wtorek, 31 marca 2015

#31 Harry cz.11 (ostatnia)

„How does it feel to leave me this way,
When all that you have’s been lost in a day?”

Kolejna kobieta usiadła obok mojego łóżka.
- Dzień dobry, Ann.
Nie odpowiedziałam. Nawet nie spojrzałam na nią. Okręciłam głowę w drugą stronę, wlepiając wzrok w okno.
- Nazywam się Caroline Martens. Jestem psychologiem. Przysłano mnie tutaj, ponieważ wiemy, że zostałaś zgwałcona…
Spojrzałam na nią. W czym ona chciała mi pomóc? Nie cofnie czasu. Złych wspomnień też nie wymaże, a tylko to mogłoby mi pomóc.
- Jak się czujesz? - zapytała.
- Chcę do Harrego - odparłam. Jedyne zdanie, jakie wypowiadałam w ciągu ostatnich kilku dni. Nic więcej. Wszyscy wokół zaraz potem milkli, jakby on nigdy nie istniał. Nikt nawet nie był w stanie mi powiedzieć, czy on żyje. Nikt nie poruszał przy mnie tego tematu. Kobieta widocznie postanowiła zmienić taktykę.
- To twój chłopak? - zapytała.
Skinęłam głową.
- Zobaczę, co da się zrobić, ale musisz zacząć mówić, Ann. Powiedz, jak się czujesz.
- Chcę do Harrego - oznajmiłam uparcie.
- Dzisiaj masz urodziny, tak? - zapytała. - Wszystkiego najlepszego.
Łzy popłynęły po moich policzkach. Nie chciałam, do diabła, żadnych urodzin. Tym bardziej osiemnastych. Nie bez Niego.
Po kilkunastu minutach prób kobieta wyszła, a ja przekręciłam się na bok, roniąc łzy.
Okropnie się czułam. Co im się wszystkim stało? Co z nim? Może żyje i też tu leży, a ja nic nie wiem?
Podniosłam się. Był już późny wieczór, dlatego na oddziale została garstka lekarzy i pielęgniarek. Wyszłam na korytarz, chwytając ze sobą kroplówkę, którą podłączono do mnie, bo nie chciałam jeść. Chodziłam od sali do sali, ale nigdzie go nie było. Nagle usłyszałam za sobą przerażony krzyk pielęgniarki:
- Panno Stewart! Panno Stewart, nie wolno pani wychodzić z łóżka! - podbiegła do mnie.
- Ja tylko… chcę do Harrego - wyszeptałam, chwytając się mocno stojaka od kroplówki. Czułam się naprawdę słabo.
- Dobrze, zadzwonię do niego, ale niech pani wraca do łóżka, błagam.
- To on… to on żyje?
- Żyje. Nic mu się nie stało. Błagam, niech pani wraca do łóżka!


Wpatrywałem się bezradnie w sufit, leżąc na kanapie. Który to już dzień? Potarłem palcami brodę, czując lekkie ukłucia zarostu.
Nie miałem siły. Zabrakło mi jej nawet na odwiedzenie Ann. Moje własne tchórzostwo i egoizm mnie przerażały, a jednocześnie wiedziałem, że wyrzuty sumienia by mnie zniszczyły, gdybym zobaczył, co sobie przeze mnie zrobiła. Ścisnąłem powieki. Kocham ją, do cholery. Moje uczucia są proste. Dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane?
Przycisnąłem palce do kącików oczu na wysokości zatok, po czym obrzuciłem spojrzeniem stojące na komodzie różnorakie butelki alkoholi. Upić się znowu? Naprawdę jesteś aż tak słaby, Styles?
Nawet bardziej.
Przeniosłem wzrok na leżącą obok nich płytę, która od samego początku kusiła, nęciła, zachęcała…
Nie. Jeszcze nie.
Wypełniały mnie potworna pustka i samotność. Powoli od środka zabijała mnie świadomość, że prawie na zawsze straciłem kogoś, kogo kocham. Widocznie niszczenie wszystkiego, na czym mi zależy, było już wpisane w mój charakter.
Spojrzałem na ekran telefonu.
11. października – jej osiemnaste urodziny. Niech to.
Chyba jesteś jej coś winien, Styles.
Pod wpływem impulsu chwyciłem płytę i włożyłem ją do laptopa.
Ona krzyczała, szarpała się i płakała, a on zrywał z niej ubranie i dotykał ją.
- Przestań… błagam cię… - łkała bezsilnie, a wtedy on zdjął spodnie.
Z hukiem zatrzasnąłem laptopa. Tego było dla mnie zbyt wiele. Rozpłakałem się jak dziecko.
- Ann… - powtarzałem jak w transie - przepraszam… Ann…
Podniosłem się z kanapy i wybiegłem z domu. Chciał jechać samochodem, ale byłem zbyt roztrzęsiony, żeby włożyć klucze do stacyjki, a co dopiero prowadzić. Pobiegłem. Wpadłem na oddział, na którym leżała dziewczyna, gdy nagle zatrzymała mnie pielęgniarka:
- Dokąd pan biegnie? Czas odwiedzin się skończył. Jak się pan nazywa?
- Styles… - wysapałem. - Harold… Styles…
Kobieta zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem od góry do dołu.
- Lepiej późno niż wcale, prawda, panie Styles? Ona i pół szpitala na pana czekały. Sala numer 10.
Pobiegłem w tamtą stronę.
- Harry… - rozpłakała się, gdy mnie zobaczyła.
Usiadłem obok niej, roniąc łzy.
- Dlaczego cię nie było? - szlochała. - Potrzebowałam cię… Słyszałam strzały… Harry, bałam się, że ty…
Chwyciłem jej dłoń, drugą ręką ścierając łzy z jej policzków.
- Przepraszm cię, Ann - szepnąłem, a następnie się rozpłakałem z myślą, że nie leżałaby tu, gdyby nie ja. - Przepraszam. Jestem tchórzem.
- Harry… - wychlipiała. - Kocham cię…
Rozkleiłem się do reszty. Tyle zła ją z mojego powodu spotkało, a ona mnie wciąż kocha… Mimo wszystko.
- Ann… - wydusiłem, chowając twarz w dłoniach. - Nienawidź mnie. Błagam. Nienawidź mnie tak, jak ja nienawidzę siebie.
- Próbowałam, ale nie umiem - odparła, poruszając drżącymi wargami. - Dlaczego ja się wtedy nie zabiłam? Ty mnie już nie chcesz…
- Ann, przestań. Nie mów takich rzeczy. Kocham cię. Do diabła z Butlerem; sukinsyn smaży się teraz w piekle. Powinnaś mnie znienawidzić, ale jeśli do tej pory tego nie zrobiłaś, to będę z tobą, dopóki to się nie stanie - wyszeptałem. Łzy same płynęły z moich oczu, ale wcale się ich nie wstydziłem.
Nie miałem już niczego oprócz niej i miłości, którą ją obdarzyłem. Wiedziałem, że będę się ich trzymał. Choćby nie wiem co.

„So I’ll never let you go, don’t you leave me lonely now?”

