poniedziałek, 28 kwietnia 2014

#9 Louis & Zayn cz.1

Gdzie oni, do cholery, są? - myślałam, stojąc w hali odlotów. - Powinni już być 20 minut temu!
Zaczynałam się powoli denerwować. Tupałam nogą i nerwowo rozglądałam się po hali odlotów.
A oto ja. [t.i.] [t.n.] - osiemnastolatka, pochodząca z Doncaster. Sama i samotna. Jedynym mężczyzną w moim życiu był i jest mój najlepszy przyjaciel - Louis Tomlinson, jednak nasz kontakt nieco się urwał, odkąd stał się sławny. Ojciec zostawił moją mamę, gdy była w ciąży. Ona sama umarła w tym roku, tuż po moich osiemnastych urodzinach. Zostałam sama w naszym małym mieszkanku.
Tamtego dnia czekałam na Louisa, który tym razem miał przylecieć również z Zaynem na naszym doncasterowskim lotnisku.
Jeżeli ci kretyni spóźnili się na samolot, to przysięgam, że wymorduję całą dwójkę!
Chodziłam tak w kółko. Wyjęłam telefon z kieszeni i przejrzałam się w wyświetlaczu jak w lusterku. Oczywiście. Poranny nieogar. Założyłam niesforny lok, który wysunął się spod gumki za ucho i ziewnęłam.
Kto w ogóle ustala godziny przylotów na 7 rano?! - pomyślałam. - Normalni ludzie o tej godzinie jeszcze śpią!
Znowu się rozejrzałam i wtedy... są. Zaczęłam biec jak szalona w ich kierunku. Lou mnie zauważył i zrobił to samo. Rzuciłam mu się na szyję, a on złapał mnie za uda poniżej pośladków i zakręcił. Po chwili stanęłam na ziemi.
- No, [t.i.]. Kopę lat!
Klepnęłam go w ramię.
- Martwiłam się! Co tak długo?!
Zaśmiał się.
- I za to cię... lubię. Samolot miał małe opóźnienie. Wybaczysz mi? - zapytał z tą swoją słodką minką, od której momentalnie miękło mi serce.
- Powiedzmy... - westchnęłam i wtedy usłyszeliśmy znaczące chrząkanie Zayna i odwróciliśmy się w jego stronę.
- Pamiętasz Zayna? - zapytał Lou.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziałam i rzuciłam się Mulatowi na szyję nieco mniej śmiało niż przyjacielowi.
Nasze kontakty były dobre, chociaż nie widywaliśmy się zbyt często, bo Louis rzadko zabierał go ze sobą, lecz teraz akurat tak się złożyło, że Paul dał im trzy tygodnie urlopu, a rodzice i siostry Zayna wyjechali na wakacje, więc zabrał się z Tommo.
Nagle poczułam czubek jego nosa na szyi.
- Lubię waniliowe - szepnął mi na ucho.
Odsunęłam się od niego speszona, niewiele rozumiejąc z tego, co przed chwilą usłyszałam. Nagle to do mnie dotarło i pacnęłam się w czoło mentalnie.
Perfumy! Chodziło mu o perfumy!
- Chodźcie. Złapiemy taksówkę - zarządziłam po chwili.
-2 GODZINY PÓŹNIEJ-
Weszłam do pustego mieszkania i rozłożyłam się na kanapie w salonie.
Już niedługo - pomyślałam. - Już niedługo zawsze będzie puste. Jeszcze tylko półtora miesiąca i mnie tu nie będzie. Uczelnia w Londynie czeka!
-NASTĘPNEGO DNIA (6:00)-
Wyszłam na zewnątrz pobiegać. Mimo wczesnej pory Doncaster tętniło życiem. Odpoczywałam. W słuchawkach leciała moja ulubiona playlista. Wyłączyłam się na moment. Po półtorej godziny usiadłam zmęczona na ławeczce nad brzegiem Don z butelką wody w ręku, starając się uspokoić swój nierówny oddech. Nagle zobaczyłam Zayna, zmierzającego w moim kierunku i na mojej twarzy mimowolnie wykwitł uśmiech.
- Cześć - przywitał się ze mną. - Można się dosiąść?
- Jasne.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
- Wczesny spacer? - zapytałam.
- Powiedzmy. Mały wypad po śniadanko.
Uśmiechnęłam się.
- I jak tam pierwsza noc poza domem?
- Spoko. Rodzice Lou są naprawdę mili, a siostry doprawdy urocze. Wyciągnęły mnie z łóżka o 7 rano, a to nie jest wcale takie łatwe! - zaśmiał się.
- Biedaku... Nawet nie dały wam odpocząć po podróży. Lou zapewne też już nie śpi?
Machnął ręką.
- Skądże. Był mądrzejszy i zakluczył drzwi od sypialni.
Znowu się uśmiechnęłam.
- Taa... To do niego całkem podobne.
- Jakieś plany na popołudnie? - zapytał po chwili.
- W zasadzie, to tak. Miałam wstąpić do galerii. Moja babcia ma w sobotę imieniny. Lou nic ci nie mówił? Zabieram was ze sobą.
Uśmiechnął się.
- Szczerze, to nie wiedziałem.
- To teraz już wiesz. Przepraszam. Muszę się zbierać.
- Jasne. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
-POPOŁUDNIU-
Przejrzałam się w lustrze zadowolona. Wyglądałam całkiem korzystnie w cytrynowej sukience "w bombkę" do kolan. Niesforne, kasztanowe loki luźno opadały na moje ramiona. Chwyciłam do ręki torebkę i wyszłam na zewnątrz. Po 10 minutach spaceru stanęłam przed domem Louisa i zakołatałam do drzwi. Otworzyła mi Charlotte.
- Cześć, [t.i.] - przywitała się ze mną z uśmiechem.
- Hej, Lottie.
- Ty pewnie do Lou? - zapytała ze zmartwioną miną.
- Tak, a co? Coś się stało? - zapytałam lekko przestraszona.
- Sama zobacz - odparła i wpuściła mnie do środka.
Weszłam do salonu i moim oczom ukazał się niezwykły widok. Mianowicie Louis leżący na kanapie, przykryty kocem. Jego szyję zdobił kolorowy szalik, a twarz przybrała zbolały i zmęczony wyraz. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się i usiadł.
- Lou? Co się stało? - zapytałam i podbiegłam do niego, siadając obok.
- Angina - odparła Lottie.
- Jezu, tak mi przykro - powiedziałam ze współczuciem do przyjaciela.
Dobrze wiedziałam, co znaczy angina.
- Pięknie wyglądasz - wydusił z trudem.
- Cii... Nic nie mów. Nie nadwyrężaj gardła. Czyli z zakupów nici - stwierdziłam ze smutkiem.
Zaprzeczył ruchem głowy i pokazał palcem na Zayna, nonszalancko opartego o framugę drzwi.
- Ale... Louis... Przecież cię tak nie zostawimy.
- Wiele razy mu to powtarzałem, ale on się wcale nie słucha - głos zabrał Zayn.
- Ale...
Louis podniósł stanowczo rękę do góry, przerywając mi. Następnie pokazał kolejno na mnie i na Mulata i zrobił dwoma palcami kilka kroków na drugiej dłoni.
- Bez dyskusji - poruszył bezgłośnie wargami.
Westchnęłam, pocałowałam przyjaciela w policzek i wstałam z miejsca. Następnie podeszłam do Zayna i stwierdziłam:
- Chyba nie mamy wyjścia.
- No chyba.
Wyszliśmy przed budynek, a wtedy czarnowłosy splótł nasze palce. Nieco zaskoczona odwzajemniłam uścisk i uśmiechnęłam się do niego promiennie.
Co tu dużo mówić? Kolejny imagin, za który muszę przeprosić. (Często ostatnio to robię. Nie zdziwię się, jak niedługo stracę wszystkich czytelników, a wtedy ten blog nie będzie miał w ogóle sensu.) Kolejny spartaczony pomysł. Siedział mi w głowie od jakiegoś czasu, ale dopiero niedawno zdecydowałam się go spisać. Nie wyszedł tak, jak bym chciała. Ale sami zobaczycie w następnej części. Nie wiem, co jest tego przyczyną. Zazwyczaj w głowie mam cały pomysł razem z dialogami. Ale nie tym razem. Tutaj miałam tylko ogólny zarys historii i to chyba widać. :(

