piątek, 29 maja 2015

#34 Harry cz.3

~trzy miesiące później~
Marcy wygasiła peta, po czym zarzuciła ręce na szyję brunetowi, u którego siedziała na kolanach. Spotykali się od czasu balu maskowego regularnie w jego domu. Z drobnego ziarenka zauroczenia kiełkowało coś najwyraźniej poważnego, bo nawet Isabelle stwierdziła, że jej współlokatorka zmieniła się pod wpływem Malika: mniej imprezowała, więcej się uczyła, starając się zaimponować czymś brunetowi, Isabelle miała więc więcej spokoju w akademiku, przez co bardzo rzadko odwiedzała kawiarnię (ewentualnie też dlatego, że unikała konfrontacji z Harrym, ale o tym później).
- Ale na pewno byłaś na tym balu sama? - spytał Zayn, skanując twarz Marcy.
- No przecież ci mówiłam, że nie znałam tej dziewczyny, która stała obok mnie. Zwykły przypadek - dziewczyna skłamała jak z nut za poleceniem przyjaciółki.
- Nie wierzę w takie przypadki. Tu Isabelle i tu Isabelle. Dlaczego ta twoja koleżanka nie chce nawet się spotkać z Harrym? Nie ma serca czy co? Przecież on sobie włosy z głowy wyrywa. Nie do życia jest.
- Czy ja wiem? - odparła Marcy.
Nagle Zayn przerzucił dziewczynę przez bok, aż opadła na kanapę. Usadowił się między jej udami, przyciskając nadgarstki dziewczyny powyżej jej głowy.
- Nie pomożesz mi? - spytał żałośnie. - Powiedz chociaż, gdzie ją można znaleźć, jakieś ulubione miejsce… cokolwiek.
- Nie wiem.
Pochylił się, składając czuły pocałunek na jej ustach.
- A ja myślę, że dobrze wiesz, tylko z jakichś powodów nie chcesz mi powiedzieć.
Wpił się z pasją w jej usta. Dziewczyna z taką chęcią odwzajemniała każdy jego gest, że aż odezwało się tłumione pragnienie.
„Ale nie, nie tym razem, nie tak prosto. Najpierw Styles”.
Oderwał się od dziewczyny, aż ta wygięła się, szukając jego bliskości, lecz jej nadgarstki były skutecznie skrępowane.
- Ej! - mruknęła niezadowolona.
- Powiedz mi, gdzie Styles ją może znaleźć - szepnął na ucho otumanionej przez podniecenie dziewczynie. Muskał linię jej szczęki i policzek, aż Marcy się poddała:
- Teraz jest pod Londynem u rodziców, ale lubi przesiadywać w Café Maya. Wiesz, gdzie to jest?
- Wiem, wiem… - mruknął z ukontentowaniem, po czym wpił się namiętnie w jej usta.
* * *
Łzy płynęły po policzkach Isabelle i nie mogła ich zatrzymać mimo ciągłego wycierania policzków. Spotkanie z rodzicami zdecydowanie nie poszło tak, jakby chciała. Zaczęło się zupełnie niewinnie: od rodzinnego obiadu, po którym "przypadkiem" wpadł do nich Jason - szkolna miłość Isabelle. Wszystko ładnie, pięknie, dopóki rodzice nie zasugerowali, że powinni wyjść na spacer. I było dobrze, dopóki Izzie nie wróciła ze spaceru, a rodzice nie zaczęli jej delikatnie sugerować, że Jason to wręcz idealny chłopak dla niej, na co dziewczyna się oburzyła:
- Jest miły, ale nic więcej. Nic z tego nie będzie.
- Taka jesteś samodzielna? - wybuchł nagle tata. - 3 lata opłacamy ci te studia, a ty nadal nikogo nie masz! Chcesz zostać sama do końca życia?!
- Wy jesteście tak chorzy czy tak ślepi?! - krzyknęła. - Nie będę z Jasonem, bo go nie kocham!
- Tak? Rób, jak chcesz! - warknął pan Clarkson. - Wszystkie twoje koleżanki powychodziły już dawno za mąż. Chcesz być samodzielna? - proszę bardzo! Ale nie na nasz koszt!
- Co?
- Koniec. Jason albo koniec ze studiami.
- Zgłupieliście?!
- Hamuj język!