Cytaty pochodzą z tej piosenki, do której dodałam link. Przez bardzo długi czas nie mogłam się od niej uwolnić. Btw, kupcie mi ich płytę, pls. ♥
W związku z tym, że jest to ostatnia część tego (dość długiego) imagina, miałabym prośbę, żeby każdy, kto historię Harrego i Ann śledził, skomentował ten post. Ten jeden raz Was o to proszę. Spędziłam naprawdę długie godziny nad tym opowiadaniem. Zrewanżujcie się chociaż tak. ;_;
A następny Louis. W weekend. xo

sobota, 28 marca 2015

#33 Niall

Zaglądam do portfela, odliczając drobne za kawę. Jest 18:00 i spieszę się do domu. „Niall pewnie już się niecierpliwi. Jak ja mu wytłumaczę, że szef mnie zatrzymał, bo pracujemy nad specjalnym projektem? Będzie zły. Tutaj chyba tylko lasagne pomoże”, myślę, uśmiechając się pod nosem. Podaję kobiecie drobne za kawę, a ona pomrukuje coś niezrozumiałego pod nosem. Nie rozumiem tego nagłego ataku wrogości, ale dziękuję tylko za napój, po czym chwytam kubek i odchodzę od lady. Nagle moich uszu dobiega głos płynący z odbiornika telewizyjnego zawieszonego na ścianie:
— Zayn Malik – członek najpopularniejszego boysbandu na świecie – postanowił odejść z zespołu. Czy to początek końca One Direction? W opublikowanym na oficjalnym profilu na facebooku oświadczeniu czytamy: „Pragnę przeprosić fanów, jeśli ich zasmuciłem, ale muszę robić to, co podpowiada mi serce”…
„Co?!”, próbuję pozbierać własne myśli do kupy. „Zayn odszedł z zespołu? Czy to jakiś żart? Dlaczego ja nic nie… wiedziałam?”.
Wybiegam z kawiarni, po czym pędzę do domu. Mijam kolejnych ludzi, wszyscy patrzą na mnie jak na idiotkę. Wpadam jak burza do domu, krzycząc od progu:
— Niall!!! Niall, gdzie jesteś?! Niall!!!
Biegam po całym domu jak szalona, aż w końcu nieco spokojniej podchodzę do drzwi łazienki na piętrze. Pukam cicho do drzwi.
— Niall, jesteś tam? — pytam.
— Tak… — odpowiada.
— Mogę wejść?
— Nie… nie wchodź.
Na moment zapada cisza.
— Od jak dawna wiedzieliście? — mój głos jest cichy i niepewny, sama go nie poznaję.
— Uch… — wypuszcza powietrze z płuc. — Trochę… Obiecaliśmy, że nie powiemy… Koncert w Hongkongu… miał być ostatni…
Urywa, a ja wiem, że płacze. Wchodzę bez ostrzeżenia do łazienki i patrzę na siedzącego na sedesie blondyna: jego twarz jest cała czerwona, oczy zapuchnięte.
— Niall… — Podchodzę do niego, a on tuli głowę do mojego brzucha. Obejmuję go, całując jego włosy. Czuję zbierające się w kącikach oczu łzy. — Ale dlaczego? — pytam.
— Ponoć od dawna się nad tym zastanawiał… — odpowiada — ale bał się nam powiedzieć… Był przemęczony, ciągle chudł… do tego cała ta drama ze zdradą… Ja nie wierzę, że było mu aż tak źle… [t.i.]… — rozpłakuje się na nowo.
— Hej, Nialler! — Energicznym ruchem poburzyłam jego włosy. — Przecież on nie umiera! Odchodzi, ale nie umiera. Nadal będziecie kumplami, możecie się wciąż spotykać.
— Tu nie chodzi o mnie… — chlipi. — Zobacz to. — Odblokowuje ekran telefonu, po czym podaje mi urządzenie. Twitter. Przewijam timeline, czytając tysiące kolejnych, rozżalonych, pełnych bólu tweetów, przez co mi samej serce się kraje.
— Co ja mam im powiedzieć? — pyta bezradny.
Patrzę w jego czerwone, zapuchnięte oczy. To boli – widzieć jak płacze ktoś, kto znaczy dla mnie wszystko. Głaszczę dłonią jego rozgrzany policzek.
— Poczekaj — mówię. — Najpierw dojdź do ładu ze sobą, ochłoń, przemyśl to. Potem odezwij się do nich.
— Ale…
— Sh… — Pocałowałam delikatnie jego usta. — Wiesz, że chcę dla ciebie dobrze. Posłuchaj mnie.
Kiwa głową, podciągając nosem, po czym kładzie ręce na moich biodrach i przyciąga mnie do siebie.
— Dobrze, że mam ciebie — mówi. — Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
— Zginąłbyś, to na pewno — uśmiecham się. Na jego twarzy na ułamek sekundy wkradła się radość.
— Kocham cię… — szepcze, przykładając głowę do mojego brzucha.
— Ja ciebie też. Tak samo fani. Zrozumieją — odpowiadam, głaszcząc go po włosach.
Chyba nie muszę mówić, co stanowiło dla mnie inspirację do napisania tego imagina. Napisałam go, bo… chciałam sobie to wszystko poukładać. Pozwolił mi on pewne rzeczy zrozumieć, bo z początku miałam ogromny żal do chłopaków, że przez pierwsze godziny się nie odzywali. Oni potrzebowali Myślę, że każda z nas swoje już przebolała. Teraz każda/-y z nas powinna być taką [t.i.], która miała w tym imaginie znaczenie symboliczne. W One Direction została teraz czwórka chłopaków, którzy też nas teraz potrzebują. Mam wrażenie, że połowa osób skupiła się teraz na Zaynie, zapominając o Louisie, Harrym, Liamie i Niallu, którym też musi być teraz ciężko. Wspierajmy ich.
Na koniec chciałabym dodać, że nie zamierzam przestawać pisać z Zaynem. Już chyba od stycznia ‘skrobię’ pewnego imagina z nim i myślę, że kiedyś go tu zobaczycie. Jego i… nie tylko jego. Fanfiction z nim też mam w planach. Na razie odległych, ale mam.
Dziękuję każdemu, kto przeczytał tę notkę, a gdybyście mieli jakieś sprawy, wszystkie tłajtery i maile znajdują się w moim profilu. Piszcie śmiało. xxx
PS. Na „Amnesii” po miesiącu wreszcie pojawił się nowy rozdział, więc gdybyście mieli czas i ochotę, to byłoby miło. ♥
PS.2 Harry pojawi się tak około wtorku-środy. ☺

