Część taka trochę dłuższa, bo 70k wyświetleń. *.*
To xd w kwadratowym nawiasie w zapiskach [t.i.] nie pochodzi od [t.i.], tylko ode mnie. Nie mogłam się powstrzymać. ;3
* * *
Nad ranem wyszliśmy z samolotu. Rozejrzałam się dookoła. Louis miał rację. To była jakaś puszcza. Dookoła pełno roślin: drzew, krzewów, trawy… W oddali słychać było coś jakby… szum morza? oceanu? Nadstawiłam ucho, nasłuchując.
— Mówiłem, że…
— Cii…cho! — uciszyłam go. — Tam! — Wskazałam palcem odpowiedni kierunek. — Tam jest woda.
Zaczęliśmy iść w tamtą stronę, przedzierając się przez chaszcze, gdy nagle poczułam ostry ból w okolicach ramienia.
— A! — wydałam z siebie krótki krzyk, łapiąc się za nie.
— Co się stało? — zapytał Louis zaniepokojony.
— Nic, chodźmy.
Wyszliśmy z gęstwiny, a ja spojrzałam na moje rozcięte ramię i płynącą krew.
— Jesteś ranna.
— To nic.
— Poczekaj, pójdę po apteczkę.
Nagle moją uwagę przykuło drobne stworzenie… albo raczej: obrzydliwy, kilkunożny stwór, kroczący dumnie po złotym piasku.
— Nie! — pisnęłam, podskakując, po czym mocno zacisnęłam palce na jego koszulce. — Co jest? — zapytał, gładząc dłonią moje plecy. Nie mogłam się wyzbyć uczucia obrzydzenia i strachu. Trzęsłam się, łzy błyszczały w moich oczach. — To tylko zwykły krab. Boi się ciebie bardziej niż ty jego.
— Taa… Tak się mówi. — Odsunęłam się od szatyna, zła na siebie, że po raz kolejny musiał obserwować mój atak histerii.
— Masz chociaż to. — Wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę, podał mi ją, a ja zatamowałam swoją ranę.
— Dzięki.
Spojrzałam na ocean. Był spokojny i czysty, woda przejrzyście błękitna. Niebo bez żadnej chmurki, słońce. Parno, duszno i wilgotno. Przetarłam mokre czoło.
— Weszłabym do tej wody — powiedziałam.
Mężczyzna westchnął, ocierając chusteczką twarz.
— To na co czekasz? — spytał prowokująco.
— Na ciebie — odparłam, pokazując mu język.
— To idziemy.
Wziął mnie na ręce i zaczął nieść w kierunku wody. Po drodze zdjął mi i sobie buty razem ze skarpetkami, po czym rzucił je gdzieś na piasek.
— Louis! — piszczałam. — Jak to zrobisz, to cię nienawidzę!
— Ryzyk-fizyk. — Zaczął powoli wchodzić do wody, zanurzając się w niej.
— Nie umiem pływać — jęknęłam, kuląc głowę na jego klatce piersiowej.
— Ja cię nauczę.
Zanurzył się na tyle głęboko, bym mogła bezpiecznie postawić stopy na dnie. Woda była ciepła, lecz stanowiła przyjemne ochłodzenie od gorączki zawieszonej w atmosferze. Popatrzyłam na niego niepewnie, po czym zdjęłam przez głowę przemoczoną koszulkę, a po chwili namysłu z małymi problemami pozbyłam się też spodni. Zbliżyłam się do brzegu i wyrzuciłam wszystko na piach, po czym ponownie się zanurzyłam. W wodzie czułam się zdecydowanie bardziej pewnie.
— No, no — mruknął z ukontentowaniem.
— Ściągaj to. — Pociągnęłam jego koszulkę od dołu. Uniósł ręce do góry, zagryzając wargę z cwaniackim uśmieszkiem. Zaczęłam ją podciągać do góry, przez co musiałam coraz mocniej się zbliżać do Louisa, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Ściągnęłam mu koszulkę, a następnie zwinęłam ją w kulkę i rzuciłam w stronę brzegu najmocniej jak umiałam.
— Dobra w tym jesteś — szepnął mi na ucho.
— W czym?
— W ściąganiu koszulek.
Zaczerwieniłam się, doskonale rozumiejąc podtekst zawarty w tym, co powiedział.
