- Co?! - Wytrzeszczyłam oczy. - Zabiję go!
Chwyciłam torbę, niedbale zarzucając ją
sobie na ramię, i pobiegłam wzdłuż korytarza.
Niech robi sobie, co chce i z kim chce.
Ale Mandy ma zostawić w spokoju!!!
Nie mogąc nigdzie go znaleźć, udałam się
do sali, gdzie odbywała się pierwsza lekcja, ale tam też go nie było, dlatego
po prostu zajęłam swoje miejsce. Czwarty stolik, rząd przy ścianie. Odłożyłam
książki, a z torby wyjęłam piórnik. Policzki mi pałały, natłok różnorakich
myśli kłębił się w głowie.
Idiota, idiota, idiota... Dupek, cham,
kretyn, cwel... Zabiję go! Powieszę za jaja! Nieważne, ile jest ode mnie
wyższy, silniejszy czy piękniejszy! Załatwię go na całe życie!
Nagle zadzwonił dzwonek, a wtedy Styles ze
swoją świtą raczył wkroczyć do sali. Oplotłam łydką krzesełko stojące obok
mnie.
Niech no tylko spróbuje!
Delikatny uśmieszek zamajaczył na jego
ustach, jakby z trudem powstrzymywał się przed chichotem, widząc moją zaciętą
minę. Podszedł do mnie i pochylił się lekko w moją stronę.
- Zajęte? - szepnął mi do ucha,
wypuszczając na nie ciepły strumień powietrza.
- Tak - syknęłam.
- Nie widzę.
Bezczelnie wyrwał mi krzesełko, a wtedy ja
odsunęłam się maksymalnie pod ścianę.
To będzie trudna lekcja...
* * *
Na przerwie prawie podbiegłam do Stylesa,
ciągnąc go za brzeg koszulki.
- Co? - Odwrócił się w tył i uśmiechnął
szeroko na mój widok. - Słucham, kochanie -
zaakcentował.
Chciało mi się krzyczeć. Taka byłam zła.
- Po pierwsze nigdy nie będę twoim
kochaniem, a po drugie, to za chwilę cię zabiję, więc może lepiej, żeby stało
się to bez obecności świadków - syknęłam, spoglądając wymownie na grupkę jego
kolegów nieopodal.
Przeszliśmy na drugą stronę korytarza.
- Możesz mi powiedzieć, co ty odwalasz,
Styles?! - wydarłam się. Na szczęście gwar korytarza zagłuszał wszystko. -
Zostaw Mandy w spokoju, do cholery!
- Dlaczego?
- Bo tak tego! Krzywdź sobie, kogo masz
ochotę: mnie czy tysiące innych napalonych lasek. Ale jej nie tykaj palcem.
- A skąd pewność, że mam zamiar ją
skrzywdzić, co? Może po prostu chcę dać jej szczęście, przed którym ty tak
uciekasz? - zapytał z wyrzutami.
- Ta, jasne. Szukaj sobie innej do
uszczęśliwiania, bo...
Nagle, przygnieciona jego ciałem,
uderzyłam plecami o szafki, a jego wargi brutalnie i agresywnie naparły na
moje. Poczułam ciepło; moje ciało przeszył dreszcz podniecenia. O Boże. Nie
byłam na tyle silna, żeby go odepchnąć, nie mówiąc już o tym, że nie miałam w
sobie tyle silnej woli, żeby to zrobić. Stało się coś, czego tak bardzo się bałam,
a jednocześnie… chciałam tego. Namieszał mi w głowie.
Obawiałam się. Obawiałam się, że dojdzie
do sytuacji, kiedy w końcu będę musiała przyznać się przed samą sobą, że mam do
niego słabość. Że wkurwia mnie ten stały wianuszek dziewczyn obok niego. Że nie
potrafię się skupić na lekcji, kiedy on siedzi obok mnie. Że gdyby mnie
pocałował, poddałabym się. Cholera. Chyba właśnie to robię.