piątek, 20 marca 2015

#32 Louis cz.1

Melbourne, 22. grudnia 2014
„Wszystko, o czym marzysz, znika, kiedy budzisz się ze snu” – logiczne, prawda? Nieświadomie przez 24 długie lata kierowałam się tymi słowami niczym życiowym mottem. Nigdy nie miałam jakichś wygórowanych marzeń czy planów; żyłam teraźniejszością, starając się robić wszystko najlepiej jak umiałam i nie oczekując od przyszłości zbyt wiele. Może dlatego udało mi się osiągnąć to, co chciałam. Zostałam pisarką kryminałów. Może nie znaną na całym świecie, ale posiadającą grono swoich stałych czytelników. Można powiedzieć, że odniosłam sukces, o którym [na szczęście] nie wiedzą nawet moi znajomi, gdyż udało mi się ukryć pod pseudonimem. Chytrze? Może trochę.
Sukces ma jednak swoją cenę i właśnie ją płacę. Siedzę jak ta idiotka, dwa dni przed świętami na lotnisku w Melbourne, bo samolot się spóźnia. Dwa dni temu miałam rozmowę z właścicielem wydawnictwa, a teraz prawdopodobnie nie wrócę na święta do domu. Świetnie.
Zamknęłam dziennik, po czym wrzuciłam go do torby podręcznej wraz z długopisem. Następnie opadłam bezradnie na oparcie twardego krzesła, pocierając opuszkami palców kąciki oczu. Ziewnęłam, spoglądając na zegarek. 21:00. W Londynie mają 11:00. Umieram.
Rozejrzałam się wokół. Zadbana pani z dwójką dzieci, jakiś zabiegany biznesmen, głos z megafonu informujący o kolejnych opóźnieniach, starsza kobieta, szum kółek różnych walizek, gwar rozmów, śmiechy dzieci… wszyscy zajęci własnymi sprawami. Życie toczyło się normalnym rytmem.
— Na jaki lot czekasz? — wtem usłyszałam męski głos.
Podniosłam głowę. Bluza z kapturem, na nosie okulary w ciemnych oprawkach, poważna mina.
—  Do Londynu z przesiadką w Kairze — odparłam.
Coś na kształt uśmiechu przebiegło po jego twarzy.
— Można na stronę? — zapytał.
— Jasne — odparłam, nieco zdezorientowana.
Wstałam i odeszliśmy na bok.
— Chodzi o to, że cholernie mi się do tego Londynu spieszy — wyjaśnił.
— Dziewczyna? — wymsknęło mi się bezwiednie.
— Nie, rozstaliśmy się pół roku temu — odparł, zaśmiewając się. — Ale spieszy mi się. Wynająłem prywatny samolot i…
— Rockefeller? — wtrąciłam.
— Możesz nie przerywać?
— Mogę.
— Dziękuję. Wynająłem ten samolot i szukam choć jednej osoby, która poleciałaby ze mną. Samemu mi głupio. Za nic nie będziesz musiała płacić. Tylko ze mną poleć.
Zmarszczyłam brwi.
— Tak po prostu? — zapytałam. — Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś terrorystą, dżihadystą, gwałcicielem czy mordercą? Nawet się nie znamy.
— Ehm… No… Przysięgnij, że nie zaczniesz mdleć, piszczeć ani płakać.
— A dlaczego bym miała?
— To zerówki — wyjaśnił, ściągając okulary. Spojrzałam na niego, po czym doznałam na nagłego olśnienia:
— Przecież ty jesteś…! — Zatkał mi usta dłonią, uniemożliwiając dokończenie.
— Tak, to ja — szepnął mi na ucho — Louis Tomlinson. A ty miałaś nie piszczeć. Już?
Pokiwałam głową, a wtedy odsłonił moją buzię.
— Więc jak? — zapytał.
— Um… zgoda.
— Cieszę się.
„Nie wierzę, że to się dzieje”.
~kilka godzin później~
Wyjrzałam przez okno, spoglądając na chmury. Tak naprawdę nie zachwycał mnie ten widok, może przez lekki lęk wysokości, ale zawsze lepsze to niż patrzenie na Louisa Czystą Perfekcję Tomlinsona siedzącego obok. Jego bliskość przyprawiała mnie o szczere zakłopotanie.
— Pogadamy? — zapytał nagle. Spojrzałam na niego zdziwiona. — No co? Nieprzyzwyczajony do takiej ciszy jestem.
— Pierwszy raz sam?
— Pierwszy raz w takiej sytuacji. A ty mi się nawet nie przedstawiłaś.
Uścisnęłam przelotnie jego dłoń.
— [t.i.] [t.n.].
— Czym się zajmujesz?
— Um… Piszę.
— Co?
— Książki. — Nagle spojrzałam na jego torbę podręczną, a raczej na wystający z niej egzemplarz. Wyciągnęłam go.
— Co? — zapytał skonsternowany.
— Wiesz, kim tak naprawdę jest Samantha Jones? — Wskazałam na autorkę.
— Nikt nie wie — odparł. — Jedna wielka zagadka. Tylko tyle o niej piszą, że jest młoda i za parę miesięcy robi doktorat z psychologii kryminalistyczno-śledczej. I pisze zajebiste kryminały. Po całym mieście zapieprzaliśmy z Zaynem po księgarniach. Mamy nawet specjalną półkę z jej książkami. Zaraz. A dlaczego pytasz? — Spojrzał na mnie, a ja uśmiechnęłam się. — Nie. Nie gadaj to ty? O Boże. Mogę ci zrobić zdjęcie? Proszę! Zayn mi nie uwierzy! Ja nie mogę… Samantha Jones!
— Nikomu nie mów — uciszyłam go. — Chcę pozostać anonimowa, proszę.
— Okay… — odparł zrezygnowany. — A podpiszesz mi się chociaż?
— Nigdy tego nie robiłam…
— Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Podał mi długopis, a ja złożyłam podpis na pierwszej stronie jego książki.
— Wow, ja po prostu nie wierzę — zachwycał się.
— Przestań — jęknęłam, rumieniąc się. — Nie jestem przyzwyczajona do… takich sytuacji.
— Ja też — odparł, zaśmiewając się. — Zazwyczaj mnie traktują jak idola. Teraz to ja spotkałem swoją idolkę.
Zaczerwieniłam się.
Louis
Wszystko stało się bardzo szybko: kilka godzin lotu, swobodne rozmowy o głupotach, potem głos kapitana o awarii, wstrząsy, a potem spadek. Niewiele potem pamiętałem, jedynie okropny ból, jakbym uderzył się czymś w głowę.
Gdy się ocknąłem, poczułem coś wilgotnego i lepkiego na skroni.  Przetarłem palcami. Krew. Z cichym jękiem wyprostowałem się na siedzeniu, łapiąc się za głowę. Ała. Wyciągnąłem z kieszeni chusteczkę i przyłożyłem ją do rany na swoim czole, tamując krew, po czym rozejrzałem się.
„[t.i.]. Co z [t.i.]?”
Spojrzałem na nią. Leżała w dziwnej pozycji na fotelu, a z jej rany na głowie, tak samo jak z mojej, płynęła krew. Szybko odpiąłem jej pasy i chwytając pod boki, przeniosłem na pokład samolotu. Sprawdziłem jej oddech i puls. Wszystko było w porządku, oprócz tego, że nie odzyskiwała przytomności. Zostawiłem ją tak na chwilę i udałem się do kokpitu. Dwóch kapitanów i stewardessa leżeli na podłodze z dosłownie zmasakrowanymi głowami. Ich wnętrzności dosłownie pływały po wykładzinie. Odwróciłem się, zasłaniając usta dłonią, bo zrobiło mi się niedobrze. Zamknąłem drzwi i pobiegłem do [t.i.]. Wziąłem ją na ręce i wyniosłem z samolotu. Rozejrzałem się.
„Co to, jakaś dżungla? Bez jaj”, pomyślałem.
Otaczały mnie wysokie drzewa, wokół było duszno i gorąco, a po zadarciu głowy w górę zauważyłem spore chmury, które zwiastowały porządną ulewę.
Ja pierdolę, to jakaś komedia. Las deszczowy?
Wszedłem z dziewczyną z powrotem do samolotu, żeby schować się przed ulewą. No pięknie.
Witam Was tego jakże pięknego dnia, gdy nie tylko pogoda, lecz także i kalendarz, wskazuje na to, że już wiosna; cała Polska miała okazję podziwiać częściowe zaćmienie słońca; a do mojego anglisty nadal nie dociera, że zapamiętanie zwrotu „strome wzgórza” przekracza moje możliwości intelektualne. Z serii: „Życie gimbusa”. :D
Pod ostatnim postem kiepsko było z tymi komentarzami i nie liczę na to, że się poprawi, bo wiem, że to jest beznadziejne. ;_; Zresztą róbcie jak chcecie. Komentujcie albo nie. Coraz mniej mi zależy. Pisanie to moje hobby, ale bez publikowania przeżyję.
Pozdrawiam wszystkich, którzy tu jeszcze są i którym zależy może nawet bardziej niż mnie. Dziękuję. xx