— Możesz przestać mnie podrywać? — zapytałam. Zignorował mnie.
— Ufasz mi? — Zagryzł wnętrze policzka.
— A co?
— Połóż się.
— Gdzie?
— No na wodzie, a gdzie? — Przewrócił oczami.
— No nie wiem…
— Dalej. Będę cię trzymał, poza tym tu nie jest głęboko.
Po kilku chwilach wahania ułożyłam się na wodzie, a on chwycił mnie od spodu dłońmi.
— Okay? — zapytał.
Spojrzałam na jego twarz, na błękitne niebo tuż za nią…
— Okay… — odparłam.
— Zamknij oczy — poprosił. — Spokojnie, będę cię trzymał.
Przymknęłam powieki i przez chwilę dałam się ponieść falom, lecz nagle zorientowałam się, że szatyn wcale mnie nie trzyma, dlatego poruszyłam się nie spokojnie przez co wylądowałam w wodzie. Zaczęłam się wiercić, ale wciąż nie mogłam znaleźć dna. Gdy mi się to w końcu udało, syknęła w stronę Louisa:
— Nieźle mnie trzymałeś. Nie ma co.
Uśmiechnął się.
— Chciałaś się nauczyć pływać — wyjaśnił, jakby to go usprawiedliwiało.
Mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego, po czym popatrzyłam na niego. Włosy i twarz miał suche, aż za bardzo. Kropelki wody błyszczały na jego pokrytym tatuażami torsie. Zgarnęłam dłonią trochę wody i chlupnęłam mu prosto w twarz.
— Ej! — zaprotestował, pocierając oczy palcami. — Nie umiesz pływać, a cwaniaczysz, co? — Podszedł do mnie, kładąc ręce na moich biodrach.
— Kłamałam, umiem — odparłam.
— Tym gorzej dla ciebie. — Ujął moją twarz w dłonie. — Nie odpuszczczam tak łatwo… — poruszył ustami niemal bezgłośnie.
— Czyli wciąż zamierzasz mnie…? — Urwał mi wpół zdania, delikatnie łącząc nasze wargi na ułamek sekundy. Dość ostry, lecz nadal przyjemny dreszcz przepłynął wzdłuż mojego kręgosłupa.
— Za dużo gadasz — stwierdził, uderzając opuszkiem swojego palca wskazującego o mój nos. Poczułam się jak małolata sztrofowana przez starszego kolegę. Buntowniczka wewnątrz mnie nakazywała mi protestować, lecz z drugiej strony… nie warto. W końcu to Tomlinson.
— Mówiłem, że…
— Cii…cho! — uciszyłam go. — Tam! — Wskazałam palcem odpowiedni kierunek. — Tam jest woda.
Zaczęliśmy iść w tamtą stronę, przedzierając się przez chaszcze, gdy nagle poczułam ostry ból w okolicach ramienia.
— A! — wydałam z siebie krótki krzyk, łapiąc się za nie.
— Co się stało? — zapytał Louis zaniepokojony.
— Nic, chodźmy.
Wyszliśmy z gęstwiny, a ja spojrzałam na moje rozcięte ramię i płynącą krew.
— Jesteś ranna.
— To nic.
— Poczekaj, pójdę po apteczkę.
Nagle moją uwagę przykuło drobne stworzenie… albo raczej: obrzydliwy, kilkunożny stwór, kroczący dumnie po złotym piasku.
— Nie! — pisnęłam, podskakując, po czym mocno zacisnęłam palce na jego koszulce. — Co jest? — zapytał, gładząc dłonią moje plecy. Nie mogłam się wyzbyć uczucia obrzydzenia i strachu. Trzęsłam się, łzy błyszczały w moich oczach. — To tylko zwykły krab. Boi się ciebie bardziej niż ty jego.
— Taa… Tak się mówi. — Odsunęłam się od szatyna, zła na siebie, że po raz kolejny musiał obserwować mój atak histerii.
— Masz chociaż to. — Wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę, podał mi ją, a ja zatamowałam swoją ranę.
— Dzięki.
Spojrzałam na ocean. Był spokojny i czysty, woda przejrzyście błękitna. Niebo bez żadnej chmurki, słońce. Parno, duszno i wilgotno. Przetarłam mokre czoło.
