piątek, 6 lutego 2015

#31 Harry cz.2

* * *
Następnego dnia rano wstałam o 8:00. Wzięłam długi, relaksujący prysznic, po czym ubrałam się w jakieś ‘gorsze’ ciuchy. Zbiegłam na dół, a następnie zjadłam szybkie śniadanie. Chciałam jak najszybciej wyjść z domu. Była sobota, czyli dzień, w którym szłam zapalić znicz i nieco posprzątać na grobie matki. Zajęło mi to czas do przedpołudnia, po czym wróciłam do domu, by się przebrać. Następnie wyszłam się przejść. Dzień był dość słoneczny jak na początek października. Chłodny wiatr owiewał moje policzki, wywołując na nich delikatne rumieńce.
Do domu wróciłam pod wieczór. Wzięłam kilka banknotów oraz listę przygotowaną przez moją macochę. Nie lubiłam chodzić do marketów popołudniami, dlatego na zakupy wychodziłam dopiero wieczorem. Mniejsze tłumy. Mimo próśb ojca, nie pojechałam samochodem, lecz wybrałam pieszą wycieczkę. Może była to głupota z mojej strony, ale ja nie zamierzałam się wszędzie wozić, zwłaszcza że supermarket znajdował się dwadzieścia minut drogi pieszo od domu.
Stałam właśnie przy półce z sokami, usilnie próbując dosięgnąć mojego ulubionego, który stał najwyżej. Podskakiwałam i wyciągałam się, lecz wszystkie moje próby kończyły się fiaskiem.
- Pomóc? - usłyszałam męski głos tuż za sobą.
- Nie, dziękuję - odmówiłam.
Taka już moja natura. Nie lubiłam otrzymywać pomocy od innych, a tym bardziej nie cierpiałam mieć długu wdzięczności wobec kogoś. Wolałam z życiem radzić sobie sama i sama pokonywać jego trudności. Psychologiczny typ Zosi-Samosi.
Mężczyzna nie posłuchał. Wyciągnął rękę w stronę kartonu i popchnął go delikatnie, tak że sam wpadł w moją dłoń.
- Dziękuję - odparłam, chowając go do koszyka, po czym krótko przyjrzałam się nieznajomemu. Kędzierzawe, lekko uniesione i zaczesane do tyłu włosy, zdystansowane i chłodne spojrzenie zielonkawych oczu, opalona skóra. Wyglądał na kilka lat starszego ode mnie i muszę przyznać - całkiem przystojny był, lecz w tamtym momencie jedyne, co zwróciło moją uwagę, to bordowa, rozpinana bluza z kapturem, którą miał na sobie.
Ann, nie popadaj w paranoję. Tamten facet miał szarą.
- Widzieliśmy się może już wcześniej? - spytałam raczej z grzeczności niż dla podtrzymania rozmowy.
- Nie wiem - odparł z tajemniczą nutą. - Może tak, może nie. Harry jestem - wyciągnął w moją stronę dłoń, którą ścisnęłam niepewnie. Było w nim coś, co sprawiało, że mimo jego niezaprzeczalnej atrakcyjności, nie ufałam mu. Intuicja?
- Ann - odparłam. - Jeszcze raz dzięki. Do zobaczenia, Harry.
- Do zobaczenia, mam nadzieję, Ann.
Odeszłam szybkim i niespokojnym krokiem, od którego w krótkim czasie zaczęło mi łomotać serce. Coś mnie okropnie niepokoiło w tym chłopaku.
Zakupy skończyłam pół godziny później. Podeszłam do kasy, zapłaciłam. Harrego więcej nie widziałam, dlatego w pewnym sensie odetchnęłam. Szłam do domu wzdłuż wąskiego chodnika z dwiema wielkimi torbami, gdy nagle zostałam gwałtownie przygnieciona czyimś ciałem do murowanego ogrodzenia ciągnącego się wzdłuż niego. Upuściłam zakupy, wszystkie organy wewnętrzne podskoczyły mi do gardła. Serce łomotało w mojej piersi, a krew szumiała w uszach, zagłuszając wszystko, kiedy dostrzegłam zakapturzonego napastnika. Ani się obejrzałam, jak chwycił i przycisnął moje nadgarstki po obu stronach mojej głowy. Szarpałam się, ale bezskutecznie, aż w końcu zastygłam, wiercąc jedynie nadgarstkami.
