poniedziałek, 29 grudnia 2014

#27 Harry cz.2

- Co?! - Wytrzeszczyłam oczy. - Zabiję go!
Chwyciłam torbę, niedbale zarzucając ją sobie na ramię, i pobiegłam wzdłuż korytarza.
Niech robi sobie, co chce i z kim chce. Ale Mandy ma zostawić w spokoju!!!
Nie mogąc nigdzie go znaleźć, udałam się do sali, gdzie odbywała się pierwsza lekcja, ale tam też go nie było, dlatego po prostu zajęłam swoje miejsce. Czwarty stolik, rząd przy ścianie. Odłożyłam książki, a z torby wyjęłam piórnik. Policzki mi pałały, natłok różnorakich myśli kłębił się w głowie.
Idiota, idiota, idiota... Dupek, cham, kretyn, cwel... Zabiję go! Powieszę za jaja! Nieważne, ile jest ode mnie wyższy, silniejszy czy piękniejszy! Załatwię go na całe życie!
Nagle zadzwonił dzwonek, a wtedy Styles ze swoją świtą raczył wkroczyć do sali. Oplotłam łydką krzesełko stojące obok mnie.
Niech no tylko spróbuje!
Delikatny uśmieszek zamajaczył na jego ustach, jakby z trudem powstrzymywał się przed chichotem, widząc moją zaciętą minę. Podszedł do mnie i pochylił się lekko w moją stronę.
- Zajęte? - szepnął mi do ucha, wypuszczając na nie ciepły strumień powietrza.
- Tak - syknęłam.
- Nie widzę.
Bezczelnie wyrwał mi krzesełko, a wtedy ja odsunęłam się maksymalnie pod ścianę.
To będzie trudna lekcja...
* * *
Na przerwie prawie podbiegłam do Stylesa, ciągnąc go za brzeg koszulki.
- Co? - Odwrócił się w tył i uśmiechnął szeroko na mój widok. - Słucham, kochanie - zaakcentował.
Chciało mi się krzyczeć. Taka byłam zła.
- Po pierwsze nigdy nie będę twoim kochaniem, a po drugie, to za chwilę cię zabiję, więc może lepiej, żeby stało się to bez obecności świadków - syknęłam, spoglądając wymownie na grupkę jego kolegów nieopodal.
Przeszliśmy na drugą stronę korytarza.
- Możesz mi powiedzieć, co ty odwalasz, Styles?! - wydarłam się. Na szczęście gwar korytarza zagłuszał wszystko. - Zostaw Mandy w spokoju, do cholery!
- Dlaczego?
- Bo tak tego! Krzywdź sobie, kogo masz ochotę: mnie czy tysiące innych napalonych lasek. Ale jej nie tykaj palcem.
- A skąd pewność, że mam zamiar ją skrzywdzić, co? Może po prostu chcę dać jej szczęście, przed którym ty tak uciekasz? - zapytał z wyrzutami.
- Ta, jasne. Szukaj sobie innej do uszczęśliwiania, bo...
Nagle, przygnieciona jego ciałem, uderzyłam plecami o szafki, a jego wargi brutalnie i agresywnie naparły na moje. Poczułam ciepło; moje ciało przeszył dreszcz podniecenia. O Boże. Nie byłam na tyle silna, żeby go odepchnąć, nie mówiąc już o tym, że nie miałam w sobie tyle silnej woli, żeby to zrobić. Stało się coś, czego tak bardzo się bałam, a jednocześnie… chciałam tego. Namieszał mi w głowie.
Obawiałam się. Obawiałam się, że dojdzie do sytuacji, kiedy w końcu będę musiała przyznać się przed samą sobą, że mam do niego słabość. Że wkurwia mnie ten stały wianuszek dziewczyn obok niego. Że nie potrafię się skupić na lekcji, kiedy on siedzi obok mnie. Że gdyby mnie pocałował, poddałabym się. Cholera. Chyba właśnie to robię.
I wtedy nagle zaczął zwalniać, a po chwili po prostu oderwał się ode mnie i odszedł, zostawiając mnie z pałającymi policzkami, bijącym sercem, dziesiątkami oczu wlepionymi właśnie we mnie i milionem myśli kłębiących się w głowie.
* * *
Następnego dnia - ostatniego przed przerwą świąteczną - Styles nie pojawił się w szkole. To było tak bardzo w jego stylu... Uciekanie od odpowiedzialności. Przez ten pocałunek cała szkoła plotkowała, dlatego podążałam korytarzem ze spuszczoną głową, starając się nie zwracać uwagi na wlepione we mnie ciekawskie spojrzenia.
Po powrocie do domu wcale nie czułam się lepiej. Nie mogłam nic przełknąć.
- Jesteś chora, [t.i.]? - zapytała mama. - Ostatnio prawie nic nie jesz. Może się zakochałaś, co?
Puściła do mnie oko. Zaczerwieniłam się po same uszy.
- Nie, jeszcze nie zwariowałam - odparłam, wmawiając sobie, że ten kawałek kurczaka naprawdę wygląda apetycznie.
Spojrzałam na Mandy, która gwałtownie wlepiła wzrok w swój talerz.
- Dlaczego byś miała zwariować? - zapytała kobieta. - Przecież zakochanie to nic złego.
- Nic złego? Proszę cię, mamo! - wybuchnęłam. - Tyle pożytku jest z mężczyzn! Czternaście lat było dobrze, a potem co? Urodził się Mick i ojciec nas zostawił! Bo co? Bo to przecież nie jego wina, że mały jest chory*! A przecież z hemofilią... da się żyć... - Łzy popłynęły po moich policzkach. Kobieta podeszła do mnie i objęła.
- Nie płacz, [t.i.]. - Potarła moje ramię. - Ja... nie wiedziałam, że ty to aż tak przeżyłaś.
- Przepraszam, mamo.
Odsunęłam się od rodzicielki, ocierając łzy. Nagle podbiegł do mnie Mick.
- Nie płacz, [t.i.]. Zobacz! Narysowałem ci serduszko!
Chwyciłam kartkę papieru, uśmiechając się.
- Idźcie się pobawić - powiedziała mama. - My z Mandy posprzątamy.
Wzięłam małego za rękę i pobiegłam z nim do salonu, gdzie porozrzucane były różne kredki i zabawki. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! - krzyknęła mama, dlatego nie ruszyłam się z miejsca, lecz wtedy nagle zawołała mnie: - [t.i.], ktoś do ciebie!
Podniosłam się z miejsca i przeszłam do przedpokoju.
Jeszcze Jego tu brakowało!