- Isabelle… - nagle głos zabrała matka dziewczyny. - Jason jest bardzo miły. Może spróbowałabyś… te studia to głupota, a on cię lubi…
- I ty, mamo?! Nie… nie, nie, nie! Co wy? Ze średniowiecza się urwaliście? Nie zmusicie mnie, żebyś z nim była!
- A ty nie zmusisz nas, żebyśmy dalej cię utrzymywali - odgryzł się Jeff Clarkson swoim głębokim głosem, a wtedy Isabelle wybiegła z domu rodziców.
Wracała do Londynu, roniąc bez przerwy łzy, aż w końcu zatrzymała się pod kawiarnią Maya, do której często chodziła. Lokal ten w weekendowe wieczory zmieniał się w coś w stylu baru. Zajęła miejsce na wysokim stołku, prosząc o pierwszą szklankę whisky. Druga… trzecia… w końcu przestała liczyć. Zapaliła papierosa. „Jak się truć, to na całego”. Kilku facetów próbowało ją zaczepić, lecz wszystkich odganiała.
- Jason, kurwa… - mamrotała, upijając kolejny łyk gorzkiego alkoholu, po czym wygasiła peta - miły… Styles też był miły… ale z nim się nie zwiążę. Kuźwa. Po północy wszystko wygląda bardziej pospolicie. Przestałabym być interesująca.
Nagle miejsce obok dziewczyny zajął Harry we własnej osobie. Nie potrafił się nie cieszyć, że wreszcie spotkał dziewczynę z kawiarni, dla której napisał piosenkę. Informacje otrzymane od Zayna pozwoliły mu natomiast przypuszczać, że jest to również Isabelle. Ta Isabelle.
- Nie wystarczy ci? - zapytał.
- A ty kto? Harry Styles? - mruknęła. - O, ironio. Tak, to ty - zaśmiała się pijacko. - Czego chcesz ode mnie?
- Jesteś Isabelle, prawda? - użył podstępu dużo wcześniej zaplanowanego na tę okazję. - Bella?
- Izzie - dziewczyna poprawiła go automatycznie, na co szatyn się uśmiechnął szeroko.
- Jesteś pijana. Chodź ze mną. - Wstał i ujął jej dłoń, lecz Isabelle wyrwała mu się.
- Zostaw mnie! Też chcesz się ze mną ożenić? Moi rodzice cię nasłali?
Spojrzał dziewczynie w oczy pewnie.
- Chcę, żebyś była bezpieczna, dlatego pozwól mi się sobą zaopiekować. Proszę.
Wtem dziewczyna rozpłakała się.
- Zostaw mnie… Rodzice mnie nie chcą… bo nie mam chłopaka.
Oparła czoło o bark Harrego, a wtedy ten pogładził ją po włosach.
- Isabelle - szepnął jej na ucho - chodź.
Chwycił jej dłoń.
- Nawet cię nie znam - jęknęła, gdy w głowie błysnęło jej coś na kształt rozsądku.
- Zaufaj mi.
Wstała, lecz zachwiała się i wtedy chłopak wziął ją na ręce, aż zasnęła. Zawiózł ją do swojego domu, po czym zaniósł do swojej sypialni, odsunął rąbek narzuty i pochylił się, chcąc położyć dziewczynę na łóżko, lecz wtedy mocno chwyciła się jego szyi rękoma, tuląc do niej twarz.
- Isabelle, puść.
- Nie zostawiaj mnie - jęknęła. - Chociaż ty, proszę.
- Daj sobie chociaż zdjąć buty - odparł, a wtedy szatynka rozluźniła uścisk, by mógł zsunąć tenisówki z jej stóp. Następnie pozbył się też swoich.
„Położyć się obok? Tak po prostu?”.
Niepewnie zajął miejsce obok Izzie i przykrył ich oboje narzutą. Dziewczyna natychmiastowo wtuliła się w jego szyję.
- Ładnie pachniesz, wiesz? - szepnęła. - I jesteś dobry… Tylko nie chciej się ze mną żenić…
Szatyn zaśmiał się.
- Śpij.
Nie będę się rozpisywać, po prostu mi przykro. Publikuję to tylko dla osób, które poprzednio nie zawiodły i którym jeszcze zależy. ♥
Nie chciałam tego robić (tbh, nie myślałam, że jeszcze kiedyś będę musiała), ale 10 komentarzy = kolejna część.
PS. Nie bierzcie tego do siebie, to przecież tylko moje wygórowane ambicje, jak zawsze. x