sobota, 14 marca 2015

#31 Harry cz.10

* * *
- Harry, idź pod ten prysznic! - zbeształam go, śmiejąc się, kiedy coraz mocniej mnie do siebie przyciągał, całując w szyję.
- Może pójdziesz ze mną? - szepnął kusząco.
- Zaraz zacznie się mój ulubiony serial, więc wybacz, ale nie - odparłam, chichocząc, po czym odsunęłam się od niego.
- Co to ma być! - fuknął, wyraźnie niezadowolony, ponownie przyciągając mnie do siebie. - Serial ze mną wygrywa? Niedoczekanie jego!
- Harry, wróciłeś z siłowni… - powiedziałam. - Wiesz, że cię kocham, dlatego proszę cię, idź pod prysznic, zrelaksuj się, a ja wybiorę w tym czasie film. Okay?
- Okay - mruknął, po czym pocałował mnie w szyję, mocno zasysując moją skórę, dlatego go odepchnęłam.
- Dosyć tych malinek - zaprotestowałam.
Wyszłam z jego pokoju, kiwając ze śmiechem głową.
Sheilia to prawdziwy skarb, pomyślałam, po czym uśmiechnęłam się, mając przed sobą perspektywę spędzenia z Harrym całej piątkowej nocy, a potem jeszcze soboty u niego w domu. Usiadłam na kanapie, włączając telewizor i wsłuchując się w szum wody z łazienki, gdy nagle zadzwonił jego telefon stacjonarny. Początkowo zignorowałam uporczywe dzwonienie, ale po chwili się poddałam. Zdębiałam, kiedy usłyszałam damski, piskliwy głos w słuchawce:
- Cześć, kochanie. Powiedz mi. Nie zostawiłam u ciebie może tych moich srebrnych kolczyków pod poduszką? Nigdzie nie mogę ich znaleźć, a wiesz, że to moje ulubione.
Przez chwilę pomyślałam, że to jakiś żart albo cholerna pomyłka, ale moje wątpliwości rozwiały się wraz z kolejnymi zdaniami wypowiadanymi przez kobietę:
- Harry? Jesteś?
- Kto mówi? - zapytałam.
- Ach, ty jesteś pewnie tą dziewczyną… - westchnęła, po czym rozłączyła się.
Usiadłam na kanapie, kuląc się.
O co w tym wszystkim chodzi?, zadawałam sobie w myślach pytanie bez odpowiedzi. Byłam roztrzęsiona i bezradna. Czekałam na Harrego z naiwną nadzieją, że on mi to jakoś wszystko wytłumaczy. Pierwsze łzy popłynęły po moich policzkach, kiedy wszedł do salonu.
- Co się stało? - zapytał, siadając obok.
- Ty mi powiedz - odparłam. Wstałam z miejsca i zaczęłam z siebie wyrzucać kolejne słowa: - Powiedz mi, kim jest kobieta, która zostawia srebrne kolczyki pod twoją poduszką. Dzwoniła przed chwilą.
- Ann - podszedł do mnie - to jakaś pomyłka. Błagam cię. Przecież nigdy bym…
- Zostaw mnie! - odepchnęłam go, kiedy chciał mnie dotknąć. - Dlaczego więc, do cholery, ta dziewczyna Harrego szukała, co?! Jak mi to wytłumaczysz?!
- Ann, do diabła, to jakaś pomyłka! Nie znam żadnej dziewczyny! Ciebie kocham!
- Nie wierzę ci! - warknęłam, uderzając go nadgarstkiem w pierś. - Nie wierzę! - mój głos był coraz słabszy, z oczu płynęły łzy.
Uderzałam go w tors i szarpałam się z nim, dopóki nie złapał mnie tak mocno, że nie byłam w stanie się ruszyć.
- Ann, do cholery! Przecież mówię, że nic nie zrobiłem! - wydarł się, a ja sparaliżowana strachem patrzyłam mu w oczy, w których widziałam dawne demony. Łzy płynęły. Spuściłam głowę, ściskając powieki w obawie przed uderzeniem.
- Ann, przepraszam. - Dłonią starł łzy z mojego policzka. - Nie chciałem cię wystraszyć, nie bój się.
Puścił mnie, a wtedy wybiegłam z jego domu, zanosząc się płaczem.
Wszystko mi się waliło. Nie mogłam wrócić do domu, pokłóciłam się z Harrym, do tego na moje bezpieczeństwo czyhał jakiś psychopata – były dealer mojego (byłego?) chłopaka. Kurwa, pięknie.
Długo płakałam, idąc w stronę domu Sheili, gdy nagle usłyszałam głos swojego nauczyciela wf-u:
- Podwieźć cię gdzieś?
Siedział w samochodzie z uchyloną szybą i spoglądał w moim kierunku.
- Nie… trzeba… - odparłam, podciągając nosem.
- Dokąd idziesz?
- Do… koleżanki…
- Jaka to ulica?
Podałam nazwę, a wtedy się rozpromienił.
- Właśnie tam jadę. Wsiadaj.
Posłuchałam. Może dlatego, że nie marzyłam już o niczym innym, jak o tym, żeby przytulić się do przyjaciółki i wyżalić jej się.
Jechaliśmy w bezwzględnej ciszy. Bałam się nawet płakać.
- Kłótnia z chłopakiem? - zapytał mężczyzna.
- Tak jakby - odpowiedziałam, gdy nagle zorientowałam się, że nie jedziemy w stronę domu Sheili, lecz w zupełnie odwrotnym kierunku.
- Gdzie pan jedzie? - spytałam. - Dlaczego pan nie skręcił? Proszę pana!
- Zamknij się, Ann - warknął mężczyzna.
- Gdzie mnie pan wiezie? - krzyknęłam. - Chcę wysiąść!
- Zamknij się, powiedziałem! - uciszył mnie, a wtedy w oczy rzucił mi się jego tatuaż i to, co mówił Harry o Butlerze: „Na lewej dłoni, w okolicach knykci ma tatuaż w kształcie błyskawicy. Po tym go poznasz”.
- Nie jesteś panem Jacobem! - krzyknęłam. - Nie nazywasz się tak!
- Brawo, Nobla dostaniesz. A teraz się zamknij z łaski swojej - syknął, a wtedy umilkłam. Ogarniała mnie coraz większa panika. Nagle przypomniałam sobie o telefonie schowanym w kieszeni kurtki. Na wyczucie odblokowałam go i wybrałam numer Harrego.
- Komórka - warknął mężczyzna, wyciągając w moją stronę dłoń.
- Nie mam - skłamałam.
- Dobrze wiem, że masz, więc nie ściemniaj i dawaj ten zasrany telefon.
Posłusznie podałam mu urządzenie, modląc się, żeby szatyn odebrał.

