No okej... Bardzo niedobra jestem, że nie dodałam w weekend, wiem. ;>>> I nie chodzi nawet o to, że część nie była gotowa, bo przecież to opowiadanie mam już w całości. W grę wchodzi... moje lenistwo, bo przed dodaniem przecież trzeba poprawić błędy, na co ja kompletnie nie miałam ochoty. :>
Z góry przepraszam za tę część (i za następną w sumie też). Może faktycznie zabrakło mi trochę pomysłu na opisanie tych "słodkich" części, które jednak pojawić się musiały. ;)
Następna będzie kontynuacja ostatniego Zayna, którą właśnie wczoraj zakończyłam. Postaram się ją w najbliższym czasie dodać. ;)
No i jak zawsze proszę o komentarze. ♥
Wieczorem poczułam się jakaś taka… dziwnie samotna. Właściwie, to lubiłam być sama. Często uciekałam od ludzi, ale przecież zawsze miałam do kogo się odezwać. Nie jak dziś. Byłam sama. Sama i samotna. Nie miałam nawet do kogo pójść, bo w Holmes Chapel mieszkali przecież jedynie moi wrogowie, którzy zresztą i tak dawno powyjeżdżali do wielkich miast. Stanęłam przy oknie, wychodzącym na ulicę. Starłam szybko łzę wierzchem dłoni. Nie zamierzałam płakać. Nie teraz, gdy zaczynałam już wszystko od nowa.
Z góry przepraszam za tę część (i za następną w sumie też). Może faktycznie zabrakło mi trochę pomysłu na opisanie tych "słodkich" części, które jednak pojawić się musiały. ;)
Następna będzie kontynuacja ostatniego Zayna, którą właśnie wczoraj zakończyłam. Postaram się ją w najbliższym czasie dodać. ;)
No i jak zawsze proszę o komentarze. ♥
Wieczorem poczułam się jakaś taka… dziwnie samotna. Właściwie, to lubiłam być sama. Często uciekałam od ludzi, ale przecież zawsze miałam do kogo się odezwać. Nie jak dziś. Byłam sama. Sama i samotna. Nie miałam nawet do kogo pójść, bo w Holmes Chapel mieszkali przecież jedynie moi wrogowie, którzy zresztą i tak dawno powyjeżdżali do wielkich miast. Stanęłam przy oknie, wychodzącym na ulicę. Starłam szybko łzę wierzchem dłoni. Nie zamierzałam płakać. Nie teraz, gdy zaczynałam już wszystko od nowa.
Nagle
pustą ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu. Zastanawiałam się, kto to taki
może być, bo przecież z ciocią Astral już rozmawiałam. Na ekranie komórki
wyświetlił się rząd nieznanych mi cyferek. Przesunęłam palcem po ekranie.
–
Halo?
–
Zapewne uznasz – zaczął bez wstępów – że się narzucam, że jestem nachalny i zdesperowany,
taki wrzód na tyłku, ale po prostu czuję, że coś u ciebie nie tak. I albo w tym
momencie płaczesz czy też jest ci smutno, albo ktoś cię właśnie okrada z
dorobku życia.
Zaśmiałam
się histerycznie.
–
Jest okej – odparłam bez przekonania. – Wszystko w porządku.
– Ta…
Jasne. A ja dorabiam jako striptizer.
–
A kto cię tam wie…? – zażartowałam.
–
Za piętnaście minut jestem u ciebie i nie chcę słyszeć ani słowa dyskusji.
Nie
zamierzałam dyskutować. Potrzebowałam przy sobie jakiejś życzliwej osoby. Tak
po prostu. Nawet jeśli to był ON.
–
Harry? – spytałam, zanim się rozłączył.
–
Tak?
–
Gdybyś przyniósł jakiś film, to byłoby fajnie. Mam popcorn i DVD.
–
Jasne.
Sygnał
urywanego połączenia powiadomił mnie o zakończeniu rozmowy.