Druga część tej porażki za kolejne trzy komentarze.

I nie zaprzeczać, bo się załamię. :'( Piszcie szczerze, że do niczego.

4 komentarze:

  1. Jeszcze dziś rano komentowałam poprzedni imagin, a dziś już jest nowy. Wow, super :)
    No, a teraz powiem Ci co nieco. Przede wszystkim ZERO gadania, że ten imagin jest beznadziejny. ZERO, słyszysz? Naprawdę się postarałaś, mi bynajmniej bardzo miło się go czytało :) I przyrzekam, że masz przestać mówić, że to jest do niczego. Ja też piszę opowiadania i muszę przyznać, że Tobie to wychodzi, a ja zawsze coś zaczynam, a potem tego nie kończę i mam beznadziejne pomysły....
    Wybacz, że nie przyznałam Ci racji iż jest to do niczego, bo to kłamstwo. Uwierz w siebie :) Bo masz talent. I na pewno nie tylko ja jestem tego zdania.
    Czekam na kolejny, bo ogromnie wierzę w to, że go zobaczę. Jutro czy pojutrze...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Głupoty gadasz i tyle. Będę zaprzeczać, bo się z Tobą nie zgadzam. Świetny imagin. Dwóch świetnych chłopaków i zagadka, który bardziej się postara. Jest tylko jeden problem. Nie ma tutaj mojego Harrego.


    Cudo! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wcale nie jest do niczego. Jest super!! Jak wszystko, co piszesz <33
    Nie lubię, kiedy ktoś się tak nie docenia; tego, co robi naprawdę świetnie... Tak jak Ty pisEsz imaginy.
    Cudo!! Cudo!! I jeszcze raz: CUDO!! <33
    Nie mogę doczekać się kolejnej części ;D
    Czeekam ;-*

    OdpowiedzUsuń