Kiedy zobaczyłem numer Ann na wyświetlaczu, prawie podskoczyłem. Odebrałem z myślą, że chce się pogodzić, ale wtedy usłyszałem głos Butlera:
- Zamknij się, mała, bo naprawdę mnie wkurwiasz. Za chwilę wsadzę cię do bagażnika i zaknebluję.
Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa. Zabiję tego skurwiela. Zabiję. Jak ja mogłem pozwolić Ann wyjść? Jak mogłem? Jestem idiotą.
- Masz tu numer Stylesa? - nagle usłyszałem głos Butlera. - Zadzwoń do niego.
Gdy moich uszu dobiegł niespokojny oddech dziewczyny, wtedy zacząłem szeptać do słuchawki:
- Kochanie, niczego się nie bój. Znajdę cię, przysięgam. Kocham cię.
- Harry? - odezwała się, a wtedy Butler wyrwał jej urządzenie.
- Mam twoją małą, Styles. Nie chcę od ciebie niczego, więc nawet nie proponuj żadnej kasy, bo wiesz, że nie na tym mi zależy. Sprawdzaj tylko uważnie skrzynkę pocztową. Wkrótce podeślę Ci filmik z ciekawym nagraniem.
- Puść ją, ty skurwielu! Ona niczego nie zrobiła!
- I tu się mylisz, Styles - odparł, po czym rozłączył się.
Wstałem i zacząłem nerwowo krążyć po pokoju.
Cholera, cholera, cholera… Co ja mam zrobić? Gdzie on ją wywozi?
* * *
Leżałam na podłodze, nie mając siły się podnieść. Byłam naga, bezsilna i brudna. Słone łzy płynęły po moich skroniach na podłogę. Przed chwilą właśnie zostałam brutalnie zgwałcona przez tego psychopatę, który dodatkowo wszystko nagrywał. W głowie lawirowały mi jego słowa: „No, uśmiechnij się, skarbie, do Harrego”, „Nie podoba ci się?”. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby…
Po dłuższej chwili wstałam i narzuciłam na siebie resztki ubrań, jakie mi pozostały. Skuliłam się, łkając. Nigdy nie czułam się bardziej brudna i niechciana. Myślałam o Harrym i o tym, że po tym wszystkim już mnie nie dotknie. Kawałek szkła leżący w kącie kusił coraz bardziej. Podeszłam do niego na czworakach i chwyciłam go, upadając na pośladki. Wtedy zobaczyłam mamę.
- Już niedługo się spotkamy - szepnęłam, wykonując pierwsze nacięcie. Zdziwiłam się, bo nie poczułam niczego poza szarpnięciem i lekką ulgą. Cięłam, aż w końcu zaczęło mi brakować miejsca, dlatego przeniosłam cięcia na drugą rękę.
Patrzyłam na strużkę krwi płynącą po zimnej i brudnej podłodze, obserwując, jak wraz z nią uchodzi ze mnie świadomość tego, co się dzieje wokół. Modliłam się tylko o to, żeby umrzeć, nim On wróci. Nie wyobrażałam sobie przeżywania po raz drugi tych wszystkich okrucieństw. Brutalny gwałt, film… W uszach szumiały mi jego słowa: „To ja wynająłem tę laskę, żeby zadzwoniła i udawała jego kochankę. On cię naprawdę kochał, ale to nie ma już znaczenia, bo nigdy więcej cię nie zobaczy. Chyba że na nagraniu”.
Usłyszałam kroki płynące zza zaryglowanych drzwi, dlatego w panice wykonałam kolejne nacięcia, dosłownie rozszarpując swoje nadgarstki znalezionym kawałkiem szkła, aż osunęłam się bezwładnie na ziemię. Skąd mogłam wiedzieć, że wtedy właśnie przyszła pomoc?

Od jakichś piętnastu minut chodziłem po opuszczonych magazynach. Nie mogłem mieć pewności, że to tam ten sukinsyn wywiózł Ann, ale uznałem, że lepsze to niż siedzenie bezczynne w domu.
- Ann! - krzyczałem. - Ann, tu Harry! Jesteś tutaj?
Nagle moich uszu dobiegło ciche, jakby bezsilne pukanie zza masywnych metalowych drzwi.
- Harry, tu. Tu! Przepraszam…
Otworzyłem drzwi bez trudu, bo były tylko związane. To, co zobaczyłem, przeraziło mnie.
Moja mała Ann… Moje życie… leżała na podłodze w kałuży krwi, płynącej z jej podciętych żył. Jej blada skóra błyszczała potem, zbielałe wargi były rozchylone, powieki uchylone. Ubranie, które miała na sobie, wyglądało na okropnie postrzępione i wymięte. Podbiegłem do niej, urywając kawałki jej koszuli, które następnie owinąłem mocno powyżej jej nadgarstków, tak by krew nie płynęła.
- Ann, kochanie. Nie odpływaj - poklepałem ją po policzku. - Nie odpływaj.
- No proszę, proszę - usłyszałem głos Butlera. - Styles we własnej osobie. A mała widzę, że sama się załatwiła. Jak miło. Oszczędziła mi roboty.
- Ty skurwysynu! - Poderwałem się, chwytając go za szmaty i przyciskając do ściany.
- Mówiłem, że cię zniszczę, Styles - oznajmił ze zwycięskim uśmieszkiem satysfakcji. - Ta mała była lepsza niż przypuszczałem. Nieźle ją podszkoliłeś. A teraz się odsuń łaskawie, bo mi koszulę pognieciesz.
Nagle poczułem coś twardego przy boku. Pistolet. Kurwa.
Spojrzałem na zakrwawioną Ann, a wtedy jak gdyby coś na kształt bladego uśmiechu zamajaczyło na jej zbielałych wargach.
Wszystko było mi już jedno.

Słyszałam krzyki, odgłosy bójki, następnie dwa strzały. Dwa krótkie huki. A potem? Potem ogarnął mnie spokój… Błogi spokój, w którym nie było żadnego gwałtu, filmu, opuszczonych magazynów czy Butlera. Spokój.
Zaskoczeni? No przyznam szczerze, że sama nie miałam w planach tego, żeby Butler okazał się być wf-istą Ann. Po prostu za dużo się ten wf-ista w rozmowach Harrego i Ann przewijał. :D
Dzisiaj doszłam do wniosku, że 1D's everywhere. ;D Byłam na Drzwiach Otwartych w Ekonomiku i pierwsza piosenka, jaką puścili, to WMYB. Haha. :D
Dziękuję za te ponad 58 000 wyświetleń. ♥ Sgownjosnso. *.*
PS. Będę niedobra i następnym postem nie będzie ostatnia część tego, tylko pierwsza część czegoś nowego (Louisa). ;)
Do “przeczytania” za tydzień. xx

niedziela, 8 marca 2015

1. ROK

Jeśli nie czytaliście jeszcze 9. części Harrego, to odsyłam Was do poprzedniego posta. :)

Może na początek serdeczne życzenia z okazji Dnia Kobiet. Dużo uśmiechu. :))