Przyszedł
po dosłownie czterech minutach. Stanął w moich drzwiach i przez chwilę oboje
wpatrywaliśmy się po prostu w siebie. On nie wiedział, co zrobić; ja nie
wiedziałam, co zrobić. Podszedł do mnie, nie cofnęłam się. Objął mnie,
odwzajemniłam uścisk. Poczułam się tak lekko i zwiewnie jak nigdy wcześniej. W
głowie cały czas świtała mi myśl, że to przecież tylko gra, ale im dłużej
stałam tak wtulona w niego, tym bardziej upewniałam się w przekonaniu, że wcale
nie czuję się, jakbym grała. Cokolwiek złego zrobił w przeszłości, jego
bliskość przynosiła mi ulgę.
Spędził u mnie cały wieczór. Obejrzeliśmy film, pośmialiśmy się. Obudziłam się nad ranem wtulona w niego na kanapie. Podniosłam się i spojrzałam na jego śpiącą twarz. Posapywał cicho. I wtedy spostrzegłam, że wcale nie widzę w nim szkolnego oprawcy. Widziałam po prostu Harrego – dojrzałego mężczyznę, któremu się i podobałam i chyba… z wzajemnością…
Mój rozsądek stanowczo się zbuntował
przeciwko temu stwierdzeniu. To tylko
gra, Shelby. Nic więcej. Tylko gra. On nie pokocha ciebie, ty nie pokochasz
jego. Tak. Koniec.
Cholera…
–8 DNI PÓŹNIEJ–
–
Nie! – protestowałam. – Co to, to nie!
–
Ale dlaczego? – Wydął dolną wargę żałośnie.
Staliśmy
właśnie w kuchni mojego domu i wybieraliśmy film. Spotykaliśmy się prawie
codziennie, chociaż powiedzieć, że zachowywaliśmy się jak para, to dużo.
Zachowywaliśmy się jak dwoje ludzi, którzy parą dopiero będą. Nawet jeszcze się
nie całowaliśmy. Nasza znajomość rozwijała się… dość powoli i właśnie na tym mi
zależało. Nie chciałam, żeby sam zbyt szybko się mną znudził. Liczyłam na to,
że to wszystko przejdzie… dość archaicznie, staromodnie i chyba tak właśnie
było. Spodobał mi się jego uśmiech, z którym każdego dnia wręczył mi bukiecik
świeżo zerwanych malutkich dzikich róż; jego szarmanckość, nasze spacery po
okolicy i sposób, w jaki żegnał się ze mną zwykłym, niewinnym całusem w
policzek.
Tamtego
dnia chcieliśmy iść do kina, ale od pół godziny kłóciliśmy się, na co się
zdecydować. Harry jak małe dziecko upierał się przy jakimś filmie akcji z
Arnoldem Schwarzeneggerem, którego ja nienawidziłam.
–
Nie i koniec – ucięłam krótko.
–
Ale tu nic innego nie ma! – żachnął się, po raz kolejny wlepiając wzrok w ekran
smartphone’a.
–
Tak? – spytałam z niedowierzaniem. Jednym, energicznym ruchem wyrwałam mu z rąk
jego Iphone’a, chcąc się przekonać, czy faktycznie ‘nic innego nie ma’. Od razu
ruszył na mnie, krępując moje ruchy skutecznie. Utkwiliśmy tak w tej pozycji,
bo gdyby on się ruszył – wyrwałabym mu się, natomiast gdybym ja się ruszyła –
zabrałaby mi telefon.
Wpatrywaliśmy
się tak tylko w siebie, czekając na… no właśnie, na co? Nie mam bladego
pojęcia. Jego uścisk zaczął się rozluźniać. Jakiś impuls rozkazał mi oddać mu
jego własność. Schowałam telefon do tylnej kieszeni jego spodni, nie odrywając
wzroku od jego oczu. Bałam się cokolwiek powiedzieć, żeby nie zepsuć tej
chwili. Czułam, jak mimowolnie mój oddech przyspiesza. Położyłam mu dłonie na
torsie, lecz nie odepchnęłam go. Przesunęłam je w górę. Dotknęłam jego szyi,
obejmując ją nieśmiało. Jego klatka piersiowa również zaczęła pracować w
nienaturalnie szybkim tempie; w oczach pojawił się błysk. Nietrudno było go
odczytać. Jestem twój. Masz nade mną
władzę. Spodobało mi się to. Jednocześnie czułam, że istnieje w tym pewna
wzajemność. Obejmował mnie mocno w talii, a gest ten wyrażał więcej niż
wszystko inne: Już cię nie puszczę.
