sobota, 7 czerwca 2014

#12 Marcel cz.7 (ostatnia)

- No nie za bardzo - odparłam.
- Dlaczego?
- Sądzę, że nie mamy o czym.
- [t.i.], jesteś zła?
Kurwa, jeszcze pytasz?!
- No.
- Powiedz chociaż, o co. Błagam.
W jego oczach zalśniły łzy.
- Jeszcze, kurwa, pytasz, Marcel?! Jesteś idiotą!
- Ale dlaczego, [t.i.]? Dlaczego? - zapytał, upadając na kolana przede mną.
- Idź już - powiedziałam, nie patrząc na niego. - Nie chcę z tobą gadać.
- [t.i.]! Nie wiem, co spieprzyłem, ale przepraszam! - krzyknął błagalnie.
Obrzuciłam go pogardliwym spojrzeniem.
- I to ma wszystko naprawić? Idź sobie.
Ale to nic nie dało, bo on dalej klęczał przy moim fotelu.
- Nie słyszałeś? - nagle głos zabrał Nate. - Ona nie chce z tobą gadać!
- Nie z tobą gadam, więc się nie wpierdalaj w nie swoje sprawy! - warknął.
Nate już miał coś odpyskować, ale ja byłam szybsza:
- Marcel, idź sobie.
Wstał, cały czas patrząc mi w oczy błagalnie.
- Na pewno tego chcesz?
- Tak.
Odszedł. Ale nie tak po prostu. Odszedł na zawsze. A właściwie nie odszedł. Sama go odepchnęłam. Zerwałam z nim.
Rozpłakałam się głośno, zakrywając usta dłonią. Rozpacz ogarnęła całe moje cialo, ogromny żal ścisnął mnie za serce. Coś we mnie umarło. Coś się zmieniło. Skończyło się.
-KILKA DNI PÓŹNIEJ-
Wycieczka? Trudno siedzenie w pokoju i wypłakiwanie w poduszkę nazwać wycieczką. Wszystko się popsuło. To był koniec. Koniec mojej miłości szczęśliwej i koniec marzeń.
Marcel? Odreagował nasze rozstanie na swój sposób. Nate'owi prawie się oberwało, ale na szczęście koledzy uratowali mu prawdopodobnie życie.
Tamtego dnia również leżałam z twarzą w poduszce. Nagle do pokoju wparował Ben - kumpel Marcela, chłopak Lucy.
- [t.i.], chodź - powiedział, wyciągając do mnie rękę.
- Nie.
- Dalej! Nie mam zamiaru się prosić!
- Po co?
- Lucy cię woła.
- Dlaczego sama nie przyjdzie?
- Bo ja wiem! Zrozum tu kobietę!
Wstałam z miejsca, ocierając twarz. Nagle Ben podniósł mnie do góry, przerzucając sobie przez ramię.
- Ben! - pisnęłam. - Puszczaj! O co chodzi?!
Podniosłam głowę i ze zdziwieniem spostrzegłam, że zmierzamy w kierunku pokojów chłopaków.
- Ben!!! - wydarłam się na całe gardło.
Ale on był głuchy. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, postawił mnie na ziemi i błyskawicznie wybiegł z pomieszczenia, zamykając drzwi na klucz.
- Ben! - krzyknęłam, rzucając się za nim.
Zaczęłam obijać pięściami o drzwi, ale nic to nie dawało.
Rozejrzałam się po pokoju, ale nikogo nie było. Tylko ja i ten cały syf. Usiadłam na jednym z łóżek, zastanawiając się, o co chodzi. Nagle usłyszałam szum wody z łazienki. Jednak nie byłam sama. Po kilkunastu sekundach z pomieszczenia obok wyszedł Marcel. Spojrzał na mnie przygasłymi, zielonymi oczami. Jego twarz była czerwona od płaczu. Momentalnie poczułam gulę w gardle. Czułam się winna, chociaż nic złego nie zrobiłam. To bolało. Facet, którego kochałam całym sercem cierpiał z mojego powodu.
- O co chodzi? - zapytał, podchodząc do okna.
- Myślałam, że ty mi powiesz.
- Też nie wiem.
W tym momencie usłyszeliśmy głos Bena zza drzwi:
- Nie wyjdziecie, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnicie!
- On ma rację - odezwał się brunet. - Powinniśmy pogadać.
- Nie mamy o czym - powiedziałam, ścierając łzy z policzków.
- Jak to nie? [t.i.], powiedz, do cholery, co ja takiego zrobiłem?!
Gniew pomieszany z żalem rozsadzał mnie od środka. Zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja w tym momencie wstałam z miejsca i zaczęłam go okładać poduszką.
- Myślałam, że jesteś... inny... A ja tak ci... u...fałam... wierzyłam... jesteś... taki jak... wszyscy...
Wyrwał mi poduszkę i zamknął mnie w stalowym uścisku. Zaczęłam się wiercić, ale niewiele to dawało, bo jego ramiona jeszcze bardziej się zacieśniały.
- [t.i.], kochanie - szepnął błagalnie. - Nie wytrzymam dłużej. Powiedz, dlaczego jesteś zła.
Odwróciłam wzrok, bo łzy w jego oczach były jak sztylet w samo serce.
- Leć sobie szukać pocieszenia na stacji - powiedziałam. - Bo z nami koniec.
Szarpnęłam, próbując się wyrwać, ale bez efektu.
- Na jakiej stacji, [t.i.]? O czym ty mówisz?
- Nie rżnij głupa, Marcel! Co to była za lalka na tej stacji? Co? Przyjaciółka z dzieciństwa?!
- [t.i.], Amanda jest moją kuzynką.
- Do każdej kuzynki się tak ślinisz?
- Nie wiem, co widziałaś, [t.i.], - odparł słabym głosem - ale między nami do niczego nie doszło. Kocham cię. Cokolwiek złego zrobiłem, wybacz mi to.
Nie odpowiedziałam, tylko rozpłakałam się głośno, nie wykonując żadnego ruchu.
- [t.i.], naprawdę? Naprawdę chcesz tak przekreślić te siedem miesięcy naszego związku?
- Sam to przekreśliłeś.
- Jak mam ci wytłumaczyć, ż nic nie zrobiłem? Błagam, [t.i.]! Potrzebuję cię!
Duma, żal, smutek i miłość do niego targały mną na przemian. Spojrzałam mu w oczy, z których natychmiast popłynęły łzy. Delikatnie pocałowałam go w policzek i wtuliłam twarz w jego szyję.
- Marcel... - jęknęłam. - Jesteś największym ze wszystkich idiotów, z którymi się dotychczas spotykałam. I możliwe, że dlatego kocham cię najbardziej.
- [t.i]... - odetchnął.
- Ale z tą Amandą to ja jeszcze sobie pogadam! - powiedziałam z rozbawieniem.
- Mam się bać?
- A masz coś na sumieniu?
- Nie.
- W takim razie nie masz czego się bać.
- Przypomina ci to coś? - zapytał, wskazując podbródkiem na drzwi.
- Co?
- Drzwi zamknięte na klucz... my dwoje... sami...
Zachichotałam, delikatnie całując go w szyję.
- A tobie? - zamruczałam, w jego skórę.
- Mi owszem - odparł niskim głosem, wsuwając dłonie pod moją koszulkę.
Jego dotyk wędrował coraz wyżej. Dotarł do zapięcia biustonosza i rozpiął go.
- Marcel! - zaprotestowałam.
- Nie narzekaj, bo wiem, że ci się podoba.
- Marcel! - zaprotestowałam ponownie, czując jego ciepłe wargi na szyi. - Przestań. Tutaj zaraz ktoś wejdzie.
Zassał moją skórę, sunąc dłońmi coraz wyżej. Podniosłam ręce do góry i moja koszulka wylądowała na podłodze, a biustonosz do niej dołączył. Następnie opadliśmy na łóżko, a jego wilgotne wargi błądziły po skórze mojego dekoltu.
Nagle ten moment przerwał chrzęst zamka w drzwiach. W błyskawicznym tempie podnieśliśmy się, a ja w sekundę ubrałam bluzkę. Wciągnęłam ją na siebie, a biustonosz chwyciłam w dłoń i schowałam za plecami.
Do pokoju wparowali Ben i Lucy, trzymając się za ręce.
- Już? - zapytał chłopak.
- No - odpowiedział szybko Marcel.
- Widzę właśnie... - westchnęła Lucy, dotykając dłonią swojej szyi, jednocześnie patrząc na moją.
Pospiesznie zakryłam malinkę dłonią.
- Ja też - zachichotał Ben, wskazując na mój biustonosz, który wystawał mi zza pleców.
Spojrzeliśmy na siebie z Marcelem skonsternowani.
- Dobra, idziemy już - odezwała się Lucy i zaczęła ciągnąć swojego chłopaka za rękę.
- Dajcie znać, jak skończycie - dodał Ben i wyszli, zamykając drzwi na klucz.
Spojrzałam na Marcela i wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem.

