Chwyciwszy kostkę mydła, przyszykowałam sobie ręcznik, szampon oraz świeże ubrania.
— Dokąd idziesz? — spytał Louis.
— Się wykąpać.
Uśmiechnął się cwaniacko.
— Może…?
— Nie kończ — przerwałam mu. — Będę za pół godziny.
— Ale…
— Nie ma ale.
— Wstydzisz się mnie? — zapytał. — Moglibyśmy pójść razem… — zbliżył się do mnie, szepcząc mi na ucho, po czym położył dłonie na moich biodrach. Zapięłam zdecydowanym ruchem walizkę, próbując mu pokazać, że nie działa na mnie tak, jak mu się wydawało.
— Wszystko sprowadzasz do jednego — odparłam, a wtedy ledwo wyczuwalnie musnął moją szyję.
— Do kąpieli? — zamruczał niewinnie, cały czas wodząc koniuszkiem nosa i wargami po mojej szyi.
— Nie udawaj Greka — mruknęłam.
— A ty nie zgrywaj takiej świętoszki. — Pocałował moją skórę obok ucha. — Nie mów, że nie podnieca cię fakt, że jesteśmy tu sami i możemy robić, co chcemy. Nie gadaj, że cię to nie kręci, bo w to nie uwierzę. Nie gadaj, że nie kręcę cię ja.
Odwróciłam się do niego przodem, całując go mocno i namiętnie. Upuściłam mydło, ręcznik i ubrania, tak by ująć jego twarz w dłonie i jeszcze mocniej go do siebie przyciągnąć. Cały czas to ja kontrolowałam sytuację, nie pozwalając mu na śmielsze ruchy. Kusiłam go, zachęcałam, jednocześnie hamując jego próby przekroczenia pewnej granicy. W końcu oderwałam się od niego, pytając:
— Ulżyło ci?
— Teraz to mi dopiero ciężko — odparł.
Podniosłam rzeczy z podłogi i wyszłam, rzucając mu na pożegnanie prowokująco:
— Baw się dobrze.
Wyczuwacie podtekst? No co wy!
Ja też.
Odgradzałam sobie drogę ręką, co nie było wcale łatwe pośród gęstwiny. Wciąż miałam w głowie, ile mniej więcej kroków i w jakim kierunku powinnam iść. W końcu dotarłam nad zatoczkę. Rozebrałam się do naga, po czym szybko zanurzyłam się w ciepłej wodzie z kostką mydła w dłoni. Umyłam się w miarę szybko, a następnie spłukałam włosy. Wodospad szumiał dość głośno. Oparłszy się o pokaźnych rozmiarów skałę, postawiłam stopy na dnie, zanurzona po same ramiona, i zaczęłam się w niego wsłuchiwać. Było mi dobrze, mogłam się odprężyć choć na chwilę. Nagle usłyszałam trzask pękającej gałązki. Na chwilę zamarłam ze strachu, po czym pospiesznie wyszłam z wody i ubrałam się. Ponownie moich uszu dobiegł jakiś szelest.
— Louis, idioto! — warknęłam.
— No co?! — Wyskoczył z chaszczy, podskakując dziwnie i drapiąc się wszędzie. — [t.i.], zrób coś, bo zaraz mi do gaci wlezą!
— Co?
— Nie wiem, jakieś mrówki!
Skuliłam się, rechocząc jak głupia, aż poleciały mi łzy. W końcu upadłam trawę, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Louis natomiast biegał i podskakiwał jak oszalały, krzycząc:
— To nie jest śmieszne!
W końcu udało mi się opanować dziki rechot. Wstałam i otarłam łzy.
— Rozbierz się i… hihi… właź do wody — zarządziłam.
Posłuchał. Może dlatego, że lepszego pomysłu nie miał. Odwróciłam się na moment, a wtedy zanurzył się. Następnie chwyciłam jego rzeczy i wytrzepałam ze wszelkiego robactwa.
— Tak to jest… haha… jak się podgląda — zaśmiałam się. — Lepiej? — zapytałam.
— Tak, dzięki — odparł, wyraźnie speszony.
— To wyłaź.
— Tak przy tobie?
— Mnie podglądałeś, a teraz się wstydzisz. Już! — ponagliłam go.
