sobota, 26 września 2015

#38 Louis cz.1

Biegłam, w zasadzie nie zastanawiając się dokąd. Jak najdalej. Czułam się, jakby gonił mnie żywy ogień palący moje plecy. Byle jak najdalej. Moje rany na udach wciąż krwawiły, spływając po nogach na stopy. Liście pod moimi stopami były mokre i śliskie. Z całych sił próbowałam trzymać równowagę, a jednak wciąż co chwila się przewracałam. Zapadał zmierzch. Nagle zerwał się wiatr, a ja z całych sił pożałowałam, że ubrałam tę sukienkę. Przed oczami stanął mi widok moich czarnych spodni, w których byłoby mi o wiele cieplej. Dlaczego ja ich, do cholery, nie ubrałam?
Zatrzymałam się pod drzewem, dysząc ciężko. Rozglądałam się niespokojnie wokół, szukając między pniami. Szukałam jakiegoś światła, śladu ludzkiej obecności, czegokolwiek. Nic. Wszędzie dookoła tylko ta cholerna mgła. Spojrzałam na drzewo, pod którym stałam. Robiło się coraz ciemniej, a gałęzie wydawały się solidne i szerokie. Natomiast zagrożenie tego, że on wróci, tak samo jak ataku dzikich zwierząt, na tym odludziu było naprawdę spore. Gdzieś musiałam spędzić tę noc.
„Umiesz się wspinać. Do cholery, umiesz się wspinać”.
Nie zwracałam uwagi na to, jak bardzo ranię swoje stopy i dłonie kolejnymi otarciami. Miałam jeden cel i zamierzałam go osiągnąć za wszelką cenę. Zaciskałam zęby, ignorując łzy, które płynęły po moich policzkach przy kolejnych nieudanych próbach. W końcu dostałam się na największą gałąź. Skuliłam się wbijając paznokcie w twardą korę.
Podczas biegu mogłam zagłuszyć wszelkie myśli wysiłkiem fizycznym. Teraz zupełnie odwrotnie. Wszystkie obrazy, dźwięki wracały na nowo, powodując duszący ból w klatce piersiowej. Przez chwilę myślałam, że nie potrafię oddychać. Miałam podartą sukienkę. Wiele miejsc na moim ciele było umazanych od krwi. Sama już nie wiedziałam, gdzie miałam rany, a gdzie czerwona ciecz pomieszana z błotem pozasychała od innych zadrapań i otarć
„Weź się w garść. Do cholery. Weź się w garść”.
Drzewa od dzieciństwa kojarzyły mi się z bezpieczeństwem. Często chowałam się na nich przed ciocią i wujkiem, by nie zostać znów zamknięta w szopie. A teraz od nowa to robię. Ukrywam się.
Myślałam, że już się od tego uwolniłam, że uwolniłam się od tych demonów, a jednak wciąż mnie goniły i teraz na nowo dałam się złapać.
Przymknęłam oczy jednak sen nie przychodził. Bałam się snu, bo wspomnienie tej ohydy, tego, co mi zrobił, mogło w każdej chwili wrócić.
Kilkakrotnie tej nocy wzdrygałam się, słysząc podejrzane szelesty. Przerażała mnie ciemność, otoczenie, brak jakichkolwiek śladów ludzkiej cywilizacji. Oddałabym wszystko, byleby znaleźć się w swoim ciepłym łóżku, nawet jeśli po raz kolejny miałabym dzielić je z kimś, kogo ani trochę pod innymi niż seks względami nie obchodzę.
Nadszedł ranek. Zrobiło się jasno i ciepło. W powietrzu czuło się wyraźny zapach wilgoci. Niepewnie opuściłam swoją kryjówkę, po czym upadłam na miękką ściółkę, próbując rozluźnić obolałe i zdrętwiałe od niewygodnej pozycji mięśnie. Podłoże było mokre od rosy i mgły, która musiała opaść w trakcie nocy. Przechodziły mnie dreszcze. Na chwilę przymknęłam oczy, gdy nagle poczułam ścisk w żołądku. Byłam bardzo głodna. Nie wiedziałam nawet, od jak dawna niczego nie jadłam. Zaczęłam się wsłuchiwać w dźwięki dookoła, gdy nagle usłyszałam kroki gdzieś niedaleko. Poderwałam się przerażona. Zobaczyłam w oddali postać, przez co zaczęłam uciekać ile sił w nogach. Nagle mokre liście pod moimi stopami przestały spełniać swoją funkcję. Poślizgnęłam się, a chwilę potem wylądowałam w głębokim dole bez szans na jakąkolwiek ucieczkę. Błoto w tamtym miejscu miało zbyt kleistą konsystencję, obsuwało się za każdym razem, gdy próbowałam się wspiąć. I wtedy nagle zobaczyłam nad sobą twarz, a następnie usłyszałam krzyk:
— Tu jest!
Zdjęcie dla klimatu. Louis mi nie pasował. xD
Sama nie wiem, co mnie zainspirowało do stworzenia tej historii. Trochę książka, którą ostatnio przeczytałam, trochę własne doświadczenia. (Guess what? We wsi, gdzie się mieszka od 16 lat, też się można zgubić :'D) Dość często będzie to opowiadanie ocierało się o kryminał czy thriller, co widać po tej części.
Na razie to taki przedsmak akcji. Na tę chwilę mogę Wam zdradzić, że (uwaga) akcja nie dzieje się w Londynie ani nawet w UK.
W sumie sama jeszcze nie wiem, co z tą historią zrobię, bo jeśli Wam się nie spodoba, zacznę coś innego.
Tak że piszcie, co sądzicie. xx
I piszcie też, czy jest sens tego, że ja się tak produkuję w notkach, bo... lmao, próbuję mieć z wami jakiś kontakt przez nie, a w sumie nie wiem nawet, czy ktoś je w ogóle czyta i czy go to obchodzi, haha. ♥
Jeśli Was czymś wkurzam – też piszcie.
(nie wiem, dość często mam wrażenie, że jestem irytująca)
PS. Najpopularniejszy post tego bloga (ten) osiągnął 2000 wyświetleń, woah. Dziękuję. ♥