- Puść mnie! - krzyknęłam.
Przysunął wargi do mojego ucha, ocierając się swoim policzkiem o mój.
- Myślisz, że to bezpieczne, by tak krucha osóbka, jak ty, włóczyła się po mieście wieczorem sama, Ann? - wyszeptał.
Oddychałam coraz szybciej, nieświadomie zaciągając się zapachem mężczyzny, w którym rozpoznałam piżmo i drzewo sandałowca. Czułam, jak z nadmiaru emocji miękną mi nogi. Nagle napastnik spojrzał na mnie, a wtedy poznałam w nim chłopaka z supermarketu.
- Szpiegujesz mnie? - szepnęłam bezsilnie.
- A co jeśli powiem, że tak? - spytał wyzywająco.
- Wtedy uznam cię za psychopatę i zacznę krzyczeć - odparłam.
Zachichotał szyderczo.
- Już zaczęłaś, więc nie dbam o to.
Szarpnęłam się.
- Puść mnie! Czego ty ode mnie chcesz?! Puszczaj, psycholu!
Gwałtownie zbliżył swoją twarz do mojej.
- Jak mnie nazwałaś? Powtórz - rozkazał.
- Nazwałam cię psycholem. Przestań, do cholery, bawić się ze mną jak lew ze zdobyczą. Jeżeli chcesz mnie zgwałcić, to to wreszcie zrób - wysyczałam, szarpiąc się z nim, przez co jego klatka piersiowa coraz mocniej zgniatała moją.
- Nie skrzywdzę cię - odparł. - Jeszcze nie.
Jego wargi brutalnie i agresywnie naparły na moje. Poczułam potworną bezsilność. Szarpałam się i wierzgałam, ale to nie pomogło, więc przestałam. Ten psychopata zapewne nie pomyślał, że właśnie odebrał mi mój pierwszy pocałunek.
Nagle stał się bardziej czuły. Jego ciepłe dłonie przeniosły się na moją szyję, a jego wargi zaczęły nieco delikatniej obchodzić się z moimi, aż mu się poddałam. Może dlatego, że świetnie całował, a jego dotyk wywoływał ciarki na moim ciele. Serce łomotało mi coraz szybciej, już nie ze strachu. Zadrżałam, kiedy zaczął delikatnie wodzić kciukiem po wrażliwej skórze mojej szyi. Moje dłonie mimowolnie powędrowały na jego biodra. Jego język muskał moje wargi.
Gdyby ktoś nas zobaczył w tamtej chwili, zapewne pomyślałby, że ma do czynienia ze schadzką zakochanych, a nie konfrontacją ofiary z napastnikiem.
Nagle się ocknęłam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Okręciłam głowę w bok, uciekając przed jego zdradzieckimi wargami.
- Przestań, nie chcę - wyszeptałam bezsilnie.
- Naprawdę? - zakpił. - Odniosłem zupełnie inne wrażenie.
Popatrzył na moje wargi, jednocześnie starannie oblizując swoje.
- Jesteś nienormalny, zostaw mnie. - Próbowałam go odepchnąć, kładąc dłoń na jego torsie, lecz on jak skała – ani drgnął.
Szarpnął brutalnie moim podbródkiem, zmuszając mnie do spojrzenia sobie w twarz.
- Ze mną się nie pogrywa, maleńka - odparł, po czym ponownie wpił się w moje wargi, a następnie odsunął się ode mnie.
Uciekłam co sił w nogach. Z ulgą wpadłam do domu, przekręcając za sobą wszystkie możliwe zamki. Następnie oparłam się plecami o drzwi, oddychając ciężko, gdy nagle spostrzegłam trzy pary oczu wlepione we mnie.
- Coś się stało, Ann? Przed czym uciekałaś? Gdzie masz zakupy? - spytał tata.
Szlag. Zostały przy tym idiocie.
- Ja… - wyjąkałam, ale z emocji nie byłam w stanie wymyślić nic na poczekaniu.
- Co ty masz na nadgarstkach? - spytała Mad, podchodząc do mnie.
Obejrzałam swoje przeguby, które od szarpaniny były całe zakrwawione, poobdzierane i szczypały niemiłosiernie.
