wtorek, 1 grudnia 2015

#37 Louis cz.5

Policja zabezpieczyła wszystkie ślady z domu Louisa, a następnie oboje udaliśmy się na komisariat złożyć zeznania. Wszyscy wiedzieli, jak wygląda sytuacja, dlatego obchodzili się ze mną wręcz jak z jajkiem, co mi się nie podobało. Usiedliśmy z Louisem w gabinecie jego przełożonego, który był kolejnym patrzącym na mnie ze współczuciem. Wciąż byłam co prawda roztrzęsiona, lecz im więcej widziałam wokół siebie tego typu spojrzeń, tym bardziej wzrastała we mnie frustracja, a gdy zobaczyłam koło niego znajomą psycholog, jeszcze bardziej. To, co się stało, było straszne i nie pozbędę się wspomnień do końca życia, ale wreszcie czułam w sobie siłę, żeby się z tym zmierzyć i raz na zawsze pozbyć się tego współczucia w oczach wszystkich.
Lecz czy opowiadanie im o tym nie wzbudzi w nich jeszcze większej litości?
— Frances, my wiemy, że jest ci ciężko... — zaczęła Stephanie.
— Przestańcie to powtarzać — jęknęłam, sama się dziwiąc własnej odwadze. — Chcę normalnie żyć. Przestańcie się gapić jak na zbitego psa. Chcę to z siebie wyrzucić... — Wzięłam głęboki wdech, czując łzy. Nie, nie teraz. Tylko nie teraz. — ...ale to, jak wszyscy się wobec mnie odnosicie, wcale mi nie pomaga. Nawet Louis, chociaż pewnie nawet o tym nie wie. — Chwyciłam dłoń szatyna. — Chciałabym to wszystko powiedzieć... żebyście go złapali. — Wzięłam głęboki wdech, przymykając na chwil oczy. — Ja nie wiem... nie wiem po co, dlaczego ja i jak to się w ogóle stało, że wybrał mnie. — Wbiłam nieobecny wzrok w podłogę. Kolejne obrazy same przesuwały się przed moimi oczami. Czułam ścisk w gardle, ale postanowiłam, że nie pozwolę po raz kolejny się zastraszyć, bojąc się nawet szeptać. — Pewnego dnia obcy mężczyzna zapukał do moich drzwi i powiedział, że pewnie pomylił mieszkania. Nawet nie zwróciłam uwagi na ten incydent, dopóki mi o sobie nie przypomniał. Ja tylko... zamówiłam pizzę... Przyjechał. Wpuściłam go i poszłam po pieniądze. Nawet nie wiem, kiedy to się stało... Zasłonił mi usta. Ja się wyrywałam... wszystko bez skutku. Nagle poczułam ukłucie... dopiero później do mnie dotarło, że to była strzykawka... Nie mam pojęcia, co to było. Zrobiłam się ciężka. Upadłam, a gdy się obudziłam, leżałam na tyłach jakiegoś samochodu. Nie byłam w stanie się ruszyć, nawet podnieść powiek. Słyszałam tylko tyle, że lał deszcz, a on krzyczał na kogoś przez telefon. Bardzo głośno krzyczał. Kiedy ocknęłam się następnym razem, było zimno. Nie miałam ani rajstop, ani bielizny, ani butów. Tylko ta sukienka... Przyszedł... On... — Pierwsze łzy pociekły po mojej twarzy. — On robił, co chciał... Wciąż nie mogę zapomnieć dotyku tego zimnego, myśliwskiego noża, którego używał, gdy się opierałam... Chciałam umrzeć... Początkowo próbowałam się wydostać, ale potem nawet z tego zrezygnowałam. Nie mam pojęcia, jak długo to wszystko trwało. Pewnego dnia zobaczyłam na podłodze gwóźdź... Ten gwóźdź uratował mi życie. Otworzyłam drzwi i wydostałam się... Dookoła był las... Uciekałam. Minęła noc, a rano... rano mnie znaleźli.
Byłam roztrzęsiona. Niezdarnie ocierałam mokre policzki dłońmi, ale niewiele to dawało. Nie mogłam zapanować nad drżeniem obrzydzenia, które z każdą chwilą narastało. Nie nienawidziłam siebie, ja się po prostu siebie brzydziłam. Byłam brudna i nic nie warta.
— Potrafiłabyś go rozpoznać?
— Myślę, że... myślę, że tak...
— Frances, to było ważne, co powiedziałaś. Zdajesz sobie z tego sprawę? — spytała Stephanie.
Potrząsnęłam głową.
— Dziękujemy.
Otarłam łzy, po czym rzuciłam okiem na Louisa. Zrozumiał.
— Pójdziemy już.
Pociągnął moją rękę, a już kilka minut później znaleźliśmy się w jego domu. Wtedy dopiero poczułam się wolna. Nie oczyszczona, ale lżejsza. Wreszcie nauczyłam się o tym mówić. Z całej siły wtuliłam się w szatyna, wciąż jeszcze drżąc, ale nie tak intensywnie.
— Louis, ja nie chcę, żebyś ty mnie do końca życia żałował, a będziesz.
Spojrzałam mu w oczy, podczas gdy moje własne błyszczały w półmroku. Przeczesał moje włosy palcami, nic nie mówiąc. Odezwał się dopiero po chwili. Jego ciepły oddech otulił moje ucho.
— Frances, ty z tego wyjdziesz. Zaczęłaś mówić. Jesteś silniejsza, niż myślisz. Nie mam zamiaru cię żałować, tylko wspierać, by odzyskać Frances, którą byłaś, gdy się poznaliśmy.
Przez moment popadłam w stan otumanienia. Nie potrafiłam nawet stwierdzić, czy to, że mnie pocałował, tylko mi się wydawało, czy zdarzyło się naprawdę.
Jestem idiotą, chce mi się płakać po napisaniu końcówki tej części. ;_;

Chyba należą się Wam jakieś wyjaśnienia. Co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego tak późno?
Można to chyba wytłumaczyć tym, że bardzo dużo się dzieje ostatnio i... woah, trzeba przyznać, że bardzo szybko. Szkoła, znajomi, do tego ktoś coś mi ostatnio zaprząta głowę. Btw data ostatniego posta to data symboliczna, bo wtedy się coś ciekawego zaczęło. :'D
To nie tak, że nie miałam zupełnie czasu, bo mam go stosunkowo dużo w porównaniu do gimnazjum, ale brakuje mi chyba tego spokoju, wyciszenia, które jest dla mnie niezbędne w pisaniu.
Co będzie dalej? Nie wiem, ale jestem nastawiona pozytywnie. ♥
Mogę obiecać, że jeśli zdecyduję się rozstać z blogiem, to na pewno nie bez słowa. xxx

Wstyd mi po tych trzech tygodniach niedodawania. :/ Jeśli ktoś tu jeszcze został, to... miło mi, nawet jeśli nie da o sobie znać. ♥

PS. Jak wrażenia po MITAM? Wasze ulubione piosenki?
Moje 3 typy to chyba: "If I could fly", "Temporary fix" i "End of the day". Piszcie swoje. ♥

niedziela, 8 listopada 2015

#37 Louis cz.4

Mimo usilnych starań zarówno Louisa, psychologów, jak i moich - przez kolejne kilkanaście dni nie udało mi się wykrztusić z siebie ani słowa i im dłużej to trwało, tym mniejsze były szanse na moje wyzdrowienie psychiczne. Coraz bardziej przyzwyczajałam się do faktu, że moje usta wiecznie pozostawały zamknięte, z gardła nie wydobywały się żadne dźwięki, a w samotności umysł wracał do tamtych wydarzeń.
Pewnego dnia Louis usiadł obok mojego łóżka, a w oczach miał bezradność. Nie współczucie, nie zmartwienie. Bezradność.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
— Frances, wypisują cię ze szpitala — szepnął. — Czy ty... czy ty chcesz wrócić do Nowego Jorku?
Pytanie. Kto by chciał wracać do miejsca, skąd został porwany przez zdolnego do wszystkiego psychopatę? To jak z własnej woli wskoczyć do zgniatarki na śmieci. Niestety innego wyjścia nie miałam. Louis miał zapewne swoje sprawy, życie, dziewczynę... Nie, nie mogłam go o to prosić.
Zacisnęłam zęby, patrząc na niego pustym wzrokiem. Miałam już dosyć płaczu, pokazywania przed ludźmi swoich słabości. Dość tego, że na każdą wzmiankę lub choćby myśl o tym, co się stało, moje ciało reagowało wypuszczaniem spod powiek kolejnych łez.
— Nie, — Przeczesał palcami włosy. — Tam nie możesz wrócić. On cię stamtąd zabrał, prawda? Zostaniesz u mnie, przynajmniej dopóki go nie złapiemy.
Pokręciłam nosem, udając, że się zastanawiam, na co się zaśmiał. Po chwili wskazałam na niego palcem, po czym zakręciłam głową okrąg w powietrzu. Zrozumiał od razu. Zakaszlnął, żeby ukryć rozbawienie.
— Że niby ja i kobiety? Proszę cię. Nie miałem nikogo, odkąd... — zawahał się — odkąd się wyprowadziłem. Uśmiechasz się — dodał po chwili.
Potrząsnęłam głową, żeby odpędzić od siebie te głupie myśli, po czym nagle moje usta się otworzyły. Chciałam mu podziękować, tak po prostu. Gardło jednak nie współpracowało.
Dotknął dłonią mojego policzka.
— Spokojnie. Nie musisz.
Przymknęłam oczy, a wtedy pocałował mnie w czoło. Przez chwilę poczułam się jak mała dziewczynka i mimo że wciąż w głowie miałam to, co się stało, obraz coraz bardziej się oddalał.
~tydzień później~
Upiłam łyk kawy z kubka.
— Spróbuję się dzisiaj urwać trochę wcześniej — powiedział Louis — pojedziemy po twoje rzeczy,.
Zmarszczyłam brwi.
— Wiem, że daleko — kontynuował — ale Steph przywiozła tylko malutką część twoich rzeczy, poza tym chciałbym odwiedzić stare miejsca.
Wzruszyłam tylko ramionami, choć tak naprawdę fakt, że będę musiała jechać w miejsce, gdzie to się zaczęło, napawał mnie strachem.
— Spokojnie, będę cały czas przy tobie. — Położył dłoń na moim ramieniu.
Pokiwałam głową.
Tygodnie wspólnego spędzania czasu się udzielały. Potrafił czytać z moich min i gestów jak z otwartej księgi.
Wyszedł piętnaście minut później, żegnając się ze mną krótkim całusem w policzek. Przeszłam do salonu i włączyłam telewizję. Kiedy zostawałam sama, w domu nie mogła panować zupełna cisza, bo wyobraźnia płatała mi wtedy różne figle. Ściszyłam odbiornik, po czym chwyciłam ze stolika książkę. Mijały kolejne minuty, godziny. Nagle usłyszałam stukanie. Pomyślałam, że to tylko mój umysł jak zwykle fiksuje, ale to się powtórzyło. Rozejrzałam się spanikowana dookoła i wtedy Go zobaczyłam. Stał z tym swoim obrzydliwym uśmieszkiem i bezczelnie gapił się na mnie przez drzwi tarasowe. W pierwszej chwili podskoczyłam, następnie sparaliżował mnie strach. Brałam krótkie ciężkie wdechy. W końcu zamknęłam powieki, czekając na to, co miało niechybnie nastąpić.
Nie wiem, jak długo trwałam tak w bezruchu, lecz gdy otworzyłam oczy, jego już nie było.
Dopadłam słuchawkę telefonu i szybko wystukałam na klawiaturze numer.
— Frances? Frances, co się stało? Mam przyjechać? — Rozpłakałam się do słuchawki. — Jadę.
Dziesięć minut później wpadł do salonu jak burza.
— Frances, Jezu. Tak się bałem — szeptał, mocno przyciskając mnie do siebie.
— Louis, on tu był — łkałam. Miałam ochotę krzyczeć, byle tylko ten psychopata się więcej nie pojawił w moim życiu. — On tu był... Patrzył na mnie... to mi się nie wydawało...
— Gdzie, Frances? Gdzie go widziałaś?
— Tam... Tam był... — Pokazałam palcem na drzwi. — Louis, on mnie zabije...
— Nic ci nie zrobi i ja tego dopilnuję. Poczekaj.
Wypuścił mnie z ramion, po czym udał się w kierunku drzwi. Z przerażeniem obserwowałam każdy jego ruch. Nacisnąwszy klamkę, wyszedł na zewnątrz. Nagle schylił się i podniósł prostopadłościenny przedmiot dość dużej wielkości. Pudełko?
— Frances, to twoja szkatułka? — spytał. Jego źrenice powiększyły się. Potwierdziłam. Drżącymi palcami otworzył wieczko, a po zajrzeniu do środka natychmiastowo je zamknął.
Jak się później okazało - w środku znajdowała się ludzka śledziona.
Nie pytajcie, co ja mam w głowie, bo ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem do końca normalna. xD
Piszcie o wrażeniach, hahah. (tych negatywnych też, obowiązkowo)
A teraz mam krótkie pytanie: Nie macie dość Harrego na tym blogu?
Bo ja mogę w każdej chwili z nim coś napisać, żaden problem, haha. Boję się tylko, że Wy będziecie mieli dość opowiadań z nim.
Zanim odpowiecie, popatrzcie tylko na to:
Tak że tego... haha. ♥