niedziela, 20 września 2015

#37 Harry cz.12 (ostatnia)

Już po raz ostatni przypominam, że to opowiadanie jest zadedykowane Foreverdirectioner z okazji jej urodzin (które btw były 2,5 miesiąca temu, haha). ♥♥♥



Ostrożnie włożyłam słuchawki do uszu, po czym zaczęłam szukać odpowiedniego utworu na playliście. Sama nie wiedziałam, dlaczego to robię. Może po prostu chciałam sobie sama wmówić, że słowa Monique nie wywarły na mnie żadnego wrażenia, że po tym wszystkim będę umiała żyć. Że się z tym pogodzę, że nie dam wziąć góry emocjom. Tak, prawdopodobnie dlatego.
Usłyszałam pierwsze słowa piosenki. Dobrze mi znanej piosenki. Zacisnęłam zęby przy pierwszych słowach, czując, że robię się słaba, wręcz bezsilna.
Walls of insincerity
Shifting eyes and vacancy
Vanished when I saw your face
„Kłamstwo”, pomyślałam. „To wszystko się razem z nim pojawiło. Do cholery, zamknął mnie w celi ze ścianami nieszczerości”.
Nawet nie poczułam, gdy z moich oczu popłynęły łzy. Wręcz wyrwałam słuchawki z własnych uszu na dźwięk znanych słów. Zrzuciłam telefon na podłogę.
This night is sparkling, don't you let it go
Zrobiłam to. Tak bardzo się bałam, że Harry, z którym oglądałam „Rzymskie wakacje” w opuszczonym budynku, zniknie i to się stało. Ja na to pozwoliłam.
A może po prostu tamten Harry nigdy nie istniał? Może trzymałam się czegoś, czego nie było? Może to wszystko od początku nie miało prawa się wydarzyć?
A może byłam zbyt oczarowana, żeby to wszystko zauważyć?
Miałam okropny mętlik. Podświadomie chciałam poznać prawdę, ale wciąż przerażała mnie myśl, że to, co usłyszałam od Monique, mogło zniszczyć moje marzenia. Przerażał mnie fakt, że może będę się musiała z tym wszystkim pogodzić.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Otarłam łzy najdokładniej, jak umiałam, po czym pobiegłam otworzyć.
Stał on. Jego wargi były zaciśnięte w wąską kreskę, oczy przygaszone. W przypływie jakiegoś nieopisanego pragnienia zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go. Nie miałam już nic do stracenia, bo nie miałam jego. Chciałam ostatni raz poczuć złudną świadomość, że jest mój. Nic więcej.