Wplotłam palce w jego włosy. Zapragnęłam go tak mocno, jak tylko dojrzała
kobieta może pragnąć dojrzałego mężczyzny. Nogi powoli odmawiały mi
posłuszeństwa. Słowem, zrobiły się miękkie jak z waty. Przymknęłam oczy. Nasze
wargi same się spotkały w połowie drogi pomiędzy naszymi twarzami. Mój pierwszy
pocałunek. Nawet jeśli z największym wrogiem, którego przecież darzyłam tylko i
wyłącznie nienawiścią, sprawił mi on ogromną przyjemność. Było tak
romantycznie, czule. Przez te pół minuty byłam po prostu szczęśliwa, spełniona.
W ramionach mężczyzny, który najwyraźniej darzył mnie ogromnym
zainteresowaniem.
–
Shelby… – szepnął w moje usta.
–
Masz coś jeszcze do dodania? – spytałam, z uwagą i delikatnością muskając jego
wargi i uśmiechnęłam się leciutko przez pocałunek.
Gdzieś
tam zaświeciła mi się czerwona lampka, że nie lubi mnie za to, kim jestem, ale
za to, jak wyglądam. Wtedy zrozumiałam, że się zagalopowałam. Byłam
przygotowana na to, że w końcu się pocałujemy, ale uczuć, jakie w tamtym
momencie zaczęły mną targać, się nie spodziewałam. Cholera. Podobało mi się. I
to zdecydowanie bardziej niż powinno.
Nagle
złapał mnie za uda i podniósł do góry, sadzając na blacie kuchennym. Pocałunek
stawał się coraz bardziej namiętny. Jednocześnie nie natarczywy. Szatyn cały
czas dawał mi wybór. Nie narzucał się.
Chciałam
tego. Pragnęłam tego całym ciałem i całą duszą. Uciszyłam rozsądek myślą, że
może jak się z nim prześpię, to moje odejście bardziej go zrani. Nieśmiało
chwyciłam za spód jego koszulki i podwinęłam ją. Oderwał się ode mnie i
zaczęliśmy patrzeć sobie w oczy. Jego rozszerzone źrenice wyrażały nieme
pytanie. Skinęłam głową. Przylgnęłam dłońmi do jego brzucha, a wtedy on pozbył
się koszulki. Jego ręka
powędrowała na moje lędźwie. Przyciągnął mnie do siebie, namiętnie wpijając się
w moją szyję, a jego obie dłonie wsunęły się pod moją bluzkę. Zaczęły przesuwać
się po plecach wzdłuż kręgosłupa, podwijając jej materiał. I wtedy…
I wtedy... co?! No ej! Nie przerywa się w takich momentach. Chcę więcej *.*
OdpowiedzUsuńNo właśnie, tak nie może być. Bo ja tu czytam, czytam, pochłaniam każde słowo, zjeżdżam w dół. I nagle widzę: "I wtedy" i trzy kropeczki. Że co? :) Ja chcę dalej! Wow. I w ogóle idę czytać jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńPiękne <3
I wtedy... Wiktoria poczuła niedosyt. PER-FECT!! Takie wspaniałe, że chciałoby się czytać i czytać bez końca... Mimo, że Shellby gra, choć co do tego mam pewne wątpliwości, to ten imagin jest taki cuuuuuudowny ^.^ Słodziaszny, kochany... ;**
OdpowiedzUsuńNo to jest chyba jakiś żart? Ty nie przerwałaś w takim momencie! No wiesz co?! Tak nie można! No no!
OdpowiedzUsuńJest słodko, moim skromnym zdaniem xd a ta końcówka jeśli nie będzie taka jak myślę to..to ja się zabije :-P