*Głównie miałam na myśli to, że jeżeli ojciec Micka był zdrowy, to znaczy, że malec chorobę odziedziczył po matce, która mogła być nosicielką, jednocześnie nie będąc chorą (genetyka i te sprawy…). ☺
Hej. :) Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że Liam wzbudzi aż takie Wasze zainteresowanie. Naprawdę nie wiem, co z nim będzie. Ta historia... powoli rozwija się w mojej głowie, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy i kiedy ją opublikuję. :)
Tak na marginesie, jak Wam mija przerwa świąteczna? Jakieś plany na Sylwestra? Bo ja mam pierwsze postanowienie noworoczne: nic nie dodam, dopóki nie skończę "Paragrafu 22" (jednej z lektur na konkurs). Ta książka jest dość gruba, a ja "męczę" właśnie 100 stronę, więc życzcie mi powodzenia. Może to mnie jakoś zmobilizuje do czytania jej. :)
Tak więc czekajcie cierpliwie, a ja tymczasem żegnam Was cytatem z tejże książki:
"Sprawiedliwość to kolanem w brzuch z ziemi w zęby w nocy skrycie nożem z góry w dół na magazyn okrętu przez worki z piaskiem wobec przeważającej siły w ciemnościach bez słowa ostrzeżenia". ♥
Słyszałam o mowie-trawie. To jest mowa-trzcina, wierzcie mi. ;3 Ta książka jest psychiczna. ^^

piątek, 26 grudnia 2014

#29 Liam

No i nie zrobiliście mi prezentu, bo Święta się już kończą. ;-; Cóż, trudno. Jakoś przeżyję. Przykro mi tylko, że jest Was tak dużo, a jednocześnie tak mało... Widzę te 400-700 wyświetleń dziennie, to się uśmiecham, ale za to na Gmailu pusto... Komentarzy nie ma. ;-; Miło mi, że posty, które dodaję, w kilka godzin zdobywają po 80 wyświetleń, podczas gdy kiedyś było ich dosłownie kilkanaście, ale bez komentarzy... :'(
Okej, kończę to marudzenie i przechodzę do pozytywów, a jeden z nich jest taki, że wreszcie wykrzesałam z siebie Liama. I wierzcie mi, że ten pomysł mnie jakieś dobre 10 miesięcy męczy, ale chyba dopiero teraz do niego dojrzałam. Jedyny problem polega na tym, że mam początek i koniec i nie wiem, czy nie zakończę publikowania tej historii na tym etapie, bo głupio tak pisać, nie mając pomysłu na "środek". Chyba że Wy macie jakieś pomysły. Jestem otwarta na propozycje. ;)
No i komentujcie. Proszę. ;-;


Stałem ze spuszczoną głową, lecz wcale nie byłem zawstydzony czy zażenowany; ukrywałem tylko delikatny uśmieszek, jaki zawsze gościł na mojej twarzy podczas odczytywania kolejnych wyroków. Scenariusz był zawsze taki sam: albo zawiasy, albo grzywna. Nigdy jeszcze mnie nie wsadzili, mimo że chyba już dziesiąty raz stałem w tej samej ławie, w tym samym sądzie. Zawsze za to samo - pobicie.
- Sąd Okręgowy... [bla, bla, bla,]... po rozpoznaniu sprawy Liama Jamesa Payne'a uznaje go za winnego dokonania... [bla, bla, bla]... uwzględniając jego poprzednią karalność, skazuje go na karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na okres lat trzech oraz 250 godzin prac społecznych w Domu Dziecka przy ulicy…
Dalej nie słuchałem.
Że co? Ja w jakimś Domu Dziecka?! Jeszcze czego!
* * *
- Nie pierdol, że nic się nie da zrobić! - wydarłem się na swojego prawnika w jego kancelarii.
- Możemy się tylko odwołać - odparł przestraszony - ale dopiero za dwa tygodnie. A pierwsze zajęcia w tym ośrodku ma pan już jutro...
- Gdzieś to mam! Co mi zrobią? - prychnąłem.
- Mogą pana wsadzić, jeśli się pan nie stawi - bąknął, spuszczając wzrok.
- Kurwa, jaja sobie robisz! - Uderzyłem pięścią w biurko, aż przestraszony prawnik podskoczył.
- N-nie... - wyjąkał, pocierając chusteczką czoło.
Uśmiechnąłem się złowieszczo.
- Wiesz, co mogę zrobić? - zapytałem. - Wiesz, dlaczego siedzisz tu, przy tym biurku? Wiesz, do cholery, że gdybym tylko chciał, już dawno bym cię zniszczył?!
- Wiem, ale...
- Pójdę na te pierdolone zajęcia. Masz tydzień na odkręcenie tego.
Wyszedłem z jego biura, trzaskając drzwiami.
Zaśmiałem się głośno. Będzie ciekawie...
* * *
Pchnąłem drzwi, wchodząc do środka niskiego, jednopiętrowego budynku, którego ściany na zewnątrz i w środku pomalowane były na kolor zielony, którego szczerze nienawidziłem. Nie pytajcie dlaczego. Po prostu.
Sam się dziwiłem swojej dobroduszności. Już dawno mogłem wypierdolić McPhersona na zbity pysk, a teraz się dla niego poświęcam. Jestem dobrym człowiekiem.
.
.
.
Tak, ja też parsknąłem śmiechem. Bardzo jestem dobrym człowiekiem. Do tego uczciwie zarabiającym biznesmenem prowadzącym bar ze striptizem. Zaraz się posikam.
Pchnąłem pierwsze drzwi na prawo, wchodząc do dużego, zielonego (co za zaskoczenie!) pomieszczenia. I wtedy chyba po raz pierwszy w życiu się zmieszałem. Nagle zostało wlepionych we mnie kilkanaście par malutkich oczu. Z tej kłopotliwej sytuacji na szczęście wybawiła mnie pewna sympatyczna blondynka. Mówiąc „sympatyczna”, domyślacie się chyba, że nie chodziło mi o jej wspaniałe wnętrze?
- Pan Payne? - zapytała drżącym delikatnie głosem.
Dla ciebie, mała, mogę być nawet Jamesem Bondem.
- Tak.
Nagle podeszła do nas pewna szatynka o ufnym, choć w tamtym momencie nieco przerażonym, spojrzeniu intensywnie zielonych oczu. Na nogach miała zwykłe, pastelowe baleriny. Jej sukienka była w kolorze mdłego różu, niewiele ciała odsłaniała. Na ramionach miała niebieski sweterek. Jakby tym strojem próbowała zasłonić wszystko, co najlepsze. W te półtora sekundy zdążyłem zauważyć, że jej nogi były całkiem, całkiem, biust kusił kształtami, a długie, gęste włosy w kolorze miedzi swobodnie spływały na jej ramiona.
- [t.i.], zajmiesz się panem? - zapytała blondynka, znikając z naszego pola widzenia.
Spojrzałem na szatynkę, która w tamtym momencie zaczęła nerwowo wyłamywać palce.
- Jestem [t.i.] [t.n.] - przedstawiła się. I nie wiem, za co Bóg mnie karze twoją obecnością, odczytałem z jej miny. - Kieruję tym ośrodkiem. Działa on 24/7, bo przecież dziećmi zawsze trzeba się zająć, ale pan nie musi być tutaj od rana do nocy. Proszę tylko zgłaszać się do Scarlett czy do mnie, żebyśmy mogły wpisać liczbę godzin, jaką pan u nas spędził, w kartę, którą wyślemy do sądu.
- Jasne - odparłem. - Więc co miałbym robić?
- Głównie opieki będą wymagać przedszkolaki bądź jeszcze mniejsze dzieciaki.
- Aha.
- A. I proponuję zdjąć kolczyki, bo dzieci lubią... ciągnąć, a krwi nie chcemy - dodała, lekko się uśmiechając.
- Oczywiście - odparłem, po czym pozbyłem się biżuterii.
Od razu poczułem się… jakoś inaczej. Lżej. Całe to miejsce było… jak z innego świata. Ze świata dobra, którego ja tak cholernie starałem się unikać…
PS. I dziękuję wszystkim za życzenia. :***