Przechodząc do rzeczy, to... za jakieś trzy godziny minie dokładnie rok istnienia tego bloga. :') Świetnie mi się teraz wspomina ten czas. Jaki miałyśmy ubaw z przyjaciółką, zakładając go. :D To była zdecydowanie jedna z najbardziej spontanicznych rzeczy w moim życiu. ^^
W przeciągu tych 365 dni raz było lepiej, raz gorzej. Nie chcę tu nikogo wyróżniać, ale są osoby, które wspierały mnie szczególnie, za co bardzo im dziękuję. Tego bloga dawno by nie było, gdyby nie Wy. ♥ Dziękuję też wszystkim tym, którzy są tu niedawna. Mam nadzieję, że zechcecie tu zostać. ;) ♥
Z tej okazji chciałabym zrobić małe podsumowanie, głównie dla siebie, żeby za jakiś czas tu wejść i sprawdzić tzw. “progres”. ;)
[wystarczy kliknąć “Czytaj więcej »”, żeby je zobaczyć, jeśli Was interesuje ;)]

sobota, 7 marca 2015

#31 Harry cz.9

* * *
Następnego dnia poszłam już do szkoły. Jak to Harry stwierdził – wśród ludzi sukinsyn nie uderzy. Czułam się naprawdę źle. Rozglądałam się niespokojnie na wszystkich przerwach i czasami naprawdę miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale wszystko tłumaczyłam swoją paranoją. Im bliżej końca lekcji, tym bardziej się dodatkowo denerwowałam. Może dlatego, że Harry uparł się, postanawiając po mnie przyjechać, co było równoznaczne z tym, że coś, co nazywałam świętym spokojem i niewyróżnianiem się z tłumu, miało się skończyć. Po lekcjach wyszłyśmy z Sheilą ze szkoły, po czym skierowałyśmy się na parking.
- To kiedy poznam wreszcie tego twojego księcia? - spytała, szturchając mnie w bok.
- On nie jest moim księciem - odparłam, chcąc ją uciszyć, bo już z daleka widziałam sylwetkę Harrego opartą nonszalancko o maskę samochodu. Ugh… Za przystojnie wyglądał w tym czarnym T-shircie. Połowa dziewczyn (okay, wszystkie) się za nim oglądała.
Tak, do diabła. Byłam zazdrosna.
- No jak to nie? Ma na imię Harry, tak? Książę Harry! - zaśmiała się z własnego żartu.
- Przestań - ucięłam. W uszach już słyszałam ten szyderczy śmiech Harrego.
- To on? Nie mów, że to on! - pisnęła, patrząc na niego.
- Cicho bądź. Cicho - uciszałam ją błagalnie.
Podeszłam do Harrego niepewnie.
- Cześć - przywitałam się, delikatnie całując jego policzek. W jego oczach widziałam, że chciałby więcej, i nie macie pojęcia, jak bardzo wtedy u mnie zapunktował, że tego ‘więcej’ się nie domagał. On wiedział, że jestem jego; ja wiedziałam, że jestem jego. Nie potrzebowaliśmy się z tym obnosić.
- Przedstawisz nas? - spytała Sheila.
- Jasne. Harry, to jest Sheila – moja przyjaciółka. Sheila, to jest… Harry.
Uścisnęli sobie dłonie, a po krótkiej, przyjacielskiej pogawędce wsiedliśmy z Harrym do samochodu.
- Myślałem, że mnie ładniej przedstawisz - stwierdził Harry z wyrzutem, który starał się zamaskować nutą rozbawienia.
- Wiem, co masz na myśli, ale nie wiem, czy wolno mi się tym rzeczownikiem posługiwać.
- Dlaczego?
Wzruszyłam ramionami.
- Jeszcze nie nazwałeś mnie…
- Swoją dziewczyną?
Skinęłam głową.
- Nigdy nie byłem dobry w uczuciach, ale fakt, że spędziłaś w moim domu całą noc i nie uprawialiśmy seksu, chyba o czymś świadczy - stwierdził, po czym pocałował mnie w nos.
- Nie wiem. Może tak - skwitowałam, przygryzając wargę, bo myślałam, że wyceluje gdzie indziej.
Popatrzył na mnie ze zwycięskim uśmiechem, jakby dziką radość sprawiała mu przewaga, którą właśnie zdobył. Podobało mu się to, że go pragnę.
Odwróciłam wzrok z zamiarem nie poddawania się emocjom, jak to zazwyczaj miało miejsce w jego obecności.
Minęło kilkanaście sekund, ale Harry nadal nie odpalił silnika samochodu, co mnie trochę zanieopokoiło.
- Dlaczego nie jedziemy? - zapytałam, spoglądając w jego stronę.
- Czekam, aż się na mnie rzucisz - szepnął mi do ucha z prawdziwym ukontentowaniem.
Dlaczego w tym samochodzie jest tak duszno?, pomyślałam.
- Spadaj - odpowiedziałam krótko.
- Jestem na dnie. Myślę, że niżej spaść się nie da - zaśmiał się.
Popatrzyłam na niego, a mój wzrok mimowolnie przeniósł się na jego wargi.
- Nie rzucę się na ciebie. Nie licz na to - wymamrotałam niepewnie.
- Och, czyżby? - Gwałtownie zbliżył się do mnie.
Zamknęłam jego twarz w dłoniach, łapczywie przyciągając jego wargi do swoich, i pocałowałam go namiętnie. Czułam, jak coraz bardziej kręci mi się w głowie. Tak, pragnęłam go. Mocno. W tamtym momencie. Natychmiast.
- Aż tak się stęskniłaś? - zapytał, wodząc językiem po moich wargach, przez co szybko zatraciłam zdolność normalnego oddychania, a co dopiero mówienia.
Gdy moje pragnienia zostały przynajmniej częściowo zaspokojone, odsunął się ode mnie, oblizując usta, a wtedy z zadowoleniem spostrzegłam, że jego płuca, tak samo jak moje, pracują w nienaturalnie szybkim tempie, i bardzo mi się to spodobało.
- Naprawdę nie jestem twoim księciem? - zapytał nagle, odpalając silnik.
Poczułam, że robię się mocno czerwona.
- Boże! Przestań! - krzyknęłam prawie, zakrywając twarz dłonią.
- No co? - zaśmiał się. - Chciałbym wiedzieć.
- Gadanie Sheili.
- Twój wf-ista lepszy? - spytał.
Miałam ochotę mu wykrzyczeć całą złość, jaka się we mnie wtedy zagotowała, ale zacisnęłam wargi i nie powiedziałam nic. Wiedziałam, że to będzie dla niego gorsza kara.
- Ej, skarbie. Żartowałem. Nie dąsaj się znowu - chwycił moją dłoń, ale ja nie odwzajemniłam jego uścisku. Obrzuciłam go tylko spojrzeniem spode łba, po czym ponownie wlepiłam wzrok w szybę.
- Annie, proszę cię.
Tak przez całą drogę. Nie działało na mnie nawet zdrobnienie mojego imienia i rozczulenie, z jakim je wypowiadał. Milczałam, ale on się nie poddawał i kiedy zaparkował przed moim domem, a ja próbowałam wysiąść, okazało się, że drzwi są zablokowane. Wbiłam się w fotel, składając ręce na piersi.
- Jak długo zamierzasz się gniewać? - zapytał.
Po raz kolejny wzruszyłam ramionami lekceważąco.
- No to posiedzimy tu, aż ci nie przejdzie.
Milczałam. Nie ugięłam się. Po dziesięciu minutach związałam włosy i oparłam głowę o zagłówek fotela, ignorując szelmowski uśmieszek, z jakim szatyn popatrzył wtedy na moją odsłoniętą szyję.
- Mam czas - powiedział, a wtedy spojrzałam na niego z zaciekawieniem - ale przecież zawsze możemy go jakoś lepiej wykorzystać… - wyszeptał, po czym jego dłoń znalazła się na moim kolanie i zaczęła sunąć po udzie w górę. Przyssał się do mojej szyi, przysuwając się do mnie tak blisko, jak to było możliwe w tej małej przestrzeni samochodu.
- Nic nie powiesz? - zapytał.
Mój ciężki, szybki oddech roznosił się w powietrzu. Kiedy znudziło mu się gładzenie mojego uda, przeniósł dłoń do mojego dekoltu i zaczął wsuwać ją pod mój biustonosz. Robiło mi się coraz słabiej.
- Harry, nie… nie tutaj… błagam… - wyszeptałam bezsilnie.
Oderwał się ode mnie. Moje serce łomotało jak oszalałe, policzki pałały, z trudem łapałam oddech.
- Przepraszam - szepnął, opierając czoło o kierownicę.
- Wejdziesz? - zapytałam.
- Nie, ja… Nie…
- Harry, ja chcę. - Chwyciłam jego dłoń. - Chcę z tobą.
Zacisnął szczękę, bijąc się z myślami.
- Nie wiem, czy… - wyjąkał.
- Ja ci ufam.
Przyjrzał mi się uważnie, po czym wyszliśmy z samochodu i pobiegliśmy w stronę drzwi. Wyjęłam klucz, lecz miałam poważne problemy z włożeniem go do zamka, a do tego Harry całujący moją szyję wcale mi w tym nie pomagał.
- Harry, nie mogę trafić! - zaśmiałam się.
- Och, jak mi przykro - westchnął, nie odrywając się ode mnie.
W końcu mi się udało i weszliśmy do środka. Byliśmy tak spragnieni, że już w przedpokoju zaczęliśmy się namiętnie całować, gdy nagle przerwało nam znaczące chrząkanie płynące z aneksu kuchennego. Mój brat.
- Może nas najpierw przedstawisz, zanim zaczniecie uprawiać seks na moich oczach? - zwrócił się do mnie.
- Jasne - odparłam, przewracając oczami.
- Idź przede mną - szepnął mi na ucho Harry.
- Dlaczego?
- Nie pytaj.
Cała czerwona podeszłam do Grega, a Harry cały czas chował się za mną. Gdy stanęłam w miejscu, zacisnął palce na moich biodrach, przyciągając mnie do siebie, a wtedy zrozumiałam jego problem.
- Harry – Greg. Greg – Harry - wydusiłam. Tylko na tyle było mnie stać.
Uścisnęli sobie dłonie i odeszliśmy, a wtedy Greg krzyknął za nami:
- Tylko nie gzijcie się za głośno! Nie jesteście tu sami!
Wbiegliśmy na górę, a następnie do mojego pokoju. Powoli i starannie zakluczyłam drzwi, po czym odwróciłam się. Szatyn siedział na łóżku, uśmiechając się. Poklepał się zachęcająco po udzie, a wtedy podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach, obejmując jego szyję.
- Niczym się nie denerwuj - wyszeptał, odgarniając włosy z mojej twarzy. - Ja się podenerwuję za ciebie. Nie spieszmy się. I zanim do tego dojdzie… powinnaś wiedzieć, że cię kocham, bo potem mi nie uwierzysz.
Chciałam coś powiedzieć, lecz wtedy jego wargi złączyły się z moimi. Poczułam dreszcze, kiedy opuszki jego palców przesunęły się wzdłuż lini kręgosłupa, docierając do zapięcia biustonosza.
To nie było zwykłe poddanie się emocjom i oboje doskonale o tym wiedzieliśmy. Każdy pocałunek znaczył więcej niż jakiekolwiek słowa. Każdy dotyk więcej niż czułe wyznania.
Może dlatego, że ważniejsze od słów są czyny. To po nich jesteśmy sądzeni.
I ta mina. “Powiedziała, że się ze mną nie umówi”, haha. :D
Ten tydzień sprawił, że stałam się typowym, zmęczonym 24/7, przesiadującym nad podręcznikami i Twitterem, chodzącym spać przed 23:00 oraz nie mającym absolutnie żadnych twórczych myśli nołlajfem, szarzakiem, kujonem (jak kto woli). Wczoraj dopiero moja twórcza półkula mózgu się ruszyła, bo coś zaczęłam, ale znając mnie, i tak wszystko wyląduje w koszu. W ogóle, to podziwiam moją wenę za to, że nie umarła i jakieś tam tchnienia z siebie wydaje. Może agonalne, ale zawsze.
Koniec mojego smęcenia. Jeśli macie ochotę – komentujcie. Jak nie, to nie. Nie zmuszę Was. Dlaczego ciągle to ja muszę być tą, której zależy na tym blogu?
Dziękuję wszystkim, którzy wysłuchali mojego gderania. Po prostu mam taki melanchonijny nastrój, co w połączeniu z moim życiowym pesymizmem daje kumulację, którą widzicie na górze.
Pozdrawiam wszystkich ciepło ze szczerą nadzieją, że Wasze życie jest lepsze/ciekawsze niż moje. ♥♥♥
PS. Obejrzałam Grey'a i moim zdaniem był w porządku, ale chyba za dużo szumu wokół niego powstało, bo każdy wyobraża sobie nie wiadomo co. Fajny film na wyłączenie na chwilę mózgu. :)