piątek, 22 maja 2015

#34 Harry cz.2

Każdy, kto kiedykolwiek studiował/chodził do szkoły, wie, jak to jest, gdy w piątek masz sesję/ważny sprawdzian. Zarwana nocka, sobotnie odsypianie... Isabelle wiedziała, co to znaczy, dlatego nikt, prócz niej samej, nie potrafiłby zrozumieć jej poirytowania, gdy o 8:30 usłyszała przeraźliwy ryk nad swoim uchem:
- Isabelle Clarkson!
Drgnęła z przerażenia.
- Powaliło cię?! Chcesz, żebym zawału dostała?! - Usiadła na łóżku, przykładając dłoń do szybko bijącego serca.
Marcy nie przejęła się tym ani trochę.
- Wstawaj! - Szturchnęła ją.
Zdezorientowana szatynka chwyciła z szafki nocnej telefon i spojrzała na zegarek.
- Czego chcesz? - warknęła. - Jest wpół do dziewiątej, daj spać.
- Nie tym razem, leniu przebrzydły – odparła ze śmiechem Marcy. - Wiesz, co teraz jest? Styczeń. A wiesz, co to oznacza? Karnawał. A wiesz, co oznacza karnawał? Najlepsze imprezy w mieście. W sumie bale.
- A co ja mam z tym wspólnego? - spytała dziewczyna.
- Jak to co? Wyciągam cię.
- O co to, to nie! - zaprotestowała Isabelle. - Nigdzie nie idę. Dzisiaj odpoczywam.
- No nie daj się prosić, to bal maskowy. Musimy sobie tylko jakieś kiecki załatwić. Pełna kulturka. Z alkoholów to tylko ponch, ewentualnie niewielkie ilości czegoś mocniejszego.
- I po co chcesz na to iść? - spytała podejrzliwie. Wiedziała, że jej współlokatorka nie jest fanką tego typu zabaw, woli raczej imprezy w głośnych klubach wśród napalonych kolesi z dużą dawką alkoholu. Bal? Nie, to zupełnie do niej nie pasowało.
- Dla zabawy – zaśmiała się Marcy. - Tak po prostu. Wchodzisz w to czy nie?
- Okay – odparła Izzie – ale teraz dasz mi się wyspać.
~wieczorem~
Wargi Stylesa nie powstrzymały się przed wygięciem w zadowolonym półuśmiechu, gdy tylko pomyślał o dzisiejszym wieczorze. Jak co roku on i Zayn wybierali się na bal maskowy z okazji trwającego karnawału. Był to dla nich rytuał i nie wyobrażali sobie, żeby mogli nie odwiedzić w tym czasie jakiejś imprezy. Szczególnie w całej tej zabawie podobał się im moment, gdy po kilku godzinach tańczenia z losowymi dziewczynami zdejmowali maski i mogli obserwować ich zdziwione miny. No cóż, niecodziennie spotyka się Harrego Stylesa i Zayna Malika na balu.
Po krótkim namyśle szatyn zdecydował się na czarny garnitur ze złotymi naszywkami na rękawach i grafitową koszulę. Z tak przygotowanym zestawem udał się do łazienki, gdzie wziął prysznic.
Przygotowania zajęły mu 45 minut. Jedyne, co ze sobą wziął, to portfel z niewielką sumą pieniędzy i dowodem tożsamości. Wiedział z doświadczenia, że rożnie to na tego typu imprezach bywa. Upijesz się i nawet się nie zorientujesz, kiedy „gubisz” telefon czy kluczyki od samochodu. Spokojnym krokiem wyszedł z domu, a następnie udał się w kierunku mieszkania przyjaciela. Według ustalonego wcześniej planu Zayn miał zjawić się u niego, lecz, znając pedantyczne skłonności i przesadną dbałość o wygląd chłopaka, Harry nie liczył ani w jednej tysięcznej procenta, że brunet będzie na czas.
- Długo jeszcze? - krzyknął, wchodząc bez pytania do domu Malika. - Ja wiem, że księżniczka się musi wyszykować, ale ileż można?
- Książę Harry za to jak zwykle na czas – odgryzł się chłopak, materializując się na oczach przyjaciela. - Z iloma księżniczkami z sąsiednich królestw zamierzasz mnie dziś zdradzić, skarbie?
Trzeba przyznać, że Zayn nieźle się prezentował w granatowym garniturze i białej koszuli z rozpiętym guzikiem.
Puścił Stylesowi oczko, na co szatyn zaśmiał się szyderczo.
- Lista dłuższa niż Kolej Transsyberyjska – prychnął.
- Jak uroczo.
Oboje parsknęli śmiechem.
- Idziemy? - spytał Harry.
- No pewnie. Impreza nasza. Trzeba tylko uważać przy wejściu.
- Wiem, wiem.
Pojechali taksówką, przez co na miejsce dotarli w kilka minut później. Zaraz w drzwiach od przemiłej szatynki otrzymali maski, przez co stracili swą rozpoznawalność.
Dziewczyna uśmiechnęła się do Harrego, na co on odpowiedział jej tym samym. Popatrzyli sobie w oczy, gdy nagle szatyn poczuł szturchnięcie w bok, a następnie przyjaciel wciągnął go zdecydowanie do środka.
- Już zaczynasz? - zbeształ go brunet.
- No co? - obruszył się Styles. - Tylko się uśmiechnąłem. Ona zaczęła.
- Jasne.
Po godzinie zeszło się jeszcze więcej osób. Muzyka rozkręciła się. Pojawiły się tez Marcy i Isabelle, z czego ta ostatnia z miejsca poczuła się jak na balu maturalnym. Nawet kolor sukienki – morski – się zgadzał. Cóż. Uśmiechnęłam się, bo nie było to złe wspomnienie. Wręcz przeciwnie.
Dziewczyny podeszły do misy z ponchem i nalały sobie, po czym odwróciły się w stronę tłumu.
- Widzisz kogoś ciekawego? - spytała Marcy.
„Jak szaleć, to szaleć”, pomyślała nonszalancko Izzie. Rozejrzała się, po czym mruknęła z ukontentowaniem:
