niedziela, 27 kwietnia 2014

#8 Liam

Kochanie!
Piszę. Nie wiem, po co. Nie wiem, do kogo. Do Ciebie? To niemożliwe. Przecież Ciebie już nie ma. Chociaż.. Może i jesteś? Tak, na pewno jesteś. Przecież obiecałeś. Zastanawiam się po co piszę. Może chcę sobie ulżyć? Bo tutaj wcale nie jest tak kolorowo. Bez Twojego uśmiechu, bez Twoich spojrzeń. Bez Twoich wszędzie porozrzucanych kartek z tekstami (To ich mi najbardziej brakuje, wiesz?). A teraz siedzę tak przy otwartym oknie i piszę. Jest ciepły, słoneczny dzień. Delikatny wiatr owiewa moją twarz. Jest dokładnie taki dzień, jak ten, w którym się poznaliśmy. Pamiętasz go? Na pewno. Jednak teraz przedstawię Ci go z mojej perspektywy.
Tamtego dnia był koncert. Twój oczywiście. Nie miałam ochoty na niego iść. To nie były moje klimaty. Wolałam raczej rocka i heavy metal. Jednak musiałam pilnować siostry i jej koleżanek. Więc poszłam. Razem z przyjaciółką dla towarzystwa. Trwał on jakieś dwie godziny. A potem jeszcze miałyśmy wejść za kulisy (za które wejściówki wcale nie było tak łatwo zdobyć). Weszłyśmy. No i co? I nic. Stałam z boku. Moja siostra i jej psiapsióły piszczały i płakały. A Wy je uspakajaliście przez jakieś dobre 10 minut. W końcu doprowadziły się do porządku i zaczęliście w miarę normalnie rozmawiać. Nawet Meg znalazła wspólny język z Niallem. Nagle Twój wzrok zatrzymał się na mnie. I wtedy nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy. I wiesz co poczułam? Nic. Po prostu. Obojętność. Co i tak, biorąc pod uwagę moją olbrzymią nienawiść do facetów, było pozytywnym odczuciem. Po chwili, ku zazdrości małolat, podszedłeś do mnie i zapytałeś, jak mi się podobał koncert. Odpowiedziałam zdawkowo, że fajnie, że spoko, chociaż nie jarają mnie takie klimaty. Kłamałam oczywiście. Bo co miałam powiedzieć? Że nie słuchałam? A taka właśnie była prawda. Nie skupiałam się. Więc co robiłam? Patrzyłam na Ciebie? Otóż, nie. Po prostu byłam w innym świecie. W swoim świecie. Bo, chociaż wcale nie było tego po mnie widać, byłam romantyczką. Marzyłam o tych samych bzdetach, co reszta moich rówieśniczek. Ubierałam się na czarno, słuchałam metalu, ale jak reszta marzyłam o księciu na białym koniu. Niczym z Twojego ukochanego Disneya. Po koncercie długo Cię nie widziałam. I nie tęskniłam, bo - jak już wspominałam - Nie wzbudzałeś we mnie żadnych emocji. Aż w końcu spotkaliśmy. Zupełnie przypadkowo. Na ławce w parku. Zaprosiłeś mnie na kawę, jednak ja... odmówiłam. Dlaczego? Odmówiłam, bo byłam uprzedzona. Tak, uprzedzona. Do facetów. A to wszystko przez mojego ojca. Sam dobrze wiesz. Bił moją mamę, aż w końcu urodziłam się ja i ją zostawił samą. SAMĄ jak palec. Dlatego bałam się tej "kawy". Bo mogłabym poczuć do ciebie coś więcej, a nie chciałam tego. Aż w końcu okazało się, że Meg i Niall się spotykają. Oficjalnie ogłosili, że są parą i zorganizowali imprezę z tego powodu. Spotkaliśmy się na niej. Wylałeś wtedy wino na moją sukienkę, pamiętasz? Na pewno pamiętasz. Bo ja przed oczyma do dziś widzę to Twoje słodkie zakłopotanie, gdy zacząłeś się jąkać:
- Eee... Przepraszam ja... Nie chciałem... Niezdara ze mnie.
I wtedy w ramach przeprosin ponownie zaprosiłeś mnie na kawę, a ja się zgodziłam, nie chcąc, żebyś czuł się winny. Spotkaliśmy się. Raz i drugi. Aż w końcu zaprosiłeś mnie na randkę. I do dzisiaj uważam, że "Toy Story" to najbardziej romantyczny film na świecie. Zakochałam się w Tobie. Zostaliśmy parą. Nie było łatwo ze względu na Twoje fanki, ponieważ dużo czasu zajęło im zaakceptowanie mnie, ale daliśmy radę. Zmieniłeś mnie. Moje życie stało się dzięki Tobie bardziej kolorowe, tak samo jak ubiór, w którym nie dominowała już czerń.