środa, 24 grudnia 2014

❄ Wesołych Świąt! ❄ Merry Christmas! ❄ Frohe Wiehnachten! ❄ Feliz Navidad! ❄

Stwierdziłam, że napiszę w wielojęzycznej wersji, skoro z tak wielu miejsc tu zaglądacie. ;) Dziękuję i pozdrawiam osobę, która mi pomogła w hiszpańskiej wersji.
Kto jeszcze nie słuchał, niech włączy. ;D

Przyznam szczerze, że jakoś nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń i tak naprawdę nie lubię tego robić, ale są Święta, więc postaram się, żeby te brzmiały jak najbardziej szczerze. Życzę Wam po prostu tego, czego życzę sobie, czyli:
❅ spokojnych Świąt,
❅ ...i wręcz odwrotnego Sylwestra, :D
 odnalezienia wyjątkowości w codzienności i żeby tej magii, jaka kryje się w każdym dniu, nie zabiła rutyna,
 wielu powodów do wzruszeń, także dzięki naszym chłopakom, :')
 żebyśmy dalej byli tak wspaniałym fandomem, jakim jesteśmy,
❅ umiarkowania w świątecznym obżarstwie (tego życzę przede wszystkim sobie), ;>
❅ znalezienia może nie wielu, ale przynajmniej jednego prawdziwego przyjaciela,
odpoczynku przez te Święta i oderwania się od szkoły, chociaż na te dwa tygodnie, ;)
dużo powodów do uśmiechu na co dzień, bo to chyba najważniejsze, :)
żebyście zawsze odnaleźli w sobie pokłady energii do nauki, bo wiem, że w roku szkolnym bywa z tym ciężko,
żeby efekty Waszej pracy były zawsze widoczne i doceniane,
❅ tym, którzy piszą jakiekolwiek egzaminy w tym roku (maturę, gimnazjalne czy szóstoklasisty albo jakiekolwiek inne), żeby wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami
i żebyście zawsze znaleźli czas, żeby tutaj wpaść. ;)
No i na koniec tak egoistycznie. Sobie chciałabym życzyć weny, pomysłów i czasu, żeby ten blog dalej był takim sukcesem, jakim jest, a to wszystko dzięki Wam. :***
Tego życzę sobie i Wam. Nie jako blogerka, tylko Wasza rówieśniczka.

Paulina ♥

Miało być One Direction, ale jest koteł. ;3
.
.
.
.
No dobra, nie będę taka. ☺

wtorek, 23 grudnia 2014

#28 Już prawie świątecznie - ☃❄ Harry ❄☃

Te bałwanki i śnieżynki może nie bardzo pasują, bo nie wiem, jak u Was, ale u mnie śniegu nie ma ani grama. Żyć się odechciewa. :'( Cóż, przynajmniej na blogu sobie trochę ochłodzimy atmosferę. ^^
A co do tego posta, to od razu uprzedzam, że nie jest on kontynuacją poprzedniego, chociaż z tamtym opowiadaniem ma wiele wspólnego
Cóż, nie powiem Wam teraz, o co chodzi. Po prostu potraktujcie ten post jako osobny imagin (czy też one shota, bo chyba tak też się to nazywa ;3). No i miłego czytania!. :*