— Weszłabym do tej wody — powiedziałam.
Mężczyzna westchnął, ocierając chusteczką twarz.
— To na co czekasz? — spytał prowokująco.
— Na ciebie — odparłam, pokazując mu język.
— To idziemy.
Wziął mnie na ręce i zaczął nieść w kierunku wody. Po drodze zdjął mi i sobie buty razem ze skarpetkami, po czym rzucił je gdzieś na piasek.
— Louis! — piszczałam. — Jak to zrobisz, to cię nienawidzę!
— Ryzyk-fizyk. — Zaczął powoli wchodzić do wody, zanurzając się w niej.
— Nie umiem pływać — jęknęłam, kuląc głowę na jego klatce piersiowej.
— Ja cię nauczę.
Zanurzył się na tyle głęboko, bym mogła bezpiecznie postawić stopy na dnie. Woda była ciepła, lecz stanowiła przyjemne ochłodzenie od gorączki zawieszonej w atmosferze. Popatrzyłam na niego niepewnie, po czym zdjęłam przez głowę przemoczoną koszulkę, a po chwili namysłu z małymi problemami pozbyłam się też spodni. Zbliżyłam się do brzegu i wyrzuciłam wszystko na piach, po czym ponownie się zanurzyłam. W wodzie czułam się zdecydowanie bardziej pewnie.
— No, no — mruknął z ukontentowaniem.
— Ściągaj to. — Pociągnęłam jego koszulkę od dołu. Uniósł ręce do góry, zagryzając wargę z cwaniackim uśmieszkiem. Zaczęłam ją podciągać do góry, przez co musiałam coraz mocniej się zbliżać do Louisa, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. Ściągnęłam mu koszulkę, a następnie zwinęłam ją w kulkę i rzuciłam w stronę brzegu najmocniej jak umiałam.
— Dobra w tym jesteś — szepnął mi na ucho.
— W czym?
— W ściąganiu koszulek.
Zaczerwieniłam się, doskonale rozumiejąc podtekst zawarty w tym, co powiedział.
— Możesz przestać mnie podrywać? — zapytałam. Zignorował mnie.
— Ufasz mi? — Zagryzł wnętrze policzka.
— A co?
— Połóż się.
— Gdzie?
— No na wodzie, a gdzie? — Przewrócił oczami.
— No nie wiem…
— Dalej. Będę cię trzymał, poza tym tu nie jest głęboko.
Po kilku chwilach wahania ułożyłam się na wodzie, a on chwycił mnie od spodu dłońmi.
— Okay? — zapytał.
Spojrzałam na jego twarz, na błękitne niebo tuż za nią…
— Okay… — odparłam.
— Zamknij oczy — poprosił. — Spokojnie, będę cię trzymał.
Przymknęłam powieki i przez chwilę dałam się ponieść falom, lecz nagle zorientowałam się, że szatyn wcale mnie nie trzyma, dlatego poruszyłam się nie spokojnie przez co wylądowałam w wodzie. Zaczęłam się wiercić, ale wciąż nie mogłam znaleźć dna. Gdy mi się to w końcu udało, syknęła w stronę Louisa:
— Nieźle mnie trzymałeś. Nie ma co.
Uśmiechnął się.
— Chciałaś się nauczyć pływać — wyjaśnił, jakby to go usprawiedliwiało.
Mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego, po czym popatrzyłam na niego. Włosy i twarz miał suche, aż za bardzo. Kropelki wody błyszczały na jego pokrytym tatuażami torsie. Zgarnęłam dłonią trochę wody i chlupnęłam mu prosto w twarz.
— Ej! — zaprotestował, pocierając oczy palcami. — Nie umiesz pływać, a cwaniaczysz, co? — Podszedł do mnie, kładąc ręce na moich biodrach.
— Kłamałam, umiem — odparłam.
— Tym gorzej dla ciebie. — Ujął moją twarz w dłonie. — Nie odpuszczczam tak łatwo… — poruszył ustami niemal bezgłośnie.
— Czyli wciąż zamierzasz mnie…? — Urwał mi wpół zdania, delikatnie łącząc nasze wargi na ułamek sekundy. Dość ostry, lecz nadal przyjemny dreszcz przepłynął wzdłuż mojego kręgosłupa.
