wtorek, 18 marca 2014

COŚ

A więc zapraszam Was na COŚ. COŚ, bo sama do końca nie wiem, co to jest. Miałam takie dziwne natchnienie. No i wyszło takie COŚ ;).


Cierpiałam. Potwornie, niewyobrażalnie cierpiałam. On też, wiedziałam to. Mimo tego nie rozmawiał ze mną. Nie słuchał wyjaśnień. A ze mną było coraz gorzej. Prawie nie jadłam, nie piłam. Nie mogłam spać. W nocy dręczyły mnie koszmary, budziłam się z krzykiem. Po dwóch miesiącach przestałam przypominać człowieka. Byłam wychudzona, wiecznie zmęczona i niewyspana. Powoli, po cichu umierałam. Umierałam dla kogoś, z kim dane mi było być szczęśliwą przez jeden dzień. Dlaczego? - zapytacie. Dlaczego aż tak bardzo cierpiałam po odejściu kogoś, kogo tak naprawdę znałam tylko kilkanaście godzin? Bo czym jest kilkanaście godzin wobec setek tysięcy godzin ludzkiego życia? Tylko przebłyskiem, podmuchem, iskrą... Iskrą, która jednak zdołała rozpalić ogień szczęścia w moim sercu. Lecz ten płomień zgasł. Zostały zgliszcza, wspomnienia. Nimi żyłam. Ale jak długo można tak wytrzymać? Bez tego ciepła? To bolało. To cholernie bolało. Że dano mi je i odebrano... A najbardziej bolało to, że sama byłam sobie wina... Zaczynałam myśleć o samobójstwie. Lecz, jak się okazało, byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby sobie cokolwiek zrobić. "Idiotka! Zabije się, bo chłopak ją rzucił!" - myślicie sobie o mnie pewnie. Może macie rację? Przecież miałam dla kogo żyć. Byli rodzice, przyjaciółka... Martwili się o mnie. I im bardziej się martwili, tym bardziej nienawidziłam siebie za to, że w ogóle ośmielam się jeszcze oddychać. Zabierać im powietrze, zajmować ich myśli. W tym wypadku nawet samobójstwo by mi nie pomogło. Chciałam po prostu zniknąć i żeby raz na zawsze o mnie zapomnieli. Ale to było niemożliwe, dlatego, w sensie fizycznym, żyłam. Oddychałam. Tylko tyle. Wewnątrz już dawno byłam martwa...
Tamtego dnia czułam się potwornie źle. Słaba i zmęczona. Wyszłam się przejść. Po 10 minutach spaceru znalazłam się poza miastem, na niewielkiej łące obok Tamizy. Usiadłam na miękkiej trawie i wspominałam. Znowu. Po chwili zabrakło mi siły nawet na to, dlatego położyłam się na plecach i patrzyłam w niebo, myśląc, że z pewnością nigdy się w nim nie znajdę. Przymknęłam powieki i pozwoliłam, żeby ogarnęła mnie nicość, w której nie było miejsca na nic oprócz ciemnej głębi, która wciągała mnie do środka. Nie miałam siły, nie umiałam z nią walczyć. I nagle z tej nicości wyłonił się głos. Znajomy, kochany głos. Gdzieś tam zobaczyłam światło, które zaczęło mnie do siebie przyciągać i po chwili ujrzałam nad sobą Jego twarz.

No i jak? Co Wy na to? Czy dziewczyna umarła czy się ocknęła? Pozostawię Was w błogiej nieświadomości...

Wiem z pewnych źródeł (pozdrowienia dla nich), że są osoby, które czytają tego bloga. Dlatego mam pytanie do do Was. DLACZEGO NIE KOMENTUJECIE? Powinniście chyba wiedzieć, że ustaliłam miesiąc jako okres próbny dla tego bloga. Co będzie po miesiącu? Zobaczymy.

A teraz mały szantaż. Czekam na  cztery komentarze pod tym CZYMŚ. Jak nie, to Harry'ego możecie się spodziewać dopiero w sobotę. Przepraszam, ale jestem zdesperowana. BO SKĄD MAM WIEDZIEĆ, ŻE CZYTACIE, JAK NIE KOMENTUJECIE? Jak nie komentujecie, to dla mnie znaczy, że nie czytacie. A jak nie czytacie, to znaczy, że ten blog nie ma sensu i może trzeba go będzie usunąć... Mam nadzieję, że Was przekonałam, bo już naprawdę nie wiem, co robić :(.

9 komentarzy:

  1. To "COŚ", jak to nazwałaś, jest cholernie dobre. Lubię takie refleksje(?)... Sama często piszę coś takiego. Jest to forma wylania uczuć na kartkę, w tym przypadku do worda. Świetne, naprawdę świetne. Mam nadzieję, że okres próbny zakończy się sukcesem, a ja będę miała przyjemność nadal czytać Twoje dzieła. Na Harrego czekam z niecierpliwością. Czuję, że będzie to coś wyjątkowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też naprawdę bym chciała, żeby okres próbny zakończył się sukcesem. Cóż... We will see ;).
      A co do Harry'ego. Wyjątkowy? W pewnym sensie tak, chociaż... Może i nie? Sami ocenicie (mam nadzieję, że ocenicie ;>). Właśnie piszę ostatnią część i muszę szczerze przyznać, że jakoś tak... jestem z niej średnio zadowolona ;/. Muszę ją zmienić, a w moim wypadku modyfikacje nie gwarantują efektu. Zazwyczaj piszę na tzw."żywca".
      P S Moje komentarze się nie liczą! W dalszym ciągu jest jeden! ;p

      Usuń
    2. A jak ja teraz napisze to beda 2? Na początku tez nie dostawalam kom, chociaz teraz tez sie nie polepszylo za bardzo. Ale jak patrze na blogi, gdzie jest po 60 kom to coraz bardziej zastanawiam sie nad sensem bloga. Tobie zycze sukcesu. Mam nadzieje, ze znajdziesz nowych, stalych czytelnikow ;)

      Usuń
    3. Nie, w dalszym ciągu jest jeden, Kombinatorko ;p. Jak już pisałam, wiem, że są osoby, które czytają tego bloga, ale nie komentują, dlatego chciałabym je jakoś zmusić, bo naprawdę nie wiem, dlaczego tego nie robią :/. Liczę, tak na początek, na chociaż trzy komemtatorki. Ja Tobie również życzę nowych, stałych, a przede wszystkim komentujących czytelniczek ;).

      Usuń
  2. Uwaga,
    3,
    2,
    1...
    KOMENTARZ
    ...już
    Okłamałaś mnie! Mówiłaś, że nie specjalizujesz się w "złych emocjach"! A jak to COŚ nie było mistrzostwem, to czym to, do cholery, było?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo się nie specjalizuję ;P. Powiedzmy, że to był mały "wybryk" ;). Czy jednorazowy? Zobaczymy :).

      Usuń
  3. Za każdym razem, kiedy czytam Twoje imaginy brakuje mi po prostu słów :) To jest świetne, rewelacyjne, doskonałe, znakomite, po prostu fenomenalne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. OD DZIŚ MOWIĘ DO CB MISTRZU! ~N

    OdpowiedzUsuń