Siedziałam właśnie z Harrym w kawiarni londyńskiej galerii, odpoczywając po zakupach i popijając gorącą czekoladę z czerwonego kubka.
- A ja dalej nie wiem, co ci kupić… No podpowiedz coś… - jęknęłam.
- Już ci mówiłem, że ty jesteś dla mnie najlepszym prezentem - odparł.
- Przestań się wygłupiać. Za pół tygodnia są święta, a ja nic dla ciebie nie mam, podczas gdy ty od dwóch tygodni się chwalisz, że coś mi już kupiłeś.
- Ale ja nic nie chcę! Ty mi wystarczysz.
- Harry!
- No okej. Co powiesz na klasyk? Zwykły perfum.
- Perfum dostaniesz od Gemmy - palnęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. - Boże, nic nie wiesz - upomniałam szatyna, a ten zaczął się śmiać.
- Mam pomysł - odezwał się po chwili. - Kup mi dużego misia i spryskaj go swoimi perfumami, żebym miał się do czego przytulać w nocy, jak cię nie ma.
- Współczuję tej maskotce, jeżeli będziesz ją męczył tak, jak mnie, gdy ostatnio u ciebie byłam - zaśmiałam się, a następnie posłałam mu buziaczka.
- To jakaś aluzja? - zapytał.
- Gdzieżbym śmiała robić ci aluzje, Panie Idealny.
- Wyczuwam sarkazm…
- Zero sarkazmu - odparłam.
Nagle zobaczyłam, jak po raz kolejny wzrok szatyna wędruje gdzieś za moje plecy. Odwróciłam się i zobaczyłam grupkę mężczyzn.
- Harry, kochanie. Ty na pewno jesteś zdrowy? - zapytałam z teatralną troską. - Ostatnio ciągle się za facetami oglądasz.
- Co? Ja? - odparł, jakby zamyślony. - Sęk w tym, skarbie, że ci mężczyźni są jak najbardziej zdrowi i za tobą się oglądają.
- Ha, ha - zaśmiałam się. - Raczej chyba geje za tobą.
- Nie sądzę.
- A ja tak. Myślę, że prędzej gej obejrzy się za tobą niż facet hetero za mną - odparłam, rozbawiona całą tą sytuacją.
- Taak…? To spójrz na tego chłopaka.
Popatrzyłam we wskazanym przez wzrok Hazzy kierunku.
- No i co?
- Do ciebie czy do mnie się ślini?
Blondyn puścił do mnie oko. Rzuciłam mu uśmiech i odwróciłam się.
- Oj, tam. Wyjątek od reguły. Żadna ze mnie Wenus, żeby się mężczyźni oglądali.
- Żartujesz? Prawda, kochanie? Powiedz, że tak - zaśmiał się.
- Nie.
- A nie pomyślałaś nigdy, że gdyby twój wygląd nie podniecał mężczyzn, nie zwróciłbym na ciebie uwagi? - zapytał, a ja przez chwilę to trawiłam.
- To było puste, wiesz? - stwierdziłam, lekko poirytowana.
- To było prawdziwe - oznajmił. - Kocham cię za to, jaka jesteś, ale to, dlaczego zacząłem się o ciebie starać, niewiele ma wspólnego z twoim wspaniałym wnętrzem.
- Aha! Czyli jak już będę stara i brzydka, jak mi wyjdzie celulit i się pomarszczę i w ogóle, przestanę cię pociągać, to mnie zostawisz! Dobrze wiedzieć! Naprawdę, cenna wiedza! - fuknęłam.
- Kochanie, nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi. - Podszedł do mnie i przyklęknął, łapiąc moje dłonie. - Spodobałaś mi się, dlatego zwróciłem na ciebie uwagę i zacząłem się o ciebie starać, lecz ty mnie nie chciałaś. Pół roku o ciebie walczyłem i nawet nie zauważyłem, jak stało się to moją obsesją, a wtedy zrozumiałem, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego mi zaufałaś, a tym samym uczyniłaś najszczęśliwszym facetem na ziemi. Był Drugi Dzień Świąt, pamiętasz? - Skinęłam głową, przełykając łzy. - Może to ta osławiona Magia Świąt? Nie wiem. W święta zostaliśmy parą, więc nie kłóćmy się teraz, cztery dni przed naszą pierwszą rocznicą, bo moje serce nie zniosłoby, gdybyśmy się rozstali.
Po raz kolejny połknęłam łzy i wzięłam trzy głębokie wdechy, po czym stwierdziłam:
- Bujasz.
- Że co proszę?
- No tak! - żachnęłam się. - Znowu mnie bajerujesz, a ja znowu ci wierzę jak idiotka, bo cię kocham! Przestań mi wciskać ten romantyczny kit, bo za chwilę znowu się rozbeczę jak dziecko, a wiesz, że tego nienawidzę!
Przetarłam wilgotne oczy, a wtedy on zaśmiał się z mojej przekory.
Nagle podszedł do nas miły, wysoki pan, cały ubrany na czerwono, z białą brodą oraz dużym worem i zapytał nienaturalnie niskim głosem:
- Jakiś problem?
- Tak - odparł Harry, wstając z kolan. - Ta pani mi nie wierzy, że ją kocham najbardziej na świecie
Starszy mężczyzna dosiadł się do nas i patrząc na mnie, poklepał się po udzie.
- Nie powiedziałam, że ci nie wierzę - sarknęłam w stronę Hazzy.
- Nie, wcale. Dałaś mi tylko do zrozumienia, że chciałabyś mi nie wierzyć. Może rózga cię z tego wyleczy - dodał z cwaniackim uśmieszkiem.
Zrezygnowana zajęłam miejsce na kolanach Mikołaja.
- No i dlaczego nie chcesz wierzyć temu chłopczykowi, dziewczynko? - zapytał.
- Bo ten chłopczyk lubi wciskać kity - stwierdziłam.
- Popatrz na niego - powiedział mi na ucho. - Brzydki nie jest.
- I co w związku z tym?
- Nie wygląda na desperata. Nie byłoby go przy tobie, dziewczynko, gdyby nie kochał cię najbardziej na świecie. Już dawno znalazłby sobie inną.
- To mnie Mikołaj pocieszył! - parsknęłam.
- Zawsze do usług - odparł, po czym wyjął ze swojego wora lizaka i podał go mi.
Wstałam z jego kolan, a wtedy podniósł się i krzyknął do nas na odchodne:
- No, to kochajcie się i rozmnażajcie, bo z tym przyrostem naturalnym ostatnio u nas naprawdę kiepsko!
Roześmialiśmy się, po czym Hazz ujął moją twarz w dłonie.
- To teraz mi wierzysz?
Pokręciłam nosem.
- Nigdy nie powiedziałam, że ci nie wierzę.
Przewrócił oczami.
- To teraz chcesz mi wierzyć?
Nasze twarze były tak blisko, że mogłam wyraźnie dostrzec głębię jego oczu. Otworzyłam usta.
- Chcę… - odparłam, przejeżdżając koniuszkiem języka po górnej wardze, i uśmiechnęłam się. Doskonale wiedziałam, jak to na niego działa. - …żebyś mnie pocałował.
- To się da załatwić - wyszeptał, a już pół sekundy później jego wargi zetknęły się z moimi, wywołując falę motylich skrzydeł trzepoczących mile w brzuchu. Wtedy zrozumiałam.
Święty Mikołaju, najlepszy prezent, jaki możesz mi sprawić, to sprawienie, żebym zawsze była tak zakochana, jak teraz.
I jak Wam się podoba? Powiem szczerze, że mi nawet tak. Inspirowane życiem. ;3
Ten post jest zaplanowany i w momencie, kiedy to piszę, zegar wskazuje 01:01, tak więc "blogowa doba" liczona wg czasu Greenwich się skończyła przed minutą. Do czego zmierzam? A no do tego, że właśnie wyzerowały mi się statystyki i przed chwilą został pobity kolejny rekord wyświetleń - 622 i... Wow. *.* Przyznam szczerze, że w życiu nie spodziewałabym się takiego wyniku, dlatego jest on dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Ostatnio przechodzicie samych siebie. :* Ponad 1400 wyświetleń w ciągu trzech dni jeszcze nie było. ♥.♥ Więc chyba mogę mieć teraz do Was prośbę, skoro wchodzicie tutaj tak często?
7 komentarzy - zrobicie mi prezent na święta? ;)
PS. A życzeń Wam jeszcze nie składam. Będą jutro. ♥

