Obudziłam się, leżąc na klatce piersiowej Louisa. Ocean szumiał głośno. „Jezu, co my tu robimy?”. Ziewnęłam przeciągle, wyprężając ciało. Usnęliśmy na plaży, na chłodnym piasku, który zaczynał się już nagrzewać. Słońce nieco różowiło się nad lasem, niebo było czysto błękitne. Rozejrzałam się dookoła, gdy nagle moją uwagę przykuła czyjaś postać schowana nieco w gęstwinie. Przestraszyłam się.
— Louis… — Szturchnęłam szatyna w bok, nie odrywając wzroku od tej postaci.
— Co jest, o co chodzi? — zapytał sennie.
— Zobacz tam. — Ledwo zauważalnie skinęłam podbródkiem w stronę postaci.
— Jezu, kto to? — ziewnął.
— Nie wiem. Chodź tutaj. — Machnęłam ręką na tę osobę. — Nie bój się. Chodź.
Z krzaków wyłoniła się przestraszona postać czarnoskórej kobiety, która nie wyglądała na starszą ode mnie. Jej źrenice były niesamowicie powiększone ze strachu.
— Nie bój się — zachęcałam ją. — Nie zrobimy ci krzywdy… Chodź. — Gdy podeszła wystarczająco blisko, zapytałam: — Do you live here? — Nie słysząc odpowiedzi, zadałam kolejne pytanie. — English? Do you speak English?
— Wioska… Tam… — Machnęła ręką daleko w las.
— Macie telefon?
Skinęła głową.
— Pokazałabyś mi gdzie? — zapytałam.
Pokiwała głową, że tak, po czym, patrząc na Louisa, powiedziała coś po swojemu.
— Przepraszam, nie rozumiem.
Zaczęła tupać nogą jakby w zamyśleniu.
— Wy… mąż?
Zakreśliła palcami serce w powietrzu.
— Nie, nie! — zaprzeczyłam energicznie.
— Spać razem. Mąż — oznajmiła pewnie.
— Nie. — Zaczerwieniłam się.
— Tak, mąż. Ja i ona – małżeństwo — wtrącił się Louis, wstając z miejsca i podając mi rękę. Podniosłam się, otrzepując spodnie od piasku. — Zaprowadzisz nas? — zapytał.
Kobieta pokiwała głową i zaczęła nas prowadzić.
— Jak mogliśmy nie zauważyć, że na wyspie, na której się znajdujemy, jest też wioska? — spytałam Louisa z wyrzutami.
— Nie wiem, kurw… kurde — odparł. — Przecież nie łaziliśmy po całej wyspie. Poza tym przez te chaszcze i tak trudno się przedrzeć.
— Wasze imiona? — zapytała nagle czarnoskóra, widząc, że atmosfera między nami zaczyna się psuć.
— Ja Louis. Ona [t.i.]. A ty?
„Umiem mówić”, przemknęło mi przez głowę.
— Ayo.
— Jak wy… — zagadnęła — być… tu?
— Nasz samolot. Rozbić się. — Gestykulował wymownie rękoma.
— Ała. — Kobieta skrzywiła się.
— To kiedy noc poślubna, kochanie? — zapytał szatyn, łapiąc mnie pod boki. Strąciłam jego dłonie.
— Po ślubie, skarbie — odpowiedziałam przesadnie słodkim głosem.
— Oficjalnie już jesteśmy po.
— A nieoficjalnie nie jesteśmy nawet przed.
— To wyjdź za mnie.
— Słucham?
— To, co słyszałaś. Wyjdź za mnie.
— Jakie romantyczne oświadczyny — fuknęłam. Nagle zatrzymał się i uklęknął. Czarnoskóra popatrzyła tylko na nas ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. — Co ty odwalasz? — zapytałam.
— Oświadczam ci się.
— Okay. — Założyłam ręce na piersi.
— [t.i.] [t.n.], znamy się jakieś… dwa i pół dnia. Niewiele mogę powiedzieć o tobie, ale na 90% kiedyś na poważnie ci się oświadczę, bo irytujesz mnie jak nikt inny, więc wróżę nam długą przyszłość. Toteż zapamiętaj ten moment, żebyś potem nie mówiła, że nie miałaś oryginalnych oświadczyn.