CZĘŚĆ NIE-SPRA-WDZO-NA! PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY. WYBACZCIE ZANIEDBUJĄCEJ WAS OSTATNIO BLOGERCE.♥
Tak, jak napisałam wyżej. Część jest niesprawdzona, ale nie mam zbytnio czasu. Przed chwilą wróciłam z treningu, bo jutro zawody OSP. Jestę strażakię. Jaki SWAG! :D A za chwilę jedziemy z dziewczynami nad jezioro. Czy tylko u nas taka piękna pogoda? B-) Pozdrawiam wszystkich. Miłego i słonecznego weekendu! ♥

P S Pozdrawiam osobę (osoby?), która przeglądała (bodajże dalej przegląda, bo wyświetlenia rosną) dzisiaj moje starsze posty i zachęcam do komentowania. Każdy komentarz na pewno do mnie trafi. ;)

7 komentarzy:

  1. O jejku!!
    Powiedziałabym, że ta część jest najlepsza, ale niestety nie mogę... One wszytkie są najlepsze!! Albo nie. Wszytko, co Ty piszesz jest najlepsze <33
    Świetny pomysł... A końcówka ;3 Cudeńko *u*

    OdpowiedzUsuń
  2. Od wczoraj próbuje skomentować, ale moj internet strzela fochy. Świetne zakończenie. Marcel i ja sami w pokoju. Mmm...podoba mi sie. Szkoda tylko ze juz koniec. Czekam na cos nowego. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. tylko nie z Louisem

    OdpowiedzUsuń
  4. pozdro dla orła

    OdpowiedzUsuń
  5. pozdro dla pauliny kkkkk poważnej heuheuheu

    OdpowiedzUsuń
  6. Ok... Pozdrawiam wszystkich wymienionych wyżej przez Martynę :D

    OdpowiedzUsuń