- Mhm. Na trzeciej. Jeden wyższy, rozpięta, ciemna koszula, drugi niższy, koszula biała. Chyba nas widzą, odwróć się.
Dziewczyny pospiesznie okręciły się w lewo, gdy nagle Isabelle usłyszała czyjś niski głos przy uchu:
- Można?
- Zależy co – odparła, powolnym ruchem obracając się twarzą do mężczyzny. Kątem oka spostrzegła, jak do jej przyjaciółki śmiałym krokiem podchodzi niewysoki brunet.
Mężczyzna wyciągnął w stronę Isabelle dłoń.
- Do tańca, oczywiście.
- Pewnie.
- Harry. - Ten Harry (na wypadek, gdyby ktoś jeszcze się nie domyślił).
- Isabelle.
- Bella? - zapytał.
- Izzie.
- Okay, nie wnikam – zaśmiał się.
Podała mu ufnie rękę, po czym dała się prowadzić. Piosenka była dość wolna, lecz żadne z nich nie przekraczało ani trochę tej niewidzialnej granicy. Ręka Harrego śmiało obejmowała talię dziewczyny. Ona natomiast bez żadnego skrępowania trzymała dłoń na jego barku. Od czasu do czasu kręcił nią, a wtedy jej suknia falowała delikatnie. Nie czuli upływu czasu, lecz w końcu ich obu dopadło zmęczenie, dlatego usiedli.
- Więc... - zaczął Harry – czym się zajmujesz, Izzie?
- Studiuję.
- Co? - indagował.
- Zgaduj.
Spojrzał na dziewczynę, a wtedy jego uwagę przykuło niewielkie znamię w kształcie ważki za lewym uchem.
- Literaturę angielską – powiedział po chwili.
Isabelle zaprzeczyła ruchem głowy.
- Historię sztuki.
- Kolejne pudło. Zgaduj dalej, robi się ciekawie.
- Dziennikarstwo.
- O ile wcześniej było zimno, tak teraz jest lodowato.
- To ja już nie wiem. - Szatyn załamał ręce.
- O matmie nie pomyślałeś? Nie wyglądam na taką, co?
Harry uśmiechnął się.
- Sam nie wiem.
- A ty czym się zajmujesz? - odbiła piłeczkę.
- Hm... - Szatyn zamyślił się. Powiedzenie prawdy z prostych przyczyn nie wchodziło w grę. Jeszcze nie. - Szukam swojego miejsca w życiu.
- Artysta lekkoduch? - spytała domyślnie Izzie.
- Coś w ten deseń – odparł.
Spędzili razem cały wieczór. Tak samo Marcy i Zayn. Kolejne minuty umykały im wyjątkowo szybko. Nawet nie zauważyli, jak zrobiła się 23:30.
„Pół godziny do ściągania masek”, pomyślał Harry, okręcając drobnym ciałem Izzie. Nagle pociągnął ją w swoją stronę trochę zbyt gwałtownie, bo dziewczyna dosłownie na niego wpadła.
- Przepraszam – szepnął.
- W porządku – odparła, nie zmniejszając odległości między nimi.
Szatyn wyczuł moment w punkt. Uśmiechnął się filuternie. Przepełniało go poczucie, że dziewczyna jest jego, już mu się nie oprze. Ich twarze były coraz bliżej. Dzieliło ich jakieś dosłownie 10 centymetrów. Harry poczekał, aż szatynka pokona dystans sama.
- Chyba się opiłam ponchu – szepnęła – bo się wcale nie znamy, a ja chcę, żebyś mnie pocałował.
- W takim razie oboje jesteśmy pijani. - Uśmiechnął się Harry.
- Najpierw zdejmij maskę.
- Dlaczego?
Nie pytając o pozwolenie, odsłoniła twarz szatyna, a następnie wplotła palce w jego włosy.
- Styles... znowu się widzimy – wyszeptała.
Nie była ani trochę zdziwiona ani zaskoczona. Harry za to tak.
- Karnawał jest raz do roku, prawda?
Jej słowa były ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował szatyn, bo reszta została przyćmiona przez wargi Isabelle napierające na jego. Pocałowała go w jeden z tych sposobów, że bez względu na wszystko chciał więcej. Nie pozostawał jej dłużny. Wplotła palce w jego włosy, a on położył dłonie na jej talii.
Harry nie potrafił się skupić na niczym innym, jak na słodkim smaku jej warg. Odurzyły go, zaćmiły wszystko. Nie widział niczego poza nimi.
Przeżył już parę tych pocałunków w życiu i tak naprawdę każdy był dla niego wyjątkowy, o ile dochodziło do niego z osobą, w której naprawdę się zauroczył.
A tak było z Isabelle.
Nagle ich czułości zostały brutalnie przerwane przez Marcy, która pociągnęła dziewczynę za ramię.
- Musimy iść.
- Dlaczego? - spytała dziewczyna otumaniona.
- Nieważne, chodź.
- Chwileczkę.
Szatynka odwróciła się ponownie w stronę Harrego i pocałowała go namiętnie po raz ostatni, po czym podążyła w stronę Marcy.
- Zaraz! - krzyknął szatyn, a wtedy stanęła w miejscu. - Spotkamy się jeszcze?
Spojrzała na niego przelotnie.
- Za rok w tym samym miejscu. Jeżeli jeszcze będę cię coś obchodzić, to znaczy, że to ma sens.
Zniknęła jeszcze szybciej, niż się pojawiła. Harry natomiast długo stał w jednym miejscu, ogłupiały i zdezorientowany.
„Rok? Co? Jaki rok, do cholery?”.
Wybiegł z klubu, lecz dziewczyny już nie było.
Czy ja Wam dałam w jakiś sposób do zrozumienia, że Isabelle to dziewczyna z kawiarni? Skądże. :>
Myślicie, że Styles wytrzyma rok? Haha, bo ja nie. :D
Wyjątkowo dobrze mi się pisze to opowiadanie (jak na mój ostatni niedobór weny). Jeszcze nie wiem, jak je podzielę, ale przypuszczam, że gdzieś w początkach 4. części jestem. Nie będę się jednak spieszyć z jego publikacją, więc następna część w następny weekend. Chyba. Bo w sumie to zależy od Was. x