wtorek, 3 listopada 2015

#38 Niall cz.4

Krążyłam nerwowo po swoim pokoju, zastanawiając się, jak zapobiec nadciągającej nieubłaganie katastrofie.
— Chwila, stop — powiedziałam sama do siebie, siadając na łóżku. — Spokojnie.
Nawet jeśli... tak czysto hipotetycznie... Horan wyjaśni sobie sytuację z Joanne... to jeszcze nie jest takie złe...
"Do cholery, przecież ja nie mam z tym nic wspólnego.
Chyba jednak mam, skoro po rozmowie ze mną zdecydował się z nią pogadać.
Cokolwiek by się nie stało... przyjaźń jest najważniejsza".
Opadłam na łóżko, gdy nagle z dołu dało się słyszeć kołatanie do drzwi. Nie ruszyłam się, ale po chwili zmusił mnie do tego krzyk mamy:
— Leslie, Joanne do ciebie!
Podniosłam się i z duszą na ramieniu zeszłam na dół. Zastałam dziewczynę z niewyraźnym wyrazem twarzy. Na mój widok uśmiechnęła się blado. Weszłyśmy na górę, prawie się do siebie nie odzywając.
— Coś się stało? — zapytałam, spodziewając się najgorszego.
— Sama nie wiem. — Potarła twarz dłońmi. — Niall do mnie napisał, prosząc o spotkanie. Zgodziłam się i...
— I co?
— Nie wiem, dziwny jakiś był. Powiedział mi, że jestem super i chciałby, żebym nadal została jego przyjaciółką. Tak jakby chciał, żebym nie robiła sobie nadziei. A ja przecież nigdy żadnych nie miałam. Podoba mi się, ale nigdy nie spodziewałam się czegoś więcej... to było dziwne. Nie wiem, chciał mnie dobić? A może ma kogoś na oku? Może nawet ciebie?
Nagle zrobiło mi się potwornie gorąco. Miałam wrażenie, że moje policzki trawi żywy ogień.
— Zgłupiałaś? Skąd ten pomysł?
— Dlaczego się zrobiłaś czerwona? Gołym okiem widać, jak cię ostatnio obserwuje. W sumie najpierw widziałam to w piątek na długiej przerwie, potem w sobotę...
— Dlatego się upiłaś?
Wzruszyła ramionami.
— Wiesz, po tylu miesiącach już mi w sumie wszystko jedno. Jestem realistką. Jeżeli też coś do niego czujesz... — Po raz kolejny jej barki uniosły się do góry, by następnie opaść. Nie wiedziałam, czy wyraża to zrezygnowanie, czy to, że przestała się już tym wszystkim przejmować i to mnie martwiło.
— Chodźmy gdzieś — ożywiła się nagle.
— Co proponujesz?
— Kino, ponoć ten nowy thriller z Cooperem jest dobry.
Wybaczcie mi to opowiadanie... Robią się flaki z olejem. Za długo piszę tę historię. Gdyby mi się udało napisać ją w tydzień-dwa, by tak nie było, a teraz jestem już trochę zmęczona ciągnięciem tego. :/
Chyba potrzebuję odpocząć od tego opowiadania, dlatego następny prawdopodobnie będzie Louis. ☻
Udało mi się naskrobać tego posta tylko dlatego, że jutro w ramach zajęć integracyjnych jedziemy z klasą na paintball, co mnie trochę przeraża. :o
Anyway, mam nadzieję, że przeżyjecie jakoś do piątku (i ja też).

niedziela, 1 listopada 2015

kilka informacji


  • żyję
  • ...jeszcze
  • nienawidzę liceum
  • posta piszę tylko po to, żeby poinformować, że się nie wyrobiłam
  • przepraszam, bo może to moja wina
  • (może jestem zbyt słabo zorganizowana or sth)
  • dodam coś, jak tylko znajdę czas, bo nie wynika to z braku chęci czy pomysłów
  • nie musicie na tego posta odpowiadać, dajcie tylko znać, że przeczytaliście, wyświetlając go
  • z wiadomych przyczyn rozdział na "Breathe me" nie pojawi się przed przyszłym weekendem
  • jestem bardzo bardzo bardzo wdzięczna za wsparcie od was ♥
  • trzymajcie za mnie kciuki, żebym się w tym tygodniu nie zastrzeliła
P.

niedziela, 25 października 2015

#38 Niall cz.3

Następnego dnia obudziłam się o 6:30, by wyjść pobiegać. Mimo że wyjątkowo nie miałam na to specjalnej ochoty, wiedziałam, że po przeszczepie powinnam dbać o kondycję. Problemy pojawiły się już po pierwszym kilometrze. W płucach czułam ogień, moje mięśnie wiotczały. Zacisnęłam zęby, próbując skupić się na czymś innym i wtedy w moje myśli wkroczył Horan, nawet jeśli próbowałam się przed tym bronić. Miałam potworne wyrzuty sumienia względem Jo a propos poprzedniego dnia. Nie dość, że pozwoliłam się przytulić chłopakowi, który jej się podoba, pod jej nieobecność, to jeszcze potem nie zareagowałam, gdy się zwyczajnie upiła. Trzeba to skończyć, zanim się jeszcze cokolwiek zaczęło; wyznaczyć przejrzyste Horanowi granice, póki jeszcze na dobre nie straciłam przyjaciółki.
Z twardym zamysłem wbiegłam do domu. Zrzuciłam ze stóp buty do biegania, po czym, sapiąc jak parowóz, udałam się do kuchni.
Wchodzę i pierwsze, co widzę, to blond czupryna osobnika płci męskiej siedzącego przy kuchennej wyspie i gawędzącego z moją mamą, przez co zamieram.
— O, Leslie, już jesteś! — zaszczebiotała kobieta radośnie na mój widok, a wtedy postać się odwróciła i w tamtym momencie byłam już na sto procent pewna, że to on.
Miałam mętlik, jeżeli to nie jest zbyt słabe słowo na określenie tego, co działo się w mojej głowie. Moje policzki piekły, co na szczęście można było łatwo wytłumaczyć dystansem, jaki przed kilkoma minutami pokonałam.
— Idę pod prysznic — rzuciłam, po czym, nie oglądając się za siebie, wbiegłam po schodach na górę.
Nie wiem, na co liczyłam. Może na to, że gdy zobaczy, że mam go gdzieś, sobie pójdzie? Odpuści? Naiwna.
Nie spieszyłam się. Dopiero dwa kwadranse później zeszłam na dół, odświeżona i (chyba) gotowa na konfrontację z blondynem.
— Cześć — przywitał się.
— Cześć — odparłam, wyciągając z lodówki jogurt brzoskwiniowy, po czym sięgnęłam do szuflady po łyżeczkę.
Czułam na sobie piekący i ciekawski wzrok mamy. Na pewno interesowało ją, czego tak miły i uroczy młodzieniec może chcieć od jej pospolitej córki.
"Tak, mamo, ja też jestem tego ciekawa", przemknęło mi przez głowę, gdy zajmowałam krzesełko znajdujące się o jedno miejsce od blondyna. Zaległa nieprzyjemna cisza, którą przerwał głos kobiety:
— Ja... mleko się skończyło... muszę skoczyć do sklepu, nie przeszkadzajcie sobie.
Zniknęła w dosłownie 3 sekundy. Wbrew pozorom nie byłam na nią zła, nie przerażała mnie myśl, że zostanę z Horanem sama. Czułam się gotowa do zmierzenia się z nim, jakkolwiek patetycznie to brzmi.
Odwróciłam się w jego stronę, po czym zapytałam prosto z mostu:
— Czego chcesz?
— Musisz od razu tak ostro? Co ja ci zrobiłem? — żachnął się.
Zdziwił mnie ten nagły atak, liczyłam raczej, że to ja będę tą stroną "poszkodowaną".
— Traktowałeś mnie jak powietrze przez kilka lat, a teraz nagle pojawiasz się w moim domu i jesteś zdziwiony, że pytam, czego chcesz — odparłam spokojnie, lecz z delikatnym wyrzutem. Zależało mi na tym, żeby mieć kontrolę nad tą rozmową.
— Chciałem tylko przeprosić za wczoraj, bo przeholowałem. Jeśli moje przeprosiny cię cokolwiek obchodzą — powiedział zgryźliwie, po czym wyprostował się i podniósł z miejsca.
— Niall, poczekaj. — Zeszłam z krzesełka. — To miłe, ale nie musiałeś. Nie mamy wobec siebie żadnych...
— Zobowiązań?
— Powinności. Chciałam powiedzieć powinności.
Nieświadomie zaczęłam wyłamywać sobie palce, by zminimalizować napięcie, jakie nagle zawisło między nami.
— Dlaczego trzymasz się na taki dystans? — spytał. — Chodzi o to, że Joanne na mnie leci, czy jak?
— Skąd ty...? — zająknęłam się.
— Leslie, takie rzeczy się widzi.
Otworzyłam usta, lecz chwilę zajęło mi przemyślenie tego, co chciałam powiedzieć. Uznałam, że dyplomatyczne rozwiązanie sprawy będzie najlepszym wyjściem.
— Po prostu wolałabym, żeby zostało tak, jak było,
— Ty byś wolała czy wolałaby to przyjaciółka Jo?
Zakręciło mi się głowie,
Czy ja naprawdę trzymałam go na dystans, bo chciałam, czy chciała tego ta część mnie, której zależało na przyjaźni z Joanne?
— Jestem przyjaciółką Jo, a ty musisz być cynicznym tchórzem, skoro do dziś jej nie powiedziałeś, że nie ma u ciebie szans, mimo że od dawna wiesz, że jej się podobasz.
— Czyli że mam jej to powiedzieć, żebyś ty była w zgodzie z własnym sumieniem? Okay. — W jego głosie nie było cienia wyrzutu. Brzmiał raczej, jakby odkrył lek na raka czy coś w tym stylu. I to mnie właśnie przeraziło.
— Niall, co ty chcesz zrobi...ć? — zapytałam, ale jego już nie było.
W co ja się właśnie wpakowałam?
Sama nie wiem, jak to skomentować. Przepraszam za jakość tej części. Wypociłam ją w bólach. Naprawdę przepraszam. ;_: Właściwie, to już miałam gotowego posta o tym, że w tym tygodniu się nic nie pojawi, tak że cudem jest, że się wzięłam i to napisałam.
Jeszcze raz przepraszam. xx

niedziela, 18 października 2015

#38 Niall cz.2

<~>
Zatrzymałam się na chwilę pod salą, w której odbywała się biologia, by doczytać fragment przygotowanych wcześniej notatek przed zbliżającym się testem. Nagle dopadła mnie Jo, ciągnąc za rękaw w swoją stronę.
— Ej, co jest? — obruszyłam się wyrwana z rozmyślań.
— On jest. Leslie, zobacz, idzie tu!
Rozejrzałam się zdezorientowana niczym wystraszony struś i wtedy moje spojrzenia i jego się spotkały. Niall Horan, do którego Joanne wzdychała i wzdycha od początku pierwszej klasy, przemierzał właśnie samotnie korytarz, a przechodząc obok nas, rzucił krótkie "Cześć" i uśmiechnął się, przez co Jo zmiękły nogi, a ja wzruszyłam ramionami.
— Te twoje zainteresowanie nim zaczyna się robić niezdrowe — skwitowałam.
— Przyganiał kocioł garnkowi. Mam ci przypomnieć Juana? — odgryzła się, na co spłonęłam rumieńcem.
— Och, daj już spokój.
Wyminęłam ją i weszłam do sali.
Juan to Hiszpan, który przyjechał na wymianę uczniowską do domu naszego klasowego kolegi. Od razu wpadł w oko większości dziewczyn, a ja miałam to szczęście, że to na mnie zwrócił uwagę, aż doszło między nami do pocałunku na domówce u Michaela. Niestety następnego dnia przezorna Jo postanowiła sprawdzić naszego kolegę na portalu społecznościowym i okazało się, że jest już zajęty przez pewną dziewczynę imieniem Marisol, a wymiana miała być sposobem "odreagowania". Do dziś nie potrafię przestać wspominać tego bez rumieńca zawstydzenia na twarzy.
— Idziesz z nami wieczorem? — szepnęła mi Jo na ucho po tym, jak zajęłyśmy swoje miejsca.
— Dokąd?
— Tam, gdzie zawsze.
Zmarszczyłam brwi, domyśliwszy się, że pod stwierdzeniem "tam, gdzie zawsze" Jo ma na myśli przesiadywanie w kilkuosobowej grupce na ławce w parku z butelkami piwa w ręku. Nie było w tym oczywiście nic złego, nie należeliśmy do typowej młodzieży próbującej na siłę "kozaczyć", wygłupiając się i hałasując. Traktowaliśmy to raczej jako formę odreagowania po całym tygodniu i ponarzekania na nauczycieli, którzy przed egzaminami A-levels* dawali nam nieźle w kość. Zwyczajnie się bałam, że znajomi będą mnie traktować zupełnie inaczej po przeszczepie.
— Horan będzie? — spytałam, podejrzliwie marszcząc brwi.
— Może tak, może nie. Więc piszesz się czy nie?
— Okay, niech będzie.