niedziela, 1 marca 2015

#31 Harry cz.8

Woho. *.* Dziękuję. ♥

(...) zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Usiadła na łóżku, podciągając stopy pod siebie, ja obok niej. Drzwi były zamknięte.
- Słucham - przerwała ciszę po chwili.
Nikt na świecie nie potrafi sobie wyobrazić, jak bardzo chciałem ją w tamtym momencie przytulić i upewnić się, że już jest bezpieczna.
- Ja… - zacząłem. - Może od początku… - Westchnąłem. - Kiedyś miałem normalną rodzinę. Mamę, tatę, siostrę… Wszystko było idealne, ale rodzinna sielanka się skończyła, kiedy wszyscy oprócz mnie zginęli w katastrofie lotniczej. Zostałem sam. Trafiłem do sierocińca, a gdy w wieku osiemnastu lat z niego wyszedłem, dopadło mnie złe towarzystwo. Skusiły mnie dziewczyny, łatwe pieniądze, dragi… Dragi… - Skrzywiłem wargi w ironicznym półuśmiechu. - Zacząłem ćpać. - Odsunąłem rękawy bluzy, pokazując blizny po wkłuciach. - Brałem, gdzie i ile się dało. Potrafiłem nie spać przez dwa tygodnie – taki naćpany chodziłem. Byle brać. Aż w końcu mnie złapali w jakimś sklepie z AGD, kiedy kradłem, żeby znowu kupić dragi i ćpać. Funkcjonariusz obiecał mi czystą kartę, jeśli wsypię resztę i sam się zgłoszę na odwyk. Tak zrobiłem. Wydałem ich, zdradziłem. Po roku wyszedłem z odwyku i przeprowadziłem się tutaj. Dostałem pracę jako mechanik. Jeszcze gdy byłem w sierocińcu, udało mi się skończyć szkołę zawodową. Myślałem, że najgorsze mam już za sobą, ale przeszłość do mnie wróciła. Dzisiaj pod moim domem… to był Butler - mój dealer. To jego dragi mnie zniszczyły. Przeze mnie posłali Butlera do więzienia. Widocznie go już wypuścili. Ann, on… on groził dzisiaj, że zrobi ci krzywdę… - Przeczesałem palcami włosy, kołysząc się nerwowo. - Nigdy mi na niczym nie zależało, a teraz pojawiłaś się ty… Butler miał rację. Jestem słaby. Zabiłbym się, gdyby coś ci się przeze mnie stało. W życiu się tak nie bałem. Masz prawo mnie znienawidzić, bo to ja sprowadziłem na ciebie to niebezpieczeństwo, ale proszę, nie skreślaj mnie. Zależy mi na tobie i nie chcę cię stracić.
Zamilkłem, a ona patrzyła tylko na mnie przeraźliwie smutnym wzrokiem.
- Potrzebuję czasu… - wydusiła po chwili. - Muszę to przetrawić.
- Rozumiem. Ale uważaj na siebie, proszę cię.
Podniosłem się, kierując kroki w stronę drzwi.
- Będę.