Wynurzył się, po czym zarzucił na mokre ciało spodnie i koszulkę. Nie podglądałam. Odwróciłam głowę w bok.
— Już — oznajmił.
Spojrzałam na niego, śmiejąc się.
— Warto było? — spytałam.
Przyciągnął mnie do siebie.
— Oczywiście, że tak — odparł. — Wesołych świąt, [t.i.] — powiedział, na co zasępiłam się trochę.
— Wzajemnie — odparłam. Bolał mnie fakt, że moja dodzina znajduje się tysiące kilometrów ode mnie i prawdopodobnie się martwią w Wigilię bez powodu. Spuściłam wzrok.
— Hej. — Ujął moją twarz w dłonie, pochylając się, by spojrzeć mi w oczy. — Wiem, że się martwisz.
— Obiecaj, że nas znajdą — wyszeptałam błagalnie.
— Zrobię wszystko — odparł, obejmując mnie i przyciągając do siebie. Był mokry i zimny, a jednocześnie w tym uścisku poczułam więcej ciepła niż w jakimkolwiek innym.
— Jednak potrafisz być normalny — stwierdziłam, uśmiechając się leciutko. — Jak się postarasz.
— Nazwałem cię księżniczką, ale powinienem królową… sarkazmu. — Szturchnęłam go nadgarstkiem w brzuch. Pocałował mnie w czubek głowy. — Moja księżniczka — szepnął, a ja z jakichś powodów nie zaprzeczyłam.
Jak on mnie irytuje…
— Dokąd idziesz? — spytał Louis.
— Się wykąpać.
Uśmiechnął się cwaniacko.
— Może…?
— Nie kończ — przerwałam mu. — Będę za pół godziny.
— Ale…
— Nie ma ale.
— Wstydzisz się mnie? — zapytał. — Moglibyśmy pójść razem… — zbliżył się do mnie, szepcząc mi na ucho, po czym położył dłonie na moich biodrach. Zapięłam zdecydowanym ruchem walizkę, próbując mu pokazać, że nie działa na mnie tak, jak mu się wydawało.
— Wszystko sprowadzasz do jednego — odparłam, a wtedy ledwo wyczuwalnie musnął moją szyję.
— Do kąpieli? — zamruczał niewinnie, cały czas wodząc koniuszkiem nosa i wargami po mojej szyi.
— Nie udawaj Greka — mruknęłam.
— A ty nie zgrywaj takiej świętoszki. — Pocałował moją skórę obok ucha. — Nie mów, że nie podnieca cię fakt, że jesteśmy tu sami i możemy robić, co chcemy. Nie gadaj, że cię to nie kręci, bo w to nie uwierzę. Nie gadaj, że nie kręcę cię ja.
Odwróciłam się do niego przodem, całując go mocno i namiętnie. Upuściłam mydło, ręcznik i ubrania, tak by ująć jego twarz w dłonie i jeszcze mocniej go do siebie przyciągnąć. Cały czas to ja kontrolowałam sytuację, nie pozwalając mu na śmielsze ruchy. Kusiłam go, zachęcałam, jednocześnie hamując jego próby przekroczenia pewnej granicy. W końcu oderwałam się od niego, pytając:
— Ulżyło ci?
— Teraz to mi dopiero ciężko — odparł.
Podniosłam rzeczy z podłogi i wyszłam, rzucając mu na pożegnanie prowokująco:
— Baw się dobrze.
Wyczuwacie podtekst? No co wy!
Ja też.
Odgradzałam sobie drogę ręką, co nie było wcale łatwe pośród gęstwiny. Wciąż miałam w głowie, ile mniej więcej kroków i w jakim kierunku powinnam iść. W końcu dotarłam nad zatoczkę. Rozebrałam się do naga, po czym szybko zanurzyłam się w ciepłej wodzie z kostką mydła w dłoni. Umyłam się w miarę szybko, a następnie spłukałam włosy. Wodospad szumiał dość głośno. Oparłszy się o pokaźnych rozmiarów skałę, postawiłam stopy na dnie, zanurzona po same ramiona, i zaczęłam się w niego wsłuchiwać. Było mi dobrze, mogłam się odprężyć choć na chwilę. Nagle usłyszałam trzask pękającej gałązki. Na chwilę zamarłam ze strachu, po czym pospiesznie wyszłam z wody i ubrałam się. Ponownie moich uszu dobiegł jakiś szelest.