Byliśmy szczęśliwi. Niewyobrażalnie szczęśliwi. Aż w końcu po dwóch latach znajomości, oświadczyłeś się mi. Dokładnie w tej samej restauracji, w której byliśmy na pierwszej randce. Ten moment, gdy uklęknąłeś przede mną i zapytałeś: "[t.i.] [t.n.], czy zostaniesz moją żoną?" zapamiętam do końca życia. Byłam najszczęśliwsza na świecie. Pół roku później odbył się nasz ślub. Skromna uroczystość, najbliżsi przyjaciele. Najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Podróż poślubna. Wenecja. Piękniejszej nie mogłam sobie wyobrazić. A właściwie? Mogłabym nawet zostać w domu. Byle z Tobą.
Rok po naszym ślubie urodziła się Abigail. I czułam, że już bardziej szczęśliwa być nie mogę. I wtedy okazało się, że masz białaczkę. Dzielnie walczyłeś. Nie poddawałeś się. Bo miałeś dla kogo. I wiesz co? Wygrałeś. Wygrałeś swoje życie, chociaż przegrałeś ze śmiercią. Nie było mi łatwo się pozbierać. I chyba tak do końca nigdy mi się to nie uda. Bo tęsknię za Tobą. Cholernie za Tobą tęsknię. Każda komórka, każdy nerw, każda moja myśl tęskni za Tobą i wspomina. Twój dotyk, Twój zapach, Twoje słowa. Zwłaszcza te ostatnie: "Nie poddawaj się, [t.i.]. Masz dla kogo walczyć. A ja zawsze będę przy Tobie. Pamiętaj o tym". Piszę to,żebyś wiedział, że pamiętam. Pamiętam i czuję Twoją obecność. Zwłaszcza teraz, przy otwartym oknie. Przymykam oczy i wyobrażam sobie, że promienie słoneczne to Twoje dłonie delikatnie gładzące moje policzki, a wiatr to Twój oddech. Siedzę tak i piszę. I nie mogę opanować łez. Mam żal. Mam cholerny żal do Boga o to, że mi Ciebie zabrał. Niby powinnam się z tym pogodzić. Wszyscy mi to powtarzają. Ale są takie rzeczy, z którymi nie można się pogodzić. I leżę tak wieczorem w pustym łóżku i błagam Boga o jeden powód, dla którego mam się pogodzić z Twoją stratą. Odpowiada mi cisza. Bo tego nie można wytłumaczyć, z tym się nie można pogodzić. A teraz patrzysz na mnie z góry i z pewnością powtarzasz, żebym nie płakała, że będzie dobrze. I jakaś część mnie się z Tobą zgadza. Bo, może to zabrzmi brutalnie, ale czuję, że z każdym oddechem się do Ciebie przybliżam, że kiedyś śmierć, tak jak nas rozdzieliła, tak nas połączy. Ale na razie... będę walczyć. Będę walczyć, bo przecież mam dla kogo. Abby z każdym dniem jest do Ciebie coraz bardziej podobna, wiesz? Wiesz, bo przecież jesteś przy nas cały czas. A teraz spojrzę w niebo i poślę Ci uśmiech, bo chociaż już Cię nie ma, to w moim sercu będziesz zawsze.
Twoja [t.i.] ♥
Jest i Liam (w końcu). Nie mam pojęcia, dlaczego, ale jakoś z nim mi się najtrudniej pisze. Zazwyczaj, jak biorę się za coś z nim, to jestem z tego średnio zadowolona. Z tego imagina również. Dlatego przepraszam Was za niego. To pierwszy napisany przeze mnie smutny imagin, także wybaczcie, że nie najlepszy. I, broń Boże, nie piszę tego, żebyście zaprzeczali. ;)

Nie wiem, czy mam coś jeszcze do dodania. Dziękuję za wszystkie komentarze i 1998 wyświetleń. :* 

P S Czy muszę pisać, że zasada jest ta sama, co ostatnio? 3 komentarze = następny imagin?

4 komentarze:

  1. Mam łzy w oczach. Nie lubię na ogół takich imaginów, ale ten ma coś w sobie. Ok, może jakoś nie spowodował, że się uśmiechnęłam ale daje trochę do myślenia. Jest dobry, bardzo dobry. Jednak czekam na coś weselszego, gdzie znów będziesz mogła opisywać wspaniałe pocałunki, kłótnie, zdrady i powroty. Do następnego ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały imagin. W ciekawej formie go stworzyłaś, w formie takiego listu czy też wspomnień. Bardzo mi się podobał.
    Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe cudo ;-*
    Wzruszające...
    Świetne!!
    Um... Nie wiem, co powiedziać.
    Kochane *u*

    OdpowiedzUsuń