[t.i.]
Może powinienem coś dodać, typu: „najdroższa” albo „kochana”, ale nie zamierzam tym listem dawać Ci jakichś obrzydliwych nadziei. Sam nie potrafię określić, co w tym momencie czuję, dlaczego to wszystko piszę. Może jestem bardziej człowiekiem niż myślę? Nasz związek trwał krótko, a mimo to czuję coś, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Czuję, że zasługujesz na to, żeby poznać całą prawdę.
Monique nie kłamała. Naprawdę byłem (jestem?) cynicznym dupkiem zdradzającym po kolei swoje dziewczyny. Nie chcę zgłębiać tematu. Coś kiedyś wywarło na mnie silnie zły wpływ, dlatego stałem się, kim się stałem. Nie zamierzam się usprawiedliwiać ani tłumaczyć wobec tego, co było, bo zgaduję, że nawet Cię to nie obchodzi. Z pewnością jednak zasługujesz na wytłumaczenie tego, co stało się między nami.
To od początku nie miało być tak, jak z innymi. To nie tak, że miałaś być tylko kolejną zabawką na pokaz. To nie tak, że ani razu coś we mnie topniało, gdy czułem Twoje malutkie dłonie błądzące po mojej skórze. To nie tak, że każdy pocałunek był fałszywy, a troska udawana.
Dawałaś mi szczęście, którego dotąd nigdy nie poczułem. Naprawdę zależało Ci na zaspokojeniu moich potrzeb. Byłaś dla mnie zawsze. Czułem, że do siebie pasujemy, i to wszystko przez pewien okres naprawdę szło w dobrym kierunku.
Przepraszam. Przepraszam za każde kłamstwo. Przepraszam, że pewnego dnia moja silna wola przegrała i znów dałem się wciągnąć w coś, od czego miałem się uwolnić. Przepraszam, że byłem zbyt słaby, żeby Cię pokochać i przezwyciężyć to wszystko dla Ciebie. Wiem, że to tyko puste słowo, ale przepraszam.
Wiem też, że nie uda się zapomnieć, zarówno mi jak i Tobie, ale przynajmniej spróbujmy udawać, że tego nie było, jeżeli w ogóle mogę Cię o to prosić. Po prostu nie cierp, nie tęsknij za mną, bo nie warto.
Dziękuję za wiele rzeczy, które mi uświadomiłaś. Jak na przykład to, że ani trochę na Ciebie nie zasługuję. Muszę w końcu dojść z tym wszystkim do ładu, opanować się, lecz Ty nie możesz mi w tym pomóc. Nie chcę tego. Nie mam prawa już niczego do Ciebie wymagać.
H