Uklękłam naprzeciwko niego.
— A pozostałe 10%? — zapytałam.
— Pozostałe 10 to wypadki losowe: śmierć jednego z nas, wojna nuklearna i tym podobne.
Ujęłam jego twarz w dłonie.
Cholera, serce wali mi jak młotem. Czuję, jak robię się czerwona, kiedy na mnie patrzy. Zakochuję się w tym idiocie. Czy on wie, co robi? Pocałowałam go. Czy ja wiem, co robię?
— Louis… — Szturchnęłam szatyna w bok, nie odrywając wzroku od tej postaci.
— Co jest, o co chodzi? — zapytał sennie.
— Zobacz tam. — Ledwo zauważalnie skinęłam podbródkiem w stronę postaci.
— Jezu, kto to? — ziewnął.
— Nie wiem. Chodź tutaj. — Machnęłam ręką na tę osobę. — Nie bój się. Chodź.
Z krzaków wyłoniła się przestraszona postać czarnoskórej kobiety, która nie wyglądała na starszą ode mnie. Jej źrenice były niesamowicie powiększone ze strachu.
— Nie bój się — zachęcałam ją. — Nie zrobimy ci krzywdy… Chodź. — Gdy podeszła wystarczająco blisko, zapytałam: — Do you live here? — Nie słysząc odpowiedzi, zadałam kolejne pytanie. — English? Do you speak English?
— Wioska… Tam… — Machnęła ręką daleko w las.
— Macie telefon?
Skinęła głową.
— Pokazałabyś mi gdzie? — zapytałam.
Pokiwała głową, że tak, po czym, patrząc na Louisa, powiedziała coś po swojemu.
— Przepraszam, nie rozumiem.
Zaczęła tupać nogą jakby w zamyśleniu.
— Wy… mąż?
Zakreśliła palcami serce w powietrzu.
— Nie, nie! — zaprzeczyłam energicznie.
— Spać razem. Mąż — oznajmiła pewnie.
— Nie. — Zaczerwieniłam się.
— Tak, mąż. Ja i ona – małżeństwo — wtrącił się Louis, wstając z miejsca i podając mi rękę. Podniosłam się, otrzepując spodnie od piasku. — Zaprowadzisz nas? — zapytał.
Kobieta pokiwała głową i zaczęła nas prowadzić.
— Jak mogliśmy nie zauważyć, że na wyspie, na której się znajdujemy, jest też wioska? — spytałam Louisa z wyrzutami.
— Nie wiem, kurw… kurde — odparł. — Przecież nie łaziliśmy po całej wyspie. Poza tym przez te chaszcze i tak trudno się przedrzeć.
— Wasze imiona? — zapytała nagle czarnoskóra, widząc, że atmosfera między nami zaczyna się psuć.
— Ja Louis. Ona [t.i.]. A ty?
„Umiem mówić”, przemknęło mi przez głowę.
— Ayo.
— Jak wy… — zagadnęła — być… tu?
— Nasz samolot. Rozbić się. — Gestykulował wymownie rękoma.
— Ała. — Kobieta skrzywiła się.
— To kiedy noc poślubna, kochanie? — zapytał szatyn, łapiąc mnie pod boki. Strąciłam jego dłonie.
— Po ślubie, skarbie — odpowiedziałam przesadnie słodkim głosem.
— Oficjalnie już jesteśmy po.
— A nieoficjalnie nie jesteśmy nawet przed.
— To wyjdź za mnie.
— Słucham?
— To, co słyszałaś. Wyjdź za mnie.
— Jakie romantyczne oświadczyny — fuknęłam. Nagle zatrzymał się i uklęknął. Czarnoskóra popatrzyła tylko na nas ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. — Co ty odwalasz? — zapytałam.
— Oświadczam ci się.
— Okay. — Założyłam ręce na piersi.