*
Z trudem wyciągnęłam z szafki słownik hiszpańskiego, czując, jak stos podręczników i zeszytów coraz bardziej wysuwa mi się z rąk. Jedna godzina lekcyjna dzieliła mnie od weekendu, a właściwie było to koło przygotowujące do zdania certyfikatu DELE. Zamknęłam szafkę ramieniem, gdy nagle cały stos wysunął mi się z dłoni, rozsypując się po korytarzu. Szczęście, że tak niewiele osób było o tej godzinie w szkole, bo mogłam w spokoju wszystko pozbierać bez obawy, że cokolwiek zostanie staranowane.
— Pomogę ci.
Podniosłam głowę i zobaczyłam nad sobą Nialla Horana we własnej osobie. Szybko zabrał się do zbierania kartek i książek, dlatego w miarę sprawnie uporaliśmy się ze zgarnięciem ich wszystkich z podłogi. Wyciągnęłam dłoń po rzeczy, które spoczywały w jego dłoni, lecz mi ich nie oddał.
— Naprawdę tyle tego potrzebujesz? — spytał.
— Niestety.
— Powiedz, dokąd mam to zanieść, bo sama sobie nie poradzisz — zaśmiał się przyjaźnie.
— Tu, nie daleko, sala 84 — odparłam.
Zaniósł wszystko do odpowiedniej klasy, po czym odłożył na stolik.
— Dziękuję — powiedziałam, ignorując fakt, że pozostałe osoby ciekawsko nam się przyglądały, przez co dostawałam niezdrowych wypieków nawet na szyi.
Mieliście kiedyś poczucie, że jesteście niewłaściwą osobą w niewłaściwym miejscu i czasie? Tak było ze mną. Mimo że Horan i Jo nawet nie rozmawiali, a ja nie robiłam nic złego, czułam się nie w porządku wobec dziewczyny.
— Nie ma za co. Polecam się. To na razie.
— Na razie.
Wyszedł z klasy, a ja zajęłam się rozpakowywaniem i porządkowaniem swoich rzeczy na ławce. Szczęście, że Joanne zdawała certyfikat z francuskiego.
* * *
— To ja pójdę, ale kto idzie ze mną? — spytała Joanne. Zajęliśmy już na ławce, z tym że nikomu nie chciało się iść po coś mocniejszego.
Wiedziałam, że Jo liczy na to, że Horan ruszy swój szlachetny tyłek i pójdzie z nią, on jednak uśmiechał się tylko tajemniczo.
— Ja mogę — ochoczo poderwał się Michael, pocierając ramiona. Pogoda istotnie nie zachęcała do spędzania czasu na powietrzu. Temperatura zbliżała się do zera nieubłaganie, a ja walczyłam z chęcią szczękania zębami jak tylko mogłam.
— To ja zostanę z Leslie — oznajmił Horan, a wtedy jak na zawołanie wyprostowałam się niczym struna, natomiast Joanne posłała mi wymuszony uśmiech.
Cholera jasna.
Zniknęli w pobliskim Tesco, a wtedy zostałam z blondynem sam na sam. Spięłam wszystkie mięśnie, chroniąc się przed dygotaniem, ale niewiele to pomogło.
— Zimno, huh? — spytał, przysuwając się do mnie.
— Trochę — szepnęłam, puszczając z ust obłok pary.
— Oddałbym ci kurtkę, ale masz już swoją, poza tym sam bym chyba zamarzł, więc.. chodź.
Objął mnie w talii, przyciągając do siebie. Spięłam się wtedy jeszcze bardziej, ale uczucie dygotania faktycznie po chwili ustało. Ja jednak wciąż miałam w głowie to, że na moim miejscu powinna się znajdować Joanne. Jak ja mam to wszystko interpretować? Naturalnym odruchem było, że każdy po powrocie ze szpitala traktował mnie inaczej, ale Horan przechodził samego siebie. Nagle przeszedł od traktowania mnie niemal jak powietrze do okazywania mi troski i opieki. A ja nie potrzebowałam jego łaski.
— Niall, ja... — wyjąkałam — to bardzo miłe, ale...
— Ale co?
Kącik jego wargi uniósł się w filuternym półuśmiechu.
I co ja mu miałam powiedzieć? "Przestań być dla mnie miły, bo podobasz się mojej przyjaciółce i czuję się nie w porządku"? To było bardziej skomplikowane, niż myślałam.
— Nie chcę, żeby ktoś pomyślał coś niewłaściwego.
Strąciłam jego rękę, a wtedy z kłopotliwej sytuacji wybawiło mnie nadejście reszty paczki.
Widziałam to rozżalenie w oczach Joanne przez cały czas i w wyniku tego prawie się nie odzywałam. Alkoholu oczywiście nie tknęłam, a najbardziej aktywni pod tym względem okazali się Niall i Jo.
Około 22:00 byli praktycznie pijani. Dziewczyna podpierała się na ramieniu Michaela, mamrocząc coś o jakimś nieszczęśliwym małżeństwie Afrodyty i Hefajstosa. Niall natomiast splótł swoje palce z moimi i za żadne skarby nie chciał ich puścić. Jego tymczasem wzięło na rozważania na temat najnowszego albumu Coldplay.
— To co z nimi robimy? — spytał Michael.
— Chyba trzeba ich będzie do domów jakoś rozesłać i do łóżek — zaśmiałam się.
— Niall — brunet trącił przyjaciela — idziemy do domu.
— Nigdzie nie idę bez Leslie! — oburzył się blondyn.
Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Michaelem.
— On mieszka tam, zaraz za rogiem. — Wskazał w odpowiednim kierunku. — Weźmiesz go? Ja zostałbym wtedy z Jo i potem byśmy poszli do niej. Dasz radę?
— Myślę, że tak... — odparłam niepewnie. — Będzie dobrze. Niall, wstajemy. — Pociągnęłam blondyna za rękę, a ten podniósł się odrobinę chwiejnie, po czym zarzucił mi ją na szyję. Czułam jego przesycony alkoholem oddech, ale w tej pozycji mogłam go przynajmniej jakoś w miarę stabilnie doprowadzić na miejsce.
— Masz klucze? — zapytałam. Wyciągnął z kieszeni metalowy przedmiot, lecz gdy chciałam go od niego wziąć, nie pozwolił mi.
— Ja sam! — oznajmił.
Kilka minut później wreszcie udało mu się włożyć klucz do zamka i otworzyć. Najwyraźniej dom był pusty, bo nie świeciły się żadne lampy.
— Jak ty zawsze po pijaku tak dobrze trafiasz, to ja nie wiem — rzuciłam sarkastyczną uwagę, ciągnąc go wręcz w stronę kanapy.
— Tam, gdzie trzeba, trafiam wręcz idealnie. Możesz sprawdzić — odgryzł się.
Rzuciłam go na kanapę.
— Nie trzeba. Dobranoc.
— Musisz zostać — zachichotał.
— Bo co?
— Kto zamknie drzwi? Chyba mnie nie zostawisz z otwartymi.
Fuck. Nie pomyślałam o tym.
— Zgłosisz się po klucze jutro. U Michaela — rzuciłam, po czym wyszłam, przekręcając klucz w zamku.

*odpowiednik polskiej matury
Jakoś chciałam Wam wynagrodzić to, że ostatnie części były takie krótkie. Mam nadzieję, że mi się udało, haha.
Żyjecie w ogóle jeszcze? Dajcie znać, jeśli czytacie, bo ostatnio z tym słabo trochę. :|
Po raz kolejny zapraszam na "Breathe me". x
No i do przeczytania wkrótce. ♥
PS. Hiszpańskie piosenki uzależniają. Strzeżcie się, póki możecie.

piątek, 16 października 2015

BREATHE ME

Tak jak głosi tytuł, chciałabym Was krótko zaprosić na moje nowe fanfiction. Jestem beznadziejna w autoreklamie, dlatego zostawię tu po prostu link do niego z nadzieją, że ktoś zajrzy.

Breathe me


PS. Postaram się coś wstawić jeszcze w ten weekend i raczej będzie to Niall. x

środa, 14 października 2015

#38 Niall cz.1

— Nie możecie tego, do cholery, zrobić! — wydarłem się na cały szpital.
— Ale... Niall... ty nie rozumiesz. On był tego świadom. Chciał, żeby... — Mama się rozpłakała, a wtedy ojciec przytulił ją, gromiąc mnie spojrzeniem. Nie mogłem pojąć, dlaczego oni zamierzali oddać organy mojego rodzonego brata do przeszczepów. Zginął w wypadku na skuterze, nie zdążyłem nawet dojść do siebie po jego śmierci, a oni już chcieli go rozczłonkować. Niedoczekanie.
To był, do cholery, mój brat... Nikt nie ma prawa mi zabierać ani jednej jego cząstki...
Usiadłem bezradnie na krzesełku pod ścianą, chowając twarz w dłoniach.
Usłyszałem głos lekarza, ale niewiele do mnie docierało z tego, co mówił:
— Niall, ta dziewczyna potrzebuje serca twojego brata. Ja rozumiem, że możesz być rozgoryczony, ale nie bądź egoistą. Śmierć Grega może uratować inne życie.
— Mam gdzieś inne życia! — krzyknąłem, podrywając się. — Nic już nie sprawi, że on wróci. Nic, nie rozumiesz?
Wyszedłem na świeże powietrze i dopiero tam kilka ciężkich łez potoczyło się po moich policzkach. Podświadomie od samego początku czułem, że rodzice się na to zgodzą, ale nie zamierzałem im w tym przyklasnąć.
* * *
Leżałem na łóżku w swoim pokoju, odbijając piłeczkę do tenisa o ścianę naprzeciwko, a obok na krześle obrotowym siedział Michael – kumpel ze szkoły.
— I co zrobisz? — zapytał.
— Że niby z czym? — odparłem, zapamiętale odbijając zieloną piłkę od ściany, co wywoływało zapewne irytację mamy siedzącej na dole w kuchni. Takie nowe hobby.
— No z tą dziewczyną. Nie uważasz, że to trochę bezduszne?
— Bo rozczłonkowanie mojego brata i rozrzucenie jego ciała po całej Anglii było bardzo… miłosierne — fuknąłem.
— Nawet jeśli on tego chciał? Miał przy sobie oświadczenie woli*. Niall, nie bądź…
— Dupkiem? — z moich ust wyrwało się parsknięcie. — Mam gdzieś, co sądzą o tym inni. Możesz wyjść, jak ci się nie podoba.
— Nie o to mi chodzi. Masz prawo mieć własne zdanie co do idei przeszczepiania organów, ale nie masz moim zdaniem prawa karać chorej dziewczyny, która otrzymała serce twojego brata. Nawet nie wiesz na pewno, czy to była Leslie.
Złapałem piłkę i zatrzymałem ją w dłoni, po czym spojrzałem na chłopaka.
— No faktycznie, nie mogę mieć pewności, że to była ona, skoro w tej klinice odbywał się w tym czasie jeden przeszczep, a cała szkoła w tym okresie huczała, że Leslie wreszcie doczekała się dawcy. No naprawdę.
— Niall, nie możesz obwiniać jej o śmierć Grega. — Na twarzy Michaela malowało się niedowierzanie pomieszane z przerażeniem. Patrzył na mnie co najmniej jak na zbiega ze szpitala psychiatrycznego.  — A tym bardziej o to, że dostała jego serce.
— Ale de facto ma je w sobie. A ja zamierzam je złamać.