piątek, 19 grudnia 2014

#27 Harry cz.1

- Do tyłu, do tyłu! - poganiała nas nauczycielka, gestykulując rękoma.
Za piętnaście minut w szkolnym patio miały się rozpocząć jasełka, a nas co chwila przestawiali. Oszaleć można.
Przesunęłam się na odległość około jednego metra, gdy nagle moje krzesło gwałtownie ruszyło w tył, przesuwając się jeszcze dalej. Zacisnęłam wargi, dusząc krzyk. Nagle poczułam znajomy zapach i wszystko zrozumiałam.
Styles.
Czy on nigdy nie odpuści?
Drgnęłam pod wpływem ciepłego strumienia powietrza wypuszczonego wprost na wrażliwą skórę mojej szyi. Usłyszałam cichy, szyderczy chichot wydobywający się z ust, których tak nie cierpiałam, a które jednocześnie były dla mnie największym zagrożeniem.
Chwyciłam krzesełko i próbowałam się odsunąć, ale trzymał je zbyt mocno.
Przesunął czubkiem nosa po mojej szyi, jakby jakąś chorą satysfakcję sprawiało mu to, że coraz więcej osób się nam przyglądało.
- Puść mnie - burknęłam.
- Już niedługo chwycę cię tak mocno, że nawet opierać się nie będziesz miała siły - odparł tajemniczo.
- Mam się bać? - zapytałam cicho, jakby przestraszona.
- Mnie? Skądże. Przecież jestem potulny jak baranek.
- Puść mnie, kretynie - syknęłam.
- Umów się ze mną.
- Jeżeli myślisz, że...
- Tak myślę, kochanie, i tak będzie.
- To jesteś w błędzie.
Wyrwałam mu krzesełko i wróciłam na swoje miejsce.
No to przedstawienie z głowy. Zaczęło się, gdy zgasły światła. Wtedy poczułam jego chłodny oddech na karku i jakkolwiek nienormalnie to zabrzmi - przymknęłam oczy pod wpływem niekontrolowanej przyjemności. Szeptał mi do ucha coś, czego nawet nie słuchałam. Opamiętanie przyszło po jakichś piętnastu sekundach. Szarpnęłam głową zdecydowanie, chcąc pozbyć się jego dotyku, po czym zwróciłam się do Jennifer siedzącej obok:
- Błagam, zamień się...
Spojrzała na mnie niepewnie.
- Proszę... Ciebie nie będzie męczył...
Przez chwilę się zawahała, po czym dokonałyśmy najszybszej zamiany miejsc w dziejach.
Z jednej strony odetchnęłam, a z drugiej znowu po dotknięciu policzka z niepokojem stwierdziłam, że jest rozgrzany jak kalifornijski asfalt w samo południe.
* * *
Po jasełkach wszyscy rozeszli się do domów. Mój dom niestety znajdował się w takiej okolicy, że nie miałam za bardzo z kim wracać. Styles mieszkał jakieś sto metrów dalej, ale z nim przecież nie poszłabym nawet, gdyby mi dopłacali.
Czułam, że ktoś za mną idzie, lecz za każdym razem, gdy się odwracałam, nikogo nie widziałam. Zimny dreszcz przepłynął wzdłuż mojego kręgosłupa. Odwróciłam się, podnosząc głos:
- Styles, kretynie, wyłaź!
Odpowiedziała mi cisza.
Obróciłam się na pięcie, mocno przyspieszając kroku. Po chwili znalazłam się przy furtce. Chwyciłam klamkę i nagle przystanęłam. Wzięłam trzy głębokie wdechy i odwróciłam się.
Stał. Tuż przede mną. Jedyne źródło światła stanowiła lampa nieopodal. Szelmowski uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy.
- Po co za mną lazłeś? - zapytałam.
- Idę do domu - rzucił, chowając ręce do kieszeni.
- To po cholerę się chowałeś?
- Nie chowałem się.
- Kręci cię to?
- Ty mnie kręcisz - oznajmił, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie.
- Odpuść sobie.
- Ciebie? Zabawne, właśnie się nad tym zastanawiałem.
- Jakieś wnioski?
- Czasem myślę...
- O, jakaś nowość! - sarkazmowałam, ale mnie zignorował.
- Chyba nigdy tego nie zrozumiesz.
- No to mnie oświeć! Proszę bardzo! Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że mam cię dość, co? Twój mózg w ogóle przyjmuje do świadomości słowo "nie"?
- Mój mózg przyjmuje do świadomości, że słowo to zostało wypowiedziane z twoich ust i nic innego się dla niego nie liczy.
- Czyli nieważne, co powiem, bo i tak nie będziesz mnie słuchał?
- Nieważne co powiesz, bo i tak najważniejsze siedzi TU. - Stuknął mnie palcem w lewą pierś. - Tego nie oszukasz.
- Odpuść.
- Cały czas to powtarzasz, jakby nie docierało do ciebie, że już jesteś moja, tylko o tym nie wiesz.
Gwałtownie obróciłam się w stronę furtki, lecz wtedy nagle pewna myśl przyszła mi do głowy i ponownie stanęłam z nim twarzą w twarz.
- Myślisz, że jeśli... tak czysto hipotetycznie... mi się podobasz, to nie będę w stanie nad sobą zapanować na tyle, żeby ci się oprzeć?
- A potrafisz? - zapytał, robiąc krok w moją stronę.
- Nawet o tym nie myśl - mruknęłam, gwałtownie odwracając się w stronę furtki. Otworzyłam ją i nie oglądając się za siebie, przeszłam w kierunku drzwi.
- To do zobaczenia, kochanie! - usłyszałam jeszcze jego krzyk, po czym wparowałam do domu.
Oparłam się plecami o drzwi, wolno wypuszczając powietrze z płuc.
- Ugh...
* * *
Gdy wchodziłam w czwartek do szkoły, zauważyłam Stylesa z jakąś laską. Jakoś specjalnie się tym nie przejęłam. Może dlatego, że scenariusz zawsze wyglądał tak samo: Najpierw ugania się za mną, potem w oko wpada mu jakaś panienka, przez jakiś czas są razem, po czym zrywa z nią, by następnie znowu prowadzić nieudolne próby poderwania mnie. Idiotyczne, ale prawdziwe. I może właśnie dlatego tak długo jeszcze go interesuję. Bo nie jestem taka łatwa, jak inne. Ściągnęłam kurtkę i szal, po czym zamknęłam szafkę, gdy nagle usłyszałam podekscytowany głos Jen przy uchu:
- Widziałaś to?!
- No i co? - Przewróciłam oczami.
- A wiesz, kto to był?
- Nie i jakoś niewiele mnie to interesuje.
- A może jednak? Bo to twoja siostra.
Mam wrażenie, że to zdjęcie już kiedyś tu było, ale trudno. Stwierdziłam, że póki co koniec z szukaniem obrazków na internecie, bo w efekcie zdjęć Hazzy na telefonie mam już ponad sto i po prostu z nich wybierałam. :)