[EDIT 26.06]: Mam dzisiaj imieniny i nie oczekuję życzeń, ale jak widzę to, to mi trochę smutno, więc bardzo prawdopodobne, że w ten weekend post się nie pojawi. Nie czuję po prostu ani chęci, ani satysfakcji z tego, co tutaj robię, a większości z Was widocznie to nie przypadło do gustu. Dziękuję. x

piątek, 15 maja 2015

#35 Zayn

Piosenki, na podstawie której pisałam tego imagina, w oryginale na YouTube nie ma, dlatego podaję Wam link do coveru Madilyn Bailey (btw, zachęcam do przesłuchania innych jej coverów, bo osobiście bardzo za nią przepadam ☺) i do ulub, gdzie można posłuchać oryginału.
W sumie niepotrzebnie się pruję, bo i tak nikt zapewne nie odsłucha, no ale cóż...



Z dedykacją dla VvAg Smile. ♥


Podeszłam do okna, obserwując nieco schowane za dachami drapaczy chmur, różowe smugi na niebie, wymalowane jakby szybkimi machnięciami pędzla wprawnego malarza. Słońce zachodziło. Jego ciepłe ramiona ciasno oplotły moją talię, a delikatne wargi musnęły kark. Zaśmiałam się ironicznie.
- Co cię śmieszy? - zapytał.
- To. - Przesunęłam palcem po szybie, wskazując na słońce. - Teraz się chowa i jesteś, a gdy się pojawi tam... - Wyrwałam się z jego uścisku, wykonując zamach ręką, po czym wskazałam na okno po drugiej stronie. - ...znikniesz.
- [t.i.], przecież wiesz... - zaczął.
- "Wiesz"? Co wiem? - uniosłam się. - Wiem, że podoba ci się sypianie ze mną. Tyle wiem, Zayn. Tylko i aż tyle. Bo więcej nasz związek nie znaczy. Pojawiasz się wieczorem, robisz niezły bałagan w mojej pościeli i głowie, a potem się budzę i cię nie ma. Tak już od roku. Może ja mam dość, nie pomyślałeś o tym? Może ja nie chcę trwać w związku, który do niczego nie prowadzi? Czuję się jak twoja zabawka, do której dzwonisz, kiedy masz ochotę. Chcę... - ukryłam twarz w dłoniach, będąc na skraju płaczu - ...się od ciebie uwolnić, ale ty mi nie pozwalasz... Przestań mnie więzić. Jesteś taki dobry i zły jednocześnie... Nie oczekuję miłosnych deklaracji. Wylecz mnie z siebie. Jeśli choć trochę cię obchodzę, nie pozwalaj mi dalej trwać w tym stanie zawieszenia.
Pojedyncza łza spłynęła między moimi palcami, gdy jego ciepłe ciało przylgnęło do mojego, zamykając je w uścisku.
- [t.i.], ja...
- Proszę, nie mów nic. Nie chcę wymuszonej deklaracji, bo wiem, że mnie nie kochasz... Tylko przestań dawać mi nadzieje.
- Chcę cię tylko chronić, [t.i.]... - wydusił w końcu. - Oboje jesteśmy sławni... To by nas zniszczyło.
- Zayn, ja już dawno przestałam w to wierzyć. Gdybyśmy chcieli... Mam już dość patrzenia, jak gazety łączą cię w parę z każdą dziewczyną, którą zaprosisz na kawę. Chciałabym, żeby świat wiedział, że jesteś mój, albo po prostu skończmy to. Raz na zawsze.
- [t.i.], proszę cię, nie mów tak, jakbyś nic dla mnie nic nie znaczyła, bo to bzdura.
Poczułam się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej zdezorientowana i zagubiona. Nie wiedziałam już, w co wierzyć. W pewnym momencie ogarnęło mnie nawet poczucie winy.
- Wyjedźmy gdzieś - rzucił nagle.
- Jak to?
- Normalnie. Weekend z dala od miasta. Tylko ty i ja. Mały pensjonat nad rzeką.
Podniosłam zamglone oczy w jego kierunku.
- Dobrze... - wyszeptałam tylko, po czym bezsilnie wtuliłam głowę w jego tors. Nie zastanawiałam się nad niczym. Nie miałam zamiaru zatrzymywać, ale skoro sam to zaproponował, to mogło znaczyć, że jeszcze nie wszystko umarło. Moja nadzieja na pewno nie.
* * *