— Za dużo gadasz — stwierdził, uderzając opuszkiem swojego palca wskazującego o mój nos. Poczułam się jak małolata sztrofowana przez starszego kolegę. Buntowniczka wewnątrz mnie nakazywała mi protestować, lecz z drugiej strony… nie warto. W końcu to Tomlinson.
*
Pierwszy dzień spędziliśmy na “zwiedzaniu” wyspy. Udało nam się znaleźć trochę owoców, rzekę, w której można by się swobodnie wykąpać, oraz coś w rodzaju zatoczki z wodospadem. W końcu wieczorem rozpaliliśmy ognisko, przy którym usiedliśmy. Ja z dziennikiem na kolanach, Louis – z moją książką. Zerknęłam mu przez ramię. Znajdował się jakoś w ¾ powieści. Główna bohaterka właśnie kluczyła po podziemiach starego więzienia.— Jak masz słabe nerwy, to uważaj — szepnęłam mu na ucho.
— Mocne mam — odparł — tylko bez spojlerów, błagam.
— Jasne, jasne.
Chwyciłam swój czarny długopis, po czym zaczęłam notować:
Jakiś tam powiedzmy Neverland, 23.12.14
Tsa… oryginalna nazwa miejsca, co nie? Wiem, że nie.Otóż, sytuacja ma się tak: wsiadłam do samolotu z obcym mężczyzną, który okazał się być Louisem Tomlinsonem – do tego moim fanem. Następnie samolot się rozbił (#yolo), a teraz znajdujemy się na jakiejś pieprzonej bezludnej wyspie sam na sam.
I nie, proszę państwa, to nie scenariusz jakiegoś taniego fanfiction autorki bez wyobraźni [xd], tylko chora rzeczywistość. Mało tego, sam Louis Tomlinson wykazuje żywe zainteresowanie moją osobą, które okazuje w dość niekonwencjonalny sposób:
a) denerwując mnie na wszelkie możliwe sposoby,
b) całując mnie bez mojej wiedzy i zgody (a właściwie: dając buziaki),
c) traktując mnie jak dziecko,
d) a, b, c naraz.
Cóż, ciekawe, bo sam zachowuje się jak jakiś niedorozwinięty małolat próbujący mnie na chama poderwać.
Przerwałam na chwilę pisanie i spojrzałam ukradkiem na zaczytanego Louisa, na jego poczochraną czuprynę, na jego wzrok sunący po literach. Miał w sobie coś z dziesięciolatka, który uciekł na łono natury, by bez reszty oddać się krainie fantazji.
Nie żebym się zakochała, ale czasami bywa uroczy. – dopisałam, kręcąc głową.
Jutro Wigilia. Pięknie po prostu. Miałam jechać do taty do szpitala z siostrą, miało być miło, a tu co? Wszystko się wali. Do tego dostarczam im kolejnych zmartwień, bo pewnie przejmują się, gdzie jestem i co się stało. Jakkolwiek szczeniacko to brzmi, chcę do domu.
[t.i.] aka Największy Pechowiec Drogi Mlecznej
Zamknęłam dziennik, obserwując wesołe iskierki ognia.
— Jesteś głodna? — zapytał nagle Louis.
Pokręciłam głową przecząco.
— A ty?
— Nie. Tylko trochę… zmęczony. Chyba głowa mnie boli.
Położyłam mu dłoń na czole, lecz nie poczułam gorączki.
— To może od czytania przy słabym świetle — zasugerowałam.
— Może — odparł. — Powiedz mi… — zagadnął nagle. — Skąd ci się to wszystko bierze? W sensie te dość soczyste opisy?
Wzruszyłam ramionami.
— Siedziałam w tym trochę, jak robiłam magistra. Siedzę, jak robię doktorat. Akta policyjne. Zdjęcia z miejsc zbrodni itd. To wszystko działa na wyobraźnię.
— Piszesz coś nowego? — zapytał.
— Nie i w sumie… nie wiem. Na razie o tym nie myślę. Chcę zebrać kasę na tę operację, a potem pomyślę, co ze sobą zrobić. Myślisz, że nas znajdą? — zapytałam znienacka.
— Na pewno — odparł, choć w jego głosie nie wyczułam tej pewności.
— Louis, jutro Wigilia… — jęknęłam.