Hej! Na początek jakże pięknego czasu - przerwy świątecznej - przychodzę do Was tym razem z pierwszą częścią Harrego. (Widocznie nie wytrzymam zbyt długo bez pisania o nim. :D) To opowiadanie to czysty spontan. Miałam jakiś początek (zdradzę Wam, że częściowo pisałam go na podstawie własnych przeżyć ;3), reszta poszła jakoś sama. :) Chyba stęskniłam się: a) za Harrym (nic nowego), b) za szkolnymi imaginami (czy tylko ja zauważyłam, że ostatnio prawie ich u mnie nie było? :o), c) za imaginami typu: ona go nie lubi, a on ją podrywa. :D I nawet fajnie mi się pisało, zważywszy na fakt, że robiłam to po nocach i to do tego na telefonie. (y)
Teraz kilka spraw organizacyjnych. Przerwa świąteczna się zaczęła = dużo wolnego czasu = więcej imaginów. Niestety... nie u mnie. Mam jeszcze kilka książek do przeczytania na konkurs i to na nich się póki co skupię (zwłaszcza, że konkurs już 10.! :o). Myślę, że częstotliwość dodawania postów się nie zmieni, ewentualnie podniesiemy ją do dwóch na tydzień. Musicie to zrozumieć. Nie jest łatwo prowadzić dwa blogi, ogarniać obowiązki szkolne oraz domowe, przygotowywać się na trzy konkursy i jeszcze się przy tym wysypiać. Na szczęście z weną nigdy nie było u mnie większych problemów, więc parę pomysłów mam i postaram się je w miarę możliwości realizować. :)
Pozdrawiam i dziękuję za tak ogromną liczbę wejść w ostatnim czasie. Jejku, tak mi jest miło, gdy wchodzę w statystki. ♥ A gdyby się to jeszcze przekładało na komentarze... to byłoby wręcz cudownie. Taka mała aluzja. ;3
Pozdrawiam. xoxo

piątek, 12 grudnia 2014

#26 Zayn cz.5 (ostatnia)