Obudziło mnie uporczywe: "bzz-bzz-bzz... bzz-bzz-bzz" płynące spod mojej poduszki. Nie otwierając oczu, leniwym ruchem chwyciłam urządzenie, po czym, lekko uchylając powieki, spojrzałam na wyświetlacz. 7:45. Wyłączyłam uporczywe wibracje i potarłam zaspane oczy. Usłyszałam szum wody w łazience, ale mój nie do końca przebudzony mózg zinterpretował to szybko w najbardziej logiczny sposób: sąsiad z pokoju obok bierze prysznic. Chwilę zajęło mi przebudzenie się. Powoli przed oczyma sunęły mi obrazy poprzedniego wieczora: oglądanie telewizji w hotelowym pokoju, wspólna kąpiel, ciepłe szepty, czułe muśnięcia warg na szyi, delikatne dreszcze, dotyk jego dłoni na mojej... nic poza tym.
Poszliśmy spać. Nic nie było. Znowu pozwoliłam się oczarować, znowu dałam się nabrać. Idioci tak mają. Mój problem polega na tym, że dopóki będzie mnie chciał, zawsze będę na każde jego skinienie. Nie umiem inaczej. Nikt nie potrafi wyleczyć mnie z tego uzależnienia.
Nagle z łazienki wyłoniła się Jego postać w samych bokserkach. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać, czy mam jakieś zwidy, bo na pewno nie była to normalna sytuacja. Zazwyczaj zmywał się około 5:00, tak żeby nikt go nie zauważył.
- Co... tu robisz? - zapytałam niepewnie.
- Jakie miłe przywitanie! - zaśmiał się. Chwycił spodnie i włożył je, zapinając guzik i zamek, a następnie ubrał koszulkę i bluzę z kapturem.
- Po prostu... jestem w szoku - odparłam zdziwiona. - Nie boisz się?
Wzruszył ramionami, po czym szybkim ruchem zapiął zamek błyskawiczny bluzy, a następnie usiadł na łóżku, które ugięło się pod jego ciężarem.
- Prawdę powiedziawszy, wszystko mi jedno. Boję się tylko, że kiedyś sama mnie wyrzucisz - zaśmiał się nerwowo.
- Głupi...a jestem - odparłam.
- Nie mów tak - jęknął, delikatnie całując moje wargi. - Jesteś moja.
Ile prawdy kryło się w tym stwierdzeniu. Jestem idiotką. Jego idiotką. Nikt nie potrafi tego zmienić. Nawet ja.
Lecz tamtego dnia... coś się zmieniło. Może to, że wyszedł, kiedy słońce było już wysoko?
* * *
Był blisko. Czułam go. Coraz bliżej. Tak... mentalnie. Każda sekunda, jaką spędziłam, stojąc wtulona w niego plecami i oglądając zachód słońca coraz bardziej związywała nas razem. Ten wyjazd był jak ze snu; głównie dlatego, że wiedziałam, że wkrótce będzie musiał się skończyć, a potem miał nastąpić brutalny powrót do rzeczywistości. Ten weekend uświadomił mi tylko to, co wiedziałam od dawna: zależy mi. Nie chcę być dla niego tylko zabawką, czymś na chwilę. Ze śmiechem nieraz wspominałam te czasy, kiedy to ja miałam całkowitą władzę nad mężczyznami. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo miłość zniewala, ogranicza. Wchodząc w związek z nim, pozbyłam się wszelkich hamulców. Powiedziałam sobie: "wszystko albo nic". Ironia losu sprawiła, że dostałam obie te rzeczy naraz. Próbuję zrezygnować z tego "niczego", ale potem On za każdym razem udowadnia mi, że mam wszystko. Może pozwoliłam sobie na zbyt wiele. Może powinnam przejąć nad tym kontrolę. Nad czymś, co zaczęło się końcem. Spojrzałam w jego oczy, on spojrzał w moje. Nie było zbędnego udawania. Teraz też nie będzie. To koniec. Wszystko umrze wraz z zakończeniem weekendu. Tak trzeba.
Musiałam coś napisać na podstawie tej piosenki, bo jest jedną z moich ulubionych z 1989 (zresztą, kto zna mojego Twittera albo Wattpada, ten wie :D). Ten imagin w oryginale pisany był z kimś innym, do tego ma swoje rozwinięcie, ale Wy go nie poznacie. Zostawię go takim, jaki jest. ☺
No i komentujcie, kurczę. ;_; Wiem, że nie jestem mistrzem pisania i przynudzam w notkach xd, do tego nie umiem się reklamować, dlatego nie liczę na zbyt wiele, ale po 14 miesiącach prowadzenia bloga trochę tak jakoś nijak z tymi komentarzami. </3
PS. Wiem, że są to plany dość odległe, ale marzyłoby mi się 100 000 wyświetleń do wakacji. Tak skromniutko, haha. B-)
PS.2 150 post, woho. O.o