*malutka karteczka, na której widnieje oświadczenie o chęci pośmiertnego oddania swoich organów do przeszczepów
To na razie przedsmak tego opowiadania. Ten pomysł jest… specyficzny(?). W sumie sama nie wiem. Nie wiem też, czy w weekend będzie Louis, czy to.
A teraz chciałabym oficjalnie ogłosić tadam, tadam W piątek oprócz premiery „Perfect” premierę będzie miało również moje nowe fanfiction z Liamem i jestem z tego powodu bardzo podekscytowana. ♥♥♥ Praktycznie wszystko już jest gotowe, tak więc mam nadzieję, że ktoś wpadnie. xx

niedziela, 11 października 2015

#37 Louis cz.3

<~>
Uprzedzono mnie, że będę miała wizytę jakiejś wybitnej pani psycholog, co wcale nie pomogło mi, gdy już ją zobaczyłam w drzwiach sali szpitalnej, w której leżałam. Przed oczami miałam to, jak (w moim mniemaniu) zacznie mnie za chwilę zmuszać do opowiadania tego, o czym wolałabym zapomnieć.
Wlepiłam wzrok w żółtawą ścianę naprzeciwko. Czy ona kiedyś była biała, czy ktoś specjalnie pomalował ją na kolor kojarzący się ze starością? Czy ja własnej starości doczekam? On mnie znajdzie, ja nie mam prawa żyć, należę do Niego, tylko On ma prawo o tym decydować.
Poczułam piekące łzy pod powiekami.
Nie wolno mi płakać. Nie wolno hałasować.
„Umówmy się. Ty wydajesz z siebie jakiś dźwięk, a ja w nagrodę pozbawiam cię jednej części ciała. Zacznę od języka”.
Kobieta usiadła, po czym usłyszałam jej głos:
— Nazywam się Stephanie Mellark. Frances, jestem tutaj tylko po to, żeby ustalić, czy to, co ci się stało, miało związek z psychopatą, którego od miesięcy szukam. Chcesz mi coś powiedzieć?
Spojrzałam na brunetkę, otwierając usta, ale poczułam blokadę. Żadne słowo się z nich nie wydobyło.
Nie wolno mi się, do cholery, odzywać. Nie wolno.
Potrząsnęłam głową.
— Tu chodzi o bezpieczeństwo twoje i innych kobiet, które w najbliższym czasie mogą zostać zaatakowane przez tego psychola.
Zacisnęłam zęby, po czym odwróciłam głowę w drugą stronę.
— Powiedz mi tylko, czy to był on.
Popatrzyłam na nią, a wtedy wyjęła z kieszeni złożone na kilka części zdjęcie mężczyzny.
Potrząsnęłam szybko głową potakująco, żeby je jak najszybciej schowała.
— Chciałabyś może, żebym do kogoś zadzwoniła? Kogoś bliskiego?
Wreszcie na moment udało mi się wyrzucić z głowy tego psychopatę. Pomyślałam o tych wszystkich znajomych, których nie miałam. I ukochanym, przez którego nie czułam się kochana. Jedyna osoba, która mogłaby się o mnie martwić, była właśnie na wakacjach tysiąc kilometrów stąd.
Zaprzeczyłam ruchem głowy, po czym, z moich oczu spłynęło kilka łez.
— Dziękuję, Frances. — Kobieta położyła swoją dłoń na mojej, po czym podniosła się. — Gdyby coś… — Położyła swoją wizytówkę na szafce, po czym wyszła.
<~>
— I co? — Poderwałem się na widok Stephanie wychodzącej z sali, gdzie leżała Frances.
— Usiądź. — Machnęła ręką, po czym zajęła miejsce obok mnie.
— Stephanie, co z nią?
— Nie mówi — odparła — nie płacze. Prawdopodobnie ten sukinsyn jej czymś groził, jeżeli będzie krzyczała. Te cięcia na jej udach… tym ją postraszył. Miała zaciśnięte nogi, to rozdzielił je nożem. Zgaduję, że raczył ją tekstami typu: „krzyknij, a odetnę ci język”. Nie chciała, żebym gdziekolwiek dzwoniła. Może ty znasz jakąś jej rodzinę?
— Ona od zawsze była sama. Mówiła, że nie ma nikogo. — Potarłem palcami skronie. — Stephanie, ona nie może być sama.
— Mnie to mówisz?
— Ja to załatwię, ale trzeba w końcu dopaść tego skurwysyna. Wkroczył na mój teren i skrzywdził Frances. Nie odpuszczę.
~półtora tygodnia później~
Siedziałem przy Frances mimo zmęczenia pracą i niewyspania. Wciąż się nie odzywała. Przychodziłem codziennie i nie usłyszałem jeszcze ani jednego słowa z jej ust.
Tego dnia byłem wyjątkowo sfrustrowany.
— Frances, musisz uwierzyć, że jego już nie ma i nie będzie. Błagam, powiedz chociaż słowo.
Popatrzyła tylko na mnie swoimi zielonymi, pełnymi strachu oczami i znowu nic nie powiedziała. Ona się nawet niewiele ruszała. Niewiele jadła. Potrząsała tylko głową i wykrzywiała usta przy zmianach opatrunku.
— Może ty nie chcesz, żebym ja tu w ogóle siedział, co? — wybuchnąłem. — Może ja się niepotrzebnie produkuję? Chcesz być sama? Proszę.
Podniosłem się, ale wtedy zacisnęła swoją dłoń na rękawie mojej kurtki, zmuszając mnie do ponownego zajęcia miejsca, po czym oplotła moją szyję rękoma i wtuliła się we mnie mocno. Zaczęła cicho łkać, a ja natychmiast pożałowałem tego, co wypłynęło z moich ust.
— Przepraszam, Frances, przepraszam — szepnąłem. — Nigdzie nie pójdę, jeżeli będziesz chciała, żebym został, tylko się nie poddawaj. Udowodnij temu sukinsynowi, że nie dasz się zastraszyć.
Poczujcie tę moją domorosłą psychologię. :'D
Ostatnio na mnie spadł (prawie dosłownie) pewien pomysł na nowe opowiadanie z Niallem (bo dawno z nim nie pisałam) i chyba go zrealizuję. c: Myślę, że czegoś takiego jeszcze nie czytaliście.
Może coś dodam w środę (bo wolne), ale nic nie obiecuję.
Dziękuję za ponad 150 tys. wyświetleń, wow. ♥
PS. Zamówiłam szablon na ff, więc jest duży postęp, haha.

niedziela, 4 października 2015

#37 Louis cz.2

<~> - zmiana perspektywy (ten znaczek się już tu kiedyś pojawił, o ile ktoś jest tu od dłuższego czasu ☺)

<~>
Potarłem skronie palcami, próbując odpędzić zmęczenie. Fakt, że wyciągnięto mnie z łóżka o piątej nad ranem nie pomagał. Powinienem być w terenie, badać ślady albo chociaż być na komisariacie, tymczasem co? Siedzę tu jak te debil od rana, czekając nie wiadomo na co. Myślałem, że jak się przeniosę, będzie dużo prościej, a tu co? Jakiś pieprzony sukinsyn grasuje po całym stanie Nowy Jork i nawet wyszkoleni agenci FBI od pół roku nie potrafią nic z tym zrobić. Miało być prościej. Bez romansów, gangów, ksenofobów, rasistów, codziennych dawek okrucieństwa. Tymczasem siedzę na szpitalnym korytarzu pod salą kobiety, którą kiedyś znałem. Przez krótki i wspaniały, lecz bardzo intensywny okres byliśmy blisko, ale nasze drogi się rozeszły. Zapamiętałem ją jako pewną siebie, atrakcyjną kobietę z gracją, tymczasem teraz nie przypomina ani trochę dawnej siebie. Wciąż dręczyło mnie jej błagalno-wystraszone spojrzenie rozbiegane dookoła. Błotna maź pomieszana z krwią na całym jej ciele, rany, potargane włosy. Czy to naprawdę była ona? Czy ja naprawdę czekałem na przybycie psycholog - koleżanki po fachu, która miała określić, czy będę w stanie dziewczynę przesłuchać? Czy ją naprawdę dopadł ten psychopata?
Znaleźli ją myśliwi. M y ś l i w i. Każdy z nich mógł w każdej chwili jej nie zauważyć, oddać strzał, a wtedy...
Podniosłem się, chcąc spróbować uleczyć senność kawą z automatu, gdy nagle ją zobaczyłem. Stephanie Mellark we własnej osobie. Miała krótkie ciemne włosy, na sobie biały podkoszulek, wysłużone dżinsy i adidasy. Była jedną z najlepszych psycholożek w kraju, a umysł owego psychopaty imieniem Alfred Havard studiowała przez ostatnie kilka miesięcy i można powiedzieć, że wiedziała wszystko o metodach jego działań i zachowaniu względem potencjalnych ofiar, a także sposobach ich wyboru. Pracowaliśmy razem przez dość długi okres, dopóki się nie przeprowadziłem. Można nawet powiedzieć, że się przyjaźniliśmy. Od początku wyznaczyła granice, dlatego nigdy nie doszło do niczego więcej, ale wiedziała o mnie praktycznie wszystko.
Przytuliliśmy się, po przyjacielsku klepiąc w plecy.
— Kopę lat — zaśmiała się. — Zmieniłeś numer, nie mogłam się dodzwonić — zmieniła ton z przyjacielskiego na odrobinę oskarżycielski. — Chciałam przyjechać, ale nie było okazji, a teraz... Szkoda, że w takich okolicznościach. Jak z tą dziewczyną?
Moją twarz wykrzywił grymas.
— Nieciekawie.
— Wierz mi, że to cud, że w ogóle żyje. Jaką ona się musiała odwagą wykazać, że uciekła. Zaraz do niej idę.
—Steph — chwyciłem dziewczynę za ramię — ta dziewczyna to Frances.
— Wohohoho. Po samej twojej minie widzę, że nie jest to jakaś przypadkowa Frances. Czyżby jej imię figurowało na wyjątkowej karteczce twojego czarnego notesika*?
— Nie bądź taka bezduszna — zganiłem ją. — Po prostu uważaj.
— Nie ucz ojca dzieci robić — odparła ze śmiechem, po czym strąciła moją rękę i udała się w stronę szpitalnej sali.
Ja przesadzałem czy ona była obcesowa?

*chodzi o notesik, w którym zapisuje się numery i nazwiska byłych dziewczyn
Stephanie może się Wam (tak jak Louisowi) odrobinę nietaktowna, ale myślę, że następne części to zweryfikują. ☺
Sobotnie, nocne dodawanie postów to już powoli u mnie tradycja. XDD
Btw, wiem, że nie wszystkim Wam może się to opowiadanie spodobać i ja to rozumiem, ale zamierzam je tak czy siak kontynuować. Po raz pierwszy od dawna czuję się tak dobrze w jakiejś historii, naprawdę. I fajnie, że te (aż) 9 osób czuło potrzebę podzielenia się ze mną opinią. ♥
PS. Wiem, że części są krótkie, ale na dłuższe mnie naprawdę nie stać. Mam masę innych obowiązków. xx