*
Siedziałem przywiązany do krzesła w ciemnej i zimnej piwnicy, próbując wyciągnąć z kieszeni tylnych spodni zapalniczkę, za pomocą której mógłbym przepalić te cholerne liny, ale moje nadgarstki były zbyt mocno skrępowane. Nagle z góry dało się słyszeć rozpaczliwy krzyk [t.i.]:
- Wypuść mnie do niego!!!
Po tym nastąpił potworny huk, pod wpływem którego sam się skrzywiłem. Następnie usłyszałem ciche, pełne bólu jęki [t.i.], po czym drzwi piwnicy się otworzyły i ten skurwysyn wrzucił poturbowane ciało dziewczyny do środka. Poturlała się po schodach na sam dół.
Zabiję go! Przysięgam! Zatłukę jak psa!
- Masz pół godziny! - krzyknął do niej. - Potem go zabiję! A spróbuj go rozwiązać, to zabiję was oboje.
Drzwi się zamknęły, a następnie usłyszeliśmy chrzęst zamka. Poturbowane ciało dziewczyny poruszyło się. Mimo bólu, który wykrzywiał jej twarz, doczołgała się do mnie, kładąc mi głowę na udach i zaczęła łkać.
Dlaczego nie mogłem jej wtedy objąć?! Kurwa...
Ciężka łza potoczyła się po moim policzku.
- [t.i.]... - zacząłem niepewnie. - Czy on cię dotknął? - zadałem pytanie, które tak właściwie męczyło mnie, odkąd zniknęła.
Podniosła głowę, spoglądając na mnie ze łzami w oczach.
- Tak... - odparła cichutko.
- Zrobił ci krzywdę?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
W pewnym sensie odetchnąłem, ale sam fakt, że ten sukinsyn ośmielił się do niej zbliżyć, przyprawiał mnie o zimny dreszcz.
Poczułem się jak zwyczajny mięczak nie potrafiący zatroszczyć się o ukochaną.
- Jeżeli umrę - wyszeptałem - to... [t.i.]... chcę, żebyś wiedziała, że... Kocham cię - wyznałem z trudem. - Boję się tego... Nigdy nikogo nie kochałem, a teraz...
Popatrzyła na mnie podpuchniętymi oczyma, z których cały czas płynęły kolejne łzy.
- Więc dlaczego wtedy odszedłeś, Zayn? - poruszyła wargami niemal bezgłośnie. - Dlaczego mnie zostawiłeś?
- Kochanie, nie zostawiłem cię - odezwałem się cicho, nie panując nad drżeniem głosu. - Wyszedłem tylko po śniadanie i zapalić. Nie chciałem cię budzić, więc nic ci nie powiedziałem. Źle zrobiłem. Przepraszam.
- Zabierz mnie stąd, Zayn - płakała, uderzając pięścią o moje uda. Nawet tego nie czułem. - Zabierz mnie...
Wiedziałem, że nie jest wystarczająco silna, żeby mnie rozwiązać.
- Pomóż mi, kochanie - powiedziałem miękko.
- Jaa...k? - zapytała, ścierając łzy.
Boże, nawet jej dłonie były posiniaczone. Te same, które z taką fantazją dwa dni temu dotykały klawiatury. Te same, które dotykały mnie.
- W kieszeni mam zapalniczkę - poinstruowałem ją. - Podaj mi ją do ręki, proszę.
Wykonała polecenie i już po chwili udało mi się jakoś uwolnić. Wstałem z krzesła i wziąłem ją ostrożnie na ręce, rozglądając się po piwnicy. Nie miała żadnych okien, więc nie było szans na ucieczkę. Najdelikatniej jak mogłem schowałem [t.i.] do szafy i powiedziałem do niej:
- Nie wychodź stąd pod żadnym pozorem. Przyjdę po ciebie, obiecuję. Będzie dobrze.
Ostrożnie musnąłem jej wargi i zamknąłem szafę.
<~>
Oparłam głowę o bok szafy, licząc kolejne minuty. Słyszałam różne krzyki i huki, ale starałam się na nich nie skupiać. Z transu wyrwał mnie dźwięk strzału z pistoletu. Jeden, po chwili drugi i trzeci. Zaczęłam się kołysać i płakać, zasłaniając uszy dłońmi. Cały czas dręczyła mnie myśl, że to przecież mógł być Zayn...
Na szczęście po kilku minutach usłyszałam jego ciepły głos przy uchu:
- Kochanie, już dobrze. Więcej nie pozwolę cię skrzywdzić.
O wow. *.* Nie wiem, co się ostatnio dzieje, ale bijecie po prostu wszystkie rekordy. O.o Wyświetleń - 274 i komentarzy - 9. Jeju, jestem w tak pozytywnym szoku, że z tego wszystkiego zapomniałam nawet, co chciałam tutaj napisać. :') Po prostu dziękuję. :* No i mam nadzieję, że to się nie zmieni, bo tysiąc wyświetleń w kilka dni, to jeszcze nie było. ☺ Tak że dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. :*
Naprawdę chciałabym dodawać częściej, ale nauczyciele nie mają litości, terminy gonią, konkursy i próbne egzaminy coraz bliżej... :< Mam w planach dwa imaginy, ale nie wiem, jak pójdzie z pisaniem. Powiem tylko tyle, że jeden to Liam (w końcu), a drugi (zero zaskoczenia) Harry. ;D Oprócz tego coś już napisałam, ale póki co zostawię to dla siebie. :)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że znajdą się osoby, które zechcą zostawić tutaj ślad po sobie. ♥♥♥

sobota, 6 grudnia 2014

#26 Zayn cz.4

Gdy się ocknęłam, towarzyszył mi ten sam rozdzierający ból, co wcześniej. Chciałam potrzeć skronie, lecz wtedy zorientowałam się, że moje ręce i nogi są skrępowane. Byłam przywiązana liną do krzesła. Jęknęłam z bólu. Nagle z cienia wyłoniła się męska sylwetka. Próbowałam rozerwać krępujące moje ciało pęta, ale z marnym skutkiem. Oprawca tylko się zaśmiał, przeczesując palcami swoje gęste kasztanowe włosy. Chwycił krzesło podobne do tego, na którym byłam przywiązana. Postawił je naprzeciwko mnie i usiadł na nim, podpierając przedramiona o oparcie.
- Czego ty ode mnie chcesz? - zapytałam, otępiona bólem.
- Poznajesz mnie?
Wytężyłam zmysły.
- Byłeś u mnie w nocy...
- A wcześniej?
Po raz kolejny na niego spojrzałam.
- Nie wiem... - jęknęłam. - Nie pamiętam...
- Jaka szkoda...
Wyciągnął z kieszeni plik zdjęć i zaczął je rzucać na podłogę przede mną.
- A to pamiętasz?... A może to?... Albo to?...
Przyjrzałam się fotografiom. Wszystkie przedstawiały mnie. Albo na koncertach w operze, albo podczas podpisywania autografów, albo gdy odbierałam jakieś nagrody. Jedno zdjęcie przedstawiało mnie i Jego razem. Spojrzałam na niego i nagle jego twarz wydała mi się bardzo znajoma. Teraz zrozumiałam. Dręczył mnie pospolity psychofan.
- Czego ty ode mnie chcesz? - zapytałam. - Rozwiąż mnie!
- W porządku. Rozwiążę cię pod warunkiem, że zostaniesz ze mną. Nie wrócisz do Niego.
- Co?!
- To, co słyszysz - powiedział nader łagodnie. - Kocham cię, [t.i.]. Dam ci wszystko, tylko zgódź się być moja.
- Co?! Nigdy! - krzyczałam, szamocząc się. - Wypuść mnie! Nie chcę cię!
Podszedł do mnie i uderzył w twarz, po czym chwycił mnie za włosy.
- Nie będziesz tak do mnie mówić, kochanie, bo zrobię ci krzywdę, a tego nie chcę. Więc nie zmuszaj mnie do tego.
- Jesteś chory - syknęłam.
Puścił moje włosy.
- Jeśli tak, to tylko przez ciebie, skarbie.