Zwinęłam czysto-białą kartkę papieru i włożyłam ją z powrotem pomiędzy książki w biblioteczce. Następnie usiadłam na kanapie. Minęło już tyle czasu, a ja wciąż nie potrafię się pozbyć zarówno wspomnień, jak i tego listu. Wciąż nie potrafię chować w sobie gniewu ani urazy, mimo przepłakanych i nieprzespanych nocy. Wciąż ogrzewają mnie wspomnienia wspólnie spędzonych chwil. Bez żadnej nadziei, że kiedykolwiek powrócą. Widzimy się prawie codziennie przelotem na klatce schodowej, a ja wcale za nim nie tęsknię. Patrzę na niego i widzę w nim zupełnie kogoś innego. Widzę jego prawdziwe „ja” ze świadomością, że nigdy się nie dowiem, czy byłabym w stanie je pokochać.
Moją chwilę zamyślenia przerwał dzwonek telefonu.
— Halo?
— Emm…
Zmarszczyłam brwi.
— O co chodzi? Kto mówi?
— Teraz uznasz mnie za jakiegoś desperata. To było wieki temu. Zadzwoniłaś do mnie przez przypadek, chcąc zamówić pizzę.
Uśmiechnęłam się, nieco skonsternowana.
— No tak, pamiętam.
— Wiesz, tak się składa, że byłaś pierwszą, ale nie ostatnią, która do mnie przez „przypadek” zadzwoniła. Dowiedziałem się, że ta pizzeria znajduje się w Londynie, stąd domyślam się, że ty także tu mieszkasz — ton głosu rozmówcy był rzeczowy, po barwie domyśliłam się, że to mężczyzna.
— No… tak.
— Bardzo cię przerażam tym, co mówię?
Roześmiałam się, a całe napięcie jakby gdzieś uleciało.
— A co, chciałbyś mnie wyrwać? — spytałam rozbawiona.
— Na pizzę — odparł. Wręcz poczułam jego uśmiech płynący do mnie z drugiej strony słuchawki.
— Szalony pomysł. Nawet mnie nie znasz — skwitowałam.
— Jestem naukowcem. Naukowcy bywają uznawani za szaleńców — zaśmiał się. — A ten twój telefon…  Jako naukowiec nie wierzę też w przypadki. Analizuję je.
— Czyżbyś mi proponował randkę? — odpowiedziałam, udając zaskoczoną.
— Proponuję ci wspólne analizowanie przypadku, jakim był twój telefon, [t.i.].
[t.i.], [t.i.].
— Odpowiedź jest prostsza, niż ci się wydaje. Bez okularów jestem ślepcem, panie naukowcu.
— Mam na imię Ethan i wcale mnie od siebie nie odstraszasz w tym momencie, ale zaciekawiasz swoją osobą.
— W takim razie za godzinę w tej pizzerii, jeśli ci oczywiście pasuje, Ethan. — Przygryzłam wargę.
— Do zobaczenia, [t.i.].
— Do zobaczenia.
Rozłączyłam się, po czym odłożyłam urządzenie, gdy nagle rozległ się kolejny dzwonek. Tym razem do drzwi.
Tak, to jest ostatnia część tego opowiadania.
Tak, więcej nie będzie.
Tak, to jest moja ostateczna decyzja.

Sami oceńcie, czy takie zakończenie jest dla Was happy endem. Sami dopowiedzcie sobie dalszy ciąg. W pisaniu chyba chodzi o to, żeby czasami zmuszać do myślenia, prawda?
Zżyłam się z tą historią, pisząc ją przez 3 miesiące, ale to jest odpowiedni jak dla mnie moment, żeby ją zakończyć.

Dziękuję za wsparcie i mam prośbę, żeby każdy, kto to opowiadanie do końca śledził, skomentował tego posta. To chyba nie aż tak dużo?
Love. xoxo
PS. Louis wkrótce. ♥
PS.2 Tymczasem idę umierać, zakuwając fizykę przy dźwiękach Honeymoon.