sobota, 26 września 2015

#38 Louis cz.1

Biegłam, w zasadzie nie zastanawiając się dokąd. Jak najdalej. Czułam się, jakby gonił mnie żywy ogień palący moje plecy. Byle jak najdalej. Moje rany na udach wciąż krwawiły, spływając po nogach na stopy. Liście pod moimi stopami były mokre i śliskie. Z całych sił próbowałam trzymać równowagę, a jednak wciąż co chwila się przewracałam. Zapadał zmierzch. Nagle zerwał się wiatr, a ja z całych sił pożałowałam, że ubrałam tę sukienkę. Przed oczami stanął mi widok moich czarnych spodni, w których byłoby mi o wiele cieplej. Dlaczego ja ich, do cholery, nie ubrałam?
Zatrzymałam się pod drzewem, dysząc ciężko. Rozglądałam się niespokojnie wokół, szukając między pniami. Szukałam jakiegoś światła, śladu ludzkiej obecności, czegokolwiek. Nic. Wszędzie dookoła tylko ta cholerna mgła. Spojrzałam na drzewo, pod którym stałam. Robiło się coraz ciemniej, a gałęzie wydawały się solidne i szerokie. Natomiast zagrożenie tego, że on wróci, tak samo jak ataku dzikich zwierząt, na tym odludziu było naprawdę spore. Gdzieś musiałam spędzić tę noc.
„Umiesz się wspinać. Do cholery, umiesz się wspinać”.
Nie zwracałam uwagi na to, jak bardzo ranię swoje stopy i dłonie kolejnymi otarciami. Miałam jeden cel i zamierzałam go osiągnąć za wszelką cenę. Zaciskałam zęby, ignorując łzy, które płynęły po moich policzkach przy kolejnych nieudanych próbach. W końcu dostałam się na największą gałąź. Skuliłam się wbijając paznokcie w twardą korę.
Podczas biegu mogłam zagłuszyć wszelkie myśli wysiłkiem fizycznym. Teraz zupełnie odwrotnie. Wszystkie obrazy, dźwięki wracały na nowo, powodując duszący ból w klatce piersiowej. Przez chwilę myślałam, że nie potrafię oddychać. Miałam podartą sukienkę. Wiele miejsc na moim ciele było umazanych od krwi. Sama już nie wiedziałam, gdzie miałam rany, a gdzie czerwona ciecz pomieszana z błotem pozasychała od innych zadrapań i otarć
„Weź się w garść. Do cholery. Weź się w garść”.
Drzewa od dzieciństwa kojarzyły mi się z bezpieczeństwem. Często chowałam się na nich przed ciocią i wujkiem, by nie zostać znów zamknięta w szopie. A teraz od nowa to robię. Ukrywam się.
Myślałam, że już się od tego uwolniłam, że uwolniłam się od tych demonów, a jednak wciąż mnie goniły i teraz na nowo dałam się złapać.
Przymknęłam oczy jednak sen nie przychodził. Bałam się snu, bo wspomnienie tej ohydy, tego, co mi zrobił, mogło w każdej chwili wrócić.
Kilkakrotnie tej nocy wzdrygałam się, słysząc podejrzane szelesty. Przerażała mnie ciemność, otoczenie, brak jakichkolwiek śladów ludzkiej cywilizacji. Oddałabym wszystko, byleby znaleźć się w swoim ciepłym łóżku, nawet jeśli po raz kolejny miałabym dzielić je z kimś, kogo ani trochę pod innymi niż seks względami nie obchodzę.
Nadszedł ranek. Zrobiło się jasno i ciepło. W powietrzu czuło się wyraźny zapach wilgoci. Niepewnie opuściłam swoją kryjówkę, po czym upadłam na miękką ściółkę, próbując rozluźnić obolałe i zdrętwiałe od niewygodnej pozycji mięśnie. Podłoże było mokre od rosy i mgły, która musiała opaść w trakcie nocy. Przechodziły mnie dreszcze. Na chwilę przymknęłam oczy, gdy nagle poczułam ścisk w żołądku. Byłam bardzo głodna. Nie wiedziałam nawet, od jak dawna niczego nie jadłam. Zaczęłam się wsłuchiwać w dźwięki dookoła, gdy nagle usłyszałam kroki gdzieś niedaleko. Poderwałam się przerażona. Zobaczyłam w oddali postać, przez co zaczęłam uciekać ile sił w nogach. Nagle mokre liście pod moimi stopami przestały spełniać swoją funkcję. Poślizgnęłam się, a chwilę potem wylądowałam w głębokim dole bez szans na jakąkolwiek ucieczkę. Błoto w tamtym miejscu miało zbyt kleistą konsystencję, obsuwało się za każdym razem, gdy próbowałam się wspiąć. I wtedy nagle zobaczyłam nad sobą twarz, a następnie usłyszałam krzyk:
— Tu jest!
Zdjęcie dla klimatu. Louis mi nie pasował. xD
Sama nie wiem, co mnie zainspirowało do stworzenia tej historii. Trochę książka, którą ostatnio przeczytałam, trochę własne doświadczenia. (Guess what? We wsi, gdzie się mieszka od 16 lat, też się można zgubić :'D) Dość często będzie to opowiadanie ocierało się o kryminał czy thriller, co widać po tej części.
Na razie to taki przedsmak akcji. Na tę chwilę mogę Wam zdradzić, że (uwaga) akcja nie dzieje się w Londynie ani nawet w UK.
W sumie sama jeszcze nie wiem, co z tą historią zrobię, bo jeśli Wam się nie spodoba, zacznę coś innego.
Tak że piszcie, co sądzicie. xx
I piszcie też, czy jest sens tego, że ja się tak produkuję w notkach, bo... lmao, próbuję mieć z wami jakiś kontakt przez nie, a w sumie nie wiem nawet, czy ktoś je w ogóle czyta i czy go to obchodzi, haha. ♥
Jeśli Was czymś wkurzam – też piszcie.
(nie wiem, dość często mam wrażenie, że jestem irytująca)
PS. Najpopularniejszy post tego bloga (ten) osiągnął 2000 wyświetleń, woah. Dziękuję. ♥

niedziela, 20 września 2015

#37 Harry cz.12 (ostatnia)

Już po raz ostatni przypominam, że to opowiadanie jest zadedykowane Foreverdirectioner z okazji jej urodzin (które btw były 2,5 miesiąca temu, haha). ♥♥♥



Ostrożnie włożyłam słuchawki do uszu, po czym zaczęłam szukać odpowiedniego utworu na playliście. Sama nie wiedziałam, dlaczego to robię. Może po prostu chciałam sobie sama wmówić, że słowa Monique nie wywarły na mnie żadnego wrażenia, że po tym wszystkim będę umiała żyć. Że się z tym pogodzę, że nie dam wziąć góry emocjom. Tak, prawdopodobnie dlatego.
Usłyszałam pierwsze słowa piosenki. Dobrze mi znanej piosenki. Zacisnęłam zęby przy pierwszych słowach, czując, że robię się słaba, wręcz bezsilna.
Walls of insincerity
Shifting eyes and vacancy
Vanished when I saw your face
„Kłamstwo”, pomyślałam. „To wszystko się razem z nim pojawiło. Do cholery, zamknął mnie w celi ze ścianami nieszczerości”.
Nawet nie poczułam, gdy z moich oczu popłynęły łzy. Wręcz wyrwałam słuchawki z własnych uszu na dźwięk znanych słów. Zrzuciłam telefon na podłogę.
This night is sparkling, don't you let it go
Zrobiłam to. Tak bardzo się bałam, że Harry, z którym oglądałam „Rzymskie wakacje” w opuszczonym budynku, zniknie i to się stało. Ja na to pozwoliłam.
A może po prostu tamten Harry nigdy nie istniał? Może trzymałam się czegoś, czego nie było? Może to wszystko od początku nie miało prawa się wydarzyć?
A może byłam zbyt oczarowana, żeby to wszystko zauważyć?
Miałam okropny mętlik. Podświadomie chciałam poznać prawdę, ale wciąż przerażała mnie myśl, że to, co usłyszałam od Monique, mogło zniszczyć moje marzenia. Przerażał mnie fakt, że może będę się musiała z tym wszystkim pogodzić.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Otarłam łzy najdokładniej, jak umiałam, po czym pobiegłam otworzyć.
Stał on. Jego wargi były zaciśnięte w wąską kreskę, oczy przygaszone. W przypływie jakiegoś nieopisanego pragnienia zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go. Nie miałam już nic do stracenia, bo nie miałam jego. Chciałam ostatni raz poczuć złudną świadomość, że jest mój. Nic więcej.

[t.i.]
Może powinienem coś dodać, typu: „najdroższa” albo „kochana”, ale nie zamierzam tym listem dawać Ci jakichś obrzydliwych nadziei. Sam nie potrafię określić, co w tym momencie czuję, dlaczego to wszystko piszę. Może jestem bardziej człowiekiem niż myślę? Nasz związek trwał krótko, a mimo to czuję coś, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Czuję, że zasługujesz na to, żeby poznać całą prawdę.
Monique nie kłamała. Naprawdę byłem (jestem?) cynicznym dupkiem zdradzającym po kolei swoje dziewczyny. Nie chcę zgłębiać tematu. Coś kiedyś wywarło na mnie silnie zły wpływ, dlatego stałem się, kim się stałem. Nie zamierzam się usprawiedliwiać ani tłumaczyć wobec tego, co było, bo zgaduję, że nawet Cię to nie obchodzi. Z pewnością jednak zasługujesz na wytłumaczenie tego, co stało się między nami.
To od początku nie miało być tak, jak z innymi. To nie tak, że miałaś być tylko kolejną zabawką na pokaz. To nie tak, że ani razu coś we mnie topniało, gdy czułem Twoje malutkie dłonie błądzące po mojej skórze. To nie tak, że każdy pocałunek był fałszywy, a troska udawana.
Dawałaś mi szczęście, którego dotąd nigdy nie poczułem. Naprawdę zależało Ci na zaspokojeniu moich potrzeb. Byłaś dla mnie zawsze. Czułem, że do siebie pasujemy, i to wszystko przez pewien okres naprawdę szło w dobrym kierunku.
Przepraszam. Przepraszam za każde kłamstwo. Przepraszam, że pewnego dnia moja silna wola przegrała i znów dałem się wciągnąć w coś, od czego miałem się uwolnić. Przepraszam, że byłem zbyt słaby, żeby Cię pokochać i przezwyciężyć to wszystko dla Ciebie. Wiem, że to tyko puste słowo, ale przepraszam.
Wiem też, że nie uda się zapomnieć, zarówno mi jak i Tobie, ale przynajmniej spróbujmy udawać, że tego nie było, jeżeli w ogóle mogę Cię o to prosić. Po prostu nie cierp, nie tęsknij za mną, bo nie warto.
Dziękuję za wiele rzeczy, które mi uświadomiłaś. Jak na przykład to, że ani trochę na Ciebie nie zasługuję. Muszę w końcu dojść z tym wszystkim do ładu, opanować się, lecz Ty nie możesz mi w tym pomóc. Nie chcę tego. Nie mam prawa już niczego do Ciebie wymagać.
H

Zwinęłam czysto-białą kartkę papieru i włożyłam ją z powrotem pomiędzy książki w biblioteczce. Następnie usiadłam na kanapie. Minęło już tyle czasu, a ja wciąż nie potrafię się pozbyć zarówno wspomnień, jak i tego listu. Wciąż nie potrafię chować w sobie gniewu ani urazy, mimo przepłakanych i nieprzespanych nocy. Wciąż ogrzewają mnie wspomnienia wspólnie spędzonych chwil. Bez żadnej nadziei, że kiedykolwiek powrócą. Widzimy się prawie codziennie przelotem na klatce schodowej, a ja wcale za nim nie tęsknię. Patrzę na niego i widzę w nim zupełnie kogoś innego. Widzę jego prawdziwe „ja” ze świadomością, że nigdy się nie dowiem, czy byłabym w stanie je pokochać.
Moją chwilę zamyślenia przerwał dzwonek telefonu.
— Halo?
— Emm…
Zmarszczyłam brwi.
— O co chodzi? Kto mówi?
— Teraz uznasz mnie za jakiegoś desperata. To było wieki temu. Zadzwoniłaś do mnie przez przypadek, chcąc zamówić pizzę.
Uśmiechnęłam się, nieco skonsternowana.
— No tak, pamiętam.
— Wiesz, tak się składa, że byłaś pierwszą, ale nie ostatnią, która do mnie przez „przypadek” zadzwoniła. Dowiedziałem się, że ta pizzeria znajduje się w Londynie, stąd domyślam się, że ty także tu mieszkasz — ton głosu rozmówcy był rzeczowy, po barwie domyśliłam się, że to mężczyzna.
— No… tak.
— Bardzo cię przerażam tym, co mówię?
Roześmiałam się, a całe napięcie jakby gdzieś uleciało.
— A co, chciałbyś mnie wyrwać? — spytałam rozbawiona.
— Na pizzę — odparł. Wręcz poczułam jego uśmiech płynący do mnie z drugiej strony słuchawki.
— Szalony pomysł. Nawet mnie nie znasz — skwitowałam.
— Jestem naukowcem. Naukowcy bywają uznawani za szaleńców — zaśmiał się. — A ten twój telefon…  Jako naukowiec nie wierzę też w przypadki. Analizuję je.
— Czyżbyś mi proponował randkę? — odpowiedziałam, udając zaskoczoną.
— Proponuję ci wspólne analizowanie przypadku, jakim był twój telefon, [t.i.].
[t.i.], [t.i.].
— Odpowiedź jest prostsza, niż ci się wydaje. Bez okularów jestem ślepcem, panie naukowcu.
— Mam na imię Ethan i wcale mnie od siebie nie odstraszasz w tym momencie, ale zaciekawiasz swoją osobą.
— W takim razie za godzinę w tej pizzerii, jeśli ci oczywiście pasuje, Ethan. — Przygryzłam wargę.
— Do zobaczenia, [t.i.].
— Do zobaczenia.
Rozłączyłam się, po czym odłożyłam urządzenie, gdy nagle rozległ się kolejny dzwonek. Tym razem do drzwi.
Tak, to jest ostatnia część tego opowiadania.
Tak, więcej nie będzie.
Tak, to jest moja ostateczna decyzja.

Sami oceńcie, czy takie zakończenie jest dla Was happy endem. Sami dopowiedzcie sobie dalszy ciąg. W pisaniu chyba chodzi o to, żeby czasami zmuszać do myślenia, prawda?
Zżyłam się z tą historią, pisząc ją przez 3 miesiące, ale to jest odpowiedni jak dla mnie moment, żeby ją zakończyć.