- Ja się potknęłam… - wydusiłam. - Było ciemno… Upadłam na chodnik… zakupy wylądowały na ulicę… Jakiś mężczyzna się na mnie wydzierał… dlatego uciekłam.
- W porządku - odparła moja macocha. - Chodź, to cię opatrzę.
Weszłyśmy do aneksu kuchennego, po czym wyjęła z szafki apteczkę. Przemyła moje rany wodą utlenioną, a następnie przyłożyła do nich gazę i owinęła bandażami.
Dziękowałam Bogu, że Mad nie była zbyt podejrzliwa, bo moje rany nie pasowały do sytuacji, jaką jej przedstawiłam. Moje nadgarstki były odarte dookoła - poziomo. Gdyby te rany powstały w wyniku upadku, zapewne ciągnęłyby się pionowo.
- Dziękuję - powiedziałam. - Pójdę do siebie.
- Nie zjesz kolacji? - spytał tata.
- Nie jestem głodna. Dobranoc.
Wbiegłam na górę i wpadłam do swojego pokoju, zamykając drzwi na klucz. Wzięłam ze sobą piżamę i poszłam pod prysznic. W łazience również zakluczyłam drzwi. Nie czułam się pewnie nawet we własnym domu. Zdjęłam opatrunki i zupełnie naga weszłam pod prysznic, odkręcając gorącą wodę. Szorowałam całe ciało do czerwoności, chcąc pozbyć się zapachu strachu, który unosił się wokół mnie, oraz wspomnienia jego dotyku. Po dwudziestu minutach wyszłam, ubrałam piżamę i umyłam zęby, po czym przemyłam twarz tonikiem, a następnie wyszłam z łazienki. Położyłam się do łóżka i okryłam kołdrą, lecz upragniony sen nie nadchodził. Nadgarstki już nie krawawiły, ale w dalszym ciągu szczypały niemiłosiernie. Do tego wciąż… nie potrafiłam pozbyć wspomnienia pocałunku i agresji, jaką mnie uraczył. Bałam się. Z czystego strachu oddałam mu go. Wcale nie chciałam. Tak.
Czułam się zastraszona i zagubiona. Bałam się wychylić głowę spod kołdry. Jak to możliwe, że w kilka minut osaczył mnie do tego stopnia, że przerażał mnie każdy cień wpadający przez okno do pokoju?
Mamo, gdzie jesteś? Potrzebuję cię…
Wierciłam się z boku na bok, a gdy usnęłam, w uszach wciąż echem odbijały mi się jego słowa: „Nie skrzywdzę cię. Jeszcze nie”.
Tak bardzo krótko, bo trochę mi się spieszy. :)
Mam nadzieję, że część Wam się spodobała i dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednią. Tym razem nie ustalam żadnego progu, ale mam prośbę, żeby każdy, kto przeczyta tę część, skomentował ją. Napracowałam się przy niej. Nie proszę chyba o aż tak dużo? Nawet jedno słowo wystarczy. :) A następny post dodam, gdy znajdę czas, czyli najpóźniej około czwartku. ;)
Pozdrawiam. ♥

8 komentarzy:

  1. A to dopiero... ciekawe, o co mu chodzi? Super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ma rację... psychopata!
    Aż sama się wystraszyłam. Super rozdział i czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG! Genialne! :o to było przerażające ... nie mogę się doczekać kolejnej części :D ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialna część
    Czekam na następną :)

    OdpowiedzUsuń
  5. wciągające ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu jakie to super nie wiem czemu ale to jedyne takie opowiadanie w ktorym az tak bardzo pracuje mi wyobraznia ;) twoj sposob pisania sprawia ze nie da sie przrwac nawet na chwile czytania bo tak bardzo wciaga ze chce sie wiecej i wiecej ;** kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudooo *.* czekam na nastepne ;*

    OdpowiedzUsuń