Nie wiem, jak długo już siedziałam tak skrępowana na krześle w jego piwnicy. Godziny mijały i mijały... Może dni? Straciłam już nadzieję, że ktokolwiek kiedykolwiek mnie znajdzie. Moje skrępowane nadgarstki nie pozwalały liczyć nawet na ratunek, jaki mogła mi przynieść bransoletka. Regularnie na mojej twarzy pojawiały się nowe guzy i siniaki. Raz nawet uderzył mnie tak mocno, że całe krzesło się przewróciło. Wtedy prawdopodobnie złamałam sobie bark, ale nie mogłam stwierdzić tego na 100%.
Znowu przyszedł. Znowu zadał to samo pytanie. Potrząsnęłam tylko głową, bo nie miałam siły nawet na odpowiedzenie. Moja koszula była cała zakrwawiona, twarz posiniaczona.
- Zmuszasz mnie do rzeczy, których nie chcę - powiedział. - Dlaczego mi to robisz? Kocham cię i nienawidzę cię krzywdzić.
- Wypuść mnie... Błagam...
- Tłumaczyłem już, że to niemożliwe, kochanie.
Zbliżył się do mnie, a wtedy ja spięłam wszystkie mięśnie, szykując się do kolejnego uderzenia. Zdziwiłam się, gdy go nie poczułam. Zamiast tego zaczął rozpinać kolejne guziki mojej koszuli. Zamknęłam oczy, wypuszczając spod powiek łzy.
- Dam ci wszystko - mówił, całując moją nagą skórę. - Tylko się zgódź.
- Dobrze... - To wszystko... nadmiar cierpień, bólu... złamało mnie. Nie miałam siły już mu się opierać.
- Co powiedziałaś?
- Ok. Zgadzam się - wychrypiałam.
Jego ręce zaczęły powoli rozwiązywać linę.
- Możesz wstać – szepnął po chwili.
Podniosłam się z krzesła, lecz nagle straciłam równowagę i zachwiałam się. Upadłabym, gdyby mnie nie chwycił. Czułam się taka bezsilna. Nie byłam w stanie ustać, a co dopiero iść.
Wziął mnie na ręce i zaczął nieść. W pewnym sensie poczułam ulgę. Przynajmniej fizycznie, bo psychicznie byłam jeszcze bardziej rozbita. Czułam się jak zwyczajny tchórz, więzień wojenny, który złamał się pod wpływem tortur.
Zaniósł mnie do kuchni i posadził na krześle, a wtedy z całej siły ścisnęłam przywieszkę – moją jedyną nadzieję. Zaczął powoli opatrzać wszystkie moje rany, a było ich naprawdę sporo. Moje oczy praktycznie cały czas były przymknięte, a spod powiek płynęły łzy. Ścierał je dłońmi, co sprawiało jeszcze większy ich potok.
- Nie płacz. Już będzie dobrze.
- Zrobiłeś mi krzywdę, to boli… – próbowałam podziałać na jego sumienie.
- Zmusiłaś mnie do tego – odparł spokojnie.
- Dziewczyny wolą kwiaty, a nie zimne piwnice i bicie – wyszeptałam, ostrożnie spoglądając na jego twarz.
- Może. Tak przynajmniej było oryginalnie.
- Skrzywdziłeś mnie – powtórzyłam. – I dalej krzywdzisz. Nie chcę tu być.
- To naucz się chcieć – burknął. – Bo zostaniesz tu na zawsze.
Zwiesiłam głowę, gdy nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki w korytarzu. Wtedy bez chwili namysłu pociągnął mnie za włosy, zmuszając do wstania i przyciągnął do siebie tyłem, przykładając chwycony z blatu kuchennego nóż do mojego gardła.
Zaczęłam oddychać szybciej z przerażenia. I wtedy nagle do pomieszczenia wkroczył brunet z pistoletem w dłoni - Zayn.
<~>
Stałem tak, celując w niego pistoletem, co równało się z tym, że kierowałem go w stronę [t.i.]. Serce rozdzierało mi się na ten widok. Przykładał nóż do jej gardła.
Cholera... popatrzyłem na ten chłodny kawałek metalu z zacięciem. To moje usta powinny dotykać jej szyi. To moje palce powinny delikatnie sunąć wzdłuż kosmyków jej włosów. Jego obleśne paluchy nie miały prawa Jej dotykać. Skrzywdził ją. Jej twarz była cała posiniaczona, wargi i brwi porozcinane. Boże, dałbym wszystko, żeby być na jej miejscu!
I wtedy dotarło do mnie, że ją kocham. Tak po prostu. Oddałbym życie, tylko żeby była szczęśliwa. Jeżeli nie ze mną, to sama bądź z kimkolwiek innym. Gdybym tak mógł... jednym dotknięciem zabrać od niej cały ten ból, wtedy naprawdę poczułbym się szczęśliwy.
- Rzuć to - syknął ten sukinsyn, który miał czelność jej dotykać.
- Zayn, uciekaj! - krzyknęła [t.i.], a wtedy on mocniej pociągnął ją za włosy. Po jej policzkach płynęły łzy.
Posłusznie puściłem pistolet.
Spóźnione, ale szczere: Wesołych Mikołajek! :*
Wiem, że ta część nie jest najlepsza, ale trudno. Zrobiłam, co mogłam. Następną kończymy. ☺
5 obserwatorów = 5 komentarzy - zrobicie to dla mnie? :)


PS. Do dziewczyn, które mają bloga. Czy tylko ja mam w "SPAMIE" kilkadziesiąt jakichś bezsensownych komentarzy po angielsku z jakimiś dziwnymi linkami?? 'o'