— [t.i.] [t.n.], znamy się jakieś… dwa i pół dnia. Niewiele mogę powiedzieć o tobie, ale na 90% kiedyś na poważnie ci się oświadczę, bo irytujesz mnie jak nikt inny, więc wróżę nam długą przyszłość. Toteż zapamiętaj ten moment, żebyś potem nie mówiła, że nie miałaś oryginalnych oświadczyn.
Uklękłam naprzeciwko niego.
— A pozostałe 10%? — zapytałam.
— Pozostałe 10 to wypadki losowe: śmierć jednego z nas, wojna nuklearna i tym podobne.
Ujęłam jego twarz w dłonie.
Cholera, serce wali mi jak młotem. Czuję, jak robię się czerwona, kiedy na mnie patrzy. Zakochuję się w tym idiocie. Czy on wie, co robi? Pocałowałam go. Czy ja wiem, co robię?
~*~
— To będzie fun — mruknął Louis pod nosem, wrzucając drobne do telefonu. — A… zadzwonimy sobie do Paula. Niech go orżną za międzykontynentalne. — Wystukał numer na klawiaturze, przykładając słuchawkę do ucha.Jego rozmowa trwała krótko. Dosłownie pół minuty. Wyjaśnił w skrócie, co się stało, a następnie odłożył słuchawkę.
— Jutro po nas kogoś przyśle. Nie może wcześniej — powiedział.
— Jasne, okay.
Nagle gwałtownie odwrócił się w moją stronę, całując mnie namiętnie. Wczepił palce w moje włosy mocno, aż jęknęłam z bólu i rozkoszy. Czułam ucisk pożądania w okolicach podbrzusza, nad którym nie byłam w stanie zapanować. Zacisnęłam palce na jego karku, wbijając się prawie w jego skórę.
— W skali od 1 do 10… — zapytał, całując moją szyję — jak bardzo jesteś teraz sfrustrowana, [t.i.]?
Musnęłam wargami jego ucho.
— Nie drwij sobie ze mnie, kochanie — położyłam nacisk na ostatnie słowo. — Czuję, że ktoś tu jest bardziej sfrustrowany ode mnie.
— A to… żebyś do wieczora nie zapomniała o tym, że mnie pragniesz… — Wpił się w moją szyję gwałtownie, zostawiając na niej malinkę. Zacisnęłam zęby, żeby nie jęknąć. Odsunął się ode mnie. Czułam obłęd. W każdym nerwie mojego ciała pulsowało szaleństwo. Moje włosy były potargane, wargi pulchne, policzki czerwone, a szyję zdobił czerwony ślad. To chore, co ten człowiek był w stanie ze mną zrobić w pół minuty. Jeszcze bardziej chore jest, co potrafił zrobić z moim życiem w niecałe trzy dni.
„Jestem szczęściarą”, pomyślałam, gdy nagle podeszła do nas Ayo.
— Iść za mną — powiedziała. — Mój ojciec prowadzić hotel… On zgodzić się, wy spać u niego.
— Dziękujemy, Ayo — powiedzieliśmy prawie jednocześnie.
— Wy… Ty… — Wskazała palcem na mnie. — Odwdzięczyć się.
— Jak?
— Wieczorem ja wychodzić z domu. Pomóc się ubrać — wyjaśniła, a na jej policzki wkradł się rumieniec zawstydzenia.
Uśmiechnęłam się.
— Pewnie.
~*~
Pod wieczór na palcach weszłam do pokoju mojego i Louisa. Zamknęłam za sobą drzwi, gdy nagle lampka rozbłysła, a ja prawie podskoczyłam.— Gdzie byłaś? — zapytał z wyrzutem. Stanęłam przodem do siedzącego na łóżku szatyna, którego sylwetka rysowała się w bladej poświacie. Noce były na tyle upalne, że nie miał na sobie niczego poza dopasowanymi bokserkami, co – nie ukrywam – stanowiło kuszący widok.
— Pomagać Ayo? — odpowiedziałam.
— Jest 23:00. Ayo wyszła dwie godziny temu — zauważył, a ja wtedy zrozumiałam, że mnie sprawdzał.
— Okay, chwilę posiedziałam z jej bratem. Może być?