Dziękuję za wsparcie i mam prośbę, żeby każdy, kto to opowiadanie do końca śledził, skomentował tego posta. To chyba nie aż tak dużo?
Love. xoxo
PS. Louis wkrótce. ♥
PS.2 Tymczasem idę umierać, zakuwając fizykę przy dźwiękach Honeymoon.

niedziela, 13 września 2015

#37 Harry cz.11

— Mogłabyś mi chociaż powiedzieć, dokąd jedziemy — powiedziałam do Kate z wyrzutem, wpatrując się w widoki za samochodowym oknem.
— To tylko kawałek za miastem — wyjaśniła wpatrzona w jezdnię.
— Dzięki — parsknęłam z sarkazmem.
W końcu zatrzymałyśmy się pod jednym z większych domów w bogatszej dzielnicy. W mojej głowie rodziły się tysiące pytań i teorii, jednak starałam się gryźć w język i cierpliwie czekać na wyjaśnienia Kate. Podeszłyśmy do furtki. Zadzwoniła domofonem, po czym w oknie dostrzegłam kobiecą postać spoglądającą na nas. Drzwiczki zabrzęczały. Szłyśmy starannie wyłożonym kamyczkami chodniczkiem, a w drzwiach stała postać, która wcześniej przyglądała nam się z okna. Wpatrywała się w moją twarz, co mnie speszyło. Miała długie blond włosy, a jej strój był nienaganny.
— Cześć — przywitała się. — Jestem Monique. A ty zapewne [t.i.]? — zapytała, podając mi dłoń, którą ja uścisnęłam.
— Taak — odpowiedziałam trochę niepewnie.
„Monique, Monique... skąd ja, do cholery znam to imię?”, pomyślałam.
— Wejdźcie.
Wpuściła nas do środka. Wewnątrz unosił się przyjemny zapach odświeżacza powietrza i było mile chłodno w porównaniu do wysokich temperatur panujących na zewnątrz. Wokół panowała czystość, a każdy wręcz najdrobniejszy szczegół czy dodatek wystroju był dopracowany, dominowały beż i czerń. Dziewczyna zaprowadziła nas do przestronnego salonu z widokiem na taras i ogród.
— Napijecie się czegoś? — spytała.
— Nie — odparła Kate.
— Wody, jeśli można — powiedziałam słabym głosem. Zaczynało mi schnąć w gardle.
— Oczywiście.
Po chwili wróciła z jedną szklanką napełnioną do ¾ wysokości przezroczystą cieczą. Ja i moja przyjaciółka zajęłyśmy miejsca na kanapie, natomiast Monique na sofie tuż obok. Nagle moją uwagę przykuła niania elektroniczna spoczywająca na jasno drewnianym stoliku.
„Dziewczyna ma dziecko. Co to za dziecko? Czyje? Harrego?”.
Nagle dotarło do mnie, skąd znam Monique. Przyjaciółka Kimberly – byłej dziewczyny Harrego. Byłam coraz bardziej zagubiona.
— Powiecie mi, o co chodzi? — spytałam po dłuższej chwili zniecierpliwiona. — Dlaczego ja tu jestem?
— Ty mnie znasz, prawda? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. — To znaczy – kojarzysz? Harry coś ci wspominał?
— No… tak — wymamrotałam.
— Co ci mówił?
— Mówił, że jesteś przyjaciółką Kimberly – jego byłej i że pokłóciliście się, gdy ona chciała do niego wrócić.
Blondynka zaśmiała się gorzko na zawołanie.
— Tak mówił?… Interesujące. Tak się składa, [t.i.], że ja jestem jego byłą.
Zatkało mnie. Miałam wrażenie, że na chwilę serce mi stanęło. Wypiłam całą szklankę wody na poczekaniu.
— Jak to? — wydusiłam z siebie.
— [t.i.], on nie jest do końca taki, jak się wydaje… — wyjaśniła ostrożnie. — Chodzi o to, że… bycie jego dziewczyną to nie bajka i ty chyba najlepiej powinnaś o tym wiedzieć. — Uśmiechnęła się, jakby nieobecna. — Często wychodzi, a ty nie wiesz dokąd…
Nagle z niani elektrycznej popłynęły dźwięki płaczącego dziecka.
— Przepraszam.
Dziewczyna prawie wybiegła z pomieszczenia.
— Kate, to dziecko jest Harrego, tak? — pytałam rozgorączkowana.
Szatynka położyła dłoń na moim ramieniu, żeby mnie uspokoić.
— [t.i.], wszystkiego się dowiesz. Spróbuj zachować spokój.
Ręce mi drżały, byłam cholernie podenerwowana, a Monique dość długo nie wracała. W końcu pojawiła się w salonie z maluchem o niebieskich oczach na rękach. Usiadła z nim na sofie, trzymając go troskliwie. W jego buzi spoczywał smoczek. Dziecko było wyjątkowo spokojne.
— Monique, o co chodzi? To dziecko Harrego, tak? — zapytałam prosto z mostu.
— Nie. — Uśmiechnęła się. — Na szczęście nie. Widzisz, [t.i.], powinnaś coś wiedzieć o swoim chłopaku. — Na chwilę uniosła brzeg swojej kremowej bluzki, pokazując biodro, gdzie widniała dość spora blizna. Wlepiłam w nią swój przerażony wzrok. — Harry, on… bywa agresywny, zwłaszcza po alkoholu. Rozumiesz… nie pobił mnie. Po prostu… popchnął na stolik, krawędź była ostra… Sprawa znalazła się na policji, ale nie wniosłam oskarżenia. Nie w tym rzecz. [t.i.], ja bym chciała… cię przestrzec. Harry bywa wspaniałym chłopakiem, ale to tylko maska, jakkolwiek patetycznie to brzmi. Lubi poużywać życia, alkoholu, seksu… Związki to tylko przykrywka przed ludźmi, znajomymi, jego rodziną… nie szuka stabilizacji, jeśli jej od niego oczekujesz. Byłam ja, Kimberly… jesteś ty.
W stan osłupienia wprowadził mnie stoicki spokój, z jakim dziewczyna wypowiadała słowa, które z każdą chwilą burzyły moje dotychczasowe życie.
— Ja nie wierzę, po prostu nie wierzę — odparłam, pocierając palcami czoło. — On mógł… mógł się zmienić — wmawiałam sobie.
— [t.i.], ja bym naprawdę chciała, żeby tak było, bo z całego serca życzę ci szczęścia, ale szczerze w to wątpię.
— A Kimberly? — pytałam. — Mówił, że go zdradziła.
— On ją zdradził i to nie raz. Tak jak mnie i zapewne…
Reszty nie usłyszałam, bo po prostu podniosłam się i wybiegłam. Wszystko, co powiedziała mi Monique, wydawało mi się takie nierealne, jak nie z tego świata, lecz im dłużej o tym myślałam, tym bardziej wszystko mi się zgadzało. Mój świat się sypał.
Jestem średnio zadowolona z tej części, ale cóż. Przed chwilą skończyłam ją pisać. :')
Następna będzie chyba dłuższa, chyba ostatnia i chyba wyjaśni się w niej kwestia telefonu z pierwszej części.
Dziękuję za ponad 500 wyświetleń pod poprzednią częścią. Dla porównania - pod ostatnią częścią Liama (dodaną wcześniej) jest ich niecałe 280, tak że... wow. ♥
Jak mnie szkoła nie wykończy, to za tydzień coś dodam. Chyba że wezmę się za ff, na które mam dużo pomysłów, ale czasu brak. ;_; Blog już utworzyłam, ale na razie tylko po to, żeby nikt mi nie zajął adresu. Jedyne, czego się na nim dowiecie, to tytuł, haha. Myślę, że niedługo wezmę się za publikowanie na nim, bo nie ma sensu tego przeciągać. xx
Love. ♥
PS. (wcześniej zapomniałam o tym wspomnieć) Blog we wtorek obchodził półtora roczną rocznicę. <*:)

niedziela, 6 września 2015

#37 Harry cz.10

Popijałam herbatę i czytałam książkę, siedząc przy kuchennej wyspie. Było dopiero około dwudziestej. Nie miałam pojęcia, co robić z czasem, zwłaszcza że zaczynał się weekend, ale byłam zbyt wykończona miesiączką, żeby gdziekolwiek wyjść.
Chwyciłam telefon do ręki, gdy nagle przyszła wiadomość sms.
Jeżeli ktokolwiek stwierdziłby, że nie uśmiechnął się przy ostatniej wiadomości, skłamałby.
Dopiłam herbatę, po czym zeszłam z krzesełka i poszłam otworzyć. Wiedziałam, że nie będzie pukał. Tak jak się spodziewałam - stał po drzwiami.
— I co ja mam z tobą zrobić? — zapytałam, wzdychając.
Wszedł do środka bez zaproszenia.
— Wielbić — odparł. — Wielbić.
Udałam się za nim do salonu.
— A to niby za co?
Odłożył przekąski i pudełka z płytami na stolik, po czym położył dłonie na biodrach. Wyglądał z jednej strony zabawnie, a z drugiej wciąż seksownie w tej pozie, szarych, dresowych spodniach i białej koszulce.
— Jeszcze pytasz? Pff — prychnął. — To najgłupsze pytanie, jakie słyszałem.
Skrzywił się, po czym chwycił pierwsze pudełko.
— Zaczynamy od "Titanica" czy "Stalowych magnolii?" — spytał. — Od "Titanica". Co za różnica, skoro i tak w połowie zaśniesz?
Włączył DVD, wyłączył światło, po czym usiadł na kanapie z pilotem w ręku i wcisnął "Start".
— No chodź, siadaj. — Klepnął się w udo, a ja posłusznie zajęłam miejsce na jego kolanach, zarzucając mu ręce na szyję. — A z jedzeniem od czego zaczynamy? — spytał.
Wtuliłam twarz w jego szyję, żeby ukryć zawstydzenie.
— Nie wiem, Harry, mam dzisiaj taki apetyt, że gdybym mogła, prawdopodobnie nawet ciebie bym zjadła — wyszeptałam, całując delikatnie kawałek jego skóry.
— Gdyby nie ten okres, pozwoliłbym ci robić ze mną, co tylko byś zechciała, no ale cóż — roześmiał się.
Przeczesałam dłońmi jego czuprynę, odgarniając mu włosy za ucho.
— Dobrze, że jesteś — szepnęłam.

Tak było jeszcze półtora miesiąca temu. Teraz? Teraz coś się zmieniło. Coraz częstsze stały się jego wyjścia na różnorakie imprezy, powroty do domu po pijaku, kiedy bywał agresywny. Coraz częściej, kiedy wracał z pracy, czułam od niego jakiś obcy zapach, a gdy go o to pytałam, odpowiadał, że mam jakieś urojenia. To nie tak, że z dnia na dzień stał się zły. Stopniowo coś się knociło, aż pewnego dnia...

Ledwo zdążyłam odłożyć torbę z zakupami na swoje miejsce, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Pobiegłam do przedpokoju, wyjrzałam przez wizjer i otworzyłam.
— Kate? O co chodzi? — spytałam, spojrzawszy na zarumienione policzki dziewczyny i jej rozwichrzone włosy. — Wejdź.
Rozejrzała się podejrzliwie.
— ON jest? — spytała.
Odkąd dowiedziała się, że nie bardzo nam się z Harrym układa, była bardzo podejrzliwa, a wręcz wrogo do niego nastawiona. Nie przychodziła do mojego mieszkania, jeśli wiedziała, że on będzie w środku. Dlatego nie zdarzały jej się niespodziewane wizyty, odkąd wiedziała, że Styles u mnie pomieszkuje. Na szczęście (albo raczej: niestety) byliśmy od kilku dni skłóceni, dlatego praktycznie go nie widziałam.
— Nie, nie ma go, ale o co chodzi? — odparłam nieco wystraszona.
— Ja... — odparła zasapana. — Ty mnie zabijesz...
— Kate, powiedz o co chodzi, a nie przeciągasz! — Podniosłam głos.
— Mogę wejść?
Uchyliłam drzwi, lecz dziewczyna, zamiast udać się do salonu, jak zwykle, stanęła w przedpokoju.
— Co jest? — ponowiłam pytanie.
— [t.i.], ja... — zająknęła się — chodzi o...
Coś zdecydowanie było nie tak. Pewna siebie Kate się przecież nigdy nie jąka.
— Chodzi o Harrego, tak?.
— Tak. [t.i.], wiem, że nie powinnam... Pogrzebałam tam, gdzie trzeba, i... myślę, że powinnaś z kimś pogadać.
— To znaczy?
Byłam coraz bardziej podenerwowana. Co to miało znaczyć? Harry ma jakąś przeszłość, o której mi nie powiedział? Nie od dziś wiadome było, że gdyby Kate chciała, dowiedziałaby się nawet, jak nazywał się lekarz odbierający poród samego Davida Camerona.
— [t.i.], ja... Chodź. Musimy gdzieś pojechać.
w imaginie jest lato, no ale co tam
Nawet nie wiem, jak to skomentować. Post pisany na ostatnią chwilę (w połowie, bo połowę już miałam), ale naprawdę chciałam, żeby blog nie umierał i żeby się cokolwiek tutaj pojawiło. Z jednej strony fajnie, że nowa szkoła itd., ale z drugiej naprawdę chciałabym się teraz poświęcić nauce, dlatego nie wiem, jak to dalej wyjdzie. :/ Na pewno mogę obiecać, że będę się starała. xx
I dziękuuuuję za te wszystkie słowa pocieszenia. To kochane. ♥ Moja nowa szkoła wydaje się... w porządku, póki co. Mam nadzieję, że tak zostanie. :)
No i skomentujcie... jeśli chcecie. ;_; Może macie jakieś pomysły co do tego, co Kate zamierza przekazać [t.i.]? Nie że Was podpuszczam, ale tego nie zgadniecie, hahah. :> ♥
PS. Jak żyjecie po tych trzech dniach nauki? ;c
PS.2 Harry ostatnio wygląda tak dobrze, że nie wiem, jak moje serce to wytrzyma. </3