Wyszedł, a ja skuliłam się. Byłam wykończona tym wszystkim. Za dużo rewelacji naraz. Harry narkomanem? Jego dealer chcący mnie skrzywdzić? Niech to się okaże koszmarnym snem, błagam.
Wtem usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę.
Do pokoju weszła Madilyn i usiadła obok.
- Ten Harry to ktoś więcej, prawda? - spytała ostrożnie.
- Prawda jest taka, że sama nie wiem - wyznałam szczerze. - Mad, wierzysz w taką miłość od pierwszego wejrzenia do grobowej deski? - zapytałam. - To znaczy, nie do końca od pierwszego wejrzenia, ale… Wierzysz, że po jednym dniu można się zakochać? Myśleć o kimś całe dnie, czuć się przy tej osobie bezpiecznie, szukać jej bliskości… Myślisz, że to możliwe?
- Myślę, że prawdopodobnie przeżyłaś coś takiego. Zakochałaś się - stwierdziła i dopiero, kiedy wypowiedziała te słowa, dotarło do mnie, jak idiotycznie brzmią.
- On mnie rozkochał - wyszeptałam, walcząc z łzami. - Ja nie chciałam, ale uległam, a teraz… niech to szlag. Wszystko się pokomplikowało. Przez niego jestem nieszczęśliwa, ale tylko on może sprawić, żeby radość wróciła.
- Na tym to polega - kobieta uśmiechnęła się ciepło.
- Dlaczego to musi być takie skomplikowane? A niech to. W dwa dni wywrócił moje życie do góry nogami. Nienawidzę go.
- Nienawidzę czy kocham? - spytała, śmiejąc się.
- A czy jedno wyklucza drugie?
~*~
Ta noc była bardzo trudna. Wcale nie z powodu mojego rozstrojenia emocjonalnego. Jakiś wirus czy niestrawność mnie wzięła i pół nocy spędziłam w toalecie na klęczkach, stękając i wymiotując. Siedziałam na zimnych płytkach, bezsilnie opierając głowę o kafelki z jakimś dziecinnym przeświadczeniem, że gdyby tylko On był przy mnie i mnie przytulił, wszystko odeszłoby jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Sama jestem sobie winna, bo pozwoliłam mu wyjść. Znowu nawaliłam. Niech mnie ktoś nauczy kochać, bo chyba nie umiem.
Obudziłam się około 8:00, całkowicie wyczerpana. Nie poszłam do szkoły. Zostałam sama w domu. Zjadłam jakiś jogurt na śniadanie i przesiedziałam dwie godziny w dresie z laptopem na kolanach. Z transu przeglądania Twittera wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Kto tam? - spytałam z bijącym sercem.
- Harry. Otworzysz?
Poderwałam się z łóżka, odkluczając drzwi, po czym rzuciłam mu się na szyję.
- Co się stało? - zapytał, obejmując mnie mocno.
- Ty się stałeś, Harry. Ty się stałeś - odparłam, siłując się z płaczem.
Idiota, kurna, idiota.
Tęskniłam za tym idiotą.
- Boję się ciebie, ale bardziej się boję, kiedy cię nie ma, rozumiesz? - spytałam z wyrzutami. - Skoro już mnie wpakowałeś w to bagno, to mnie pilnuj. Jesteś mi to winien.
W powietrzu unosił się zapach jego skóry wymieszany z perfumami. Pachniał dokładnie tak samo jak podczas naszego pierwszego spotkania. A jednak inaczej.
Do diabła z tym wszystkim: z niebezpieczeństwem, strachem, jego przeszłością, Butlerem, a nawet tą niepewnością, czy warto. Tuliłam się do niego i niczego więcej nie potrzebowałam.

Objęła mnie jeszcze mocniej. Zacisnąłem ramiona na jej talii.
- Bałem się - wyszeptałem. - Nie potrafię być spokojny, kiedy… Jestem słaby.
- Przestań - odsunęła się ode mnie. - Jesteś silny. Udało ci się wygrzebać z niezłego bagna i wbrew pozorom wyszedłeś na ludzi.
- Wbrew pozorom? - zapytałem, kładąc dłonie na jej biodrach.
- Wbrew pozorom - odparła, zarzucając mi ręce na szyję.
- Wbrew pozorom… - Schyliłem się, by ją pocałować. Raz, drugi… Jeden dzień wystarczył, żebym stęsknił się za tym smakiem. Zaczęła się cofać, ciągnąc mnie przy tym w swoją stronę, aż opadliśmy na łóżko. Wiedziałem, do czego zmierza, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Jeszcze nie. Połaskotałem ją. Zachichotała. Śmiała się z każdą chwilą coraz głośniej i głośniej, aż w końcu przestałem.
- A ty nie powinnaś być w szkole? - zapytałem.
- Wymiotowałam w nocy - odparła. - Jakiś niestrawność pewnie. A ty nie w pracy? - zmieniła temat.
- Wziąłem półtora tygodnia wolnego. Muszę załatwić Butlera, problem w tym, że nie mam pojęcia jak.
- Policja? - zaproponowała nieśmiało.
Przekręciłem się na plecy, schodząc z niej.
- Policja - prychnąłem. - Policja gówno może.
- On mi groził - szepnęła, układając głowę na mojej klatce piersiowej.
Wplotłem palce w jej włosy, delikatnie rozczesując nimi pojedyncze kosmyki.
- Nie mamy dowodów - stwierdziłem. - Poza tym skurwiel mógłby mnie oskarżyć o pobicie, a nawet o próbę zabójstwa. Gdyby mnie wsadzili, wtedy na pewno nie byłabyś bezpieczna. Muszę załatwić to sam.
- Tylko nie zrób nic głupiego, Harry. Nie chcę cię stracić przez taką głupotę. Obiecaj mi to.
Zawahałem się.
- Obiecaj! - potrząsnęła moją dłonią błagalnie, patrząc w moje oczy.
- Obiecuję - uległem.
Zamierzałem dotrzymać tej obietnicy, choć tak naprawdę nie wiedziałem, czy będę w stanie w niej wytrwać.
Harry, Harry, Harry... *.*
Ta część z pozdrowieniami dla wszystkich, którzy kończą właśnie ferie. Wiem, co czujecie. Czwartą godzinę siedzę nad “Romeem i Julią” i już naprawdę rzygam tymi górnolotnymi porównaniami. xd A jutro kartkówka. ;_;
Tym razem nie ustalam żadnego progu. Jestem po prostu ciekawa, ile osób uszanuje mój czas spędzony nad tym postem. Naprawdę mnie to ciekawi. :)
Ten tydzień robię sobie ‘wolne’, więc następnej części spodziewajcie się koło weekendu. ♥
PS. Czy ktoś... ktokolwiek po przeczytaniu poprzedniej części (a zwłaszcza fragmentu, w którym Butler groził, że skrzywdzi Ann) pomyślał o tym fragmencie, który wkleiłam na początku pierwszej części? Taka drobna sugestia. ;)