niedziela, 10 maja 2015

#34 Harry cz.1

Właściwie to ten pomysł siedzi mi w głowie jakieś pół roku. Miał to być Zayn, ale tbh, nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie coś z nim napisać. Sami rozumiecie.
Dlatego nie miejcie mi za złe, że znowu Harry. ✌
Imagin ten został napisany częściowo na podstawie filmu Całe szczęście (ale to dopiero w dalszych rozdziałach), a częściowo na podstawie piosenki The Vamps, której fragmenty widzicie poniżej. Mam nadzieję, że jej nie znacie (a jeśli tak to się nie chwalcie, haha) i proszę, nie szukajcie na razie, bo specjalnie wycięłam z niej te fragmenty, które były mi potrzebne. Reszta to na razie tajemnica. ☺

„cudzysłów” – myśli
kursywa – tekst piosenki

Chwycił filiżankę do ręki, upijając łyk czarnej kawy, po czym odłożył ją na spodek. Wewnątrz czuł chaos, który paradoksalnie prowadził do pustki znajdującej odbicie na czystobiałej kartce leżącej przed nim.
Tego dnia irytowało go wszystko: począwszy od pogody, swoich nieukładających się włosów i kiepskiej muzyki w radiu, a skończywszy na musze brzęczącej mu natrętnie koło ucha, gdy próbował spać, i braku kawy, który zmusił go do opuszczenia swojej pieczary.
Próbował wykrztusić ze swojej głowy jakiekolwiek słowa do piosenki, którą zamierzał napisać, lecz wszystko wokół go rozpraszało: dźwięk dzwonków nad drzwiami oznaczający czyjeś wejście, ciche odgłosy telewizora, a nawet przemykająca między stolikami kelnerka, Patricia, którą bardzo lubił.
Zrezygnowany Harry zwinął kartkę, wyłączył długopis, a następnie schował cały "zestaw" do kieszeni. Chciał się czymś zająć, zrobić coś pożytecznego, lecz tak naprawdę nie miał pojęcia, co by to mogło być, przez co ten dzień wydał mu się jeszcze bardziej bezproduktywny.
Nagle dźwięk dzwoneczków nad drzwiami obwieścił wejście osoby, na której widok Harry uśmiechnął się. Szatynka, rozpuszczone długie włosy w kolorze ciemnej czekolady. Bystre spojrzenie niebieskich oczu. Szczupłymi dłońmi obejmowała teczki, z którymi się nie rozstawała. Kawiarnię odwiedzała zazwyczaj przed zajęciami, czasem po, by w spokoju się pouczyć w czasie, gdy jej koleżanka z akademika urządzała dziką imprezę w ich pokoju. Nie należała z pewnością do osób, które lubią tego typu (tu cytat) „orgie”, dlatego starała się unikać przebywania z imprezującą Marcy, jak tylko się dało. Usiadła w tym samym rogu tej samej kawiarni, instynktownie czując na sobie spojrzenie Harrego. Nie znała go zbyt dobrze, nie słuchała współczesnej muzyki, a o One Direction wiedziała tyle, ile nasłuchała się od Marcy – wspomnianej koleżanki z pokoju. Dlatego też siedzący dwa stoliki przed nią Harry Styles nie robił na niej zbyt wielkiego wrażenia, nie licząc naturalnej ekscytacji, jaką w zdrowym człowieku wywołuje spotkanie kogoś tak sławnego. Widziała go już któryś raz z rzędu, lecz nie ciekawił jej w żaden sposób.
„— Harry… — jęknęła Marcy, opadając z rozmarzeniem na łóżko. — Skończony kobieciarz… najgorszy flirciarz… najlepszy tyłek na ziemi, uśmiech zwalający z nóg… klata, tatuaże… mój przyszły mąż, zdecydowanie”.
[t.i.] uśmiechnęła się na to wspomnienie, po czym podeszła do baru i złożyła zamówienie. Następnie zajęła miejsce i włożyła słuchawki do uszu. Standardowo Oasis. Wyjęła długopis z torby, a następnie swoje notatki i zaczęła naukę.
Harry natomiast przyglądał się jej z uwagą. Nie wydawała się być dla niego interesująca. Nie miała idealnej fruzury, nie nosiła ciuchów od drogich projektantów, jej paznokcie nie wyglądały na takie, którym poświęca się dużo czasu, co nie zmieniało faktu, że nie mógł przestać się w nią wpatrywać.
„Pewnie ma chłopaka”, pomyślał Harry. „Jednego od podstawówki”.
Tu akurat Harry nie zgadł, bo [t.i.] nie miała chłopaka, co nie znaczy, że nie przeżyła żadnych miłości w swoim dziewiętnastoletnim życiu. Pewne doświadczenie z facetami nabyła, a przede wszystkim nauczyła się, że lepiej trzymać się od nich z daleka.
Harry słyszał, jak zapamiętale nuciła „Wonderwall”, i uśmiechnął się, gdy pomyliła słowa, co zapewne było efektem tego, że się w tym samym czasie uczyła.
Nagle linijki wpadły mu do głowy same:

I heard „Wonderwall” beating through your headphones.
Cracked a little smile when you got the words wrong

Wyciągnął pospiesznie wygnieciony kawałek papieru z kieszeni, starannie go rozłożył i zapisał dwie linijki tekstu. Przygryzł końcówkę długopisu, zastanawiając się nad resztą.
„A co gdyby napisać piosenkę o niej?”, zaśmiał się w duchu. „A potem zadedykować. Byłoby śmiesznie”.

Excuse me, miss. I don't ever do this.

„Haha, no faktycznie nie. Ciekawe, co sobie pomyśli i czy w ogóle kiedyś się dowie”.

Must admit I'm pretty nervous.

„Trochę faktycznie”.

It might seem strange.
You don't even know my name.

„W sumie sam nie wiem. Ale możliwe, że tak. Albo i nie. Nieważne”.

But I've been watching you for days
Sitting in the same corner table of the same cafe.

Zadowolony z siebie szatyn wyłączył długopis, którego schował następnie do kieszeni. W trakcie pisania nawet nie zorientował się, że dziewczyna wyszła, zza chmur wyjrzało słońce, a resztki kawy w jego filiżance oziębiły się.
Jak zwykle soł meni problemów z doborem zdjęcia. -.- To jest przynajmniej aktualne. :D
Nie lubię robienia czegoś na siłę, a z tą częścią trochę tak było. ;_;
Mam nadzieję, że to jakoś docenicie. Jeżeli czytacie – skomentujcie, proszę. xx

piątek, 1 maja 2015

#32 Louis cz.6 (ostatnia)