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

#22 Liam cz.4 (ostatnia)

WIECZOREM
Usiadłem na parapecie z gitarą w ręku, wystawiając nogi za okno i zacząłem brzdąkać. Nagle usłyszałem ciche pukanie.
- Proszę! – zawołałem i do pokoju nieśmiało zajrzała Rose.
- Hej, nie przeszkadzam?
- Nie, jasne, że nie. Wchodź.
Usiadła obok mnie.
- Ale na pewno nie przeszkadzam? Bo jak tak, to…
- Ci… - Delikatnie otarłem się opuszkami palców o jej wargi. – Nic nie mów. Patrz.
Wskazałem na niebo usłane gwiazdami i na księżyc, który srebrzystym blaskiem oświetlał nasze twarze.
- Zagraj coś – szepnęła wpatrzona w jego tarczę.
W tej jednej chwili do mojej głowy uderzyły dziesiątki tytułów, aż zdecydowałem się na Passenger – „Let Her Go”.
Przymknąłem oczy, poprawiając kostkę do grania w palcach i po prostu zacząłem. Sporo serca włożyłem w to wykonanie. Sceneria była magiczna. Księżyc, gwiazdy i wspaniała dziewczyna tuż obok.
- Dlaczego akurat ta? – zapytała, gdy skończyłem.
- Bo jest prawdziwa. Nie ma nic wspólnego z tymi wszystkimi pioseneczkami: „Ja kocham Cieee… Ty kochasz mnieeee… Bez Ciebie jest mi źleeeee…” - zafałszowałem.
Uśmiechnęła się.
- Tak, to prawda.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy.
- Dziewczyn, które marzą o takiej chwili, jak ta, jest chyba więcej niż gwiazd nad nami – zaśmiała się, wskazując na nieboskłon.
- To nie ma znaczenia, wiesz? – odparłem. – Bo ja marzę tylko o tej jednej.
Ostrożnie chwyciłem jej dłoń swoją. Ścisnęła ją.
Spojrzeliśmy na siebie i oboje zaczęliśmy zmniejszać odległość między naszymi twarzami.
- Chwili czy dziewczynie? – spytała.
Zetknęliśmy się nosami.
- Jednym i drugim – odparłem, posyłając jej uśmiech.
„red lips and rosy cheeks
say you'll see me again even if it's just in your wildest dreams
wildest dreams...”
Błagam, każcie mi przestać oglądać ten teledysk. xD
Przepraszam, że tak krótko. ;_;
Nie wiem, jak to wyjdzie z następnym postem. Trochę mnie przeraża ten tydzień: nowa szkoła, nowi ludzie, ugh. :( Postaram się coś wstawić. W najbliższym czasie.
Muszę wreszcie tego Harrego dokończyć, bo sam się nie napisze. Myślę, że będą to jeszcze dwie części (na pewno nie mniej). xx
Następny nowy imagin będzie z Louisem, bo bezkonkurencyjnie (dosłownie bezkonkurencyjnie) wygrał w waszych odpowiedziach, haha. ♥

środa, 26 sierpnia 2015

#22 Liam cz.3

WIECZOREM
Cholera. Od piętnastu minut krążyłem po korytarzu tuż obok pokoju dziewczyn, zastanawiając się, co zrobić.
W mojej głowie wciąż wirowało jedno imię, a mianowicie: Justin.
Byłem podenerwowany i sam nie wiedziałem dlaczego. A co jeśli ona jest zajęta? A co jeśli ja – kretyn – wyobraziłem sobie nie wiadomo co?
Już dawno wszedłbym do środa i wypytałbym jej koleżanki, ale jej głos płynący zza drzwi mnie powstrzymywał.
Mogłem liczyć tylko na cud, który chyba właśnie się zdarzył, bo nagle z pokoju wyszła pewna brunetka, której włosy były tak czarne, że aż wpadały w odcień granatu.
- Sheila, tak? – zagadnąłem.
- Taak, a co? - Zmierzyła mnie ze zdziwionym wyrazem twarzy.
- Mogę mieć jedno pytanie? Tylko tak, żeby Rose się nie dowiedziała – odparłem, wyłamując palce.
- Słucham.
- Czy ona ma chłopaka? – zapytałem bez ogródek.
- Z tego, co mi wiadomo, to nie… - odpowiedziała. Patrzyła na mnie niemalże jak na wariata. Czy to naprawdę takie dziwne, że chcę dowiedzieć się, czy dziewczyna, która mi się podoba, jest zajęta?
- Okay… - Wlepiłem zmieszany wzrok w podłogę. - Więc kim jest Justin?
- Justin to mój brat – wyjaśniła.
W jednej chwili poczerwieniałem, straciwszy wszystkie nadzieje.
- Jej były? - spytałem.
Parsknęła śmiechem, klepiąc mnie energicznie w ramię.
- Mój brat i jej!
- Jesteście siostrami? – Wytrzeszczyłem oczy.
- A co w tym dziwnego?
- Nie, nic. Po prostu… nie pomyślałem.
- Justin jest bojowy, wiesz? - zagadnęła znacząco.
Zmarszczyłem brwi.
- Co w związku z tym?
- Mięta między wami śmierdzi na kilometr. Dbaj o nią.
Uśmiechnąłem się.
- Będę.
RANO
Szliśmy właśnie brzegiem plaży, popijając mrożoną kawę z kubków. Rose miała rację. Wschody słońca były tam najpiękniejsze. Po pół godziny nieco zmęczeni zajęliśmy miejsca na skałkach tuż obok klifu.
Przymknęła oczy, a delikatny wiatr odgarniał niesforne kosmyki włosów z jej twarzy.
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? – zapytałem.
Uśmiechnęła się, otwierając oczy, i spojrzała na mnie rozmarzonym wzrokiem, jakby myślami w dalszym ciągu była daleko.
- A powinnam? – zapytała.
Oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie jest to takie pytanie, które zadaje się na hop, siup. Miało swoje głębsze dno i to właśnie sprawiało, że ta chwila zdawała się być jeszcze bardziej magiczna.
- Nie wiem. Dlatego pytam.
- Wierzę w miłość prawdziwą – odparła spokojnie, ponownie przymykając oczy – a nie tą, którą podaje się nam piosenkach. Bez urazy. Sądzę, że nie można kogoś pokochać po pierwszym spotkaniu, bo byłaby to miłość pusta… powierzchowna. Znaczyłaby, że pokochało się kogoś za wygląd. Wierzę, że prawdziwa miłość to ta, kiedy można by za kogoś oddać życie. A kto by oddał życie za kogoś, kogo nie zna?
- Myślę, że… - westchnąłem – myślę, że za pierwszym razem można przeżyć zauroczenie.
- Przeżyłeś takie?
- Tak.
- Wyszło coś z tego?
Pociągnąłem łyk kawy.
- Coś – zaśmiałem się. - „Do tanga trzeba dwojga”. Zależy.
- Zależy od niej?
Powoli przekręciłem głowę w stronę dziewczyny. Spojrzała na mnie. Jej oczy w kolorze mlecznej czekolady były lekko zamglone i nieobecne.
- Dużo zależy od niej.
W jednej chwili poczułem, jak powietrze między nami stało się gęstsze, wytwarzając napięcie które nas do siebie przyciągało. Dzielnie wpatrywałem się w jej oczy, próbując odpędzić od siebie myśl choćby rzucenia okiem na jej usta.
Nagle odwróciła się i zeszła ze skał.
- W takim razie ona jest głupia, skoro jeszcze tego nie zauważyła – odparła.
Zmarszczyłem brwi.
- Myślałem, że moje sygnały są bardzo jasne.
- No więc staraj się dalej, nieźle ci idzie – zaśmiała się, a wtedy przewróciłem oczami i dołączyłem do niej.
Nie pytajcie, czy mam jakiś fetysz na klatę Liama, bo tak, mam.
Może zacznę od tego, że chciałabym, żeby pod tą częścią było przynajmniej 10 komentarzy, zanim pojawi się coś nowego. Tu nie chodzi o Was, po prostu wchodzę sobie dzisiaj na bloggera i widzę na liście czytelniczej imagina. Weszłam, przeczytałam (co zajęło mi dosłownie 20 sekund) i zobaczyłam próg piętnastu komentarzy. Poczułam się zwyczajnie jak debil, spędzając godziny nad postami i nie wymagając prawie niczego. No ale nieważne. 10 komentarzy to nie jakiś kosmos. ☺
Tak z innej beczki, biorę się za coś nowego i chciałabym, żebyście sami wybrali głównego bohatera. Od razu mówię, że będzie policjantem w tym opowiadaniu. Możecie wybierać spośród wszystkich członków 1D (byłych też) oprócz Harrego (bo i tak go tu za dużo, haha). Macie wyjątkową okazję współuczestniczyć w tworzeniu tego bloga. :D
Pozdrawiam. xxx