Wyprostowałam się w miejscu, nie chcąc mu pokazać, że wewnątrz czułam się mała i zastraszona. Jak dziecko kontrolowane na każdym kroku.
— Z Kalim? — spytał.
— Tak.
— Miło było?
— Owszem.
— Fajnie, że się dobrze bawiłaś — wycedził przez zaciśnięte zęby.
— Też się cieszę. Mogę iść pod prysznicu, mężulku? Starczy tego przesłuchania.
— Wiesz co? Rób jak chcesz. Co mnie to. — Wzruszył ramionami.
„Jego ignorancja to najgorsze, co może być”, pomyślałam.
— Albo nie — nagle zmienił zdanie. — Posłuchaj mnie teraz. — Wstał i podszedł do mnie. Uniosłam lekko głowę, by patrzeć mu w oczy. — Zawsze pamiętaj, od kogo masz to. — Przesunął opuszkami palców po mojej malince, wywołując fale przyjemnych dreszczy. — Pamiętaj, do kogo należysz, bo choćbym miał cię siłą odbierać, wezmę, co moje. Rozumiesz?
Spuściłam głowę lekko, żeby nie zauważył delikatnego uśmiechu na moich ustach, gdy przypomniałam sobie rozmowę z Kalim:
„— Twój mąż być pewnie zazdrosna — mówił. — Ty nie powinna ze mną siedzieć i rozmawiać.
— Powinna, nie powinna. Mojemu mężowi troszkę zazdrości nie zaszkodzi.”
Wiedziałam, co mówię. Oczekiwałam od Louisa takiego zachowania. Perfidnie? Trochę.
— Rozumiesz? — powtórzył pytanie, ujmując mój podbródek. Zamaskowałam uśmieszek, po czym spojrzałam mu odważnie w oczy. Nie był zły. Raczej zdeterminowany. Jego postawa, wzrok, mina – wszystko wyrażało zacięcie i pewność.
Kiwnęłam głową, po czym uśmiechnęłam się szeroko.
— Co cię tak bawi? — zapytał.
— Mój mężulek myślący, że zostawiłabym samego Louisa Tomlinsona, który za mną szaleje, dla… kogokolwiek — zaśmiałam się, zarzucając mu ręce na szyję.
— Ty mały krętaczu, specjalnie to zrobiłaś. — Objął mnie w pasie.
— Skądże — udawałam niewiniątko.
Chwycił za spód mojej bluzki i zaczął ją podwijać. Uniosłam ręce do góry, by mógł mi ją zdjąć.
— Wiesz, co myślę? — zapytał. — Po powrocie do Londynu się mnie nie pozbędziesz. — Zaczął rozpinać moje spodenki, po czym zsunął mi je z bioder, aż upadły na podłogę. — Nie pozbędziesz się mnie przez całe życie… — Załapał mnie za uda, a ja oplotłam nogami jego biodra. Czułam jego wargi błądzące w okolicach mojej szyi i ucha. Już wtedy wiedziałam, do czego zmierza, ale nie zamierzałam go powstrzymywać.
— Skrzywdź mnie, a rozpowiem, że masz małego — wyszeptałam.
Zaśmiał się, wolno opadając ze mną na łóżko.
— Pani nie wie, co mówi, pani Tomlinson — wymamrotał, gwałtownie wpijając się w moje usta.
Akcja się dzieje szybko? Może [czyt. Wiem]. xd
Następna część jest ostatnia, tak że jeśli czytacie, to skomentujcie. Proszę. xx
Taka piękna pogoda, a ja w domu siedzę. Tak to jest, jak się nie ma życia towarzyskiego, haha.
W ogóle chwalcie się, jak Wam poszły te całe egzaminy. Sprawdzaliście wyniki? Ja stwierdziłam, że nie ma po co się denerwować już teraz. Tylko z angielskiego nie wytrzymałam i historię sprawdziliśmy z nauczycielką, więc, chcąc nie chcąc, wynik poznałam. :3
Pozdrawiam. xx
PS. Mały spam, bo Patrycja chyba (odpukać!) tymczasowo przynajmniej wróciła, więc wchodźcie. ♥ http://onedirection-imaginy-opowiadania.blogspot.com