~rok później~
Louis
Wszedłem na palcach do domu, po czym zamknąłem drzwi. Z salonu po całym domu roznosił się jej śpiew. „Zapewne jakaś Taylor Swift”. Uśmiechnąłem się pod nosem. „Obstawiam 22 albo Mine”.
— You made a rebel of a careless man's careful daughter…
„Jednak Mine”.
Wszedłem do salonu, lecz ona tego nie zauważyła. Zapamiętale ścierała kurze, podrygując w rytm piosenki. Granatowa bluza, którą miała na sobie, osunęła się jej z ramienia, lecz nawet nie zwróciła na to uwagi. Zawsze mi tym imponowała; jak już coś robiła to na 200%. Była tak idealna i szczęśliwa, że aż bolało.
— You are the best thing that's ever been mine…
Podszedłem do niej, wyjmując słuchawki z uszu.
— Wiem — szepnąłem, obejmując ją w pasie od tyłu.
— A ty nie powinieneś być w studiu? — zapytała. — Co tu masz? — Wyciągnęła mi z ręki książkę.
— Pierwsze, świeżutkie wydanie — powiedziałem, uśmiechając się. Na okładce tytuł i podpis: „Samantha Jones”. Rzuciła mi się krótko na szyję, po czym otworzyła egzemplarz. A tam na pierwszej stronie:

Czytelnicy rzadko zdają sobie sprawę, jak często pisarze inspirują się swoimi własnymi doświadczeniami. Czasem wystarczy ułamek sekundy, by po czuć to coś: „Hej, może zrobię z tego książkę?”. Niektórzy może wiedzą, że pisząc „Robinsona Crusoe”, Daniel Defoe inspirował się prawdziwą historią Alexandra Serkirka. Powieść, którą właśnie trzymacie w ręku, również została napisana na podstawie prawdziwej historii, którą wszyscy znacie: Louis Tomlinson ląduje na pozornie bezludnej wyspie z jakąś tam [t.i.] [t.n.]. Teraz sama bohaterka (ja = Samantha Jones = [t.i.] [t.n.]) chciałaby przedstawić Wam, jak prezentowało się to z jej perspektywy.
Tę powieść dedykuję mojemu przyszłemu mężowi. Za to, że „wróży nam długą przyszłość”. Tak, Louis. Ja też.
[Twoje.inicjały] ♡

PS. Potraktujcie tę książkę jak pisarski wybryk. Nie rezygnuję z pisania kryminałów. Nowa powieść za trzy miesiące idzie do druku. ☺

— Nie żałujesz, że się ujawniłaś? — zapytałem.
— Nie, skąd. — Machnęła ręką. — W końcu i tak bym musiała.
„No dalej! Przejrzyj tę książkę!”, pomyślałem zniecierpliwiony.
Przewinęła kartki, po czym wreszcie dostała się na ostatnią stronę, gdzie taśmą samoprzylepną przyklejony był srebrny pierścionek z niebieskim oczkiem. Odkleiła go ostrożnie. Ręce jej drżały.
— Chyba zwariowałeś — wyszeptała.
— Tylko na twoim punkcie. — Przygryzłem chrząstkę jej ucha. Następnie wyjąłem biżuterię z jej dłoni, po czym przyklęknąłem na jedno kolano.
— Czas dokończyć to, co zacząłem — powiedziałem, ujmując jej dłoń. — [t.i.] [t.n.], czy zostaniesz moją…
— Nie. — Potrząsnęła głową przecząco. Auć, cios prosto w serce.
— Dlaczego?
Parsknęła śmiechem.
— Twoja mina była bezcenna, Lou — zachichotała.
— Ty mały zgredzie! — Podniosłem się z kolan i zacząłem ją łaskotać. Zwijała się ze śmiechu, ale ja nie przestawałem. Książka już dawno upadła na podłogę, pierścionek wsunąłem sobie na mały palec, żeby go nie zgubić.
— Louis, przestań! — krzyknęła rozpaczliwie. — Okay, wyjdę za ciebie! Zadowolony?!
Zatrzymałem ruchy, po czym nakazałem:
— Powiedz to jeszcze raz.
Odchrząknęła.
— Ekhem… Louisie Williamie Tomlinsonie, zamierzam być dla ciebie najgorszą żoną na świecie: będę cię zdradzać na każdym kroku, nie będę dbała o dom, zniszczę ci życie, nie mówiąc już o seksie, o którym możesz w ogóle zapomnieć. Zgoda?
— Oryginalne przyjęcie oświadczyn, nie ma co. — Pokiwałem głową z udawaną aprobatą. — Ja w takim razie obiecuję być najlepszym mężem pod słońcem: będę ci wybaczał wszystkie zdrady, będę cię kochał i szanował bez względu na wszystko, zadbam o dom, a co do seksu… poradzę sobie sam. — Pocałowałem jej szyję.
Zachochotała uroczo.
— To dasz mi ten pierścionek? — zapytała. — Zapomniałam wspomnieć, że oskubię cię z kasy.
Zsunąłem biżuterię ze swojego palca, a po chwili spoczęła ona na jej ręce.
— Kocham cię — szepnęła, całując mnie z uczuciem. — Będę najlepsza, o ile mi pozwolisz.
Uśmiechnąłem się
— Pozwalam.
I tu zaczyna się problem, bo, prawdę powiedziawszy, ostatnio się okropnie obijam i nie mam pojęcia, co za tydzień miałabym opublikować, więc albo dogłębnie przejrzę mój zabałaganiony folder, albo odkurzę stare pomysły, tak że bądźcie cierpliwi i nie miejcie mi za złe, jeśli się trochę spóźnię. x Chyba nie wyrabiam z prowadzeniem naraz dwóch blogów. Trzeba się w końcu na coś zdecydować, a nie... ;//
10 komentarzy? Proszę? ♥
Dziękuję za prawie 80 000 wyświetleń. *.*