piątek, 21 sierpnia 2015

#22 Liam cz.2



- A my się chyba znamy… - zagadnąłem, starając się brzmieć swobodnie.
Dziewczyna zarumieniła się po same uszy i odniosłem wrażenie, że czeka ją chyba ostry magiel w pokoju ze strony koleżanek: „skąd to ona zna Liama Payne'a”.
- No tak… - odparła niepewnie, ściskając mocno moją dłoń, co było zapewne efektem zdenerwowania. – Rosalie. W skrócie: Rose.
Wyobrażałem sobie wiele wersji jej imienia. Loren, Ashley, Elizabeth, Julia… Rose brzmiało zdecydowanie najlepiej.
- Liam. Przypominam, że w dalszym ciągu wisisz mi kawę – zaśmiałem się.
- O tej porze roku, to chyba mrożoną – odparła lekko, rozluźniając się.
- Może być i mrożona – odpowiedziałem, puszczając do niej oko. – Więc jesteśmy umówieni?
- Można tak powiedzieć.
Obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem, a mnie w jednej chwili ogarnęło rozanielenie, z którego wyciągnął mnie Harry:
- Możecie mi wyjaśnić, o co tu chodzi?
Doskonale wiedział, więc po co głupio pytał?
- Po prostu Rosalie kiedyś zabrakło drobnych na parkomat, więc jej użyczyłem kilku funtów – odpowiedziałem.
- A ja obiecałam mu kawę w zamian za to – dodała szatynka.
- A w odsetkach za zwłokę doliczam do tego spacer – dodałem, posyłając jej chytry uśmiech.
- Nie za wysokie te odsetki? – udawała wystraszoną.
- Spokojnie. Stać cię – odparłem, robiąc tę swoją zabawną minę, która polegała na zaciśnięciu powiek z całej siły i napełnieniu powietrzem policzków.
- Zabawny jesteś – zaśmiała się.
Spojrzałem na nią.
- To komplement czy obelga?
- To stwierdzenie faktu.
- Czyli obelga.
- Och… Nie bierz tego do siebie.…
- Wziąłem. – Złożyłem ręce na piersi z obrażoną miną.
- Haha… Teraz to komplement.
Parsknąłem śmiechem.
- Dobra, to my idziemy – James szturchnął mnie lekko łokciem w ramię. – Musimy się jeszcze rozpakować. Wy zapewne też.
Weszliśmy na górę, a wtedy dyskretnie szepnął mi na ucho:
- Mówiłem, że to będą piękne wakacje?
Wywróciłem oczami.
POPOŁUDNIU
Ubrany tylko w kąpielówki wyszedłem na zewnątrz z domu, w którym przez kolejny tydzień mieliśmy rezydować. Przerzuciłem sobie ręcznik przez ramię i skierowałem swe kroki w stronę basenu. Miałem ochotę się trochę poopalać, ewentualnie pokąpać. Reszta zmyła się gdzieś z dziewczynami. Myślałem, że poszli wszyscy, więc trochę się zdziwiłem, gdy nad brzegiem basenu, na leżaku zobaczyłem Rose. Miała słuchawki w uszach, dlatego podszedłem do niej na palcach i ostrożnie wyjąłem jej je. Spojrzała na mnie skonsternowana.
- Można się dosiąść? – spytałem. – Albo raczej: doleżeć?
Zachichotała uroczo.
- Serio jesteś zabawny. Można, można.
Rozłożyłem ręcznik na leżaku i położyłem się na nim, przymykając oczy.
- Jeśli wolno spytać… - zagadnąłem po chwili - …czego słuchasz? – Spojrzałem na nią i zorientowałem się, że nie włożyła słuchawek ponownie. – Albo raczej: słuchałaś?
- Was – odparła, lekko się rumieniąc.
- Myślałem, że nas nie lubisz, skoro wtedy na ulicy mnie nie poznałaś.
- Um… - zmieszała się. – Nie znałam. Ale skoro mamy spędzić razem urlop, to postanowiłam nadrobić zaległości i muszę przyznać, że teledysk do „Night changes” świetnie wam wyszedł.
- Naprawdę ci się podoba?
- Naprawdę. Ale Sheila była oburzona - zaśmiała się.
- Czym?
- Hahah, rozumiesz. Cytuję: JAK MOŻNA BYŁO TAK KOMUŚ SPIEPRZYĆ RANDKĘ Z ZAYNEM MALIKIEM?! A właściwie, to z każdym z nich. I tak dalej.
Zaśmiałem się.
- A wy jak się z tym czuliście? - zagaiła. - Ktoś wam tak perfidnie zepsuł opinię romantyków.
- Haha, pomysł Bena. Zdaliśmy się na niego. Poza tym... wiesz... - uśmiechnąłem się zawadiacko - randki na żywo wychodzą nam lepiej.
- No mam taką nadzieję - odparła, pochylając się lekko w moją stronę.
Na chwilę zapadła cisza, która jednak nie wyrażała skrępowania. Bardzo spodobało mi się wygadanie szatynki.
- A ty tak bez olejku się opalasz? – zapytała.
Pochyliłem się w jej stronę.
- A nasmarujesz mi plecki?
Również się pochyliła, zbliżając nasze twarze.
- A z miłą chęcią.
Mierzyliśmy się wzrokiem, aż w końcu oboje parsknęliśmy śmiechem, wracając na swoje miejsca.
- Mówiłem serio – odezwałem się po chwili.
- Ja też.
- No to dalej.
Usiadłem na leżaku, a ciche szuranie oznajmiło, że przysunęła się do mnie na swoim. Po chwili poczułem jej delikatne dłonie na swojej skórze. Powoli i dokładnie wcierała w nią olejek. Przyjemne uczucie.
- No, już – powiedziała po chwili i jej dotyk znikł.
- Dzięki – odparłem i już miałem ułożyć się na brzuchu, gdy nagle mi przeszkodziła:
- Nie tak szybko, kochany. Teraz ty.
Wyciągnęła w moją stronę rękę z buteleczką. Wyjąłem jej ją z dłoni, a wtedy odwróciła się do mnie plecami. Wylałem sobie trochę olejku na rękę i zacząłem niespiesznie wcierać go w jej skórę.
- Jestem… kochany? – zapytałem.
Wyraźnie się speszyła.
- Nie wiem… Tak mi się powiedziało.
Nagle zorientowałem się, że moje dłonie znajdują się dość blisko zapięcia górnej części jej kostiumu i moje nieposłuszne myśli zaczęły same wędrować w różnych kierunkach…
Przysunąłem się do niej jeszcze bliżej i wyszeptałem jej do ucha, przypadkowo ocierając się o nie wargami:
- Ufasz mi? Bo ja sobie nie.
- Dlaczego?
- Ponieważ za chwilę zrobię coś, czego będę żałował.
- Co?
Coś mnie wtedy podkusiło i zamiast rozwiązać jej kostium, przysunąłem się i musnąłem jej ciepłą szyję wargami.
Po chwili skończyłem wcieranie olejku i oboje ułożyliśmy się na brzuchu twarzami do siebie, odsuwając swoje leżaki.
- Żałujesz tego? – spytała po chwili cicho.
- Nie… raczej… nie - odparłem, przymykając oczy, bo słońce niemiłosiernie mnie w nie kłuło.
- To o której idziemy jutro na tę kawę? – zapytałem.
- O szóstej.
- Na wieczór chcesz pić kawę?
- Rano, kochany! Rano!
- Co tak wcześnie? Pierwszy dzień urlopu i nawet się nie wyśpię – burknąłem, tak naprawdę skacząc z radości.
- Trudno. Weźmiemy tę kawę na wynos i przejdziemy się plażą. Ponoć mają tu najpiękniejsze wschody słońca na świecie.
- To się przekonamy - odparłem, przymykając oczy na leżaku.
Kochany.
to zdjęcie >>>>
Wiem, że to nie Harry, ale zwyczajnie nie chciałam, żeby na blogu zrobiło się pusto, a jeszcze go nie skończyłam. ☹
W ogóle ostatnio nołlajfię af, pogłębiając swoje uzależnienie od gry komputerowej i mojego nowego muzycznego odkrycia - Lucy Hale (serio jest świetna, a po przesłuchaniu wszystkich albumów Taylor Swift chyba zwyczajnie jestem głodna muzyki country, haha). ♥
Spróbuję się jakoś za to pisanie wziąć. xx
Woah, szalejecie ostatnio z tymi komentarzami, poważnie. D:
A tak na poważnie, to dacie radę chociaż z siedmioma? Proszę. ♥ Choćby dla samego zdjęcia, które jest bgsdnuhdflsa. *.* :D
PS. Pisałam tego imagina tak dawno, że teraz pewnie zrobiłabym go inaczej, ale cóż. xx

sobota, 15 sierpnia 2015

#4

Hm... od czego by tu zacząć. To, co za chwilę (mam nadzieję) przeczytacie, napisałam na wakacjach pod wpływem krótkiego napadu weny. Nie jest idealne (to znaczy, nie do końca takie, jak je sobie wyobrażałam), ale trudno, dałam z siebie wszystko. Myślę, że raczej nie będzie kontynuacji tego, chyba że coś mnie w przyszłości po raz kolejny dopadnie. Harrego postaram się wstawić w połowie przyszłego tygodnia. xxx





1
Przykładam szluga do ust, po czym zaciągam się dymem. Spoglądam na Niego. Robi to samo. Codzienna czynność – zapalenie papierosa. Jest tyle bardziej romantycznych czynności, a my wybraliśmy właśnie to. Miliony ludzi to robi. W jednym ułamku sekundy kilkanaście petów upada na bruk. Marzeń też. Ludzie różne rzeczy zostawiają na ulicy.
Zaciągam się po raz kolejny. Mechaniczna czynność. Nic wyjątkowego. Dlaczego ludzie to robią?
Uzależniają się czy gubią marzenia?
Odrzucenie, porzucenie, utrata bliskiej osoby… powodów może być wiele.
Nikotyna? Trucizna. Oh. Trujemy się na co dzień: złym słowem, nastrojem, złośliwością. W czym może zaszkodzić ten mały, niepozorny papieros?
W spełnianiu marzeń? Nie.
W znalezieniu przyjaźni? Nie.
W podróżowaniu? Nie.
Tak bardzo uczepiliśmy się nałogów fizycznych. Emocjonalne są dużo gorsze.
Miłość.
Co to takiego? Emocja? Nie.
Miłość to tylko słowo.
Emocja to mrowienie płynące od karku w dół pleców.
Emocja to gniew.
Radość to emocja.
Miłość to tylko słowo, zbiorowisko tych wszystkich emocji, zbiorowisko potrzeby czyjejś bliskości, potrzeby bezpieczeństwa.
2
Spoglądam na rozwichrzone włosy chłopaka. Zawsze był tylko chłopakiem. Nigdy nie nazywałam go ‘swoim’. Nie uważałam go za swojego. Należenie do kogoś oznacza słabość, przedmiotowość.
Nawet nie pamiętam, kiedy to się zaczęło. Po prostu w pewnym momencie zaczęliśmy być razem. To chyba dobrze, prawda?
Może połączyły nas papierosy? Od zawsze paliliśmy razem. Oznaczało to chwilę spokoju, zupełnej ciszy. Ludzie wypowiadają na co dzień zbyt wiele słów. Papierosy zamykają nam usta.
3
Mój wzrok ponownie wędruje na Niego. Ma na sobie błękitną koszulkę. Błękit… niebo, czystość. Niebieski to taki piękny kolor. Można by na środku szarego, brudnego pokoju postawić wazon niebieskich kwiatów, a nadałby mu charakteru. Najlepiej róż. Róże są jak my. Ranią, ale tylko dopóki my nie od bierzemy im tej zdolności. Wtedy są obnażone. Słabe i niegroźne. Niewielu jednak potrafi odkryć tę powłokę bez zadania przypadkowych ran sobie samemu.
Tak… niebieski ma siłę. Ale błękit? Błękit koszulki, którą miał na sobie, zupełnie nie grał. Jasny materiał opinał jego mięśnie, które napinały się podczas podnoszenia papierosa do ust. Błękit to taki niewinny kolor.
Zimny wiatr zmaga moje ramiona wywołując gęsią skórkę. Czuję jego ręce oplatające moje ciało. Zamykam oczy, pozwalając sobie poczuć jego ciepło. Czuję zapach jego wody po goleniu i dymu. Mój policzek wtulony jest w materiał jego koszulki. Czuję gładkie, miękkie ciepło mięśni. Tych samych, które pracowały, gdy podnosił papierosa do ust. Błękit to taki niewinny kolor…
Rzućmy to, szepczę. Rzućmy palenie.
Nie odpowiada, ale ja go znam. Nigdy nie przytakuje. On po prostu nie zaprzecza.
4
(on)
Zaciągam się.
Jestem taki słaby.
Jestem słabym chujem.
Nie potrafię ani przestać przeklinać, ani przestać palić.
Spoglądam na szluga.
Jesteś ponad tym – zwykła mówić moja mama, kiedy z zazdrością patrzyłem na palących i pijących kolegów, którzy nie zamierzali przyjąć mnie do towarzystwa.
Jesteś ponad tym.
Człowiek jest ponad wieloma rzeczami, ale na pewno nie ponad Bogiem.
Chociaż może i by chciał być.
Ale czym jest papieros?
Obietnicą.
Do cholery, obiecałem.
Nawet z tego nie potrafię się wywiązać.
Rzucam niedopałek, po czym przydeptuję go butem i rozcieram w drobny pył, po czym patrzę na niego z góry.
Teraz dopiero jestem ponad nim.
5
Tamtego dnia pocałował mnie po raz pierwszy.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam, przekręciłam zamek, dotknęłam klamki.
Zimna. Dlaczego ona jest taka zimna?
Naciskam, ciągnę. Widzę Go. Nie pytam o klucze. Mój wzrok wędruje do porcelanowej miseczki stojącej na szafce z butami. Zapomniał. To nie typowe. On nigdy nie zapomina kluczy.
Wchodzi do środka. Rozbiera się, wszystko odkłada na wieszak. Przygląda się mojej twarzy. Nagle jego usta gwałtownie napierają na moje. Jest nerwowy, niespokojny. Zaciska palce na moich biodrach, zaborczo przyciągając mnie do siebie. Pozwalam mu nadawać tempo, aż się uspokaja. Nieśmiało obejmuję jego szyję. Czuję smak i zapach dymu. Palił, lecz pocałunek nadal jest przyjemny.
Odsuwam się lekko od niego. Moje dłonią wciąż spoczywają na jego karku, wciąż trzyma mnie w ramionach, nasze klatki piersiowe są do siebie przyciśnięte, serce przy sercu. Mam zamknięte oczy. Czuję opuszek jego palca na wardze.
Przepraszam, szepcze.
To był nasz pierwszy pocałunek. Kolejny etap w związku.
Najpierw jest przytulenie. Niewinny uścisk.
Potem pocałunek, przelotne poczucie bliskości.
Co jest ostatnie? Seks, zbliżenie cielesne.
Czy tego chciałam?




PS. Jeżeli mogę mieć ogromną prośbę, przeczytajcie (o ile nie czytaliście lub po prostu dla odświeżenia) TO. Wiem, że głupio jest wracać do imagina pisanego rok temu, ale po prostu chciałabym się go pozbyć z folderu. xD Z góry dziękuję. xxx
PS.2 Ostatnio mnie korci, żeby dokończyć też TO.