— Louis, idioto! — warknęłam.
— No co?! — Wyskoczył z chaszczy, podskakując dziwnie i drapiąc się wszędzie. — [t.i.], zrób coś, bo zaraz mi do gaci wlezą!
— Co?
— Nie wiem, jakieś mrówki!
Skuliłam się, rechocząc jak głupia, aż poleciały mi łzy. W końcu upadłam trawę, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Louis natomiast biegał i podskakiwał jak oszalały, krzycząc:
— To nie jest śmieszne!
W końcu udało mi się opanować dziki rechot. Wstałam i otarłam łzy.
— Rozbierz się i… hihi… właź do wody — zarządziłam.
Posłuchał. Może dlatego, że lepszego pomysłu nie miał. Odwróciłam się na moment, a wtedy zanurzył się. Następnie chwyciłam jego rzeczy i wytrzepałam ze wszelkiego robactwa.
— Tak to jest… haha… jak się podgląda — zaśmiałam się. — Lepiej? — zapytałam.
— Tak, dzięki — odparł, wyraźnie speszony.
— To wyłaź.
— Tak przy tobie?
— Mnie podglądałeś, a teraz się wstydzisz. Już! — ponagliłam go.
Wynurzył się, po czym zarzucił na mokre ciało spodnie i koszulkę. Nie podglądałam. Odwróciłam głowę w bok.
— Już — oznajmił.
Spojrzałam na niego, śmiejąc się.
— Warto było? — spytałam.
Przyciągnął mnie do siebie.
— Oczywiście, że tak — odparł. — Wesołych świąt, [t.i.] — powiedział, na co zasępiłam się trochę.
— Wzajemnie — odparłam. Bolał mnie fakt, że moja dodzina znajduje się tysiące kilometrów ode mnie i prawdopodobnie się martwią w Wigilię bez powodu. Spuściłam wzrok.
— Hej. — Ujął moją twarz w dłonie, pochylając się, by spojrzeć mi w oczy. — Wiem, że się martwisz.
— Obiecaj, że nas znajdą — wyszeptałam błagalnie.
— Zrobię wszystko — odparł, obejmując mnie i przyciągając do siebie. Był mokry i zimny, a jednocześnie w tym uścisku poczułam więcej ciepła niż w jakimkolwiek innym.
— Jednak potrafisz być normalny — stwierdziłam, uśmiechając się leciutko. — Jak się postarasz.
— Nazwałem cię księżniczką, ale powinienem królową… sarkazmu. — Szturchnęłam go nadgarstkiem w brzuch. Pocałował mnie w czubek głowy. — Moja księżniczka — szepnął, a ja z jakichś powodów nie zaprzeczyłam.
Jak on mnie irytuje…
Długo tego Louisa nie było. 'o' Mam nadzieję, że rozumiecie: szkoła, egzaminy... Btw, za wszystkich, którzy piszą je w przyszłym tygodniu, trzymam mocno kciuki. Wiem, co czujecie. ♥
Następna część za tydzień. Pozdrawiam. xxx
PS. Kto czyta i komu się chce (bo ja też ostatnio mam lenia, więc rozumiem), niech skomentuje. Proszę. ♥
Super rozdział, wesoły, pozytywny :-) Do następnego <3
OdpowiedzUsuńBardzo fajne :-) przyjemnie sie czyta :-)
OdpowiedzUsuńCudowny :)
OdpowiedzUsuńJsvyaowhav cudny *-*
OdpowiedzUsuńFantastyczny ^_^
OdpowiedzUsuńLou jaki uroczy *.* nie mogę się doczekać kolejnej części ♡
Cudownie o.O dla takiego Louisa też bym rozbiła się samolotem xD a z tymi mrowkami to pocisk :)
OdpowiedzUsuńGenialny *-*
OdpowiedzUsuńCudowny i kochany rozdział <3 :D
OdpowiedzUsuńM.
Idealny
OdpowiedzUsuń