niedziela, 13 września 2015

#37 Harry cz.11

— Mogłabyś mi chociaż powiedzieć, dokąd jedziemy — powiedziałam do Kate z wyrzutem, wpatrując się w widoki za samochodowym oknem.
— To tylko kawałek za miastem — wyjaśniła wpatrzona w jezdnię.
— Dzięki — parsknęłam z sarkazmem.
W końcu zatrzymałyśmy się pod jednym z większych domów w bogatszej dzielnicy. W mojej głowie rodziły się tysiące pytań i teorii, jednak starałam się gryźć w język i cierpliwie czekać na wyjaśnienia Kate. Podeszłyśmy do furtki. Zadzwoniła domofonem, po czym w oknie dostrzegłam kobiecą postać spoglądającą na nas. Drzwiczki zabrzęczały. Szłyśmy starannie wyłożonym kamyczkami chodniczkiem, a w drzwiach stała postać, która wcześniej przyglądała nam się z okna. Wpatrywała się w moją twarz, co mnie speszyło. Miała długie blond włosy, a jej strój był nienaganny.
— Cześć — przywitała się. — Jestem Monique. A ty zapewne [t.i.]? — zapytała, podając mi dłoń, którą ja uścisnęłam.
— Taak — odpowiedziałam trochę niepewnie.
„Monique, Monique... skąd ja, do cholery znam to imię?”, pomyślałam.
— Wejdźcie.
Wpuściła nas do środka. Wewnątrz unosił się przyjemny zapach odświeżacza powietrza i było mile chłodno w porównaniu do wysokich temperatur panujących na zewnątrz. Wokół panowała czystość, a każdy wręcz najdrobniejszy szczegół czy dodatek wystroju był dopracowany, dominowały beż i czerń. Dziewczyna zaprowadziła nas do przestronnego salonu z widokiem na taras i ogród.
— Napijecie się czegoś? — spytała.
— Nie — odparła Kate.
— Wody, jeśli można — powiedziałam słabym głosem. Zaczynało mi schnąć w gardle.
— Oczywiście.
Po chwili wróciła z jedną szklanką napełnioną do ¾ wysokości przezroczystą cieczą. Ja i moja przyjaciółka zajęłyśmy miejsca na kanapie, natomiast Monique na sofie tuż obok. Nagle moją uwagę przykuła niania elektroniczna spoczywająca na jasno drewnianym stoliku.
„Dziewczyna ma dziecko. Co to za dziecko? Czyje? Harrego?”.
Nagle dotarło do mnie, skąd znam Monique. Przyjaciółka Kimberly – byłej dziewczyny Harrego. Byłam coraz bardziej zagubiona.
— Powiecie mi, o co chodzi? — spytałam po dłuższej chwili zniecierpliwiona. — Dlaczego ja tu jestem?
— Ty mnie znasz, prawda? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. — To znaczy – kojarzysz? Harry coś ci wspominał?
— No… tak — wymamrotałam.
— Co ci mówił?
— Mówił, że jesteś przyjaciółką Kimberly – jego byłej i że pokłóciliście się, gdy ona chciała do niego wrócić.
Blondynka zaśmiała się gorzko na zawołanie.
— Tak mówił?… Interesujące. Tak się składa, [t.i.], że ja jestem jego byłą.
Zatkało mnie. Miałam wrażenie, że na chwilę serce mi stanęło. Wypiłam całą szklankę wody na poczekaniu.
— Jak to? — wydusiłam z siebie.
— [t.i.], on nie jest do końca taki, jak się wydaje… — wyjaśniła ostrożnie. — Chodzi o to, że… bycie jego dziewczyną to nie bajka i ty chyba najlepiej powinnaś o tym wiedzieć. — Uśmiechnęła się, jakby nieobecna. — Często wychodzi, a ty nie wiesz dokąd…
Nagle z niani elektrycznej popłynęły dźwięki płaczącego dziecka.
— Przepraszam.
Dziewczyna prawie wybiegła z pomieszczenia.
— Kate, to dziecko jest Harrego, tak? — pytałam rozgorączkowana.
Szatynka położyła dłoń na moim ramieniu, żeby mnie uspokoić.
— [t.i.], wszystkiego się dowiesz. Spróbuj zachować spokój.
Ręce mi drżały, byłam cholernie podenerwowana, a Monique dość długo nie wracała. W końcu pojawiła się w salonie z maluchem o niebieskich oczach na rękach. Usiadła z nim na sofie, trzymając go troskliwie. W jego buzi spoczywał smoczek. Dziecko było wyjątkowo spokojne.
— Monique, o co chodzi? To dziecko Harrego, tak? — zapytałam prosto z mostu.
— Nie. — Uśmiechnęła się. — Na szczęście nie. Widzisz, [t.i.], powinnaś coś wiedzieć o swoim chłopaku. — Na chwilę uniosła brzeg swojej kremowej bluzki, pokazując biodro, gdzie widniała dość spora blizna. Wlepiłam w nią swój przerażony wzrok. — Harry, on… bywa agresywny, zwłaszcza po alkoholu. Rozumiesz… nie pobił mnie. Po prostu… popchnął na stolik, krawędź była ostra… Sprawa znalazła się na policji, ale nie wniosłam oskarżenia. Nie w tym rzecz. [t.i.], ja bym chciała… cię przestrzec. Harry bywa wspaniałym chłopakiem, ale to tylko maska, jakkolwiek patetycznie to brzmi. Lubi poużywać życia, alkoholu, seksu… Związki to tylko przykrywka przed ludźmi, znajomymi, jego rodziną… nie szuka stabilizacji, jeśli jej od niego oczekujesz. Byłam ja, Kimberly… jesteś ty.
W stan osłupienia wprowadził mnie stoicki spokój, z jakim dziewczyna wypowiadała słowa, które z każdą chwilą burzyły moje dotychczasowe życie.
— Ja nie wierzę, po prostu nie wierzę — odparłam, pocierając palcami czoło. — On mógł… mógł się zmienić — wmawiałam sobie.
— [t.i.], ja bym naprawdę chciała, żeby tak było, bo z całego serca życzę ci szczęścia, ale szczerze w to wątpię.
— A Kimberly? — pytałam. — Mówił, że go zdradziła.
— On ją zdradził i to nie raz. Tak jak mnie i zapewne…
Reszty nie usłyszałam, bo po prostu podniosłam się i wybiegłam. Wszystko, co powiedziała mi Monique, wydawało mi się takie nierealne, jak nie z tego świata, lecz im dłużej o tym myślałam, tym bardziej wszystko mi się zgadzało. Mój świat się sypał.
Jestem średnio zadowolona z tej części, ale cóż. Przed chwilą skończyłam ją pisać. :')
Następna będzie chyba dłuższa, chyba ostatnia i chyba wyjaśni się w niej kwestia telefonu z pierwszej części.
Dziękuję za ponad 500 wyświetleń pod poprzednią częścią. Dla porównania - pod ostatnią częścią Liama (dodaną wcześniej) jest ich niecałe 280, tak że... wow. ♥
Jak mnie szkoła nie wykończy, to za tydzień coś dodam. Chyba że wezmę się za ff, na które mam dużo pomysłów, ale czasu brak. ;_; Blog już utworzyłam, ale na razie tylko po to, żeby nikt mi nie zajął adresu. Jedyne, czego się na nim dowiecie, to tytuł, haha. Myślę, że niedługo wezmę się za publikowanie na nim, bo nie ma sensu tego przeciągać. xx
Love. ♥
PS. (wcześniej zapomniałam o tym wspomnieć) Blog we wtorek obchodził półtora roczną rocznicę. <*:)