I wtedy nagle zaczął zwalniać, a po chwili
po prostu oderwał się ode mnie i odszedł, zostawiając mnie z pałającymi policzkami,
bijącym sercem, dziesiątkami oczu wlepionymi właśnie we mnie i milionem myśli
kłębiących się w głowie.
* * *
Następnego dnia - ostatniego przed przerwą
świąteczną - Styles nie pojawił się w szkole. To było tak bardzo w jego
stylu... Uciekanie od odpowiedzialności. Przez ten pocałunek cała szkoła
plotkowała, dlatego podążałam korytarzem ze spuszczoną głową, starając się nie
zwracać uwagi na wlepione we mnie ciekawskie spojrzenia.
Po powrocie do domu wcale nie czułam się
lepiej. Nie mogłam nic przełknąć.
- Jesteś chora, [t.i.]? - zapytała mama. -
Ostatnio prawie nic nie jesz. Może się zakochałaś, co?
Puściła do mnie oko. Zaczerwieniłam się po
same uszy.
- Nie, jeszcze nie zwariowałam - odparłam,
wmawiając sobie, że ten kawałek kurczaka naprawdę wygląda apetycznie.
Spojrzałam na Mandy, która gwałtownie
wlepiła wzrok w swój talerz.
- Dlaczego byś miała zwariować? - zapytała
kobieta. - Przecież zakochanie to nic złego.
- Nic złego? Proszę cię, mamo! -
wybuchnęłam. - Tyle pożytku jest z mężczyzn! Czternaście lat było dobrze, a
potem co? Urodził się Mick i ojciec nas zostawił! Bo co? Bo to przecież nie
jego wina, że mały jest chory*! A przecież z hemofilią... da się żyć... - Łzy
popłynęły po moich policzkach. Kobieta podeszła do mnie i objęła.
- Nie płacz, [t.i.]. - Potarła moje ramię.
- Ja... nie wiedziałam, że ty to aż tak przeżyłaś.
- Przepraszam, mamo.
Odsunęłam się od rodzicielki, ocierając
łzy. Nagle podbiegł do mnie Mick.
- Nie płacz, [t.i.]. Zobacz! Narysowałem
ci serduszko!
Chwyciłam kartkę papieru, uśmiechając się.
- Idźcie się pobawić - powiedziała mama. -
My z Mandy posprzątamy.
Wzięłam małego za rękę i pobiegłam z nim
do salonu, gdzie porozrzucane były różne kredki i zabawki. Nagle zadzwonił
dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! - krzyknęła mama, dlatego
nie ruszyłam się z miejsca, lecz wtedy nagle zawołała mnie: - [t.i.], ktoś do
ciebie!
Podniosłam się z miejsca i przeszłam do
przedpokoju.
Jeszcze Jego tu brakowało!
*Głównie miałam na myśli to, że jeżeli
ojciec Micka był zdrowy, to znaczy, że malec chorobę odziedziczył po matce,
która mogła być nosicielką, jednocześnie nie będąc chorą (genetyka i te
sprawy…). ☺
Hej. :) Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że Liam wzbudzi aż takie Wasze zainteresowanie. Naprawdę nie wiem, co z nim będzie. Ta historia... powoli rozwija się w mojej głowie, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy i kiedy ją opublikuję. :)Tak na marginesie, jak Wam mija przerwa świąteczna? Jakieś plany na Sylwestra? Bo ja mam pierwsze postanowienie noworoczne: nic nie dodam, dopóki nie skończę "Paragrafu 22" (jednej z lektur na konkurs). Ta książka jest dość gruba, a ja "męczę" właśnie 100 stronę, więc życzcie mi powodzenia. Może to mnie jakoś zmobilizuje do czytania jej. :)
Tak więc czekajcie cierpliwie, a ja tymczasem żegnam Was cytatem z tejże książki:
"Sprawiedliwość to kolanem w brzuch z ziemi w zęby w nocy skrycie nożem z góry w dół na magazyn okrętu przez worki z piaskiem wobec przeważającej siły w ciemnościach bez słowa ostrzeżenia". ♥
Słyszałam o mowie-trawie. To jest mowa-trzcina, wierzcie mi. ;3 Ta książka jest psychiczna. ^^