— No a myślisz, że dlaczego mi się tak spieszyło do Londynu? — westchnął. — Mnie też nie jest łatwo. Też nie spędzę świąt z rodziną.
Poczułam zimny powiew wiatru, przez co zadrżałam, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
— Zimno? — spytał.
— Nie… — odparłam lekceważąco, a wtedy objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Położyłam głowę na jego barku, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.
— Jesteś głodna? — zapytał nagle Louis.
Pokręciłam głową przecząco.
— A ty?
— Nie. Tylko trochę… zmęczony. Chyba głowa mnie boli.
Położyłam mu dłoń na czole, lecz nie poczułam gorączki.
— To może od czytania przy słabym świetle — zasugerowałam.
— Może — odparł. — Powiedz mi… — zagadnął nagle. — Skąd ci się to wszystko bierze? W sensie te dość soczyste opisy?
Wzruszyłam ramionami.
— Siedziałam w tym trochę, jak robiłam magistra. Siedzę, jak robię doktorat. Akta policyjne. Zdjęcia z miejsc zbrodni itd. To wszystko działa na wyobraźnię.
— Piszesz coś nowego? — zapytał.
— Nie i w sumie… nie wiem. Na razie o tym nie myślę. Chcę zebrać kasę na tę operację, a potem pomyślę, co ze sobą zrobić. Myślisz, że nas znajdą? — zapytałam znienacka.
— Na pewno — odparł, choć w jego głosie nie wyczułam tej pewności.
— Louis, jutro Wigilia… — jęknęłam.
— No a myślisz, że dlaczego mi się tak spieszyło do Londynu? — westchnął. — Mnie też nie jest łatwo. Też nie spędzę świąt z rodziną.
Poczułam zimny powiew wiatru, przez co zadrżałam, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
— Zimno? — spytał.
— Nie… — odparłam lekceważąco, a wtedy objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Położyłam głowę na jego barku, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.
Czy tylko ja mam wrażenie, że to już ten czas w roku szkolnym, że nawet nauczenie się na prostą kartkówkę to za dużo? Powiem tylko tyle – zdycham. I nawet mi to ostatnio nauczycielka powiedziała. Prawie 2 razy dłużej jestem w szkole niż śpię. xd
To sobie ponarzekałam na mój "marny" los. :D A teraz bardzo Was proszę, abyście skomentowali tego posta, jeśli chcecie (bo nikogo nie zmuszę, to jasne). Znajdzie się chociaż 8 osób?
Patrzę na te 70,000 wyświetleń i mega się z nich cieszę, naprawdę. ♥
PS. Aplikacja bloggera na Androida to dno, nie polecam. xd
Pomysł jest ciekawy, sama w życiu bym na to nie wpadła. Wykonanie cudowne. Louis to już w ogóle pierwsza klasa. No i do czego ja mam się przyczepić? Świetne!
OdpowiedzUsuńGenialne. Szybko się pocałowali...
OdpowiedzUsuńAle bardzoo mi się podoba. Dla takiej przygody z jakimś facetem mogłabym wylądować na bezludnej wyspie xD
Część cudowna, zresztą jak zwykle. Oryginalny pomysł i jeszcze lepsze wykonanie, po prostu świetny imagin. Wpis w pamiętniku genialny ��
OdpowiedzUsuńElla
Fantastyczne!!! Mamo, jak ja to kocham ♡
OdpowiedzUsuńA mnie tam się nawet podoba ta aplikacja xD tylko wkurza mnie to, że nie można umieszczać zdjęć tak jak się chce, tylko zapisują się na dole :P
Czekam na kolejny rozdział ;*♡ ♡ ♡
bardzo fajne :) interesujący i oryginalny pomysł .. Czekam na koleją część,ciekawość mnie żrzera :p
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział <3 i ten buziak :D jeszcze coś z tego wyniknie :D :D
OdpowiedzUsuńM.
Świetne :)
OdpowiedzUsuńSuper !!! Kocham !!! Uwielbiam !!! :-) <3
OdpowiedzUsuńCZęść boska! Nie ma sie czego czepiać! Mega mi się podoba. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńCudo!!!
OdpowiedzUsuń~~~~ Kropka
To jest po prostu świetne
OdpowiedzUsuńTo jest po prostu świetne
OdpowiedzUsuń