niedziela, 6 września 2015

#37 Harry cz.10

Popijałam herbatę i czytałam książkę, siedząc przy kuchennej wyspie. Było dopiero około dwudziestej. Nie miałam pojęcia, co robić z czasem, zwłaszcza że zaczynał się weekend, ale byłam zbyt wykończona miesiączką, żeby gdziekolwiek wyjść.
Chwyciłam telefon do ręki, gdy nagle przyszła wiadomość sms.
Jeżeli ktokolwiek stwierdziłby, że nie uśmiechnął się przy ostatniej wiadomości, skłamałby.
Dopiłam herbatę, po czym zeszłam z krzesełka i poszłam otworzyć. Wiedziałam, że nie będzie pukał. Tak jak się spodziewałam - stał po drzwiami.
— I co ja mam z tobą zrobić? — zapytałam, wzdychając.
Wszedł do środka bez zaproszenia.
— Wielbić — odparł. — Wielbić.
Udałam się za nim do salonu.
— A to niby za co?
Odłożył przekąski i pudełka z płytami na stolik, po czym położył dłonie na biodrach. Wyglądał z jednej strony zabawnie, a z drugiej wciąż seksownie w tej pozie, szarych, dresowych spodniach i białej koszulce.
— Jeszcze pytasz? Pff — prychnął. — To najgłupsze pytanie, jakie słyszałem.
Skrzywił się, po czym chwycił pierwsze pudełko.
— Zaczynamy od "Titanica" czy "Stalowych magnolii?" — spytał. — Od "Titanica". Co za różnica, skoro i tak w połowie zaśniesz?
Włączył DVD, wyłączył światło, po czym usiadł na kanapie z pilotem w ręku i wcisnął "Start".
— No chodź, siadaj. — Klepnął się w udo, a ja posłusznie zajęłam miejsce na jego kolanach, zarzucając mu ręce na szyję. — A z jedzeniem od czego zaczynamy? — spytał.
Wtuliłam twarz w jego szyję, żeby ukryć zawstydzenie.
— Nie wiem, Harry, mam dzisiaj taki apetyt, że gdybym mogła, prawdopodobnie nawet ciebie bym zjadła — wyszeptałam, całując delikatnie kawałek jego skóry.
— Gdyby nie ten okres, pozwoliłbym ci robić ze mną, co tylko byś zechciała, no ale cóż — roześmiał się.
Przeczesałam dłońmi jego czuprynę, odgarniając mu włosy za ucho.
— Dobrze, że jesteś — szepnęłam.

