak długo ze mną wytrzymaliście! ;p ♥

piątek, 9 maja 2014

Informacja

Długo się zastanawiałam, czy dodać tego posta, aż w końcu stwierdziłam, że ostatnio trochę się działo i chyba powinniście wiedzieć co i jak. :)
Zacznijmy od tego, że jestem już w domu. (Koniec odpoczynku, tableciątko! :D)
Kolejną rzeczą, jaką mam Wam do przekazania jest to, że... ZOSTAJĘ! Nie wiem, czy na zawsze, ale na pewno dam Wam znać, gdy coś się zmieni. ;) Jak to napisała mi przyjaciółka: "W życiu trzeba mieć jakiś cel". Moim celem jest rozkręcenie tego bloga i mam nadzieję, że mi w tym pomożecie, bo (jak powiedziała Marta) zbyt wielką radość sprawia mi publikowanie Wam moich prac, żebym tak po prostu z tego zrezygnowała. :)
Wyjazd do Łeby był całkiem inspirujący, z korzyścią dla mojej twórczości (nie licząc jednego NIBY nic nieznaczącego incydentu, od którego zrobiło mi się trochę przykro, ale nie wnikajmy). Mam dwa nowe pomysły (z czego jeden koleżanki) i powinny się tu w najbliższym czasie pojawić, chociaż szczerze, to nie mam pojęcia, kiedy z dwóch powodów:
Pierwszy - szkoła + zaczepisty kryminał zaczęty na wycieczce = brak czasu,
Drugi - nie wiem, czy części będę dodawała na bieżąco czy dopiero po zakończeniu całego imagina. ;)
A teraz, w związku z jednym z tychże pomysłów (moim) mam do Was dwa proste pytanka:
Czy macie coś przeciwko...
Po pierwsze: Hazzie (ostatnio czytaliście tutaj z nim wielopartowca i nie chciałabym, żebyście poczuli się znudzeniem czytaniem o nim),
Po drugie: +18 (nie obiecuję, bo ostatnio miało się pojawić w opowiadaniu nr 7, lecz najpierw dwa tygodnie je pisałam, a potem wycięłam, ale - jeżeli będziecie chcieli - postaram się)??? ;)
Wszystkim czytelnikom (w szczególności tym, którzy wytrwali do końca tego posta) serdecznie dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i wsparcie, bo są one niesamowicie ważne i gdyby nie one tego bloga z pewnością już by nie było. Jesteście kochani i czasami mam wrażenie, że na Was nie zasługuję i na te wszystkie pochwały skierowane do mnie. :*
♥♥♥♥

wtorek, 6 maja 2014

#10 Zayn cz.3 (ostatnia)