Tak było jeszcze półtora miesiąca temu. Teraz? Teraz coś się zmieniło. Coraz częstsze stały się jego wyjścia na różnorakie imprezy, powroty do domu po pijaku, kiedy bywał agresywny. Coraz częściej, kiedy wracał z pracy, czułam od niego jakiś obcy zapach, a gdy go o to pytałam, odpowiadał, że mam jakieś urojenia. To nie tak, że z dnia na dzień stał się zły. Stopniowo coś się knociło, aż pewnego dnia...

Ledwo zdążyłam odłożyć torbę z zakupami na swoje miejsce, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Pobiegłam do przedpokoju, wyjrzałam przez wizjer i otworzyłam.
— Kate? O co chodzi? — spytałam, spojrzawszy na zarumienione policzki dziewczyny i jej rozwichrzone włosy. — Wejdź.
Rozejrzała się podejrzliwie.
— ON jest? — spytała.
Odkąd dowiedziała się, że nie bardzo nam się z Harrym układa, była bardzo podejrzliwa, a wręcz wrogo do niego nastawiona. Nie przychodziła do mojego mieszkania, jeśli wiedziała, że on będzie w środku. Dlatego nie zdarzały jej się niespodziewane wizyty, odkąd wiedziała, że Styles u mnie pomieszkuje. Na szczęście (albo raczej: niestety) byliśmy od kilku dni skłóceni, dlatego praktycznie go nie widziałam.
— Nie, nie ma go, ale o co chodzi? — odparłam nieco wystraszona.
— Ja... — odparła zasapana. — Ty mnie zabijesz...
— Kate, powiedz o co chodzi, a nie przeciągasz! — Podniosłam głos.
— Mogę wejść?
Uchyliłam drzwi, lecz dziewczyna, zamiast udać się do salonu, jak zwykle, stanęła w przedpokoju.
— Co jest? — ponowiłam pytanie.
— [t.i.], ja... — zająknęła się — chodzi o...
Coś zdecydowanie było nie tak. Pewna siebie Kate się przecież nigdy nie jąka.
— Chodzi o Harrego, tak?.
— Tak. [t.i.], wiem, że nie powinnam... Pogrzebałam tam, gdzie trzeba, i... myślę, że powinnaś z kimś pogadać.
— To znaczy?
Byłam coraz bardziej podenerwowana. Co to miało znaczyć? Harry ma jakąś przeszłość, o której mi nie powiedział? Nie od dziś wiadome było, że gdyby Kate chciała, dowiedziałaby się nawet, jak nazywał się lekarz odbierający poród samego Davida Camerona.
— [t.i.], ja... Chodź. Musimy gdzieś pojechać.
w imaginie jest lato, no ale co tam
Nawet nie wiem, jak to skomentować. Post pisany na ostatnią chwilę (w połowie, bo połowę już miałam), ale naprawdę chciałam, żeby blog nie umierał i żeby się cokolwiek tutaj pojawiło. Z jednej strony fajnie, że nowa szkoła itd., ale z drugiej naprawdę chciałabym się teraz poświęcić nauce, dlatego nie wiem, jak to dalej wyjdzie. :/ Na pewno mogę obiecać, że będę się starała. xx
I dziękuuuuję za te wszystkie słowa pocieszenia. To kochane. ♥ Moja nowa szkoła wydaje się... w porządku, póki co. Mam nadzieję, że tak zostanie. :)
No i skomentujcie... jeśli chcecie. ;_; Może macie jakieś pomysły co do tego, co Kate zamierza przekazać [t.i.]? Nie że Was podpuszczam, ale tego nie zgadniecie, hahah. :> ♥
PS. Jak żyjecie po tych trzech dniach nauki? ;c
PS.2 Harry ostatnio wygląda tak dobrze, że nie wiem, jak moje serce to wytrzyma. </3