Otóż, zobaczyłam Zayna lejącego się zapamiętale z Jackiem - dryblasem z przeciwnej klasy. Nagle poczułam ścisk an sercu. Uprzedzam pytanie. Nie. Nie żałowałam go. Czułam rozgoryczenie i złość.
Obiecał! Obiecał, że z tym skończy!
Łzy wściekłości napłynęły do moich oczu. Bez słowa obróciłam się na pięcie i odeszłam. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Po 10 minutach drogi w wysokich szpilkach zaczęły mnie boleć stopy. Ale nie przejęłam się tym. Nie przejęłam się nawet tym, że szłam sama ciemną ulicą o 1:00. Nie bałam się. Byłam taka nabuzowana, że skopałabym tyłek niejednemu gwałcicielowi. Po kolejnych dziesięciu minutach znalazłam się w domu. Wykąpałam się, zmyłam resztki makijażu i położyłam na łóżku, wypłakując w poduszkę.
I po co to? Po co to wszystko? Czułe słówka, obietnice. Po co? Obiecywał. Obiecywał, że się zmieni. A ja co? Uwierzyłam! Naiwna kretynka!
Długo płakałam, a z każdą chwilą złość i rozgoryczenie wyparowywały, gdy tylko przed oczyma stanął mi obraz Jacka. Był sporo większy od Zayna. I zapewne silniejszy...
* * *
Następne kilka dni Malika ani widu, ani słychu. Krążyły różne plotki. Jedna z nich mówiła nawet, że wylądował w szpitalu. Nie mogłam się na niczym skupić, łapałam minusy na lekcjach, sprawdziany też nie "pisały się" najlepiej. Była środa. A ja już nie mogłam. Po szkole prawie pobiegłam do jego domu. Musiałam wiedzieć, co z nim. Musiałam. Zaczęłam natarczywie dzwonić i pukać do drzwi. Łzy płynęły po moich policzkach. Po chwili, która zdawała się być wiecznością, drzwi się otworzyły. Gdy tylko Go zobaczyłam, całego i zdrowego, łzy zaczęły jeszcze gęściej płynąć po moich policzkach.
- [t.i.], co się stało? - zapytał i przytulił mnie mocno.
- Malik, kretynie! - krzyczałam przez łzy. - Zabiję cię!
Wybuchnęłam płaczem, tuląc się do niego z całej siły.
- Cii... Spokojnie, [t.i.]. Już. Już jestem.
- Zayn... - jęknęłam.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Wpuścił mnie do środka i usiedliśmy na kanapie w salonie bardzo blisko siebie. W dalszym ciągu mnie obejmował.
- Co się stało, [t.i.]? Co się stało?
- Ty się stałeś, idioto!
Po chwili odsunęliśmy się od siebie, a on wyciągnął chusteczkę z pudełka i przetarł nią moją mokrą twarz.
- No. Już. A teraz powiedz, o co chodziło.
A ja nagle się speszyłam. Spuściłam wzrok.
- Nie było cię... - wyjąkałam.
- Martwiłaś się?
Nie odpowiedziałam. Tak. Martwiłam się. Nie przyznawałam się do tego, ale martwiłam się.
- To urocze - powiedział i ujął mój podbródek, zmuszając tym samym do spojrzenia sobie w twarz.
A ja dopiero teraz zauważyłam dwa całkiem spore rozcięcia i opuchliznę na jego górnej wardze i brwi.
- Nienawidzę cię - powiedziałam i delikatnie dotknęłam palcem opuchlizny, aż się skrzywił.
Cofnęłam dłoń, a on uśmiechnął się do mnie pobłażliwie.
- I, jak się domyślam, dlatego że mnie nienawidzisz tu przyszłaś?
- Tak. Dokładnie tak. Trafiłeś w samo sedno. Nienawidzę ciebie i nienawidzę tego, co do ciebie czuję.
- Dlaczego?
- Bo to jest złe. Nie powinnam.
- Bo ja jestem zły?
Przytaknęłam mu w duchu, ale na zewnątrz tego nie okazałam.
- Mogę się zmienić - stwierdził. - Dla ciebie - dodał z naciskiem.
- Hmm... - Przewróciłam oczami, udając zamyśloną. - Gdzieś to już chyba słyszałam...? Albo mi się zdaje tylko...?
- Nie, nie zdaje ci się. Słyszałaś to w sobotę na imprezie.
- No i co? I NIC. Wielkie gówno. Słowa rzucone na wiatr. Kłamstwa.
Nagle znowu poczułam to ukłucie w sercu, które wywoływało napływ słonej cieczy do oczu.
- Nie kłamałem. [t.i.], o czym ty mówisz?
- Jak to o czym? - Starłam łzy, które zebrały się w moich oczach, żeby nie spadły. - Kłamałeś. Nie zmieniłeś się. Znowu wdałeś się w bójkę. Dlaczego? Dlaczego, Zayn?
Zacisnął szczękę.
- [t.i.], jestem jaki jestem i nie będę słuchał niewybrednych żarcików na twój temat.
Na moment się zawiesiłam.
- Czyli...?
- Tak, [t.i.]. Pobiłem się o ciebie.
- Ja... nie wiem, co powiedzieć...
- Może tylko tyle, że już się nie gniewasz - zaproponował i przysunął się do mnie na kanapie, chwytając moją dłoń.
- Nie wiem, Zayn. To nie jest proste. Okłamałeś mnie.
- [t.i.], proszę. Nigdy mi na żadnej dziewczynie tak nie zależało. Nigdy o żadną dziewczynę nie pobiłem się z kimś silniejszym ode mnie. Dlatego proszę cię. Wybacz mi.
Ostatnie łzy spłynęły po moich policzkach. Starł je dłonią delikatnie.
Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
- Wygrałeś chociaż? - zapytałam cicho.
Uśmiechnął się.
- Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie.
Usiadłam mu na kolanach, zarzucając ramiona na szyję.
- Obiecaj, że nigdy więcej tego nie zrobisz.
- Obiecuję.
Delikatnie pocałowałam go w policzek i przytuliłam się do niego.
- Dotrzymaj obietnicy, a może kiedyś ci wybaczę - powiedziałam cicho.